Ruch Autonomii Śląska jest jednym z najbardziej wyrazistych regionalnych podmiotów politycznych ostatniej dekady, ma też to do siebie, że rzadko pozostawia kogoś obojętnym wobec tego, co głosi. Mnie również. Przyznam, ze działalność dra Gorzelika – skądinąd znakomitego znawcy sztuki, a także środowiska, jakie reprezentuje, śledzę już od dawna. Urodziłem się i wychowałem na Śląsku, tu również studiowałem, w związku z tym problem autonomii oraz narodowości śląskiej stał się dla mnie obiektem zainteresowania niejako w sposób naturalny.
Ostatnio teksty dra Gorzelika pojawiają się również na łamach naszego portalu. Słusznie zauważył jeden z komentatorów, że jest to ważne, nowe spojrzenie na sprawę narodowości, czy też – jak kto woli – lokalnego patriotyzmu lub nacjonalizmu. Niestety spojrzenie często nie mające żadnych merytorycznych podstaw – oprócz oczywiście życzeniowego myślenia członków Ruchu Autonomii Śląska oraz nader często luźnej interpretacji niektórych faktów oraz aspektów funkcjonowania zbiorowości, które podnoszą.
Zacznijmy od sprawy podstawowej. Oto w odezwie Rady Naczelnej RAŚ z czerwca 1996 r. czytamy jak następuje: „Wierzymy, że kształtowane w czasie stuleci na Naszej Ziemi Śląskiej wartości kulturowe są nieprzemijające. Nie są to wartości polskie, niemieckie ani czeskie. Przez dziesiątki lat i przez stulecia większość panujących na Naszej Ziemi, próbowało naginać Ślązaków do utożsamienia się z kulturą i narodowością swoją. (…) Żeby zachować naszą odrębność kulturową, tożsamościową My Ślązacy powinniśmy umacniać integralność Śląska, pomijając obecne granice państwowe”. Trudno o bardziej jaskrawy przykład próby dokonania własnej reinterpretacji dziejów. Przede wszystkim należy podkreślić, że naród śląski nigdy nie istniał. Jest to byt, który Ruch Autonomii Śląska chce stworzyć nieco na siłę. Owszem – może to być chwytliwe hasło polityczne i porywający masy sposób zaprezentowania jakiejś iluzji w roli alternatywy wobec budzącej powszechną niechęć polityki rządu, ale nie ma to żadnej podstawy historycznej. A przecież narodu nie tworzy się na zawołanie. Naród to zespół lokalnych społeczności połączonych terytorium, świadomością narodową, językiem, tradycją, etc. Na Śląsku sprawa narodowości jest – i owszem, niezwykle złożona, gdyż przez stulecia funkcjonowały tu obok siebie różne nacje i grupy etniczne. Nigdy jednak nie było mowy o narodzie śląskim. Przywiązanie do własnej, lokalnej tradycji – jak najbardziej, śląski etos (szczególnie w warstwie dotyczącej pracy i religijności) – także.
W przeszłości istniały oczywiście pewne inicjatywy zmierzające do wykazania tego, że Śląsk jest tworem odrębnym i specyficznym, ale wychodziły one najczęściej z kręgów niemieckich i bynajmniej nie miały na celu tworzenia odrębnego narodu, lecz stworzenie pomostu, który mieszkańcom regionu pozwoliłby w sposób bezkonfliktowy okazać wierność wobec Prus. Podstawowym źródłem separatystycznych skłonności części mieszkańców Górnego Śląska i Śląska Cieszyńskiego była niechęć do ludności napływowej od początków XIX wieku masowo przybywającej na tereny podlegające uprzemysłowieniu. Polityka germanizacyjna dodała konflikt klasowy – przyjezdni Niemcy obejmowali funkcje kierownicze w administracji i przemyśle. Ludność chłopska nie wytworzyła własnej inteligencji, a jej potencjalni przedstawiciele ulegali germanizacji (co zwykle było warunkiem awansu). Zgodnie z zasadą „dziel i rządź” tendencje separatystyczne umacniali niemieccy politycy. Po raz pierwszy w 1848 powstał Związek Austriackich Ślązaków zwalczający polski ruch narodowy – na szczęście metodami łagodniejszymi niż ruch Jakuba Szeli. Na Śląsku Cieszyńskim organ ślązakowców „Nowy Czas” krytykował inicjatywy tworzenia polskich szkół przekonując o wyższości cywilizacji niemieckiej. Poseł parlamentu śląskiego i lider Śląskiej Partii Ludowej Józef Kożdoń zwalczał liderów ruchu polskiego Franciszka Michejdę i Józefa Londzina. Protestował przeciwko przybywaniu polskich nauczycieli z Galicji pod hasłem „Śląsk dla Ślązaków”. Po klęsce postulatu państwa śląskiego kożdoniowcy poparli Czechosłowację.
