Scott McConnell, współzałożyciel popularnego periodyku „The American Conservative”, czyni kilka ciekawych obserwacji na temat Donalda Trumpa, które warto przybliżyć również polskiemu czytelnikowi:
Jak twierdzą liczni konserwatywni intelektualiści, Trump nie jest konserwatystą. Lecz naturalna odpowiedź brzmi: co dokładnie oni sami chcą zachowywać przez swoją agendę zagranicznych wojen, bezrobocia wśród klasy średniej i robotniczej, wysokich wskaźników imigracji?
W przypadku Trumpa odpowiedź zapewne będzie czymś w rodzaju eisenhowerowskiego konserwatyzmu, z socjalnym państwem i bezpiecznym zatrudnieniem. Trump był dorastającym w Nowym Jorku chłopcem, gdy Ike wygrywał w jego stanie dwudziestoma dwoma punktami.
Trumpizm, jak wielu już zauważyło, lecz co media głównego nurtu zignorowały, jest również amerykańską odmianą ogólnozachodniego zjawiska.
Czeka nas mocno sporne referendum nt. wycofania Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Marine Le Pen (po usunięciu ojca i złagodzeniu stanowiska partii) jest czołową postacią polityczną we Francji (choć Front Narodowy jest mniejszy niż połączone siły centrolewicy i establishmentowej prawicy). Nawet w Niemczech, gdzie istnieje głęboki i uzasadniony sceptycyzm wobec jakiegokolwiek antyestablishmentowego konserwatyzmu, powstała własna „nacjonalistyczna” partia konserwatywna. To samo dzieje się w Szwecji, Holandii i Austrii, gdziekolwiek nie spojrzymy. Z powodów geograficznych, kryzys imigracyjny jest bardziej odczuwalny w Europie niż w Ameryce, ale jej nowo powstające partie konserwatywne dążą do tego samego, tj. do zachowania najlepszych elementów społeczeństwa ich rodziców i swojej młodości, łącznie z takimi atrybutami, jak bezpieczna i pewna siebie klasa robotnicza oraz znaczące poczucie wspólnej kultury. Można określać takie postawy jako bigoterię lub ksenofobię ile się chce, ale ich trwałosć sugeruje, że są one uniwersalne, naturalne i głęboko zakorzenione w ludzkiej osobowości.
W Stanach Zjednoczonych, główną kwestią jest to, w jakim stopniu Partia Republikańska przyswoi i będzie wspierać te aspiracje, których Donald Trump, w sposób nieprawdopodobny, stał się wiodącym wektorem.
Oczywistym jest, że dla niektórych republikańskich intelektualistów, twardogłowych neokonserwatystów i dla większości redakcji „National Review” odpowiedź brzmi: nie, nigdy, w żadnym wypadku.
Te publikacje kultywują niemalże religijny stosunek do jastrzębiej polityki zagranicznej i porównywalne przywiązanie do wolnego handlu. Ich stosunek do imigracji być może jest ambiwalentny, lecz tak jak w przypadku większości amerykańskiej klasy wyższej, są uodpornieni na jej najgorsze skutki. Ich wizja Ameryki jako niezbędnego narodu wymaga, aby Ameryka wtrącała się w każdy zakątek globu.
Gdy przeczytałem te celne spostrzeżenia, przypomniałem sobie odpowiedź daną przez Trumpa podczas prawyborczej debaty republikańskiej w New Hampshire, gdy na pytanie moderatora o to, czy jest naprawdę konserwatystą, Trump odpowiedział: Cóż, myślę, że jestem. Dla mnie określenie „konserwatysta” jest pochodną słowa „zachowywać”. (…) Chcemy zachować nasz kraj. Chcemy uratować nasz kraj.
Jak widać, konserwatyzm Trumpa nie jest konserwatyzmem ideologicznym, gdzie zachowawczość staje się zakładnikiem i musi się niejako automatycznie kojarzyć z kilkoma (zasadniczo demoliberalnymi) zbitkami słownymi i hasłami o tzw. wolnym rynku, deregulacji, niskich podatkach, silnej obronie narodowej i amerykańskiej wyjątkowości. Można by rzec, że trumpizm jest długo oczekiwaną odmianą amerykańskiego narodowego konserwatyzmu, gdzie silna postawa nacjonalistyczna spaja się z wolą ratowania i zachowania własnej i dystynktywnej kultury (niekonieczne tej rodem z Hollywood), lokalnej społeczności, dobrze płatnych miejsc pracy w kraju i odrazy do demokratycznego misjonizmu w polityce zagranicznej oraz inżynierii społecznej. Przy takiej postawie, odwołuącej się do realnych ludzkich odczuć i trosk, narzekania libertarian i wolnorynkowców, że Trump jest rzekomo socjalistą, nie robią żadnego wrażenia na jego wyborcach i zwolennikach. „Milcząca Większość 2.0” przełamała z gruntu fałszywą dychotomię wolność versus socjalizm. Takie ustawienie sporu politycznego może przysłużyło sie wielu pracownikom waszyngtońskich think-tanków, ale nie amerykańskiemu robotnikowi, czyli pierwotnemu kręgosłupowi amerykańskiej potęgi.
Gdy Trump zaproponował tymczasowe zamknięcie granic dla muzułmańskiej imigracji do Stanów Zjednoczonych, spiker Paul Ryan, powszechnie określany jako konserwatysta, stwierdził, że takie podejście nie jest wyrazem konserwatyzmu.
Ocenę zostawiam czytelnikom.
Michał Krupa