„Jedynie prawda jest ciekawa” – lubią powtarzać za Józefem Mackiewiczem zwolennicy poprawnie patriotycznej wersji narodowej historii, równocześnie tuszując wszystko to, co przeczy wizji narodu odwiecznie bohaterskiego, nieskalanego i rycerskiego. Rzecz jasna, sam autor Lewej wolnej przeciwny był takiemu ujmowaniu przeszłości, ale fakt ten, jak wiele innych, nie pasuje do popularnych obecnie jednoznacznych narracji.
Wizja najnowszej historii kreowana zarówno przez partię rządzącą, jak i wiele pokrewnych jej środowisk, jest bowiem wizją z komiksu dla nastolatków – młodzi, bohaterscy Polacy nie mają żadnych rozterek, marzą jedynie o tym, aby walczyć za Polskę, a ci, którzy giną z ich ręki, to uosobienie wszelkiego zła. Kto był i jest innego zdania – ten zdrajca, poplecznik komuny, a i pewnie pochodzenie narodowościowe też ma nieodpowiadające „patriotycznym wzorcowi”. Wielce pouczające, a jeszcze bardziej zabawne, jest wobec tego obserwowanie reakcji tych środowisk na najnowszą książkę Piotra Zychowicza, która już samym tytułem musi prowokować: Skazy na pancerzach. Czarne karty epopei Żołnierzy Wyklętych.
Publicystyka Zychowicza, niezależnie od oceny prezentowanych w niej poglądów, spełnia użyteczną funkcję – stymuluje debatę o narodowej przeszłości, zmusza do rewizji przekonań, które uznawano niekiedy za kanoniczne. O ile można nie zgadzać się z tezami Paktu Ribbentrop-Beck czy Paktu Piłsudski-Lenin, nie można obok tych książek przejść obojętnie. Podobnie rzecz ma się z jego ostatnią publikacją. Za jej cel autor postawił sobie prezentację kilku sylwetek działaczy zbrojnego powojennego podziemia, na sumieniach których ciążyły ciężkie zbrodnie przeciwko ludności cywilnej. Jest to jednak dla niego pretekst do szerszej refleksji nad zagadnieniem wojny domowej w powojennej Polsce, a nawet więcej – nad samym zagadnieniem ludzkich wyborów w warunkach skrajnych.
Zasadniczą zaletą książki jest jej zdecydowanie humanistyczny wymiar. Nie ma dla autora znaczenia, że mordercy Białorusinów, Ukraińców czy Żydów, którzy nosili polskie mundury, we własnym mniemaniu walczyli o „wolną Polskę”. Zbrodnia jest dla niego zbrodnią, a człowiek – najpierw człowiekiem, a dopiero potem przedstawicielem konkretnej narodowości. Pisze Zychowicz nie tylko o niewinnych ofiarach powojennego podziemia, ale także o przedstawicielach mniejszości, którzy ginęli z rąk organizacji konspiracyjnych już w latach wojny, a także, co wywoła zapewne największe oburzenie – niemieckich ofiarach polskich zbrodni wojennych w 1939 r. Nie jest żadnym usprawiedliwieniem, zdaniem autora, fakt o wiele gorszych „wyczynów” Niemców czy Ukraińców. Odwet na ludności cywilnej jest dla niego nacjonalistycznym mordem. Wzoruje się w tym zresztą ewidentnie na wspomnianym już Józefie Mackiewiczu. Polemizuje zaciekle z historykami, którzy pomniejszają zbrodnie Romualda Rajsa i jemu podobnych, z zadowalającym zazwyczaj efektem. I jest to z pewnością największa wartość tej książki. Na marginesie, przypomnieć należy, że Zychowicz jest publicystą, i jego dzieło nie rości sobie praw do bycia naukową rozprawą, stąd też nie może dziwić, że opiera się przede wszystkim na ustaleniach innych badaczy.
Niestety, J. Mackiewicz jest dla niego także wzorem w ocenie Polski Ludowej. Nie chodzi nawet o to, że Zychowicz na każdym kroku podkreśla, jakoby nie miała ona nic wspólnego z polską państwowością, lecz przede wszystkim o fakt, że słuszną jest dla niego zasada: jedyną formą dialogu z czerwonymi było strzelanie do nich. Jest to powtórzenie sformułowanej przez J. Mackiewicza doktryny „pol-realizmu”, głoszącej, że wszelki kompromis z komunistami służyć będzie jedynie interesom „międzynarodowego ruchu komunistycznego”. Owo zgubne przekonanie, dodać należy, wiodło znakomitego prozaika do tez, jakoby agentami wpływu Kremla byli… Jan Paweł II, Stefan Wyszyński i Aleksander Sołżenicyn.