Na Górnym Śląsku o początkach kształtowania świadomości narodowej Ślązaków można mówić pod koniec XIX wieku. Jednak twórcami pojęcia „Górnoślązak” jako odrębnej narodowości byli … niemieccy politycy, podkreślający, że Górnoślązacy to wierni poddani pruscy nie mający nic wspólnego z Polakami z Małopolski czy Wielkopolski. Zwolennicy unikania budzenia polskiej świadomości narodowej ograniczali opór przeciwko Niemcom do obrony prawa do praktyk religijnych w gwarze śląskiej i dlatego zawarli sojusz z niemiecką katolicką Partią Centrum. „Nie ma Polaków między nami, są tylko po polsku mówiący Górnoślązacy” – deklarował poseł Centrum ks. Glowatzky w parlamencie. Głośna broszura Wojciecha Korfantego „Precz z Centrum” skierowana była właśnie przeciwko indyferentnemu narodowo skrzydłu prasy polskojęzycznej Adama Napieralskiego. Jednak publicyści grupy Napieralskiego unikali jakichkolwiek deklaracji narodowych – także śląskich. Centrowcy mówili o sobie „Prusacy polskiego języka” dając dowód absurdalności swojej sytuacji. Sukcesy wyborcze polskiego ruchu narodowego a zwłaszcza mandat poselski Wojciecha Korfantego w 1901 zmusiły umiarkowany obóz Napieralskiego do osłabienia więzi z Centrum i zjednoczyły obóz polski.
Sponsorami stosownych organów prasowych byli miejscowi Niemcy – książę von Pless, hrabia Heckel von Donnesmarck i inni. Niemieckie przedsiębiorstwa i instytucje podtrzymywały istnienie separatystycznych mediów zamieszczając płatne ogłoszenia. Po roku 1919 podobne grupy polityczne istniały dalej. Zawsze podkreślano w nich odrębność Śląska poprzez uderzanie w polskość, zawsze też ciążyły ku Niemcom i starały się wykazać wyższość kultury niemieckiej. Hasła o śląskiej odrębności zawsze pozostawały zbieżne z interesem niemieckim. Jeżeli strona polska po odzyskaniu niepodległości starała się stworzyć podobne organizacje i prasę, to tylko jako przeciwwagę dla działań niemieckich. Nie mówiono zresztą o narodzie śląskim, a po prostu – o polskich Górnoślązakach.
O tym, że historycznie rzecz ujmując podobna opinia nie jest li tylko moją własną, świadczą wypowiedzi wielu osób znacznie lepiej znających problem. „Nie ma i nigdy nie było żadnego narodu śląskiego!” – mówi w wywiadzie dla tygodnika „Uważam Rze” prof. Franciszek Marek, Ślązak i pierwszy rektor Uniwersytetu Opolskiego. O postulatach RAŚ stwierdził: „Coś takiego zrodziło się w czasach Bismarcka na Śląsku Cieszyńskim, w zaborze austriackim. Nawet kilku księży próbowało w to wchodzić, ale szybko się zorientowali, że za tym ruchem separatystycznym kryły się tendencje antypolskie (…). Kiedy Niemcy zaczęli mówić o śląskości jako odrębnym bycie narodowym? Wtedy, kiedy widzieli, że część tego Śląska tracą na rzecz polskości. Kiedy widzieli, że niemieckość jest nie do uratowania, postanowili stworzyć śląskość jako coś odrębnego”.
