Makiawelizm na nowo odczytany – recenzja książki Romualda Piekarskiego i własne na jej temat refleksje

Książka Romualda Piekarskiego „Koncepcja cnót politycznych Machiavellego na tle elementów klasycznej etyki cnót” (Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2009) to dzieło wybitne. I piszę to pomimo faktu, iż osobiście w kwestii Makiawela prezentuję stanowisko diametralnie odmienne od autora książki (o czym szerzej – na końcu artykułu). Praca jest książkową wersją rozprawy habilitacyjnej autora. Piekarski pracował nad swą habilitacją wiele lat, by nie napisać wiele dziesięcioleci. I w czasie lektury wyczuwa się, że praca powstawała długo. Nie jest on naukowcem szczególnie płodnym, ale jak już coś wyda, to warto się nad tym pochylić. W trakcie lektury ma się wrażenie, że każde słowo, każdy sąd – zostały wyciśnięte w wielkich bólach, by osiągnąć efekt końcowy, misternie wykreowaną konstrukcję.

Skreślmy na początku kilka uwag o formie i treści dzieła. Jego forma jest specyficzna, na pierwszy rzut oka zawiła i nieczytelna. Autor wielokrotnie powraca do tych samych zagadnień, które charakteryzuje z rozmaitych punktów widzenia. Częste są powtórzenia, co na pierwszy rzut oka może być wadą dzieła. Za wielością rozdziałów kryje się jednak głębia ujęcia i wnikliwość odczytania, by użyć określenia Jacka Bartyzela „sensów jawnych i ukrytych” myśli florentczyka. Gdybym miał przyrównać książkę, do jakiegoś znanego mi działa filozoficznego to wymieniłbym „Etykę nikomachejską” Arystotelesa – podobna jest struktura obu książek, podobna stopniowalna i subtelna (naukowo obiektywna) analiza rozmaitych kontekstów, cech charakteru. Piekarski w trakcie dzieła wielokrotnie powołuje się zresztą na Arystotelesa, który jest jego głównym mistrzem poznania.

Charakterystykę treści dzieła warto rozpocząć od konkluzji, iż Piekarski jest wyznawcą konserwatyzmu, jednak konserwatyzmu specyficznie rozumianego; bowiem nie w znaczeniu politycznym, ani nawet ideologicznym, lecz ściśle naukowym. Piekarski jest miłośnikiem antyku, człowiekiem rozmiłowanym w cywilizacji klasycznej i po części także chrześcijańskiej. Z manią inkwizytora tropi wątki nowożytne w filozofii politycznej, które obwinia o wszelkie zło zachodniej kultury. Najbardziej rozpoznawalnym wyróżnikiem tych wątków jest właśnie Makiawelizm. Podejście to zostało zapożyczone z filozofii politycznej Leo Straussa, którego wielkim dłużnikiem jest gdański filozof. Rozumowanie Straussa polega na wykazaniu, iż nowożytna filozofia polityczna polega na radykalnym obniżeniu wymagań stawianych człowiekowi przez politykę.

Miejsce klasycznych cnót perfekcyjnych zajmuje w niej niski wspólny mianownik – hobbesowski strach przed śmiercią, potem przemianowany na ideę „zachowania życia dostatniego” Locke’a, kładącą „teoretyczne fundamenty pod społeczeństwo konsumpcyjne”. W efekcie dawny „obowiązek” (względem ojczyzny, Boga, innych) został przemianowany na nowożytne „uprawnienie”. Zarówno Hobbes, jak i Locke są wielkimi dłużnikami Machiavellego, którego Strauss nazywa Kolumbem odkrywającym nowe lądy filozofii, gdyż to florentczyk twierdzi, iż nie miłość jest warunkiem wspólnoty, lecz strach wymuszony przez terror księcia. Zestawienie powyższe posiada znaczenie z uwagi na fakt, iż w powszechnym odbiorze odwołujący się do realizmu politycznego raison d’État stoi na antypodach wszelkich form ekonomizmu głosząc prymat państwa nad interesem jednostkowym. Tymczasem wedle Straussa realizm polityczny posiada wspólne korzenie światopoglądowe z konsumeryzmem.

