Dzień dobry, szanowni członkowie Rady Federacji, szanowni deputowani Dumy Państwowej! Szanowni przedstawiciele Republiki Krym i Sewastopola – obywatele Rosji – oni, mieszkańcy Krymu i Sewastopola są, tutaj, wśród nas!
Szanowni przyjaciele, zebraliśmy się dzisiaj w sprawie, która ma znaczenie wagi życiowej, znaczenie historyczne dla nas wszystkich. 16 marca na Krymie odbyło się referendum, które przebiegło w całkowitej zgodzie z procedurami demokratycznymi i normami prawa międzynarodowego.
W głosowaniu udział wzięło przeszło 82 procent wyborców. Przeszło 96 procent wypowiedziało się za reintegracją z Rosją. Są to cyfry skrajnie przekonujące.
Aby zrozumieć, dlaczego takiego właśnie wyboru dokonano, wystarczy znać historię Krymu, wiedzieć, co znaczyła i znaczy Rosja dla Krymu i Krym dla Rosji.
Na Krymie dosłownie wszystko jest przesiąknięte wspólną naszą historią i dumą
Jest tutaj starożytny Chersonez Taurydzki, gdzie chrzest przyjął kniaź święty Władimir. Jego bohaterski czyn duchowy – zwrócenie się ku prawosławiu- określił z góry wspólny fundament kulturowy, cywilizacyjny i wartości, fundament który jednoczy narody Rosji, Ukrainy i Białorusi. Na Krymie są mogiły żołnierzy rosyjskich, których męstwo spowodowało, że w roku 1783 Krym został włączony do Państwa Rosyjskiego. Krym to Sewastopol, miasto legenda, miasto o wielkim losie, miasto-twierdza i Ojczyzna rosyjskiej czarnomorskiej floty wojennej. Krym – to Bałakława i Kercz, kurhan Małachowa i Sapun Gora. Każde z miejsc tych jest dla nas święte, są to symbole sławy wojska rosyjskiego i nigdy dotąd nie widzianej waleczności.
Krym jest unikalnym stopem kultur i tradycji różnych narodów. I to czyni go tak podobnym do dużej Rosji, w której przez wieki nie zniknął i nie rozpłynął się żaden etnos. Rosjanie i Ukraińcy, Tatarzy krymscy i reprezentanci innych narodów mieszkali i pracowali obok siebie na ziemi krymskiej, zachowując swoją samoistność, tradycje, język i wiarę.
Nawiasem mówiąc, dzisiaj spośród 2 milionów 200 tysięcy mieszkańców Półwyspu Krymskiego, prawie półtora miliona to Rosjanie, 350 tysięcy to Ukraińcy, którzy przeważnie uważają język rosyjski za swój język ojczysty i rzędu 290-300 tysięcy to Tatarzy krymscy, których, jak wykazało referendum, znaczna część też zwraca się ku Rosji.
Tak, był taki okres, kiedy wobec Tatarów krymskich, tak samo, jak i wobec niektórych innych narodów ZSRR, okazana została okrutna niesprawiedliwość. Jedno powiem: na skutek represji ucierpiało wtedy wiele milionów ludzi różnych narodowości, i przede wszystkim, oczywiście Rosjan. Tatarzy krymscy wrócili na swoją ziemię. Uważam, że powinny być podjęte wszystkie konieczne decyzje polityczne, ustawodawcze, które zakończą proces rehabilitacji narodu tatarsko-krymskiego, decyzje, które przywrócą im ich prawa, i w pełnym zakresie dobre imię.
Z szacunkiem odnosimy się do przedstawicieli wszystkich narodowości, zamieszkujących Krym. Jest to ich wspólny dom, ich Mała Ojczyzna, i słusznym będzie, jeżeli na Krymie – a wiem, że mieszkańcy Krymu to popierają – będą trzy równoprawne języki państwowe: rosyjski, ukraiński i krymsko- tatarski. Szanowni koledzy! W sercu, w świadomości ludzi
Krym był zawsze i pozostaje nieodłączną częścią Rosji
Przekonanie to, ufundowane na prawdzie i sprawiedliwości, było niewzruszone, przekazywane było z pokolenia na pokolenie, bezsilne wobec niego były zarówno czas jak i okoliczności, bezsilne były wszystkie dramatyczne przemiany, które przeżywaliśmy, które nasz kraj przeżywał w ciągu całego wieku XX.
Po rewolucji, bolszewicy z różnych powodów, niech Bóg ich osądzi, do składu Ukraińskiej republiki związkowej włączyli znaczące terytoria historycznego południa Rosji. Zrobiono to bez uwzględniania składu narodowościowego mieszkańców, i jest to dzisiaj współczesny południowy wschód Ukrainy. A w roku 1954 podjęta została decyzja o przekazaniu jej obwodu krymskiego, jako części składowej – równocześnie przekazano też Sewastopol, mimo, że miał status miasta podlegającego bezpośrednio centrali Związku Radzieckiego. Inicjatorem był osobiście przywódca Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Chruszczow. Co nim kierowało – czy dążenie do zapewnienia sobie poparcia nomenklatury ukraińskiej czy też pragnienie zmniejszenia swojej winy za organizacje masowych represji na Ukrainie w latach 30-tych – tym niech się zajmą historycy.