Mam wrażenie, że Ruch śląskość interpretuje podobnie, jak czyniono to 90 lat temu. W znakomitej większości uważa za śląskie to, co niemieckie. Proszę mnie źle nie zrozumieć: historia ziemi śląskiej przeniknięta jest wpływami pruskimi, niemieckimi, austriackimi, czy też czeskimi – i należy mówić o tym jako o fakcie historycznym. Ale nazywajmy rzecz po imieniu: jest czymś różnym mówienie „to jest pozostałość po wpływach niemieckich, a tamto – polskich” na równych prawach, a czymś odmiennym stwierdzanie „to jest śląskie [bo niemieckie], a tamto polskie – czyli obce”. A takie niestety tendencje zdradza wielu członków RAŚ. Raz jeszcze podkreślmy – dla wielu z nich (nie twierdzę, że dla p. dra Gorzelika osobiście) śląskie równa się niemieckie, związek z Niemcami byłby dla nich czymś naturalnym – w przeciwieństwie do funkcjonowania regionu w granicach polskich. Uważam to za naturalną implikację tego, co napisałem wcześniej: naród śląski jako taki nie istnieje. Twierdzi się, że istnieje coś śląskiego – trzeba jednak określić co to jest; przede wszystkim musi to być coś odmiennego od tego, co polskie. Jedyną alternatywą jest nazwanie śląskim tego, co poniemieckie – tym bardziej, że w ten sposób dociera się do licznych lokalnych społeczności, w których proniemiecki sentyment odgrzać bardzo łatwo, szczególnie u osób starszych, zamieszkujących miejscowości przed rokiem 1945 należące do Prus, a dziś – do Polski. Śląsk jest regionem nadgranicznym – nie trudno o takie przypadki. Kto zna historię miejsc takich, jak Rudy k. Raciborza, rozmawiał z mieszkańcami Rudy Kozielskiej w tym samym rejonie – wie w czym rzecz. Jest to coś, co przyrównałbym do mitycznej tęsknoty za rajem utraconym, wyidealizowanym obrazem przeszłości. Nieprawdziwym, ale chwytliwym. Granie na takich sentymentach daje to również deklarację śląskości tych, którzy mają wprawdzie korzenie niemieckie, ale mieszkając w Polsce należą do pokolenia wychowanego w kulturze innej niż ostatnia z wymienionych. A śląskość – podobnie jak 90 lat temu, stanowi bardzo wygodny bufor, dzięki któremu można zbliżyć się do własnych korzeni bez równoczesnego deklarowania własnej przynależności do narodu niemieckiego.
Powstania śląskie, różnie oceniane i wartościowane, mają jedną ważną cechę: były odbiciem stosunków narodowościowych lepszym, niż jakiekolwiek inne. Nie było tu narodu śląskiego – były za to odrębne nacje, które (niezależnie od zewnętrznych inspiracji) miały odrębną wizję podziału regionu i różne aspiracje polityczne oraz administracyjne.
Można namówić pewien odsetek społeczeństwa (4,5% mieszkańców Górnego Śląska według ostatnich danych) na wpisanie w rubrykę na arkuszu wręczonym podczas spisu powszechnego deklaracji przynależności do narodu śląskiego, tak samo jak stosując odpowiednią taktykę wyborczą dało się skłonić znacznie większą część populacji na oddanie głosu na Samoobronę, która w polskim parlamencie nigdy nie powinna była się znaleźć, ale nie stworzy się w ten sposób realnego narodu. To są dwie różne sprawy. Dlaczego piszę w ten sposób? W jednym z tekstów dra Jerzego Gorzelika czytam m. in.: „według cytowanych badań Ślązacy [czytaj osoby deklarujące narodowość śląską – dop. własny] są grupą charakteryzującą się ogólnie niższym poziomem wykształcenia. Również odsetek pragnących wyższego wykształcenia dla swoich dzieci jest wśród nas niższy niż wśród zamieszkałych w regionie Polaków” (J. Gorzelik, Manowce śląskiego patriotyzmu, „Jaskółka Śląska” luty 1998). A zatem jest to grupa społeczna, w odniesieniu do której wybór polityczny jest często sprawą emocji, a nie merytorycznej analizy. A RAŚ odwołuje się właśnie do owych emocji, pewnych sentymentów połączonych z niechęcią do polityki państwa polskiego. Mam przedziwne wrażenie, że w razie poprawy sytuacji ekonomicznej, w przeciwieństwie do wzrostu nastrojów patriotycznych na Śląsku, poparcie dla RAŚ ulgnie znaczącemu zmniejszeniu.