Dzieło Piekarskiego liczy 470 stron i obfituje w setki wątków. Gdyby chcieć je choćby śladowo przytoczyć w tej recenzji musiałaby ona liczyć kilkadziesiąt stron. Stąd z konieczności musieliśmy się skupić tylko na wybranych zagadnieniach. I tak zmuszony byłem pominąć te z rozważań Piekarskiego, które referują przepełnione olbrzymim materiałem faktograficznym – rozważania historyczne florentczyka (z okresu Imperium Rzymskiego przybliżone głównie przez Liwiusza), a także współczesne mu wydarzenia polityczne. Nie będę nic pisał o Scypionie, Hannibalu, Septymiuszu Sewerze, ani o tyranie Hieronie tak sugestywnie opisywanym przez Ksenofonta. Nie będę pisał o Mojżeszu, Cyrusie, Romulusie i Tezeuszu – uwielbianych przez florentczyka. Nie będę się zastanawiał czy odwołania do pogańskich czasów Imperium Romanum, dokonywane przez florentczyka były szczere, czy też – jak twierdzi Piekarski – powierzchowne. Pominę subtelne rozróżnienie pomiędzy starożytnym virtus, a virtu Machiavellego; roztropną phronesis, a instrumentalną prudenzą. Pominę wykładnię Arystotelesa i Cycerona koncepcję cnoty politycznej. Z wydarzeń współczesnych Machiavellemu nie będę się zastanawiał nad przebiegłością Cezara Borgii. W miejsce tego wszystkiego skupię się na samej esencji, czyli na odpowiedzi na pytanie czym jest makiawelizm i na czym polega jego novum na tle klasycznej filozofii politycznej.

Zacytujmy zatem mistrza z Florencji. Machiavelli pisze, iż „pomiędzy tym jak się żyje, a tym jak się żyć powinno istnieje tak wielka rozbieżność, iż kto odrzuca to, co faktycznie ludzie czynią na rzecz tego, co oni czynić powinni, doprowadza raczej do własnego upadku, aniżeli przetrwania; gdyż człowiek, który pragnąłby bez ustanku w każdej sprawie czynić to, co dobre, popadnie w ruinę [przebywając] między tak wieloma [ludźmi], którzy dobrzy nie są. Stąd konieczną jest rzeczą dla księcia, który chce się utrzymać, nauczyć się umiejętności nie bycia dobrym, czy posługiwania się dobrocią i odstępowania odeń stosownie do tego, co zalecają okoliczności” (s.38).

Jak wynika z powyższego fragmentu Machiavelli staje się piewcą pewnego rodzaju skuteczności w polityce (zwanej też realizmem politycznym), skuteczności, którą stawia wyżej aniżeli tradycyjną chrześcijańską moralność. Wedle florentczyka trzeba się bowiem odwoływać do podstępu i siły, gdyż otwartość i prostoduszność, nie wyposażone w podstęp i nie ubrane w zbroję twardej siły przegrają w walce z siłami zła (s.46).

Kluczową rolę dla Romualda Piekarskiego odgrywa przeciwstawienie Machiavellego tradycji klasycznej Grecji i Rzymu. Zasadnicza rozbieżność pomiędzy Machiavellim a filozofią klasyczną (głównie w wykonaniu Arystotelesa) widoczna jest w stosunku obu filozofów do terminu cnoty politycznej. Rozróżnienie pomiędzy klasycznie rozumianą cnotą, a virtu Machiavellego przeprowadzone jest już na początku dzieła. Jak pisze Piekarski: „Cnota (etyczno-duchowa) ucieleśniająca wysokie wartości perfekcyjne, czy realizowana zgodnie z wysokimi wymaganiami, właśnie dlatego, że odnosi się do relacji między osobami należącymi do moralnej wspólnoty, nosi miano etycznej, moralnej i społecznej, a w kontekście wspólnoty cywilizacyjno-politycznej pozwala mówić o cnotach politycznych” (s. 23). Dla odmiany „Machiavelli we własnym znaczeniu virtu […] nacisk kładzie m.in. na takie cechy psychiczne jak zagorzałość, wigor, męstwo w znaczeniu wojennym, ogólną sprawność psychofizyczną, niemającą sensu moralnego” (s. 24). Nieco dalej czytamy, iż florentczyk „poruszał się w ramach konwencji moralności charakteru, a nie etyki zasad” (s. 33).