Dla nas co innego jest ważne: decyzja ta podjęta została przy oczywistym złamaniu obowiązujących wtedy nawet norm konstytucyjnych. O kwestii tej zadecydowano w kuluarach, w swoim gronie. Naturalne było, że w warunkach państwa totalitarnego o nic nie pytano mieszkańców Krymu i Sewastopola. Po prostu postawili ich przed faktem dokonanym. Ludzie oczywiście już wtedy zadawali sobie pytanie, z jakiej to racji Krym znalazł się nagle w składzie Ukrainy. Generalnie jednak trzeba o tym powiedzieć wprost, wszyscy to rozumiemy, że generalnie decyzja ta odbierana była jako pewna formalność, terytoria były przecież przekazywane w ramach jednego dużego państwa. Niemożliwe było wtedy przewidzieć, że Ukraina i Rosja mogą nie być razem, że mogą być odmiennymi państwami. Ale tak się stało.
To, co wydawało się nieprawdopodobnym, stało się, niestety, rzeczywistością. ZSRR rozpadł się. Wydarzenia rozwijały się tak szybko, że mało który obywatel rozumiał cały dramatyzm odbywających się wtedy wydarzeń i ich skutków. Wielu ludzi w Rosji i na Ukrainie, ale też i w innych republikach miało nadzieję, że Wspólnota Państw Niepodległych, która wtedy się pojawiła, stanie się nową formą wspólnej państwowości. Obiecano im przecież wspólną walutę i jednolitą przestrzeń ekonomiczną i wspólne siły zbrojne, ale to wszystko pozostało tylko obietnicami, a dużego kraju już nie było. I gdy nagle Krym okazał się być już w innym państwie, to już wtedy Rosja poczuła, że ją nawet nie po prostu okradli- lecz ograbili.
Równocześnie trzeba otwarcie przyznać, że Rosja sama, uruchamiając proces zdobywania suwerenności, sprzyjała rozpadowi Związku Radzieckiego, a załatwiając formalnie rozpad ZSRR, zapomniano zarówno o Krymie, jak i o głównej bazie Floty Czarnomorskiej – Sewastopolu. Miliony Rosjan położyły się spać w jednym kraju, a obudziły się zagranicą, z godziny na godzinę stając się narodowościowymi mniejszościami w byłych republikach związkowych, a naród rosyjski stał się jednym z największych, jeśli nie największym rozproszonym narodem na świecie.
Dzisiaj, po wielu już latach, słyszałem, jak mieszkańcy Krymu, całkiem niedawno mówili, że wtedy, w roku 1991, przekazali ich po prostu z rąk do rąk, jak worek ziemniaków. Trudno się z tym nie zgodzić. A państwo rosyjskie, ono co? A co Rosja? Opuściła głowę i pogodziła się, przełknęła tę krzywdę. Kraj nasz wtedy znajdował się w tak ciężkim stanie, że po prostu realnie nie mógł obronić swoich interesów. Ludzie nie mogli jednak pogodzić się z krzyczącą niesprawiedliwością historyczną. Przez wszystkie te lata zarówno obywatele, jak i liczni działacze społeczni poruszali temat ten niejednokrotnie, mówili, że Krym to ziemie odwiecznie rosyjskie, a Sewastopol jest miastem rosyjskim. Tak, my to wszyscy dobrze rozumieliśmy, czuliśmy sercem i duszą, trzeba było jednak wychodzić z ukształtowanych realiów i na nowej już podstawie budować dobrosąsiedzkie stosunki z niepodległą Ukrainą. A stosunki z Ukrainą, z bratnim narodem ukraińskim, były i zawsze będą dla nas najważniejsze, kluczowe, bez żadnej przesady.
Dzisiaj można mówić otwarcie, chcę podzielić się z Wami szczegółami rozmów, jakie odbywały się na początku lat 2000. Wtedy prezydent Ukrainy [Leonid] Kuczma poprosił mnie o przyspieszenie procesu delimitacji granicy rosyjsko- ukraińskiej. Praktycznie, do tego czasu, proces ten nie posuwał się do przodu. Niby Rosja uznała, że Krym jest częścią Ukrainy, ale rozmowy o delimitacji nie były prowadzone. Rozumiałem całą złożoność tego procesu, niemniej jednak dałem resortom rosyjskim polecenie, aby uaktywniły te pracy – prace związane z ustaleniem granicy, aby wszyscy zrozumieli, że zgadzając się na delimitację, uznawaliśmy faktycznie i prawnie Krym za terytorium ukraińskie i tym samym ostatecznie tę kwestię zamykaliśmy.
