Ojciec Święty Franciszek, pierwszy tego imienia, zasiada na tronie Świętego Piotra dopiero kilka dni, swoją osobą i niektórymi posunięciami zdołał jednak wywołać niegasnące dyskusje, spory i domniemania. Dla mnie osobiście jednym z ważniejszych wątków stała się sprawa bynajmniej nie będąca w mediach przyczyną niezgody, a mianowicie skromność i ubóstwo, jakie głosi Papież.
Niezależnie od zajmowanych stanowisk wszyscy niemal jednym głosem chwalą i wynoszą pod niebiosa to, że Ojciec Święty chodzi pieszo, wychodzi do tłumu, a nawet rozważa możliwość przeniesienia się do skromniejszego mieszkania. Jakkolwiek na pierwszy rzut oka jest to bardzo ładne, to niestety po bliższym przeanalizowaniu zachwyt, o którym wspomniałem, uważam za nieco bezrefleksyjne przyklaskiwanie czemuś, czego chyba nie zrozumiano.
Chcąc w sposób przejrzysty wyłożyć sposób, w jaki rozumuję, zacznę od nawiązania do dziejów średniowiecznego ruchu monastycznego. Pozwoli mi to wyjaśnić mechanizm, według którego Kościół zawsze działał, a który – choć niegdyś oczywisty, dziś bywa całkowicie zapomniany.
Sprawą, która nieraz wywołuje pytania osób nie zorientowanych w temacie, jest pozorny kontrast, jaki dostrzega się w ubóstwie wymaganym zakonną regułą i życiem ewangelicznym, a bogactwem poszczególnych ośrodków klasztornych. Odpowiedzią jest bardzo prosta zasada, zgodnie z którą mnich jest ubogi, ale opactwo bogate.
Kim bowiem jest mnich? Człowiekiem, który wyrzeka się świata celem poświęcenia swojego życia Bogu, a jednym z całej gamy środków do tego prowadzących było zawsze (i być powinno) uniezależnienie się od pożądania dóbr doczesnych. Stąd też codziennym elementem życia zakonnego miała być pokuta, praca, przepisany cykl modlitw i czytań, a w przypadku mendykantów – również żebranie o codzienny posiłek. Jak jednak wytłumaczyć to w kontekście bogactwa malowideł, przepychu katedr, kosztownych naczyń liturgicznych i relikwiarzy, etc?
Postawmy zatem kolejne pytanie: czym jest opactwo? Przede wszystkim jest miejscem, które ma za zadanie głosić chwałę Bożą. Czyni to na wszelkie możliwe sposoby, od modlitwy zaczynając, a na nadaniu sferze duchowej właściwej i godnej oprawy kończąc. Mało kto rozumie, że przepych, który widać w kościołach, był dążeniem do złożenia uszanowania i czci Bogu i Świętym, którzy jakże często znajdowali w takich miejscach wieczny odpoczynek.
W rozumowaniu średniowiecznego zakonnika powtórzenie Najświętszej Ofiary stanowi rzecz najważniejszą z ważnych – nie może zatem odbywać się przy użyciu tej samej drewnianej miski, z której je on swój codziennych chleb. Opactwo służyło też ludziom: od pielgrzymów poczynając na chorych i głodnych kończąc – co rzecz jasna wymagało niemałych środków zważywszy, że w grę wchodziło czasem zapewnienie wyżywienia i dachu nad głową kilkudziesięciu dodatkowym osobom. Zakonnik spał więc na drewnianej desce, ale odprawiając Mszę używał złota, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, Komu składa ofiarę i Kto przez jego dłonie przemienia wodę w wino, chleb zaś w Ciało Pańskie.
Nieco podobnie ma się sprawa z następcą Księcia Apostołów. Należy pamiętać, że z chwilą wyrażenia akceptacji dokonanego przez kardynałów wyboru nie jest on już tylko osobą. Jest Głową Kościoła, co jeszcze w pierwszej połowie XX wieku bardzo czytelnie podkreślano w warstwie werbalnej: papież nigdy nie odwoływał się już do kraju, z którego przybył – należał bowiem do całej wspólnoty Kościoła.
Osobistej skromności nie musi mu brakować, ale należy mieć na uwadze to, że Papież nie reprezentuje tylko siebie. A w zasadzie wcale nie reprezentuje już siebie. Ma być wcieleniem majestatu Kościoła, w którego imieniu się wypowiada oraz którego naukę głosi.
Wystąpienie w ceremonialnych szatach pontyfikalnych nie jest brakiem skromności. Podkreśla urząd i wagę tego, co papież reprezentuje. Nie jego osobę czy autorytet, ale tradycję i dziedzictwo, które ma potem przekazać dalej. Służy Bogu, a słusznym jest, by służyć Mu tak godnie, jak to tylko możliwe.
Rzecz działa też w drugą stronę. To, że Ojciec Święty zaczyna pokazywać, że jest tylko jednym z milionów wiernych, uderza w majestat Stolicy Apostolskiej. Brak tego, co laik nazwie niepotrzebną pompą i przesadnym afiszowaniem się z przepychem, jest rezygnacją z namacalnej i dostosowanej do ludzkiej percepcji afirmacji autorytetu urzędu – bo przecież (podkreślmy raz jeszcze) w tym wszystkim nie chodzi o fizyczną osobę. Ważne jest to, co ma ona reprezentować.