Choć Piekarski zaprzecza jakoby Machiavelli był myślicielem czysto technicznym i pozbawionym rdzenia metafizycznego jest faktem niezaprzeczalnym, iż utylitarne, praktyczne i techniczne znaczenie jego dzieł posiada u florentczyka niepośrednie znaczenie. Jak pisze Piekarski: „Filozofia klasyczna także zaleca pewne techniki, lecz podporządkowuje je wysokim wartościom. Spór ze stanowiskiem Machiavellego trzeba prowadzić m. in. na płaszczyźnie aksjologii. Jeżeli się upodobnimy jednak do zgorzkniałych czy cynicznych realistów, żeby dowieść swego braku naiwności, czy być w opozycji do naiwnych rzekomo idealistów antycznych albo chrześcijańskich, oznacza to, że przeszliśmy już na pozycje bardzo bliskie makiawelizmowi” (s. 38).

Istotną rolę odgrywa spór pomiędzy teorią a praktyką w kontekście Makiawela. „Praktycyzm” zostaje tu dowartościowany, co oznacza, że status autonomicznej teorii, która wartościuje i waży poszczególne sądy zostaje podważony. Jak pisze Piekarski cytując Harveya Mansfielda „Machiavelli doradza, nie troszczcie się o sprawiedliwość, lecz działajcie, odpowiednie słowa [usprawiedliwienia] znajdą się potem” (s. 39). Nieco później Piekarski pisze: „Jego prawdą jest prawda skuteczna […] status suwerenny posiadają czyny, natomiast myślenie, refleksja oraz wypowiedzi traktowane są tu jako tych czynów wsparcie, uzupełnienie ukierunkowanie czy uzasadnienie…” (s. 48). „Wypowiedzi, przynajmniej niekiedy – dodaje Piekarski – mają stanowić zasłonę dymną dla czynów, ich opakowanie, które ma sprawić, że będą łatwiej przyjmowane przez innych, tworząc rozmyślny, celowo zaprojektowany wizerunek działającego księcia” (s. 49).

Przyjrzyjmy się stosunkowi Machiavellego do demokracji. Zacznijmy od konkluzji, że dla florentczyka podział na republiki i monarchie nie ma większego znaczenia. Ważne jest jedynie aby władca wyposażony był w virtu – czyli w zbiór specyficznych i wyjątkowych cech charakteru. Wyposażony w nie powinien być „nowy książę”, który w sensie społecznym nie będzie już posiadać związków z dawnymi kręgami feudalnymi Italii, lecz należeć będzie do nowych klas. Z oczywistych względów Machiavelli żywi sympatie dla tyrani, o czym świadczy zawziętość z jaką florentczyk odwołuje się do podstępu i przemocy. Faworyzuje ekspansywne praktyki republiki rzymskiej przemieniającej się w imperium. Jego stosunek do demokracji daje się streścić w postulacie, iż „niemoralny książę potrzebuje moralnego ludu” (s. 165), co oznacza, że Machiavelli żywi przekonanie, iż lud powinien pozostać naiwny i bogobojny bowiem ułatwia to jego utrzymanie w ryzach. Stanowisko to początkuje praktykę instrumentalnego traktowania społeczeństwa.

Dla lepszego zobrazowania powyższych wątków warto się odwołać do rozróżnienia na fortunę i virtu, które odgrywa zasadniczą rolę w systemie filozoficznym Machiavellego. Fortuna jest uosobiona przez boginię, którą makiawelowski książę pragnie ubłagać albo uwieść. To kosmos rozmaitych uwarunkowań, „nieusuwalny konflikt najrozmaitszych interesów, egoizmów indywidualnych i zbiorowych” (s. 77). Tworzą one rzeczywistość tak skomplikowaną, że wymykającą się racjonalnej percepcji. Fortuna każe cnotliwych, kiedy indziej znów nagradza zuchwalców – to nic osobliwego stąd na nic zdają się próby jej przywołania do porządku. Aby zapewnić sobie przychylność losu, aby „nie być marionetką obrotów fortuny” (s. 91) trzeba raczej stosować jakieś sztuczki magiczne, zręczności i sprytne zabiegi. To właśnie virtu, charakteryzowana też jako zręczność bądź dzielność. Potrzeba zatem jakiegoś „politycznego przywódcy, który powinien być w stanie trafnie rozeznać, co leży w granicach jego praktycznego wpływania na bieg rzeczy (czy spraw publicznych), i w jaki sposób może on rozszerzyć własne (i podległych mu ludzi) pole manewru” (s. 93). Podobną wykładnię wszechpotężnej fortuny odnajdujemy w poglądach Maxa Webera, którego poglądy (a w tym i makiawelowskie inklinacje) relacjonuje Piekarski w końcowych partiach swej książki. Wedle Webera świat społeczny nie przypomina teodycei. Raczej mamy do czynienia z „irracjonalnym światem niezasłużonego cierpienia” i „bezkarnej niesprawiedliwości”, w którym nie ma „zasady odpłaty i zadośćuczynienia, które moglibyśmy interpretować metafizycznie” (s. 375). W świecie polityki dobro może pochodzić ze zła, a zło z dobra. Wynika to z niezamierzonych konsekwencji naszych działań. Aby osiągnąć dobre cele trzeba niejednokrotnie odwołać się do moralnie wątpliwych środków. Stąd żeby zajmować się polityką trzeba zawrzeć „pakt z mocami diabelskimi” (s. 375) – konkluduje Piekarski przytaczając poglądy Maxa Webera.