Wychodziliśmy Ukrainie naprzeciwko…
nie tylko w kwestii Krymu, lecz i w tak złożonym temacie, jak rozgraniczenie wód Morza Azowskiego i Cieśniny Kerczeńskiej. Z jakich przesłanek wtedy wychodziliśmy? Wychodziliśmy z tego, że najważniejsze są dla nas dobre stosunki z Ukrainą i nie powinny one stać się zakładnikiem sporów terytorialnych, mogących zaprowadzić nas w ślepą uliczkę. Przy tym jednak liczyliśmy oczywiście na to, że Ukraina będzie naszym dobrym sąsiadem, że Rosjanie i ludność rosyjskojęzyczna na Ukrainie, a zwłaszcza w jej części południowo-wschodniej i na Krymie, żyć będą w warunkach państwa przyjaznego, demokratycznego, cywilizowanego, że ich interesy prawne chronione będą zgodnie z normami prawa międzynarodowego.
Sytuacja zaczęła jednak rozwijać się inaczej. Co chwila podejmowane były próby pozbawienia Rosjan pamięci historycznej, a czasami nawet języka ojczystego, uczynienia z nich przedmiotu przymusowej asymilacji. I oczywiście Rosjanie, podobnie jak i inni obywatele Ukrainy, cierpieli z powodu ciągłego politycznego i państwowego permanentnego kryzysu, który Ukrainą wstrząsa już przeszło 20 lat.
Rozumiem dlaczego ludzie na Ukrainie chcieli przemian. Przez lata „samostijnosti”, niepodległości, władzy, jak to mówią, mają „powyżej uszu”, stała się po prostu nielubiana. Zmieniali się prezydenci, premierzy, parlamentarzyści, ale ich stosunek do swojego kraju i do swojego narodu nie zmieniał się. „Doili” Ukrainę, tłukli się ze sobą o pełnomocnictwa, aktywa, strumienie pieniędzy. Przy czym mało interesowało władzę sprawujących, czym i jak żyją ludzie prości, w tym – dlaczego miliony obywateli Ukrainy nie widzą dla siebie perspektyw w ojczyźnie i zmuszeni są wyjeżdżać za granicę na roboty w innych krajach. Pragnę zaznaczyć, że nie do jakiejś tam Doliny Krzemowej, lecz właśnie na roboty. W samej tylko Rosji w roku ubiegłym pracowało ich prawie 3 miliony. Według niektórych ocen wielkość ich zarobków w Rosji w roku 2013 wyniosła przeszło 20 miliardów dolarów, co stanowi ok. 12% PKB Ukrainy.
Powtarzam, dobrze rozumiem tych, którzy z pokojowymi hasłami wyszli na Majdan, występując przeciwko korupcji, nieefektywnemu zarządzaniu państwem, przeciwko biedzie. Po to istnieje prawo do pokojowego protestu, po to są procedury demokratyczne i wybory, aby zmieniać władzę, która ludzi nie zadowala. Ci jednak, którzy stali za wydarzeniami na Ukrainie mieli na uwadze cele inne: przygotowywali kolejny przewrót państwowy, planowali przejęcie władzy, przed niczym się nie zatrzymując. Uruchomiono terror, zabójstwa, pogromy. Głównymi realizatorami przewrotu stali się nacjonaliści, neonaziści, rusofobowie i antysemici. W głównej mierze to oni właśnie do dzisiaj określają życie na Ukrainie.
W pierwszej kolejności tak zwane nowe „władze” wniosły skandaliczny projekt ustawy o zmianie polityki w dziedzinie języka, który wprost godził w prawa mniejszości narodowych. Co prawda, zagraniczni sponsorzy tych dzisiejszych „polityków” zaraz przywołali do porządku inicjatorów tego pomysłu. Przecież oni są mądrzy, trzeba im to przyznać, i rozumieją, do czego prowadzą próby zbudowania jednolicie etnicznie państwa ukraińskiego. Projekt ustawy został odłożony, odłożony na obok, wyraźnie jednak pozostaje jako rezerwa. O samym fakcie jego istnienia teraz się milczy, licząc widocznie na to, że ludzka pamięć jest krótka. Wszyscy jednak bardzo wyraźnie ujrzeli, co dalej mają zamiar czynić ukraińscy ideowi spadkobiercy [Stepana] Bandery – pomagiera Hitlera w czasie II Wojny Światowej.
Jasne jest również to, że dotychczas nie ma na Ukrainie prawowitej władzy wykonawczej, nie ma tam z kim rozmawiać. Liczne organa państwowe uzurpowali sobie samozwańcy, przy czym w kraju niczego oni nie kontrolują, lecz sami oni – pragnę to podkreślić – sami oni często znajdują się pod kontrolą radykałów. Nawet zostać przyjętym przez niektórych ministrów obecnego rządu można tylko za zgodą bojówkarzy z Majdanu. To nie żart, takie są realia dzisiejszego życia.
Tym, którzy sprzeciwiali się puczowi od razu zaczęto grozić represjami i operacjami karnymi. I w kolejności pierwszym był oczywiście Krym, Krym rosyjskojęzyczny. W związku z tym mieszkańcy Krymu i Sewastopola zwrócili się do Rosji z apelem o ochronę ich praw i życia jako takiego, o niedopuszczanie do tego, co się działo a i teraz jeszcze dzieje się w Kijowie i w Doniecku, w Charkowie, w niektórych innych miastach Ukrainy. Zrozumiałe jest, że nie mogliśmy nie zareagować na tę prośbę, nie mogliśmy pozostawić w nieszczęściu Krymu i jego mieszkańców, gdyż byłoby to inaczej zwykłą zdradą.