Innym twierdzeniem – filarem Ruchu jest powoływanie się w ramach deklarowania istnienia narodu śląskiego na język śląski. Język taki jako odrębny byt nie istnieje. Możemy mówić o gwarze śląskiej, zlepku słów niemieckich, polskich i czeskich, specyficznym akcencie, ale to nie jest język. Znamienne są słowa prof. Marka „Niektórzy uważają, że mamy 13, inni że 16 gwar śląskich, i tak np. w Rybnickim i Katowickim ludzie ‘godają, na Opolszczyźnie ludzie ‘rządzą’, w raciborskim ‘prawią’. Uważam, że tworzenie języka śląskiego jest zamachem na gwary, które się ostały. Powiedzmy sobie szczerze, to nie język literacki przeciwstawił się germanizacji, tylko te gwary lokalne i byłoby wielką niegodziwością je likwidować. Nie wolno niszczyć tego, co jest świętością. (…) Posłużę się nieznanym szerzej przykładem. Najbardziej wiarygodnym z Niemców jest lekarz Juliusz Roger, który jako ochotnik przyjechał do śląskiego Raciborza walczyć z epidemią tyfusu. (…) Roger zebrał w jeden zbiór 476 pieśni [ludowych – przyp. mój], a we wstępie napisał, że gwary te nie różnią się od języka małopolskiego. Nie tylko Roger, ale również polscy językoznawcy – jak Malinowski czy Kazimierz Nitsch, widzą zbieżność gwar śląskich z językiem staropolskim. Dlatego jestem przeciwnikiem tworzenia jednolitego języka śląskiego. W mojej ocenie są to skarby odziedziczone po przodkach. Warto przeczytać listy śląskich żołnierzy z okopów pierwszej, a także drugiej wojny światowej, które były pisane literacką polszczyzną, nawiązującą do języka z czasów Kochanowskiego. Ślązacy nauczyli się jej z modlitewników. Moja mama, która mówiła gwarą, a czytała po niemiecku, gdy byłem małym chłopcem uczyła mnie historii Polski. Musiałem na pamięć przyswoić poczet królów polskich, z czego byłem odpytywany jak z tabliczki mnożenia. Wspomnę też o Franciszku Wilczku z Dobrzenia Małego czy Jakubie Kani z Siołkowic – ludzie ci chodzili do szkoły bismarckowskiej, w której nie było jakichkolwiek lekcji z języka polskiego, a pisali po polsku. Dla nich wzorem była Polszczyzna z modlitewników”. I tak dalej…
To, co obserwujemy obecnie, jest przedsięwzięciem niezwykle sztucznym, pracą wykonywaną wbrew realiom i rozsądkowi. Z kilkunastu śląskich gwar, nigdy nie spisanych, bo używających słów z języków polskiego, częściowo także niemieckiego i czeskiego, ktoś stara się stworzyć jeden język, dorabia do tego całą gramatykę i pisownię. Czasem, przyznajmy, dość zabawną. Sprecyzujmy bardziej: ów ktoś stara się udowodnić, że taki język od dawna istnieje. Ale czy to, że bardzo chcę zobaczyć jakieś mityczne zwierzę, stworzy fakt? Czy oznacza, że ono faktycznie jest? Czy jeżeli zgromadzę szczątki kilkunastu różnych gatunków, a potem skleję je razem dobierając dowolnie w zależności od potrzeb – czy to będzie znaczyło, że oto stworzyłem coś, co nigdy nie istniało? Czy może mieć będę wyłącznie coś, co wyrosło z bardzo swobodnego naginania rzeczywistości i mojego życzeniowego, ale nie mającego nic wspólnego z faktami, myślenia?
Oczywiście nie widzę nic złego w tym, że na Śląsku obchodzi się geburstag, oddycha luftem, a na grilla zabieramy wurst. Tylko że to są wyrazy niemieckie. Pisze się je tak samo, jak niemieckie – po prostu używano ich zamiennie. Nie są one jednak dowodem na istnienie odrębnego języka. Wpływ kulturowy i współżycie inną od własnej grupą narodową powodowało automatyczne przenikanie stosowanych przez nią słów i wyrażeń w skład języka używanego na co dzień. Na Śląsku proces ten trwał kilkaset lat. Ludzie żyli obok innych nacji, razem pracowali i nieraz wżeniali się w rodziny wchodzące w skład społeczności narodowej innej niż własna. Ale to nie był inny język. Zamienne stosowanie wyrazów może co najwyżej dać w efekcie gwarę, ale główny trzon jest ten sam. Język śląski musiałby oznaczać, że każdą czynność, każdy aspekt życia i każdy proces możemy opisać słowami w znakomitej większości nie znanymi językowi polskiemu, niemieckiemu, ani też czeskiemu – poczynając od udzielenia prostej informacji aż po napisanie rozprawy habilitacyjnej z fizyki jądrowej. W odniesieniu do Śląska taki język nie istnieje. Istnieją zapożyczenia, pozwalające na wyrażenie czynności lub nazwanie przedmiotów, ale nie dają one możliwości napisania dłuższego tekstu, nie ma tu podziału na sferę języka formalnego i potocznego, co więcej – podobieństwo śląskich wyrażeń gwarowych do słów niemieckich lub polskich jest przytłaczające.
I wreszcie, last but not least – autonomia. Wbrew pozorom nie jest to pomysł wzięty z nikąd, ale obecnie chyba nie do końca przemyślany. W przypadku Śląska ma ona oczywiście piękne tradycje, sięgające roku 1919. Ale realia, jakie wówczas funkcjonowały, były inne. Ówczesną autonomię podyktowały kwestie praktyczne – oto Polska obejmowała teren administracyjnie bardzo różny, który miał swoją specyfikę. Dziś tego problemu nie ma, Śląsk jest częścią Państwa Polskiego. Czy więc oddanie sejmowi śląskiemu pewnych prerogatyw administracyjnych i finansowych jest zasadne? Nie twierdzę, że nie – przykład funduszy zaoszczędzonych dzięki mądremu gospodarowaniu przez Śląską Kasę Chorych, następnie zabranych ze Śląska, może być argumentem za. Ale pytanie – co dalej. Żaden region nie zgodzi się na uprzywilejowanie Śląska, co pociągnie kolejne wezwania do autonomii również pozostałych ziem. Czy jesteśmy pewni, że dzisiejsze społeczeństwo jest przygotowane na tak wielką odpowiedzialność? Czy wreszcie jesteśmy finansowo gotowi na tak poważne przedsięwzięcie? W jakich konkretnie dziedzinach Śląsk ma być autonomiczny? Bo uważam, że chęć prostego skorzystania z szablonu sprzed roku 1939 jest co najmniej mało poważna. Zarówno ekonomicznie, jak też politycznie i administracyjnie. Czy zastanowiono się choćby nad tym, że rzecz może wymagać np. zmiany konstytucji, na którą raczej nikt nie wyrazi zgody?
To odcinanie się od Polski, przywiązanie do kultury niemieckiej i próby stworzenia nowej jakości każą zadać pytanie, które jakiś czas temu postawił Jacek Dziedzina w odniesieniu do krytycznych wobec Polski deklaracji, jakie padały również z ust dra Gorzelika: „Jestem Ślązakiem, nie Polakiem, niczego Polsce nie przyrzekałem – to słynna deklaracja sprzed lat Jerzego Gorzelika, lidera RAŚ. Tyle, że później, gdy wszedł w koalicję z PO w województwie śląskim, wypowiadał słowa przysięgi na radnego sejmiku województwa: Uroczyście ślubuję rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu Polskiego, strzec suwerenności i interesów Państwa Polskiego, czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny, wspólnoty samorządowej województwa i dobra obywateli, przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczypospolitej Polskiej. Który Gorzelik jest prawdziwy?”.