Szczególne zastosowanie myśl makiawelowska znalazła w stosunkach międzynarodowych. To nimi rządzi bowiem zasada, że nie liczą się wartości, liczą się interesy. Głos słuszności zależy tu od realnej siły danego państwa na arenie międzynarodowej. Nie ma tam żadnego ładu, który konstytuowałby porządek, raczej hobbesowski stan wojny wszystkich ze wszystkimi. Stąd filozofię Niccolo Machiavellego porównuje się do stanowiska Trazymacha z platońskiego „Państwa”, który przez sprawiedliwość rozumie „interes silniejszego”.

Reasumując, stanowisko Romualda Piekarskiego uważam za bardzo pożyteczne. Gdański filozof w słuszny sposób punktuje wszystkie słabości florentczyka, zwłaszcza związane z odejściem od klasyki i obniżeniem wymagań moralnych stawianych człowiekowi początkującym rozwój późniejszej myśli liberalnej. Na poziomie teoretycznym Piekarski ma zupełną rację. Co innego jednak, gdy chcemy ocenić dzieło florentczyka z perspektywy praktycznej. Będziemy wówczas zmuszeni w wielu miejscach przyznać mu rację. Istnieje co najmniej kilka powodów, które każą nam dostrzegać w myśli Makiawela ziarna prawdy.

Po pierwsze – ważną rolę odgrywa wypracowana przez Makiawela zasada odwoływania się do strachu wśród rządzonych wywołanego przez posunięcia księcia. Koresponduje ona ze starotestamentową wizją karzącego i surowego Boga, sprzyja klarownemu poddziałowi na rządzonych i rządzących. Podział ten zgodnie z teorią Pareto występuje w każdym systemie politycznym – czy będzie to demokracja, tyrania czy monarchia. Naukowiec taki jak Romuald Piekarski nie rozumie tego ujęcia, gdyż żyje w świecie, w którym do racji się przekonuje, a nie się je narzuca. To właśnie świat akademicki. Polityka jednak musi się odwoływać do siły i przymusu, realizować pewne zadania z zaskoczenia, metodą faktów dokonanych. Ponadto odwołanie do polityki siły było w przeszłości udziałem – czego Piekarski nie zauważa – nie tylko myślicieli liberalnych, ale także, a może nawet przede wszystkim konserwatywnych, takich jak Joseph de Maistre, Juan Donoso Cortés czy Carl Schmitt, z których wszyscy trzej byli katolikami, a dwóch pierwszych wręcz katolikami ortodoksyjnymi. Wszyscy oni realizują w swych teoriach coś na kształt katolickiego makiawelizmu.

Po drugie – współczesny realizm polityczny nie walczy już z uniwersalizmem chrześcijańskim (jak sugeruje Piekarski) lecz walczy z uniwersalizmem oświeceniowym, z ideologią Praw Człowieka i Obywatela, kantowskim pacyfizmem i optymistyczną wiarą w postęp, a także z romantycznym mierzeniem sił na zamiary. Tym samym doktryna real politik staje się orężem prawicy w walce z lewicową ideologią Praw Człowieka i Obywatela. Odwołuje się ona do kategorii interesu narodowego, która ma prymat nad porządkiem międzynarodowym. Głosi, że w stosunkach międzynarodowych liczą się interesy, a nie racje moralne. W przypadku historii Polski szczególnie istotne było starcie nowożytnej postawy romantycznej manifestującej się w insurekcyjnym haśle „za Wolność Waszą i Naszą” z postawą każącą mierzyć sens każdego czynu powstańczego przez pryzmat realnych strat i korzyści. Stąd doktryna realizmu politycznego przeniknęła do obozu polskich konserwatystów doby rozbiorów. Patrząc z tego punktu widzenia, skłonny jestem stwierdzić, iż (wbrew temu co twierdzi Piekarski, że jesteśmy jakoby zalewani przez realizm polityczny) Polsce zawsze brakowało umiejętności oceniania sytuacji międzynarodowej przy pomocy formuły real politik, i z tego też powodu Polska wychodziła na tym jak najgorzej. 