Twierdzi zatem Zychowicz, że tzw. żołnierze wyklęci do komunistów strzelali kierując się racjonalnym osądem powojennej sytuacji, równocześnie ratując, czy raczej przedłużając w ten sposób swoją egzystencję. Publicysta uważa bowiem, że każdy, kto w okresie okupacji konspirował nie w formacjach lewicy komunistycznej, predestynowany był automatycznie do aresztowania przez NKWD lub UB. Z pewnością, represyjna polityka pierwszych lat powojennych wielu ludzi wypchnęła „do lasu”, z czego zdali sobie sprawę poniewczasie nawet sami komuniści. Niemniej, stwierdzić należy, że szereg tych, którzy zginęli, miało szansę przeżyć i skorzystać z amnestii. Motywacje, które pchały ich do konspiracji wynikały bowiem częstokroć z przekonania o rychłej zmianie sytuacji politycznej, ale też z podzielania poglądu o tym, że w 1944–1945 r. nastąpiła jedynie zmiana okupacji i „lepsza Polska żadna jak czerwona”. Wielka szkoda, że jedynie marginalnie potraktował autor zagadnienie wpływu, jaki dla psychiki powojennych konspiratorów musiało przynieść dojrzewanie w warunkach leśnej partyzantki w latach wojny.
Dostrzec można jednak wyraźną „skazę” na „pancerzu” Zychowicza – apologety sensu walki powojennego podziemia. Słusznie krytykuje on pogląd, jakoby miała ona doprowadzić do przełomu roku 1989, innymi słowy, jakoby była ona zwycięska. Idzie jeszcze dalej, twierdząc, że głoszenie takich tez przez formację obecnie rządzącą, prowadzić może do katastrofalnych skutków w polityce zagranicznej. PiS istotnie bowiem, pragnie widzieć w kolejnych przejawach braku racjonalizmu w polityce polskiej – konfederacji barskiej, powstaniach kościuszkowskim, listopadowym, styczniowym, warszawskim, walce zbrojnej z komunistami – ciąg wydarzeń, które doprowadziły do powstania wolnej, demokratycznej Polski w 1989 r. (a zdaniem co radykalniejszych, w 2015 r., gdyż z przerwami na rząd Olszewskiego i lata 2005–2007 III Rzeczpospolita to Polska równa Polsce Bieruta). Jeśli zatem klęski prowadziły ku zwycięstwu, jeśli z politycznych przegranych wynikały przyszłe zyski, słowem, jeśli słuszność racji ma wystarczyć do odniesienia sukcesu – doprawdy trudno się dziwić temu, jak wygląda obecna polska dyplomacja.
Tyle że, wracając do Zychowicza, jasno w ten sposób wyraża on pogląd, że walka „żołnierzy wyklętych” miała sens o tyle, o ile chroniła ich ona od śmierci z rąk UB czy NKWD. W żadnym innym razie strzelanie do komunistów sensu nie miało. Niemniej, w innych akapitach swej pracy autor pisze, że miało, i to sens głęboki. Nie było sensu odbudowywać Polski po wojnie, zdaje się sugerować, bo to nie była żadna Polska, i, pisze już wprost – nikt przecież nie dziwi się, że Polacy nie chcieli uczestniczyć w „niemieckim dziele odbudowy Generalnego Gubernatorstwa”. Tego rodzaju tezy wielu słów komentarza nie wymagają. Dodać jedynie można, że niezbędna jest naukowa refleksja, w jakim stopniu destabilizacja, wywołana działalnością podziemia, wpłynęła na zaostrzenie powojennego terroru i czy nie miało to wpływu na stopień zależności Polski od Związku Sowieckiego, na co zwracali uwagę bezpartyjni polityczni realiści już w latach czterdziestych.
Jest więc autor Skaz na pancerzach niejednoznaczny. Z jednej strony pragnie być realistą, z drugiej – chorobliwa, wywiedziona z Józefa Mackiewicza nienawiść do „czerwonych” powoduje, że aż po rok 1989 wszystkich rządzących Polską uznaje za zdrajców godnych dialogu jedynie za pomocą rewolweru. Jak wielce jest w tym podobny do innego swego mistrza, Władysława Studnickiego, którego wielkie koncepcje realistyczne nie dotyczyły znienawidzonej przez niego Rosji, i który na skutek tego dokonywał apologii szeregu obłędnych decyzji polityki polskiej doby rozbiorów! Jak dalece różni się od swego naukowego mistrza, Pawła Wieczorkiewicza, który, pisząc szeroko o zbrodniach komunistycznych, równocześnie potrafił spojrzeć racjonalnie na Polskę powojenną. Dość powiedzieć, że Wieczorkiewicz wykpiwał koncepcje głoszące jakoby przejęcie władzy przez „Solidarność” w 1981 r. nie spotkałoby się z sowiecką interwencją.
Zychowicz nie odczuwa nienawiści do Rosji, ani do żadnego innego narodu. Słusznie uznaje nacjonalizm za jedno z największych nieszczęść XX w. Realnie ocenia polskie zrywy aż po Powstanie Warszawskie. Ale, gdy przychodzi do oceny Polski Ludowej, kieruje się nie rozumem, a emocjami, chociaż, jak dowodzi tego jego ostatnia książka, zdaje się niekiedy myśleć realistycznie. I jest to, obok opisania wyjątkowo ciemnych kart powojennego podziemia, krok w zdecydowanie dobrym kierunku. Książkę tę, mimo błędnych ocen w niej zawartych, warto przeczytać. Zychowicz jest, mimo wszystko, adwersarzem, z którym można dyskutować na gruncie politycznego realizmu o skomplikowanych problemach historii najnowszej.
Ariel Orzełek
zmienić nazwę na konserwatyzm_bolszwicki.pl bo przyzwoici ludzie mogą tu zabłądzić