Istotnie – pytanie wydaje się ważne, bo dotyka samego sedna problemu. Czy RAŚ nie jest po prostu organizacją nastawioną na określone cele polityczne, a głoszone przez jego członków hasła pełnią rolę wyborczej przynęty? Jak pisałem wcześniej – trochę na to wskazuje. Związek Ludności Narodowości Śląskiej powstał w 1996 roku. Jego założyciele złożyli wówczas pierwszy wniosek o rejestrację. W orzeczeniu wydanym dwa lata później Sąd Najwyższy nie wydał jednak zgody uzasadniając, że narodowość śląska nie istnieje. Mimo kolejnych prób Związek nie został wpisany do rejestru stowarzyszeń. Założyciele ZLNŚ złożyli wówczas skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Sąd w Strasburgu w 2004 r. odrzucił skargę z powodu możliwości uzyskania przez ZLNŚ nieuzasadnionego przywileju wyborczego – możliwości uniknięcia wymaganego 5-procentowego progu wyborczego do Sejmu. W 2006 r. Sąd Okręgowy w Katowicach rozpatrzył odmownie wniosek komitetu założycielskiego ZLNŚ o rejestrację stowarzyszenia pod nazwą ZLNŚ – Stowarzyszenie Osób Narodowości Śląskiej. Co ciekawe: argument Trybunału w Strasburgu odnoszący się do ordynacji wyborczej powtórzył Sąd Rejonowy w Opolu, który w roku 2011 ostatecznie wydał zgodę na rejestrację (skądinąd po apelacji mającej miejsce po pierwotnym uprzednim odrzuceniu wniosku). Warte uwagi są zwłaszcza przywołane tu argumenty prawno – wyborcze, które nabierają mocy w świetle wypowiedzi, jakiej udzielił w jednym z wywiadów Piotr Spyra z Ruchu Obywatelskiego „Polski Śląsk. Jego zdaniem dr Gorzelik „nie krył w pierwszych wywiadach, że jego pierwotnym celem politycznym jest wejście do Sejmu przy wykorzystaniu braku progu dla mniejszości narodowej. I to była gra polityczna ‘narodem śląskim’. Uważam, że dla środowiska rządzącego obecnie RAŚ autonomia jest celem wtórnym i traktowanym tylko i wyłącznie jako narzędzie. A kiedy Związek Ludności Narodowości Śląskiej przegrywał w sądach sprawy o rejestrację, [dr Gorzelik] mówił: — Przepraszam, ja też jestem Ślązakiem i niczego nie przegrałem. RAŚ to nie jest cały Śląsk”.
Nie przeczę, że moje stanowisko w sprawie haseł RAŚ jest jasno określone, ale wynika to z czegoś wbrew pozorom bardzo prostego. Jestem dumny zarówno z biało czerwonych barw mojego Państwa i Narodu, jak też z mojej ziemi górnośląskiej. Bogatej i skomplikowanej historycznie oraz kulturowo, ale niepowtarzalnej, dla nas niezastąpionej niezależnie od tego, gdzie przebywamy. Ziemi, której dzieci przyzwyczajono, że łatwo nie zawsze znaczy dobrze, nauczono mieć własne imię i własny honor, a również tego, że klękać wolno tylko pod krzyżem. Tego, skąd jestem, nie muszę udowadniać przy pomocy tworów, których nie ma.
Celne i merytoryczne uwagi. Gratulacje dla autora.
RAS posluguje sie dokladnie taka sama retoryka jak Goebbels. Wystarczy zapoznac sie z odpowiednimi materialami propagandowymi. Np. w filimiku „Der Feldzug in Polen” pada stwierdzenie, ze panstwo polskie zostalo utworzone w celu zniewoleniu wielu narodow. Nie tylko Slazakow, ale takze i Ukraincow, Bialorusinow, Litwinow, etc. A Niemcy oczywiscie musieli -broniac pokoju – wyzwolic te narody spod „polskie okupacji”. Ta sama retoryka, te same metody. To w koncu Niemcy probowali na sile stworzyc „Goralenvolk”. (Link do wspomnianego filmiku: http://reichsarchiv.com/Filme/01_Bis_1945/1940-Der-Feldzug-in-Polen.php, 2 minuta „Alle dieser Nationalitäten wurden unter der Missauchtung der Selbstbestimmungsrechte der Völker unter polnische Zwangsherrschaft gebeugt”.