Przede wszystkim pomóc trzeba było w stworzeniu warunków do pokojowego, wolnego wyrażania swojej woli, aby mieszkańcy Krymu sami, po raz pierwszy w historii, mogli określić los swój. Cóż jednak słyszymy dzisiaj od naszych kolegów z Europy Zachodniej, z Ameryki Północnej? Mówią nam, że naruszamy normy prawa międzynarodowego. Po pierwsze, to dobrze że przynajmniej przypomnieli sobie o tym, że istnieje prawo międzynarodowe, dziękujemy im za to, lepiej późno niż wcale.
I po drugie, najważniejsze: cóż to my niby naruszamy? Tak, Prezydent Federacji Rosyjskiej otrzymał od Izby Wyższej parlamentu prawo do skorzystania z sił zbrojnych na Ukrainie. Ściśle jednak mówiąc, z prawa tego na razie nawet nie skorzystał. Siły zbrojne Rosji nie wchodziły na Krym, one tam i tak już znajdowały się zgodnie z umową międzypaństwową. Tak, wzmocniliśmy nasze ugrupowanie, przy tym – chcę to podkreślić, aby wszyscy o tym wiedzieli i usłyszeli to – nie przekroczyliśmy nawet górnej granicy liczebności naszych sił zbrojnych na Krymie, a opiewa ona na 25 tysięcy ludzi, nie było po prostu potrzeby.
Dalej, ogłaszając swoją niepodległość, wyznaczając referendum, Rada Najwyższa Krymu powołała się na Statut Organizacji Narodów Zjednoczonych, w którym mowa jest o prawie narodów do samookreślenia. Nawiasem mówiąc, również sama Ukraina, pragnę przypomnieć o tym, oświadczając o wyjściu z ZSRR, zrobiła to samo, prawie takim samym tekstem. Na Ukrainie skorzystali z tego prawa a mieszkańcom Krymu takiego prawa odmawiają. Dlaczego?
Precedens Kosowo
Ponadto władze krymskie korzystały ze znanego precedensu kosowskiego, który nasi zachodni partnerzy sami stworzyli, jak to mówią – swoimi własnymi rękoma, w sytuacji absolutnie analogicznej jak na Krymie, uznali oddzielenie się Kosowa od Serbii za prawomocne, wszystkim udowadniając, że żadnego zezwolenia władz centralnych do jednostronnego ogłoszenia niepodległości nie potrzeba. Sąd Międzynarodowy ONZ na podstawie punktu 2 artykułu 1 Statutu Organizacji Narodów Zjednoczonych zgodził się z tym i w werdykcie z 22 czerwca roku 2010 zwrócił uwagę na rzecz następującą. Przytaczam cytat dosłowny: „ Z praktyki Rady Bezpieczeństwa nie wynika żaden ogólny zakaz jednostronnego deklarowania niepodległości” – i dalej: „Ogólne prawo międzynarodowe nie zawiera jakiegokolwiek stosowalnego zakazu deklarowania niepodległości”. Jak to mówią – wszystko jest maksymalnie jasne.
Nie lubię przywoływać cytatów, nie mogę się jednak powstrzymać – jeszcze jeden fragment z jeszcze jednego dokumentu oficjalnego, tym razem jest to pisemne memorandum USA z 17 kwietnia roku 2009, przedstawione w tym samym Sądzie Międzynarodowym w związku z przesłuchaniami w sprawie Kosowa. Cytuję znowu: „Deklaracje niepodległości mogą, i często tak się dzieje, naruszać ustawodawstwo wewnętrzne. Nie oznacza to jednak, że odbywa się naruszanie prawa międzynarodowego”. Koniec cytatu. Sami to napisali, na cały świat roztrąbili, wszystkich nagięli, a teraz się oburzają. Co ich oburza? Działania mieszkańców Krymu dokładnie przecież mieszczą się w tej, w gruncie rzeczy, instrukcji. Z jakiegoś powodu to, co mogą robić Albańczycy w Kosowie (a odnosimy się do nich z szacunkiem), zabronione jest Rosjanom, Ukraińcom i Tatarom krymskim. Ponownie pojawia się pytanie: dlaczego?
Od tych samych Stanów Zjednoczonych i Europy słyszymy, że niby to Kosowo jest jakimś szczególnym przypadkiem. Na czym, zdaniem naszych kolegów, polega jego wyjątkowość? Okazuje się, że na tym, iż w trakcie konfliktu w Kosowie, było wiele ofiar. A cóż to jest – argument prawniczy? W wyroku Sądu Międzynarodowego na ten temat w ogóle nic nie ma. A poza tym, to już nawet nie są podwójne standardy. To jest jakiś zadziwiająco prymitywny i bezpośredni cynizm. Nie można w tak nieokrzesany sposób podporządkowywać wszystkiego swoim interesom, dzisiaj jeden i ten sam przedmiot nazywać białym, a jutro czarnym. Wygląda na to, że jakikolwiek konflikt musi być doprowadzony do fazy ofiar – tak?
Powiem wprost: gdyby lokalne siły samoobrony Krymu nie przejęły kontroli nad sytuacją, tam też mogły by być ofiary. I chwała Bogu, że tak się nie stało! Na Krymie nie było ani jednego starcia zbrojnego i nie było ofiar w ludziach. Jak myślicie, dlaczego? Odpowiedź jest prosta: dlatego, że przeciwko narodowi i jego woli trudno jest wojować, albo praktycznie jest to niemożliwe. I w związku z tym pragnę wyrazić wdzięczność wojskowym ukraińskim, a kontyngent to niemały – 22 tys. ludzi w pełnym uzbrojeniu. Pragnę podziękować tym wojskowym Ukrainy, którzy nie zdecydowali się na przelewanie krwi i krwią siebie nie splamili.
Pojawiają się, w związku z tym, również myśli inne. Mówią nam o jakiejś interwencji rosyjskiej na Krymie, o agresji. Dziwne jest to słyszeć. Nie przypominam sobie z historii ani jednego przypadku, żeby interwencja odbywała się bez jednego nawet wystrzału i bez ofiar w ludziach.
Szanowni koledzy! W sytuacji wokół Ukrainy odbiło się, jak w zwierciadle to, co dzieje się teraz a i działo się na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci na świecie. Po zniknięciu systemu dwubiegunowego nie było już więcej na planecie stabilności. Kluczowe i międzynarodowe instytucje nie wzmacniają się, lecz niestety często podlegają degradacji. Nasi partnerzy zachodni ze Stanami Zjednoczonymi na czele, preferują kierowanie się w swojej polityce praktycznej nie prawem międzynarodowym, lecz prawem silniejszego. Uwierzyły w to, że są wybrane i wyjątkowe, w to, że mogą decydować o losach świata, że zawsze tylko one mogą mieć rację.
Działają tak, jak zechcą: to tu, to tam stosują siłę przeciwko suwerennym państwom, tworzą koalicje na zasadzie „kto nie z nami, ten przeciw nam”. Aby nadać agresji pozór prawomocności, wyduszają z organizacji międzynarodowych potrzebne im rezolucje, a jeżeli z jakichś powodów to się nie udaje, to zupełnie ignorują zarówno Radę Bezpieczeństwa ONZ jak i ONZ jako taką.
Tak było w roku 1999 w Jugosławii,
my przecież dobrze o tym pamiętamy. Trudno było w to uwierzyć, nie dowierzałem własnym oczom, ale w końcu wieku XX jedna ze stolic europejskich – Belgrad, w ciągu kilku tygodni poddawana była atakom rakietowo-bombowym, a potem nastąpiła autentyczna interwencja. Cóż, czy była w tej kwestii rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ, zezwalająca na takie działania? Nic podobnego. Później zaś były Afganistan i Irak, i otwarte złamanie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ w sprawie Libii, kiedy to zamiast zapewnienia tak zwanej strefy wolnej od lotów również zaczęły się bombardowania.
Był też cały szereg sterowanych „kolorowych” rewolucji. To zrozumiałe, że ludzie w krajach, gdzie miały miejsce te wydarzenia zmęczeni byli tyranią, nędzą, brakiem perspektyw, ale uczucia te po prostu cynicznie wykorzystano. Krajom tym narzucone zostały standardy, które w żaden sposób nie odpowiadały zarówno ich sposobowi życia, jak i tradycjom, czy kulturze tych narodów. W efekcie zamiast demokracji i wolności nastąpiły chaos, wybuchy przemocy, cały szereg przewrotów. „Arabską wiosnę” zastąpiła „Arabska zima”.
Podobny scenariusz realizowano na Ukrainie. W roku 2004, aby przepchnąć potrzebnego kandydata na wyborach prezydenckich, wymyślili jakąś trzecią turę wyborów, której prawo nie przewidywało. Absurd po prostu i drwiny z konstytucji. A teraz rzucili do działania przygotowaną zawczasu, dobrze wyposażoną armię bojówkarzy.
My rozumiemy, co się dzieje, rozumiemy, że działania te skierowane były zarówno przeciwko Ukrainie, jak i Rosji i przeciwko integracji w przestrzeni euroazjatyckiej. A wszystko to w czasie, kiedy Rosja szczerze dążyła do dialogu z naszymi kolegami na Zachodzie. Stale proponujemy współpracę we wszystkich kwestiach kluczowych, chcemy umacniać poziom zaufania, chcemy, aby stosunki nasze były równe, otwarte i uczciwe. Nie widzieliśmy jednak odpowiedniej reakcji.