Po trzecie – moralizm w stosunkach międzynarodowych wiedzie do zacietrzewienia na niespotykaną skalę. Jego skutkiem może być tzw. demokratyczna wojna totalna, w której strony wierzą, że walczą o jakieś nadrzędne racje moralne, a nie tylko o wpływy i interesy, jak ma to miejsce w przypadku klasycznych wojen państw narodowych.

Po czwarte – na rzecz realizmu politycznego zdaje się świadczyć także nasza aktualna kondycja cywilizacyjna, wyznaczona przez charakter dokonujących się przeobrażeń związanych z postępem technicznym i globalizacją. W efekcie globalnych trendów rozwojowych żyjemy w stanie chaosu i bałaganu, który przypomina hobbesowską wojnę wszystkich ze wszystkimi. Naturę tego stanu dobrze oddaje termin fortuna Machiavellego. Nie ma żadnego ładu, który konstytuowałby porządek. W świecie tym wygrywają silniejsi, jednostki wyposażone w specyficzne cechy charakteru określane mianem virtu. Koncepcja ta przypomina niektóre współczesne teorie dotyczące globalizacji, m.in. te, które postulują jednostce (państwu, wspólnocie samorządowej, przedsiębiorstwu) realizować strategię polegającą na „orientacji na samego siebie” (self-referentiality jak powiedziałaby Jadwiga Staniszkis) – zdolności do samoorganizacji, zdolności do ogarnięcia całości systemu”, bądź do „zachowania sterowności”.

Chciałbym w tym momencie podzielić się refleksją wynikającą z moich osobistych relacji z Romualdem Piekarskim. Wiele lat temu, gdy wspólnie organizowaliśmy konferencję o globalizacji w Gdańsku wywiązała się pomiędzy nami dyskusja, co do natury globalizacji. Podczas gdy ja uważałem, że należy ją postrzegać przez pryzmat procesów przypadkowych i nieskoordynowanych (czemu dałem wyraz w swoim eseju „Globalizacja jako chaos. Kryzys władzy i jego skutki”), Romek Piekarski postrzegał ją jako zjawisko politycznie sterowne. Wtedy jeszcze nie rozumiałem natury naszego sporu, teraz już go inaczej postrzegam, bo lepiej pojmują zasadę, na której opiera się konstrukcja myślowa Romualda. Piekarski nie dopuszcza do siebie informacji, że światem mógłby rządzić chaos – nieokiełznana siła, której wyroków nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

Gdański myśliciel tak głęboko nasiąknął filozofią klasyczną, że wierzy tylko w ordo – obiektywny ład i porządek, który rządzi całym światem. To misternie stworzona konstrukcja, hierarchia, w której każda cegiełka znajduje się na swoim miejscu, a każdy szczegół daje się odnieść do całości. Zazdroszczę Piekarskiemu jego wiary, ale ja takowej nie posiadam. Nie widzę w otaczającym nas świecie żadnego ładu, ani hierarchii, ani porządku zwłaszcza, że funkcjonujemy pod wpływem przeobrażeń globalizacyjnych. O tym, kto jest na górze, a kto na dole decyduje przypadek. W otaczającym nas świecie jedynie silne jednostki mogą liczyć na przetrwanie.

I na koniec jeszcze jednak uwaga – dotycząca biografii Makiawela. Otóż według przytaczanej przez Romualda Piekarskiego Alois Riklin (s. 57-61) Machiavelli w swoim życiu prywatnym i w służbie publicznej, w którą był zaangażowany nie był makiawelistą. Stosował uczciwe środki i z oddaniem służył dworowi Medyceuszy. Był także troskliwym ojcem rodziny. O jego uczciwości świadczyć mają jego… niepowodzenia w życiu publicznym Florencji, którą rządziły okrutne normy. Wykładnia taka trzymałaby się według mnie kupy i potwierdzała nieszczęsny los sfrustrowanych idealistów, którzy pod wpływem wnikliwych obserwacji otaczającego ich świata przemieniają się w zgorzkniałych i cynicznych realistów politycznych, makiawelistów przeświadczonych, że światem rządzi przemoc. Smutna to konkluzja, ale prawdziwa.

Michał Graban

http://michalgraban.pl

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *