Noe – Wielgus – Franciszek – Głódź

Kierunek tego ataku odsłaniają zresztą pierwsze zdania artykułu, wokół którego starano się zrobić szum (na szczęście póki co niezbyt skutecznie). „U nas panuje ustrój feudalny. Jest pan i są podwładni” – twierdzą oburzeni informatorzy „Wprost”. I czytelnik już ma wiedzieć co w archidiecezji gdańskiej jest najgorsze. Nawet nie picie i gra na akordeonie, a nawet nie domaganie się jogurtu – tylko właśnie „feudalizm” i hierarchia. To są właśnie prawdziwe treści i wartości, w które wymierzone są wszystkie kolejne publikacje – i te głoszące „problem Kościoła z pedofilią”, i te rozwodzące się nad „homoksiężmi”, i te troszczące o „księżowskie dzieci”. Co gorsza, rację napadającym na Kościół i stale przesuwającym granicę tego, co jest akceptowalne u duchownych oraz jak mocno potępiane – przyznają także fałszywi moraliści, purytanie, dla których rozwiązłość płciowa, alkoholizm, czy przysypianie na nabożeństwie to właściwie przewiny równie ciężkie, nieuchronnie prowadzące do ognia piekielnego. Mamy więc do czynienia z działaniami świadomych aktywistów anty-katolickich, wspartymi przez użytecznych idiotów nie zdających sobie sprawy, że ich często szczera (choć niekiedy podszyta antyhierarchicznością) troska o Kościół – służy jego zwalczaniu.

To prawda bowiem, że przypadki niemoralnych zachowań księży (a nawet być może biskupów) się zdarzają. Jest też jednak oczywistością, że jest to skutek działań tych właśnie środowisk, które wciąż wzywają do liberalizacji Kościoła, a nie rezultat oporu przed ich pomysłami. Gdyby zachowano bardziej tradycyjne (a także restrykcyjne i konserwatywne) zasady naboru, selekcji i wychowania w seminariach duchownych, a także całość dziedzictwa święceń – wówczas problem byłby z pewnością mniejszy, lub wcale by nie istniał. Oczywista więc wydaje się metoda zwalczenia mocna rozdmuchanego „kryzysu”. Jest nią powrót do Tradycji – o czym chyba nikogo z zainteresowanych przekonywać nie trzeba.

Sęk jednak w tym, że zdając sobie sprawę z faktycznej marginalności domniemanej „pedofilii w Kościele” i równie niewielkiej skali innych negatywnych zachowań związanych z seksualnością – próbuje się „problem” rozdmuchać, dorzucając do worka także kwestie związane z alkoholem, skłonnością do biesiad i wystawnego stylu życia. Popadło akurat na abpa Głódzia – bo podpada on głównemu nurtowi co najmniej z kilku paragrafów – jako sympatyzujący z centroprawicą i Radiem Maryja, jako „rozwojowy hierarcha”, brany pod uwagę przy wszystkich kadrowych ruchach w Episkopacie jako kandydat do „awansu”, wreszcie jako osoba o dość oczywistych i niebędących bynajmniej tajemnicą skłonnościach, tyleż może zatrącających o słabości ludzkie, co jednak nie dyskwalifikujących jako duszpasterza i biskupa.

Że ks. abp Głódź ma mocną głowę – media wiedziały od dawna, przy czym zdaje się, że dowodzi to jedynie, że organizm metropolity gdańskiego dobrze metabolizuje alkohol i dość ewidentnie nie przeszkadza mu to w wykonywaniu żadnego z licznych obowiązków. Raczej też (miejmy nadzieję) Jego Ekscelencja nie będzie miał więcej okazji biesiadować na forum międzynarodowym np. z Aleksandrem Kwaśniewskim, więc i o publiczne nieszczęście będzie trudniej. Skoro zatem nic w tekście „Wprost”nie wskazuje na coś więcej, niż na sympatię do muzyki akordeonowej i nielubienie jednego księdza – to czemuż u licha tylu wiernych katolików zaczęło załamywać ręce nad rzekomo objawionym w ten sposób upadkiem obyczajów kleru, grzesznością metropolity i smutną słusznością zarzutów?

Powtórzmy – jeśli ks. abp gdański nadużywa alkoholu w domowym zaciszu – to jest to problem jego zdrowia i spowiednika, a wywlekanie tego faktu do mediów co najwyżej źle świadczy o selekcji kadr w pomorskiej kurii. Sięgając do wątków osobistych – w porównaniu z niektórymi oburzonymi, moje związki z katolicką hierarchią duchowną, a nawet z duchowieństwem niższego szczebla i stosunki towarzyskie z nimi – są niemal żadne, a wzajemna sympatia i zrozumienie – znikome. Jednak zdarzała mi się przyjemność biesiadowania z hierarchami prawosławnymi. Zawsze uderzał mnie fakt z jaką sprawnością, a jednocześnie pokorą i taktem przy stole usługiwali swym władykom duchowni niżsi rangą. I jakoś ani atmosfery biesiady, ani niczyjego autorytetu to nie psuło. Z faktu więc, że jakiś gdański ksiądz nie umie i nie lubi nalewać wódki – nie wyciągałbym jeszcze głębszych znaczeń eschatologicznych.

Lista „zarzutów” wobec ks. abpa Głódzia, choć podana w sensacyjnym tonie – nie zawiera w istocie niczego ani społecznie, ani etycznie nagannego. Chodzi bowiem w istocie o granice – o to gdzie je ktoś zakreśla i w jakiej intencji to robi. Czy z tekstu wynika, że ksiądz metropolita był łaskaw jeść kiełbasę w Wielki Piątek, a akordeonu domagać się w Popielec? Urządzał zabawy huczne w czasach zakazanych? Zestawianie tego z grzechami ciężkimi, czy wręcz śmiertelnymi, jakie przydarzyły się zboczeńcom nieszczęśliwie wyświęconym na duchownych – jest po prostu nadużyciem, a w dodatku świadomym zniesławieniem i poniżeniem arcybiskupa. Powtórzmy raz jeszcze: nie analizujmy, czy ks. abp jest uroczy dla podwładnych, bo pewnie nie jest. Ani czy pije – bo pewnie mu się zdarza, a w środowisku wojskowym – lemonadą by się nie opędził. Ani nawet nie dochodźmy, czy nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu to grzech – bo grzech. Ważne jest tylko czy wszystko to są wystarczające przesłanki do jego: a) negatywnej oceny, b) publicznego zgorszenia wynikającego, że pił w domu, a opisali go w gazecie. Plusem tej całej historii jest, że akurat zamieszczone „szczegóły” same w sobie nadzwyczajnie szkodliwe nie są, bo raczej we wzbudzenie powszechnej nienawiści i zgorszenia Polaków wódką, akordeonem i kiełbasą nie ma na szczęście na razie co liczyć. Kto jednak ma być przeciw klerowi i w tej dętej historyjce o „poważnych zarzutach wobec abpa Głódzia” znaleźć potwierdzenie swych antyklerykalnych fobii – ten został umocniony w swej anty-wierze.

Nie miejmy złudzeń. To jest kolejne uderzenie na Kościół, w którym pozornie istotne wydaje się, który biskup co robi lub kim był. Drugim dnem jest – jakie ma sympatie polityczne. W istocie jednak chodzi przecież o naruszenie całej zasady i istoty hierarchicznego Kościoła. A więc rzekomo „prawicowi” wierni przyklaskujący rezygnacji ks. abpa Wielgusa, jak i lewicowcy ochoczo gorszący się mocną głową ks. abpa Głódzia – służą temu samemu celowi: walce z Kościołem i katolicyzmem. Cokolwiek by się samym „zatroskanym” wydawało.

Akcja ta zyskała zresztą poważny dodatkowy instrument, związany z lansowaniem papieża Franciszka jako rzekomej anty-tezy hierarchy. Zwróćmy uwagę, że media głównego nurtu jakoś jednak przeszły do porządku dziennego nad etyczną ortodoksją Ojca Świętego, a nawet nad jego historyczną „lustracją” słusznie uznając, że ważniejsze są kwestie utylitarne – a więc czy legenda „biskupa ubogich” może się na coś przydać w wojnie z katolicyzmem. Oczywiście też – odwrotnie ten mechanizm jakoś nie zachodzi. Problem rotarianizmu i nienoszenia camaro przez Franciszka zadusza prawicę i tradycjonalistów. I choć nie są to kwestie bez znaczenia – to jednak uderza bezradność zmagania się z nimi po stronie wiernej Kościołowi.

Podobnie rzecz się ma z atakiem na metropolitę gdańskiego. Tak jak „Ktoś” chce narzucić fałszywą dychotomię Kościoła Franciszka z Asyżu i Kościoła Innocentego III (podczas gdy tylko razem i w jedności jest to Kościół Boży), tak teraz następuje uderzenie w styl, sposób, ale i kadry sprawujące posługę biskupią i duszpasterską w Polsce. Do znudzenia trzeba więc przypominać, że przecież przez wieki Kościół zupełnie pewnie stał na obu swych nogach: bogatej, imperialnej, niekiedy też biesiadnej – i ascetyczno-ubogiej. Tym samym bowiem zaspokajał oba pragnienia wiernych – do bycia olśnionym i do bycia urzeczonym pokorą. Dziś zaś jakże często dajemy sobie narzucić jako rzekomo nie tylko lepszy, ale także wręcz jedyny akceptowalny – ten drugi styl posługi. Tymczasem nie porównując biesiadującego abp. Głódzia wprost do jego wielkich poprzedników, ale przy uszanowaniu wszystkich proporcji musimy pamiętać, że też na Pomorzu (tylko Zachodnim) w pewnym momencie zadziałała misja nie Bernarda Hiszpana, tylko św. Ottona z Bambergu.

Narzucanie przekonania, że tylko „Kościół ubogich” (oby zresztą i ten aspekt rósł i potężniał) jest odpowiedzią na współczesne wyzwania – jest kolejną próbą zagonienia katolicyzmu tylko w jeden z narożników, podczas gdy musi On panować na całym ringu. I choć może ks. abp Głódź nie jest zawodnikiem idealnym – to w tej walce wciąż służy w koszulce Pana Boga, na przekór jego przeciwnikom. Jeśli upada – módlmy się, by wstał, ale nie liczmy go ochoczo razem z samozwańczymi i stronniczymi sędziami.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Noe – Wielgus – Franciszek – Głódź”

  1. Zasadnicze pytanie jest: PIŁ CZY NIE? Tu nie ma żadnego „bo to ataki na Kościół” tylko jest informacja prawdziwa lub nie. Nawet jeśli to jakieś próby ataku to widać niektórzy dostojnicy kościelni dostarczają wrogom amunicji. Ja nie wyrzucam abp Głódziowi, że się napił. Nawet lepiej to zrobił niż Kwaśniewski bo chociaż napił się kulturalnie w domu a nie przed wystąpieniem. Widać jest normalnym facetem a nie jakimś abstynentem. Z resztą nawet lepiej jak się napije niż miałby molestować dzieciaki. Tak, wiem – zjawisko marginalne. Ale jest!

  2. Tak, tak, powtórzę – są też amerykańskie zakonnice uważające się za katolickie, które twierdzą, że przede wszystkim trzeba przeciąć ropiejący wrzód Watykanu. Skoro wszystko byłoby dobrze – to czemu niehierarchicznie i niefeudalnie poleciał do gazety? Trzeba było torreadorem zostać, a nie księdzem.

  3. To też trzeba powtarzać do znudzenia: Kościół od wieków miał metody radzenia sobie z księżmi, którzy zatracili się w słabościach – i gdyby nadal działały wewnętrzne mechanizmy kadrowe NIEMONITOROWANE z zewnątrz – to pewnie radziłby sobie nadal. Ktoś znikał w klasztorze, ktoś jechał na misję, ktoś znikał, a dopiero z czasem się okazywało, że zrzucił sutannę – ale też już gdzieś dalej i dyskretnie. Ludzie nie wiedzieli oficjalnie czemu – i DOBRZE. Jak bowiem ktoś trafnie napisał, władza musi mieć element tajemniczości i nieodgadnioności, bo inaczej nie jest władzą, tylko zwykłym kierownictwem. Otóż Kościół chcąc pozostać Władzą – musi zachować też tę nutę zagadki dla wiernych. Tym bardziej, że utraciło ją kierownictwo polityczne.

  4. problem jest tylko taki, że abp Głódź to tak wpływowy człowiek, że w zasadzie nie wiadomo kto miałby go wyprostować oprócz Pana Boga. Papież daleko, w Polsce nikt mu nie podskoczy, więc ma poniekąd władzę absolutną w polskim klerze. Donos do gazety to chyba głos rozpaczy poniżanych przez niego ludzi. Pytanie: ilu takich przełożonych/pracodawców jest, którzy jak ewangeliczny sędzia: „Boga się nie boją i z ludźmi się nie liczą”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *