Jako jeden z niewielu historyków, którzy dopiero w ostatnich kilku latach zajęli się tematem fotograficznego udokumentowania „wypędzeń” (czyli przesiedleń Niemców z Europy środkowej i wschodniej po zakończeniu II wojny światowej), oraz ucieczki niemieckiej ludności cywilnej ze Wschodu przed nadciągającą Armią Czerwoną, Stephan Scholz na łamach czasopisma „Zeithistorische Forschungen – Studies in Contemporary History” dochodzi do bardzo ciekawych wniosków. Historyk twierdzi, że materiał fotograficzny, wykorzystywany nieraz od dziesięcioleci i trwale funkcjonujący już w zbiorowej (niemieckiej) pamięci historycznej jako dowód na ciężki los „wypędzonych” – wcale nie musi być autentyczny, i wcale nie musi pokazywać wysiedlanej na mocy decyzji głównych aliantów ludności niemieckiej.
Fałszywe „ikony”
Scholz podkreśla, że w Niemczech niektóre fotografie doczekały się już statusu „ikon”, symbolizujących tragedię „wypędzanych” lub uciekających ze swoich rodzinnych stron Niemców: przykładowo motyw matki, tulącej małe dziecko (zimą, na siarczystym mrozie) lub motyw konwoju uciekającej ludności cywilnej, z furmankami, wozami drabiniastymi załadowanymi dobytkiem kilkupokoleniowych rodzin. Te zdjęcia, wykorzystywane zwłaszcza przez kręgi „wypędzonych” od dekad, posiadają w Niemczech status wręcz kultowy – i do tej pory niepodważany, niekwestionowany. Zdaniem historyka stało się tak między innymi dlatego, że w rzeczywistości materiał dokumentujący autentyczne ucieczki i przesiedlenia Niemców jest po prostu skromny i ograniczony.
Sensacyjne są jednak efekty kilku przypadkowo dobranych prób autentyczności takich zdjęć, dokonanych przez Scholza: zdjęcia, posiadające olbrzymi ładunek emocjonalny, bardzo symboliczną i jednoznaczną wymowę, które wykorzystywane są od bardzo długiego czasu przez najróżniejsze media zawsze jako dowód przesiedleń czy ucieczek, wcale nie dokumentują tych historycznych wydarzeń.
Przykładowo, jedno z wielokroć wykorzystywanych zdjęć, przedstawiające uciekającą na zaprzęgniętym w konie wozie ludność cywilną wraz z dobytkiem, datowane zawsze w różnych mediach na początek roku 1945, w rzeczywistości pochodzi… z roku 1927, i powstało na zamówienie rewizjonistycznej niemieckiej propagandy – jako reklamę filmu kinowego „Ziemia pod Krzyżem”. Film ten był propagandową produkcją, wymierzoną przeciwko niepodległej po I wojnie światowej Polsce i utraty przez Niemcy części ziem na Wschodzie. Zdjęcie było zainscenizowane, było dziełem propagandowym i antypolskim, i o prawie 20 lat starszym, niż wydarzenia, które – rzekomo – miało dokumentować przez szereg dziesięcioleci od zakończenia II wojny.