Czy wyobraża sobie ktoś ambasadora USA bez odpowiedniej oprawy i stosownego uniformu, a zamiast tego odwiedzającego głowę obcego państwa w zwykłym t-shircie? Władze jego kraju natychmiast wydały by decyzję odwołującą taką osobę ze stanowiska za ich niegodne i niepoważne reprezentowanie. A Papież reprezentuje Boga.
Warto też zastanowić się nad sprawą nieco innej natury. Zdaję sobie sprawę, że w błysku fleszy papież, który wychodzi do ludzi i miesza się z tłumem, wygląda bardzo demokratycznie i robi bardzo dobre wrażenie. Niestety wykazuje się też skrajną nieodpowiedzialnością. Sam prowokuje sytuację, w której w chwili zagrożenia jego ochrona pomimo wszelkich przedsięwziętych środków nie będzie w stanie nic zrobić. Nie mam nic bardziej utrudniającego realizacji jej zadań, aniżeli takie zachowanie i lekceważenie potencjalnego zagrożenia.
Niniejszy tekst nie ma na celu podważenia oddaniu ewangelicznej zasadzie ubóstwa, jakiej hołduje papież Franciszek. Wierzę, że jest on człowiekiem oddanym Bogu. Ale chcę równocześnie podkreślić, że z chwilą wstąpienia na tron apostołów przestał on być jednym z milionów. Jest jedynym, który nosi najwyższą godność w hierarchii Kościoła – i takim też, jako katolik, chcę go widzieć.
Mariusz Matuszewski
www.konserwatywnaemigracja.com
aw
E tam. To jeszcze nic. Spotkałem się z myśleniem, że te wszystkie złocenia ołtarzy, kielichy i inne złote rzeczy w świątyniach to jest prywatna własność księży (w domyśle: za którą kupują sobie mercedesy itp.). To jest dopiero upośledzenie umysłowe!
„Pompa i przesadne afiszowanie się z przepychem jest rezygnacją z namacalnej i dostosowanej do ludzkiej percepcji afirmacji autorytetu urzędu”. Rzeczywiście, chodzi tu o ludzką percepcję. „Pompę i afiszowanie się”, etolodzy stwierdzili u wielu gatunków zwierząt np. kaczek, ryb, szympansów, ptaków. U gatunków wyższych jest to reguła zachowania, wytwarzająca niekiedy rytuały i ceremoniały. Wg Konrada Lorenza jest to mechanizm kompensacyjny agresji. Dobór naturalny nie promuje agresji wewnątrzgatunkowej, dlatego przeradza się ona odstraszanie, puszenie się, prezentację siły i powagi, a w ludzkich społeczeństwach np. w – jak ujął p. Matuszewski – powagę urzędu. Być może dzisiaj to już na ludzi nie działa. Dzisiejsze „doczesne” problemy katolicyzmu to (również wg samego Franciszka) aborcja, eutanazja, in vitro, ubodzy. Wszystkie wiążą się z pojęciem godności człowieka czy godności osoby. Godność człowieka bardzo źle koreluje z powagą władzy. Jesteśmy raczej skłonni uważać, że pojecie osoby wynosi człowieka ponad jego naturę biologiczną i społeczną, z której wynika władza. Co znaczące, nie ma go (pojęcia osoby) zarówno we współczesnych naukach przyrodniczych, jak i w tradycyjnej nauce katolickiej. U św. Tomasza osoba pojawia się TYLKO w kontekście Trójcy Świętej oraz – nomen omen – obsadzania urzędów kościelnych. Jesteśmy świadkami zmiany mentalnej, kulturowej, pojęciowej. To se ne wrati.
„Złocenia ołtarzy, kielichy i inne złote rzeczy w świątyniach” nie muszą być prywatną własnością księży, żeby być przez nich pożądane a nawet stanowić istotną cześć motywacji. Tak samo nie muszę konsumować związku erotycznego, żeby mieć z niego satysfakcję a nawet żeby widzieć w nim sens życia (wiele przykładów z dziedziny sztuki można by podać). Rozumienie, że duchowieństwo zwolnione jest z pracy fizycznej i tego wszystkiego, co się z nią wiąże (troski o byt, niepokoju, wysiłku itd.) doprawdy nie jest żadnym „upośledzeniem umysłowym” lecz tradycyjną, ludową mądrością. To, że ksiądz to zawód czystych rąk rozumiał i rozumie każdy chłop. Ostatecznie nie ma znaczenia, czy pokój w hotelu jest mój, czy tylko ktoś mi go dożywotnio użycza. Jakość życia pozostaje taka sama w obu wypadkach. Biskup może sobie być „duchowo oderwany” od swojego mercedesa ale prosty wierny i tak tego oderwania nie zrozumie. Prosty wierny rozumie jedynie, na jakim siedzeniu spoczywa tyłek biskupa a na jakim jego. Najwyraźniej Franciszek też to rozumie. Jest to taka sama forma oddziaływania na ludzkie poznanie jak oddziaływanie urzędem, czy powagą. Mózg ludzki nie analizuje rzeczywistości (obliczeniowo niewykonalne) tylko jej reprezentacje. Nie zapamiętujemy wszystkich kotów, jakie widzieliśmy w życiu (na nic więcej nie zostałoby już miejsca) tylko ideę kota, „kotowatość” i kilka szczegółów dla odróżnienia poszczególnych kotów. Dzięki temu funkcjonujemy.