Na odwrót, co chwila nas oszukiwali, podejmowali decyzje za naszymi plecami, stawiali wobec faktów dokonanych. Tak było z rozszerzeniem się NATO na wschód, z umieszczeniem infrastruktury wojskowej przy naszych granicach. Cały czas mówiono nam jedno i to samo: „No, was to nie dotyczy”. Nie dotyczy – łatwo powiedzieć.
Tak było z rozwijaniem systemów obrony przeciwrakietowej. Mimo wszystkich naszych obaw, pociąg jedzie, porusza się. Tak było z niekończącym się przeciąganiem rozmów o problemach wizowych, z obietnicami uczciwej konkurencji i wolnego dostępu do rynków globalnych.
Dzisiaj grożą nam sankcjami,
ale my i tak żyjemy w warunkach szeregu ograniczeń i to nader istotnych dla nas, dla naszej gospodarki, dla kraju naszego. Na przykład, jeszcze w okresie „zimnej wojny” USA, a później również inne kraje zabroniły sprzedawania ZSRR dużego wykazu technologii i sprzętu, sporządzając tak zwane listy COCOM. Formalnie są one dzisiaj zniesione, lecz tylko formalnie, w rzeczywistości w dalszym ciągu funkcjonuje wiele zakazów.
Jednym słowem, mamy wszelkie podstawy, aby przypuszczać, że osławiona polityka powstrzymywania Rosji, która była realizowana w wieku XVIII, XIX i w XX, kontynuowana jest również dzisiaj. Nieustannie próbują zapędzić nas do jakiegoś kąta, za to, że nazywamy rzeczy po imieniu i nie jesteśmy obłudni. Wszystko ma jednak swoje granice. I w przypadku z Ukrainą
nasi partnerzy zachodni przebrali miarę,
zachowywali się brutalnie, nieodpowiedzialnie i nieprofesjonalnie. Oni doskonale przecież wiedzieli, że na Ukrainie i na Krymie żyją miliony ludzi rosyjskich. Jak bardzo trzeba stracić węch polityczny i poczucie miary, aby nie przewidzieć wszystkich skutków swoich działań. Rosja znalazła się na granicy, poza którą nie mogła się już cofać. Gdy naciska się sprężynę do końca – kiedyś ona się z siłą rozpręży. Zawsze trzeba o tym pamiętać.
Dzisiaj konieczne jest przerwanie histerii, zrezygnowanie z retoryki „zimnej wojny” i uznanie rzeczy oczywistej: Rosja jest samodzielnym, aktywnym uczestnikiem życia międzynarodowego, ma ona, tak jak i inne kraje, interesy narodowe, które trzeba uwzględniać i szanować.
Przy tym my z wdzięcznością odnosimy się do wszystkich, którzy ze zrozumieniem podeszli do naszych kroków wobec Krymu, wdzięczni jesteśmy narodowi Chin, którego kierownictwo rozpatrywało i rozpatruje sytuację wokół Ukrainy i Krymu w całej jej historycznej i politycznej pełni, wysoko cenimy sobie wyważone i obiektywne stanowisko Indii.
Dzisiaj chcę zwrócić się do narodu Stanów Zjednoczonych Ameryki, do ludzi, którzy od czasu założenia tego państwa, od czasu przyjęcia Deklaracji Niepodległości, dumni są z tego, że wolność jest dla nich najważniejsza. Czyż dążenie mieszkańców Krymu do wolnego wyboru swojego losu nie jest taką samą wartością? Zrozumcie nas.
Wierzę, że zrozumieją mnie również Europejczycy, a przede wszystkim Niemcy
Przypomnę, że w trakcie konsultacji politycznych związanych ze zjednoczeniem RFN i NRD, na eksperckim, ale łagodnie mówiąc bardzo wysokim poziomie, przedstawiciele nie wszystkich krajów, które są i wtedy były sojusznikami Niemiec, wspierali sam pomysł zjednoczenia. A kraj nasz, na odwrót, jednoznacznie poparł szczere, niepowstrzymane dążenie Niemców do zjednoczenia narodu. Jestem pewien, że nie zapomnieliście o tym, i liczę na to, że obywatele Niemiec również wesprą dążenie świata rosyjskiego, Rosji historycznej do odbudowy jedności.
Zwracam się do narodu Ukrainy
Chcę szczerze, abyście nas zrozumieli: w żadnym przypadku nie chcemy wyrządzić wam szkody, obrazić waszych uczuć narodowych. Zawsze szanowaliśmy terytorialną jednolitość państwa ukraińskiego, w odróżnieniu od tych, którzy jedność Ukrainy złożyli w ofierze na ołtarzu swoich ambicji politycznych. Na ustach mają hasła o wielkiej Ukrainie, ale to właśnie oni zrobili wszystko, aby rozbić kraj. Dzisiejszy opór obywatelski jest całkowicie na ich sumieniu. Chcę, drodzy przyjaciele, abyście mnie usłyszeli. Nie wierzcie tym, którzy straszą was Rosją, krzyczą o tym, że za Krymem nastąpią inne regiony. My nie chcemy rozbioru Ukrainy, nie potrzebujemy tego. Jeśli chodzi o Krym, to on był i pozostanie zarówno rosyjskim, jak i ukraińskim oraz krymsko-tatarskim.
Powtórzę, on będzie, tak jak było przed wiekami, domem ojczystym dla przedstawicieli wszystkich narodów tam żyjących. Ale nigdy nie będzie on banderowskim!
Krym jest naszym dobrem wspólnym i najważniejszym czynnikiem stabilizacji w regionie. I to strategiczne terytorium powinno dysponować mocną, trwałą suwerennością, która dzisiaj faktycznie może być tylko rosyjską. W innym przypadku, drodzy przyjaciele (zwracam się do Ukrainy i do Rosji) my i wy – Rosjanie i Ukraińcy – w ogóle możemy utracić Krym, przy czym w nieodległej perspektywie historycznej. Zastanówcie się, proszę, nad tymi słowami.
Przypomnę również, że w Kijowie zabrzmiały już oświadczenia o jak najszybszym wstąpieniu Ukrainy do NATO. Co oznaczała by ta perspektywa dla Krymu i Sewastopola? To, że w mieście rosyjskiej wojennej sławy pojawiła by się flota NATO, że powstałoby zagrożenie dla całego południa Rosji – nie jakieś tam efemeryczne, lecz całkowicie konkretne. To wszystko, co realnie mogłoby się wydarzyć, to wszystko to, co realnie mogłoby się wydarzyć, gdyby nie wybór mieszkańców Krymu. Dziękuję im za to.
Nawiasem mówiąc, my nie jesteśmy przeciwni współpracy z NATO, zupełnie nie. Jesteśmy przeciwko temu, aby sojusz wojskowy, a NATO, mimo wszystkich procesów wewnętrznych pozostaje organizacją wojskową, aby wojskowa organizacja gospodarowała pod naszym płotem, obok naszego domu albo na naszych terytoriach historycznych. Wiecie, ja po prostu nie mogę sobie wyobrazić, że będziemy jeździć do Sewastopola z wizytą do marynarzy natowskich. Nawiasem mówiąc, są oni w większości świetnymi chłopakami, lecz już lepiej niech oni przyjeżdżają do nas, do Sewastopola z wizytą, niż my do nich.
Kijów – nasza kolebka
Powiem wprost, boli nas dusza z powodu tego, co się dzieje teraz na Ukrainie, że cierpią ludzie, że nie wiedzą oni jak żyć dzisiaj i co będzie jutro. I zrozumiałe jest nasze zaniepokojenie, przecież my nie jesteśmy po prostu bliskimi sąsiadami, jesteśmy faktycznie, jak już mówiłem wiele razy, jednym narodem. Kijów jest matką miast rosyjskich. Stara Ruś – to nasza wspólna kolebka, wszystko jedno – nie zdołamy być bez siebie.
I o jeszcze jednej rzeczy powiem. Na Ukrainie żyją i żyć będą miliony ludzi rosyjskich, obywateli rosyjskojęzycznych, i Rosja zawsze będzie bronić ich interesów za pomocą środków politycznych, dyplomatycznych, prawnych. To jednak przede wszystkim sama Ukraina powinna być zainteresowana tym, aby prawa i interesy tych ludzi były zagwarantowane. To jest gwarancja stabilności państwowości ukraińskiej jednolitości terytorialnej kraju.
Chcemy przyjaźni z Ukrainą,
chcemy, aby była ona państwem silnym, suwerennym, samowystarczalnym. Ukraina jest przecież dla nas jednym z czołowych partnerów, mamy mnóstwo wspólnych projektów i, bez względu na wszystko, wierzę w ich powodzenie. A najważniejsze: chcemy, aby na ziemię Ukrainy przyszły pokój i zgoda i wraz z innymi państwami gotowi jesteśmy współdziałać w tej materii ze wszech miar i udzielać temu procesowi wsparcia. Powtórzę jednak: tylko sami obywatele Ukrainy są w stanie zrobić porządek we własnym domu.
Szanowni mieszkańcy Krymu i Sewastopola! Cała Rosja zachwycała się waszym męstwem, godnością i odwagą, to wy właśnie zadecydowaliście o losach Krymu. W tych dniach byliśmy blisko jak nigdy, wspieraliśmy się wzajemnie. Było to szczere uczucie solidarności. W takich właśnie przełomowych momentach historycznych sprawdza się dojrzałość i siła ducha narodu. I naród Rosji okazał taką dojrzałość i taka siłę, zwartością swoją wsparł rodaków.
Twardość stanowiska Rosji w polityce zagranicznej oparta była na woli milionów ludzi, na ogólnonarodowym jednoczeniu się, na wsparciu czołowych sił politycznych i społecznych. Chcę wyrazić wdzięczność wszystkim za ten patriotyczny nastrój. Wszystkim bez wyjątku. Jest dla nas jednak ważne, aby dalej utrzymana była taka sama konsolidacja, abyśmy mogli rozwiązywać stojące przed Rosją zadania.
Na pewno zderzymy się z zewnętrznym przeciwdziałaniem, ale powinniśmy sami podjąć decyzję, czy gotowi jesteśmy do konsekwentnej obrony swoich interesów narodowych, czy też wiecznie będziemy je poddawać, nie wiadomo dokąd się cofać. Niektórzy politycy zachodni już straszą nas nie tylko sankcjami, lecz i perspektywą zaostrzenia problemów wewnętrznych. Chciałoby się wiedzieć, co mają oni na uwadze: działania pewnej piątej kolumny – różnego rodzaju „narodowych zdrajców” – czy też liczą na to, że zdołają pogorszyć sytuację społeczno-ekonomiczną Rosji i tym samym sprowokować niezadowolenie ludzi? Tego rodzaju oświadczenia traktujemy jako nieodpowiedzialne i ewidentnie agresywne i w odpowiedni sposób będziemy na nie reagować. Przy czym sami nigdy nie będziemy dążyć do konfrontacji z naszymi partnerami ani na Wschodzie, ani na Zachodzie, wręcz przeciwnie, robić będziemy wszystko to, co jest konieczne, aby budować ucywilizowane stosunki dobrosąsiedzkie, tak, jak to być w świecie współczesnym powinno.
Szanowni koledzy!
Rozumiem mieszkańców Krymu, którzy na referendum postawili sprawę wprost i wyraźnie: Krym albo z Ukrainą, albo z Rosją. I z pewnością można powiedzieć, że kierownictwo Krymu i Sewastopola, deputowani do ustawodawczych organów władzy, formułując kwestię referendum, wznieśli się ponad grupowe i polityczne interesy i kierowali się, wysuwając je na plan pierwszy, wyłącznie podstawowymi interesami ludzi. Dowolny inny wariant plebiscytu, jak pociągającym nie wydawałby się on na pierwszy rzut oka, na skutek specyfiki historycznej, demograficznej, politycznej i ekonomicznej tego terytorium byłby przejściowym, tymczasowym i chwiejnym, nieuchronnie doprowadziłby do dalszego zaostrzenia sytuacji wokół Krymu i w najbardziej zgubny sposób odbiłby się na życiu ludzi. Mieszkańcy Krymu kwestię postawili twardo, bezkompromisowo, bez żadnych półtonów. Referendum przeprowadzone zostało otwarcie i uczciwie, a ludzie na Krymie w sposób jasny, przekonująco swoją wolę wyrazili: chcą być z Rosją.
Rosja również stoi przed podjęciem złożonej decyzji, uwzględniającej przy tym całość czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Co sądzą teraz w Rosji ludzie? Tutaj, jak w dowolnym społeczeństwie demokratycznym, są różne punkty widzenia, lecz stanowisko absolutnej – chcę to podkreślić – absolutnej większości obywateli jest również oczywiste.
Będziemy bronić naszych rodaków
Znacie ostatnie badania socjologiczne, jakie przeprowadzone zostały w Rosji dosłownie w ostatnich dniach: około 95% obywateli uważa, że Rosja powinna bronić interesów Rosjan i przedstawicieli innych narodowości, zamieszkujących Krym. 95%. A przeszło 83% sądzi, że Rosja powinna robić to, nawet jeśli stanowisko takie skomplikuje nasze stosunki z niektórymi państwami. 86 procent obywateli naszego kraju jest przekonanych, że Krym do tej pory jest terytorium rosyjskim, ziemią rosyjską. A prawie – oto bardzo ważna cyfra, będąca w absolutnym związku z tym, co było na Krymie podczas referendum – prawie 92% występuje za przyłączeniem Krymu do Rosji.
W ten sposób, zarówno przygniatająca większość mieszkańców Krymu, jak i większość obywateli Federacji Rosyjskiej wspierają reintegrację Republiki Krym i miasta Sewastopol z Federacją Rosyjską.
Teraz decyzję polityczną powinna podjąć sama Rosja. A może być ona oparta wyłącznie na woli narodu, dlatego, że tylko naród jest źródłem dowolnej władzy.
Szanowni członkowie Rady Federacji! Szanowni deputowani Dumy Państwowej! Obywatele Rosji, mieszkańcy Krymu i Sewastopola! Dzisiaj, kierując się wynikami referendum, jakie odbyło się na Krymie, opierając się na woli narodu, przedkładam Zgromadzeniu Federalnemu i proszę o rozpatrzenie Ustawę Konstytucyjną o przyjęciu w skład Rosji dwóch nowych podmiotów Federacji: Republiki Krym i miasta Sewastopol, oraz o ratyfikowanie przygotowanego do podpisania Traktatu o wejściu Republiki Krym i miasta Sewastopol do Federacji Rosyjskiej. Nie wątpię w wasze poparcie!
Za: kremlin.ru
Tłumaczył Bogdan Tymiński
Myśl Polska, nr 13-14 (30.03.-6.04.2014)
W swojej apologii schizmy Włodek P. nieco zafałszował historię. „bohaterski czyn duchowy – zwrócenie się ku prawosławiu” nie mogło mieć miejsca przy chrzcie Rusi (988r.), bo wtedy nie istniała jeszcze prawosławna schizma Focjusza (1054r.)!