Druga sprawa: to, ze Arkadiusz Meller, promuje RAS, Sykulskiego i Piskozuba nie jest zadnym przypadkiem. Chodzi o stworzenie Europy Regionow, o ktorej prof. Piskozub tak sie o to wyrazil: „Dezintegracja państw Europy jest procesem ozdrowieńczym, który w przyszłości doprowadzi do integracji Europy jako całości.” Maciej Giertych tak pisze o tym projekcie: „Takie pomysły krążą po Europie od jakiegoś już czasu i nie ulega wątpliwości, że stoją za nimi Niemcy. Pierre Hillard poświęcił książkę temu tematowi, której tytuł mówi sam za siebie: „Mniejszości i regionalizm. Studium niemieckiego planu, który winien oburzyć Europę.”40 Książka konkluduje: “Dla zjednoczonych Niemiec, pierwszej potęgi gospodarczej Europy, na początku odnowy bloku wschodniego w kolorach czarnym, czerwonym i złotym, droga jest otwarta. Dzieje się tak, ponieważ wśród przywództwa Unii Europejskiej Niemcy narzuciły swoją filozofię, a mianowicie federalizm, jak również etnokulturową wizję zawartą w Karcie Regionalnych i Mniejszościowych Języków oraz w Ramowej Konwencji Ochrony Narodowych Mniejszości. Przy pomocy tych środków skazuje się na śmierć państwa narodowe”41 Hillard publikuje też mapę zatytułowaną “L’Europe des ethnies”, którą przygotowała Waffen-SS w 1945 roku, a która dzieli państwa europejskie na regiony.”
A plan utworzenia bloku kontynalnego promowanego przez Sykulskiego? To takze nic nowego! „Powołano grupę roboczą, która wyprodukowała dokument pt. “Europäische Wirtschaftsgemeinschaft” (EWG) co należy tłumaczyć jako Europejska Wspólnota Gospodarcza – brzmi znajomo, czyż nie? Dokument ten opublikowano w Berlinie w 1942 roku.23 Jednym z głównych autorów był Walther Funk, minister gospodarki i prezydent niemieckiego Reichsbanku (był on potem skazany za przestępstwa wojenne w Norymberdze). Inni autorzy to wysocy rangą urzędnicy niemieckiego politycznego i gospodarczego kierownictwa. Wstęp do pracy napisał prof. Heinrich Hunke, doradca gospodarczy NSDAP (partii nazistowskiej) i prezydent berlińskiego Stowarzyszenia Przemysłu i Handlu. Celem studium było przygotowanie programu makrorozwoju na skalę kontynentalną (termin „kontynent” używany jest cały czas jako pojęcie obejmujące Europę bez Wielkiej Brytanii). Punktem wyjścia jest przekonanie, że nadszedł czas dla gospodarczego zjednoczenia Europy. Osiągnięciami Niemiec musi być objęty cały kontynent, a w szczególności słabo rozwinięty wschód.(…) Maciej Giertych, Quo vadis Europa? , http://opoka.giertych.pl/
Panie Magdaleno, zgodzi się Pani ze mną, że Arkadiusz Meller może być niemieckim agentem? To wygląda na celową działalność. Wyrzucił Panią z portalu, opętał Wielomskiego. Może go szantażuje jakimiś kwitami dostarczonymi przez niemiecki wywiad?
