Znany pisarz i publicysta sympatyzujący z endecją, Rafał Ziemkiewicz, napisał felieton o „światełku w narodowym zaułku”. W swoim felietonie chwali decyzję czwórki posłów, którzy postanowili wybrać lojalność wobec klubu Kukiz’15 zamiast Ruchu Narodowego, dzięki któremu trafili na koalicyjne listy wyborcze, a w konsekwencji – do Sejmu. Ziemkiewicz pisze o tym, że pozostanie w klubie wbrew rekomendacji Rady Politycznej RN umożliwi posłom „wypełnienia konkretną treścią, programem i narracją tej pustej butelki, którą jest hasło antysystemowości”. Krótko mówiąc, publicysta zakłada, że narracja narodowa zdominuje przekaz polityczny Kukiz’15. Będzie to możliwe dzięki kolejnym dwóm czynnikom, które mają zapewnić „nowoczesnej endecji” sukces i na których kończy się lista przewag wymienionych w artykule. Pierwszy, wyraźnie podkreślony czynnik to „rezygnacja z ulicznego radykalizmu”. Drugi – „kompatybilność” tej tradycji […] z postulatami wolnościowców ze środowiska Kongresu Nowej Prawicy czy KoLibra, stanowiących drugi istotny komponent klubu Kukiza”. W drugiej części artykułu odniosę się do tych „atutów”, które zresztą wybrzmiewają w niektórych wypowiedziach polityków formacji Pawła Kukiza, choćby wicemarszałka Stanisława Tyszki w jego wywiadzie dla onetu. Na początku warto jednak powiedzieć parę słów o tym dlaczego w ogóle Ruch Narodowy wprowadził swoich przedstawicieli do Sejmu RP w 2015 r.
Najważniejsze: wyrazistość i podmiotowość
W Sejmie po roku 89 były już formacje odwołujące się do dziedzictwa idei narodowej. Zarówno te, które wchodziły samodzielnie (ZChN i LPR), jak i powstające w trakcie kadencji (np. Porozumienie Polskie Jana Łopuszańskiego). Ale dopiero fenomen „narodowej eksplozji” ostatnich lat, fenomen owego „ulicznego radykalizmu”, który ma stawać na drodze powstania „nowoczesnej endecji” sprawił, że w społeczeństwie polskim trwale zaczęły funkcjonować takie pojęcia jak narodowcy, idea narodowa, ruch narodowy. Wcześniejsze parlamentarne próby narodowców, czynione najczęściej pod chadeckim, a co najmniej chadekizującym, płaszczykiem, nie doprowadziły do utrwalenia się żadnego narodowego szyldu ani punktu odniesienia w przestrzeni publicznej.
Dlaczego stało się tak tym razem? Dzieło przypadku i szczęśliwy zbieg okoliczności? Nic z tych rzeczy. Konsekwentna polityka, od lat prowadzona w środowisku narodowym. Dwiema jej cechami sztandarowymi są: narodowa wyrazistość i polityczna podmiotowość. Nie trzeba było bowiem czekać do 2016 r. i wejścia do Sejmu by tworzyć narodowo-wolnościowo-chadecko-obywatelskie hybrydy, o jakich pisze Ziemkiewicz. Proponowano nam to w minionym okresie wielokrotnie. I za zaszczyt oraz zasługuję poczytuję sobie fakt, że zawsze dążyłem do tworzenia ugrupowania jednoznacznie narodowego. W 2011 r. odrzucałem propozycję politycznego samookreślenia się środowisk współpracujących przy Marszu Niepodległości pod marką Ruchu Wolności. Potem – propozycję Korwina by współtworzyć Kongres Nowej Prawicy. A głównym powodem odmowy nie była postać samego, budzącego kontrowersje Korwina, ale przede wszystkim – różnice ideowe i programowe. Dlatego, zgodnie z moją sugestią, ruch, który powołaliśmy do życia, nazwaliśmy Ruchem Narodowym. Nie było w tym cienia przypadku.
Wybory 2015: kolejny krok do budowy podmiotowej formacji narodowej
Tak samo, jak w kolejnych, samodzielnych startach wyborczych w sezonie 2014-2015. Zaś do koalicji wyborczej Kukiz’15 przystępowaliśmy z jednoznacznym celem: by do Sejmu wprowadzić reprezentację Ruchu Narodowego, która ma tę markę oraz ugrupowanie umacniać i rozwijać. Do koalicji byliśmy zaś potrzebni, ponieważ RN wypracował sobie skromny, ale wyrazisty kapitał polityczny, ważący po tej stronie sceny politycznej. Dlatego, że stworzyliśmy podmiotowość polityczną będącą punktem odniesienia w debacie publicznej, popartą przez siłę struktur. Dzięki temu posłowie rekomendowani przez RN dostali „jedynki” i zasiedli w Sejmie. W innym przypadku nikt by sobie nimi głowy nie zawracał. Podkreślmy: nie byłoby tego wszystkiego, to znaczy: szyldu „narodowcy, idea narodowa, ruch narodowy” i posłów w Sejmie, gdybyśmy od lat w ramach Ruchu Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego nie walczyli o narodową podmiotowość i wyrazistość. Przy czym, co istotne, jedno jest z drugim nierozerwalnie związane. Nie można być wyrazistym nie będąc suwerennym podmiotem politycznym. Podmiotowość polityczna bez wyrazistości jest z kolei niewiele warta. Chyba, że buduje się kolejne PO.
Sojusze z wolnościowcami? Tak, ale taktyczne
W ramach tej wyrazistości i podmiotowości przewidywaliśmy i przewidujemy współpracę ze środowiskami na scenie politycznej, z którymi dzielimy jakieś wspólne cele. Tak jest np. w przypadku wolnościowców, z którymi łączy nas agenda ideowo-polityczna w dwóch obszarach: konserwatyzmu obyczajowego i unio-sceptycyzmu. Dlatego m.in. zaprosiliśmy do współpracy w Ruchu Narodowym konserwatywny UPR. Przy czym, co powiedziałem jasno i wyraźnie jako gość Rady Głównej tej partii w momencie nawiązywania współpracy – za cenę rezygnacji z posługiwania się sformułowaniem „liberalizm”. Bo dla chrześcijańskiego nacjonalizmu coś takiego jak „dobry liberalizm” po prostu nie istnieje. Liberalna ideologia leży dziś u fundamentu globalizmu, który niesie na sztandarach obłudne hasło „wolnego handlu”, pod którym kryje się po prostu neo-kolonialny wyzysk międzynarodowych korporacji i niszczenie tradycyjnych wspólnot w każdym zakątku Ziemi. Ale – nie tylko. Jeśli spojrzeć na marksizm kulturowy Nowej Lewicy, to mało w nim tak naprawdę starego, socjalistycznego komuszenia, a więcej – liberalnego ubóstwienia jednostki, samokreującego się „ja”, które staje się pępkiem świata. Jeśli chodzi o gospodarkę, Ruch Narodowy w swoich dotychczasowych tezach programowych i przygotowywanym, kompleksowym programie bierze w obronę polskiego przedsiębiorcę, kupca i wytwórcę. I nie ma zarazem wątpliwości, że aby zrobić to skutecznie, trzeba uwzględnić zarówno potrzeby pracownika, jak i zdecydowanie odrzucić liberalną utopię „wolnego handlu” czy „państwa minimum”.
Kompatybliność czyli dostosowanie
Dlatego gdy Rafał Ziemkiewicz pisze o „kompatybilności” posłów narodowych ze środowiskiem konserwatywno-liberalnym wewnątrz Kukiz’15 i możliwym do stworzenia w związku z tym „efektem synergii”, nasuwa się wiele wątpliwości. Po pierwsze, na podstawie swoich półrocznych doświadczeń w klubie mogę stwierdzić, że rzeczywiście, agresywny liberalizm ekonomiczny jest niewątpliwie wartością, dla której panuje w nim sprzyjający klimat. Co nie tylko nie jest żadnym fundamentem programu narodowego, ale wręcz bywa z nim zasadniczo sprzeczne. Natomiast co do dwóch kwestii z pewnością łączących narodowców i wolnościowców, czyli konserwatyzmu obyczajowego i zdecydowanego unio-sceptycyzmu, to niestety, ale linia klubu nie przewiduje tutaj wyrazistości. Ofensywy na rzecz zmiany ustawy o in vitro, jak i w temacie pełnej ochrony życia poczętego były zdecydowanie pacyfikowane przez establiszment klubowy. Postulat opuszczenia UE również nie ma szans być artykułowanym przez ten klub. No chyba, że, jak w sprawie imigrantów, sondaże w tym temacie skoczą do jakiś 70% poparcia.
Co zatem zostaje jako potencjalna płaszczyzna konstruktywnego porozumienia? Instytucjonalna reforma państwa? Być może. Ale tutaj znów pojawiają się wątpliwości, jeśli dla przykładu weźmiemy pod uwagę poprawkę zakładającą większość 2/3 dla wyłonienia sędziego Trybunału Konstytucyjnego, autorstwa naszego byłego, partyjnego kolegi, Tomasza Rzymkowskiego. Propozycja brzmi ładnie i „obywatelsko”. Ale co oznacza w praktyce? – że sędziowie będą musieli być wybierani z poparciem co najmniej politycznego, liberalnego centrum. Zakładać można, że wszyscy kandydaci o wyrazistych, narodowych i katolickich poglądach odpadną w przedbiegach. Propozycja promuje „niekontrowersyjnych”, w najlepszym wypadku konserwujących demoliberalne status quo w Polsce. My zaś jesteśmy na wojnie kulturowej, w której albo obronimy i przywrócimy naszym wartościom: tożsamości, suwerenności, chrześcijaństwu, należne miejsce w państwie, albo przegramy i stoczymy się w bagienny standard Europy Zachodniej. Tertium non datur. Odwoływanie się do procedur demokratycznych, referendów, zmiany instytucjonalne w państwie itp. są z narodowego punktu widzenia o tyle istotne i sensowne, o ile przybliżają nas do zwycięstwa w tej kluczowej, spośród toczących się dziś, wojen.
