Nietykalni to film w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Co moim zdaniem znamionuje najwyższej klasy dzieło filmowe? To zwykle dość prosta opowieść, zrealizowana skromnymi środkami, ale chwytająca za serce. Bijąca rekordy popularności, bo pokazująca najistotniejsze ludzkie problemy. Największe emocje i zmagania. Takimi dziełami było swego czasu czy to Dwunastu Gniewnych Ludzi Sydney’a Lumet’a czy Pociąg Jerzego Kawalerowicza. W obu tych filmach fabuła była prosta, a scenografia uboga, ale to właśnie pomysł, odwołujący się do najistotniejszych ludzkich problemów oraz znakomita gra aktorska decydowały o wielkości tych obrazów.
I na swój sposób właśnie tak samo jest z Nietykalnymi. To opowieść o sparaliżowanym, zamożnym człowieku, Phillippie (granym przez Francois’a Cluzet’a) , który – pośród rozlicznych kandydatów, z których ma wybrać osobę do swojej opieki – dokonuje wyboru wręcz zaskakującego. Wybiera mianowicie nie, wykwalifikowanych absolwentów przeróżnych specjalistycznych kursów, ale czarnoskórego, nie za bardzo wykształconego imigranta. Dlaczego to robi?
Ano z podstawowego powodu. Bo ten imigrant traktuje go nie z zimną i oschłą fachowością, nie z przestrachem i uniżeniem, ale po prostu normalnie. Nie wmawia mu, że jego niepełnosprawności nie ma, nie sprzedaje mu sztucznych, podręcznikowych formułek. Uznając jego niepełnosprawność traktuje go po prostu normalnie, a wrodzone nieokrzesanie pozwala mu z wdziękiem przełamywać kolejne mentalne bariery. To staje się więc nieoczekiwanie największą siłą Driss’a – czarnoskórego opiekuna granego przez Omara Sy. To jest jednocześnie właśnie to, co najbardziej pociąga jego podopiecznego, zamożnego Philipp’a. Choćby możność „wykręcenia” sztubackiego, a jednocześnie bezczelnego numeru, z wykorzystaniem własnej niepełnosprawności, kiedy to obaj przyjaciele w zręczny sposób zamieniają najzwyklejsze przekroczenie drogowej prędkości w eskapadę do szpitala pod czujną eskortą zdezorientowanej policji. I to właśnie niezliczona ilość takich i podobnych epizodów sprawia, że nie tylko u bohaterów, ale i u widzów tego niezwykłego filmu pękają kolejne bariery w postrzeganiu niepełnosprawności.
Nie jest to jednak jedyna bariera, która zostaje przełamana w tym filmie. Oczywiście ta druga jest dla polskiego widza mniej widoczna, jednak jego francuski odpowiednik dostrzega złamanie tej bariery doskonale. To złamanie społecznej bariery występującej między czarnoskórym biednym imigrantem, a przedstawicielem zamożnego, francuskiego mieszczaństwa. Paradoks tego specyficznego obrazu, mistrzowsko skomponowanego przez reżyserów Oliviera Nakache i Erica Toledano, polega na tym, że to dopiero ów przychodzący jakby z innego świata imigrant, pozwala swojemu podopiecznemu realnie, ale i z humorem, spojrzeć na własną niepełnosprawność. Tak samo pozwala spojrzeć na nią tłumom polskich widzów. Powiedzmy sobie szczerze – także i mnie. Bo w relacjach Driss’a i Philipp’a sam dostrzegam łudząco podobne epizody z własnego życia. Analogiczne podejście do własnych ułomności czy wreszcie zjawisko owego specyficznego, ale chyba sympatycznego sprytu, który nakazuje czasem uczynić z własnych ograniczeń pożyteczne narzędzie pomagające sprawniej posuwać się przez życie.
Jest więc dla mnie owa opowieść o Drissie i Philippie filmem naprawdę szczególnym. Bo nie jest to tylko znakomicie zrealizowana komedia. To także film o tym, co oczywiście nie dla wszystkich osób niepełnosprawnych jest możliwe. O pogodnym i zdystansowanym stosunku do własnej niepełnosprawności. I choćby w tym sensie oglądam ten film niczym specyficzną opowieść o sobie samym. Dlatego też, tym goręcej, wszystkim którzy nie widzieli tego filmu, gorąco go polecam.
Jan Filip Libicki
www.facebook.com/flibicki
aw