Nazistowska propaganda
Kolejne zdjęcie, przedstawiające w zimowym krajobrazie, pośród zaśnieżonych łąk i pól, cały konwój uciekającej ludności cywilnej, a na przedzie – przygarbionego, najwyraźniej wyczerpanego długim marszem mężczyznę, ciągnącego konia za uzdę – wykorzystywane było od lat 50-tych aż po czasy współczesne. W czasopismach, gazetach, jako okładka do książek o tematyce ucieczki i „wypędzeni”, w dokumentalnych programach telewizyjnych… Zawsze przedstawiano to zdjęcie jako dokumentujące ucieczkę Niemców z Prus Wschodnich w styczniu 1945. Jak wykazał Scholz, oryginał zdjęcia znajduje się obecnie w Austriackiej Bibliotece Narodowej, i datowany jest na… 6 lutego 1940. Także to zdjęcie jest dziełem propagandowym! Hitlerowska III Rzesza chciała za pomocą tej fotografii zachęcać „Volksdeutschów” z terenów ZSRR (przed atakiem na Związek Radziecki w 1941) do osiedleń na okupowanych terenach polskich, czyli do kolonizacji i germanizacji. Oryginalny tytuł zdjęcia brzmi: „Niemcy z Wołynia powracają do Rzeszy”, lub – inaczej – „Niemiecki Wschód – kraj przyszłości”. W 1941 roku zdjęcie to pojawiło się w wydanej na polecenie Reichsführera SS Heinricha Himmlera broszurze; później było podstawą do namalowania wielkiego obrazu olejnego, który z kolei kupił za 1600 marek na Wielkiej Niemieckiej Wystawie Sztuki w Monachium Adolf Hitler. Podczas wojny zdjęcie to było propagandowym symbolem „powrotu do Rzeszy”, zachęcającym do kolonizacji i germanizacji Polski – po wojnie stało się natomiast centralną ikoną „dokumentującą” wypędzenia i ucieczkę Niemców w 1945 roku. Jeszcze po roku 2000 zdjęcie to wykorzystywane było w produkcjach dokumentalnych pierwszego i drugiego niemieckiego państwowego programu TV, jako dokumentujące ucieczkę i „wypędzenia” z Prus Wschodnich. Pojawiło się nawet w filmie „Gustloff” z 2008 roku (była to produkcja telewizyjna o tragedii niemieckich uchodźców z Prus na pokładzie storpedowanego przez radziecką łódź podwodną okrętu – nazywanego w Niemczech powszechnie statkiem cywilnym, choć była to jednostka należąca do Kriegsmarine).
Polskie ofiary wojny – jako niemieccy „wypędzeni”
Scholz wskazuje też, jak niektóre zdjęcia amerykańskich agencji informacyjnych, ukazujących ciężkie losy tzw. „Displaced Persons” (po polsku kolokwialnie zwanych dipisami – uchodźcami, uciekinierami przed wojną, przymusowymi robotnikami i osobami deportowanymi, które po wojnie chciały wrócić do swoich ojczyzn) z Belgii, Francji i Polski, celowo wykorzystywane były w Niemczech jako „dowody” na tragedię niemieckich uchodźców z Prus, Mazur, Warmii czy Śląska. Zdjęcia te, wykonane w zachodnich i północnych Niemczech przez amerykańskich fotografów, posiadają bardzo emocjonalną wymowę: ukazują ludność, wspinającą się po ruinach mostu, lub matki z małymi dziećmi, maszerujące po zaśnieżonych torach kolejowych. Jeszcze w ostatnich latach wykorzystywane były w niemieckich gazetach (w tym tych największych) i programach telewizyjnych – jako materiał „dokumentujący” oczywiście losy Niemców na Wschodzie. Kilka z tych zdjęć ukazuje naprawdę polskich uciekinierów i deportowanych przymusowo do Niemiec, próbujących po wojnie wrócić do kraju, a nawet Polaków, którym udało się przeżyć w niemieckich obozach koncentracyjnych!
Autor artykułu podkreśla, że zainteresowanie tematyką „wypędzeni” i ucieczki Niemców z terenów wschodnich w i po 1945 w Niemczech wciąż wzrasta. Pojawiają się coraz liczniejsze, coraz to kolejne produkcje telewizyjne – dokumentalne i filmowe, artykuły w poważnych, dużych dziennikach oraz czasopismach, a także książki, wspomnienia, autobiografie, pamiętniki… W całym tym kulturowym „przemyśle pamięci” o tragedii Niemców przewijają się wciąż te same fotografie. Zdjęcia, które albo są dziełem nazistowskiej (i jeszcze wcześniejszej, niemieckiej) propagandy – albo ukazują tragedię narodów podbitych przez hitlerowskie Niemcy! Raczej trudno traktować to zjawisko w oderwaniu od rewizjonistycznych tendencji w niemieckiej kulturze masowej, w produkcjach telewizyjnych ostatnich lat, czy też od coraz śmielszej aktywności tzw. Związków Wypędzonych, która już dawno przekroczyła granice Niemiec, rozlewając się na byłe niemieckie ziemie na Wschodzie. Ponieważ te działania w Niemczech jak dotąd pozostają bez najmniejszej odpowiedzi ze strony naszego kraju, który jak żaden inny zagrożony jest niemieckim rewizjonizmem, tym bardziej należy doceniać i nagłaśniać takie efekty prac niemieckich historyków.
http://www.zeithistorische-forschungen.de/1-2014?q=node/5014, 15.10.2014
Michał Soska