Nacjonalizm chrześcijański w XXI wieku
W tej wojnie jesteśmy zresztą, jako narodowcy, chrześcijańscy nacjonaliści, na całkiem dobrych pozycjach, w porównaniu z wcześniejszym ćwierćwieczem. Mam na myśli nie tylko upadek UE zbudowanej przez lewackie pokolenie roku 68, który następuje zanim jej idee zdążyły się na dobre zadomowić w Polsce. Nie tylko inwazję imigrantów, przed którą kapituluje Zachód, ale wobec której tężeje opór w naszej części kontynentu. Globalizm jako taki, czyli fundamentalne zagrożenie dla państwa i narodu w XXI wieku, ze zwodniczą ideologią wolnego handlu, dostaje właśnie bardzo poważne ciosy w samym swoim rdzeniu, w USA, za sprawą sukcesów Donalda Trumpa. Protekcjonizm gospodarczy, nacjonalizm polityczny, powrót do etnicznej i religijnej identyfikacji jako podstawy konstytuowania się wspólnoty i funkcjonowania państwa – te wszystkie, tak drogie sercu każdego narodowca wartości, są przyszłością kolejnych dekad życia publicznego w świecie tzw. Zachodu.
Rafał Ziemkiewicz lubi historyczne porównania, próbując, moim zdaniem zresztą niezbyt trafnie, włożyć to co dzieje się obecnie w środowisku narodowym, w historyczny kostium. Niezbyt trafnie, bo np. prawda o endecji i ONR-ze lat 30. jest taka, że pod wieloma względami były to środowiska sobie bliższe (ci sami ludzie współtworzyli przecież na przełomie lat 20. I 30. Obóz Wielkiej Polski, który był raczej oskarżany o inspirowanie się bardziej ówczesnymi Włochami niż XIX-wieczną Anglią) niż endecja „stara” i „młoda”. Ale podążając tym tropem, warto może poczynić analogię z początkiem XX wieku. Wtedy to również istniało środowisko konserwatywno-liberalne, w opozycji wobec którego Dmowski zresztą budował endecję. I z którym, w niektórych momentach, współpracował. Ale to właśnie nie o kim innym jak o Dmowskim i jego formacji (a także o socjalistach) pisał lider konserwatystów, Erazm Piltz, broszurę pt. „Nasze stronnictwa skrajne”. Pisał o nich, delikatnie rzecz ujmując, źle. Skojarzyło mi się to nieco z odcinaniem się od „ulicznego radykalizmu”. Problem Piltza i jego ugrupowania polegał na tym, że ich diagnozy były błędne i że nie stworzyli ruchu zdolnego tworzyć wyraźny biegun siły politycznej. Dmowski trafnie diagnozował i siłę budował. Podmiotową siłę, która, gdy trzeba było, przeżywała upadki i rozłamy, ale trwała i krzepła – niepodległa, swobodna w swym myśleniu i działaniu.
Podobnie jak na początku XX wieku, tak i dziś to my, narodowcy, trafnie rozpoznajemy zasadnicze problemy państwa oraz narodu. I konsekwentnie, od kilku lat, budujemy w przestrzeni publicznej klarowną, jednoznacznie narodową markę. Takie było i jest nasze zadanie w tym Sejmie, w którym tyle możemy zrobić dla państwa i narodu, ile będziemy w stanie zdecydowanie nacisnąć na większość rządową w najważniejszych dla nas sprawach. I tyle możemy zrobić dla wzmocnienia sił narodowych, ile będziemy budowali jednoznacznie narodowe ugrupowanie, oparte o wyrazisty program. Proponowanie czegoś przeciwnego, hybrydowego, nie będzie na dłuższą metę skuteczne. W najlepszym wypadku doprowadzi do zjawiska znanego od 25 lat: kolejne grono byłych działaczy organizacji narodowych zasili parlamentarną, lokalną, a może nawet i euro-parlamentarną reprezentację ugrupowań demoliberalnych. I nie twierdzę, że pójdą drogą Giertycha, Kamińskiego czy Niesiołowskiego. Zakładam optymistycznie, że większość z nich będzie wywierać raczej pozytywny wpływ na polskie życie publiczne. Co nie zmienia faktu, że nie taki był cel, z jakim Ruch Narodowy szedł do Sejmu. Tym celem w Sejmie, na poziomie władz krajowych i struktur lokalnych była, jest i będzie budowa jednoznacznie narodowej struktury ze swoim suwerennym programem i szyldem politycznym. Struktury otwartej na współpracę z konserwatystami czy eurosceptykami innego pokroju, ale podmiotowej i wyrazistej.
Robert Winnicki
Prezes Ruchu Narodowego