@Szympans Zenon: Pojecie agentury bywa nadużywane. Ja raczej przyglądałbym się absolwentom niemieckich uczelni i stypendystom niemieckich fundacji… Chodzi o konsekwentne tworzenie przez Niemcy „relacji wdzięczności”, z obietnicami kontynuacji w przyszłości …
Pan Matuszewski piszac samemu, ze w ramach panstwa pruskiego probowano pogodzic odrebnosci kulturowe dajac wieksza autonomie i samorzadnosc. Prusy, ktore tak sa demonizowane wodrebnily w czasach burzliwych nacjonalizmow z prowincji Schlesien rejencje opolska, tak aby wlasnie po polsku (slasku) mowiacy Gornoslazacy mogli stanowic o sobie, a takze aby dac odpowiedz na oferte polskich agitatorow takich jak Korfanty. Nie byla to moze jakas sielanka, ale cos w tym kierunku uczyniono. U nas obecnie kazda dyskusje o samorzadnosci, autonomii i federacji zbija sie od dawna ukutymi wytrychami slownymi pt. Niemcy, rozbior, niebezpieczenstwo. Pisze pan rowniez o celach politcznych: A czy to ostatecznie cos zlego? Korfany jest tego dobitnym przykladem. Jego ludzie w plebiscytach prostemu ludowi obiecywali np. krowe za oddanie glosu na Polske. Nie wiem co lepsze, ale mowienie o jakies wielkiej polskiej swiadomosci na Gornym Slasku w okresie miedzywojennym to male naduzycie. Trzecia sprawa gwara, albo jezyk. Jak zwal tak zwal, ale przyklad Kaszubow pokazuje jasno, ze skodyfikowanie ich gwary i uznanie jej za jezyk niczego jej nie odjelo, a nawet symatyczne sa te nazwy jak sie jedzie nad morze. Jak drugi przyklad: Bawaria. Dialekty tam to istny tygiel od frankonskich, szwabskich, gorno- i dolnobawarskich i jakos nie ma problemu z tym, aby stworzyc z tego wspolny mianownik i uczyc dzieci tego w szkole, tak jak czyni sie obecnie. Moze zamiast demonizowac i powtarzac te same slogany, ktore mozna z powodzeniem wyczytac w prlowskich ksiazkach warto popatrzec na przyklad tych, ktorym sie cos takiego udalo. Profesor, jezykoznawca z czasow PRL-u przy pelnym szacunku nie jest i nie bedzie obiektywny w tej sprawie, bo jest skazony epoka w ktorej sie wychowal i robil kariere. Spiewal z tego klucza co trzeba zeby dostac ten tytul. Jest to wylacznie jego prywatna opinia, a nie cos wiazacego dla wszystkich. Obecnie niektorzy Bawarczycy, dumi z sukcesow swojego landu mowia o sobie Bayer, a nie Deutscher i tez jakos wszyscy zyja, a RFN sie jeszcze nie rozleciala i nic nie wskazje na to aby mialo to kiedykolwiek nastapic. Nie wymyslajmy problemow na sile. Potrzeba nowego, innego i swiezego spojrzenia na takie sprawy a nie wymachiwania Hitlerem, Goebblsem i nie wiadomo kim jeszcze. Ludzie jest XXI w! RAS zawsze postulowal o autonomie dla innych regionow, ktore beda tym zainteresowane nie ma wiec tutaj zadnej uprzywilejowanej pozycji G. Slaska. Ladowanie pieniedzy do wspolnego tygla powoduje duza niesprawiedliwosc. Mi to jako konserwatyscie bardzo przeszkadza.
@fuxmann. Jeśli dla Pana Wojciech Korfanty był agitatorem, to pokazuje kim Pan jest. Właśnie Prusacy obrzucali go takimi epitetami.
„Ludzie jest XXI w!” „Uwielbiam” takie „arguementy”. Zakladaja one, ze na progu XXI nastapil – albo powinien nastapic – jakis skok cywilizacyjny, ludzie powinni zamienic sie w anioly, niezdolne do zadnej podlosci… Nie ma to jak religia postepu.
evegren: Alez oczywiscie, chodzilo o los dosc atrakcyjnych ziem i finansowe korzysci. Agitowano po jednej i po drugiej stronie. Czy cos w tym dziwnego? Nie wiem za bardzo o co panu/pani chodzi? Czy to epitet? Niemcy robili o wiele wieksze akcje propagandowe niz tylko „obrzucanie epitetami”. Polacz rowniez. Teofil Kupka za duzo o tym wiédzial i musial zginac z rak Polakow. Takich faktow jak na razie nikt nie zauwaza.