Narodowy Bank Polski nie chce wyemitować okolicznościowej monety, upamiętniającej 10. rocznicę śmierci Ireny Sendlerowej [1]. Jest to kolejna zdumiewająca decyzja obecnej władzy po zapowiedzi odradzania zagranicznym dziennikarzom wizyt w Muzeum Auschwitz, z którą wystąpił zdymisjonowany już prezes Polskiej Organizacji Turystycznej.
Rodzi się pytanie – czy w końcu PiS chce walczyć ze stereotypem antysemickiej Polski, oskarżanej przez Grossa i Grabowskiego o udział w zagładzie Żydów, czy nie? Bo co innego mówi w tej sprawie senator Jan Żaryn, a co innego robi np. prezes NBP – „niezłomny prawicowiec” Adam Glapiński.
Domyślam się dlaczego Sendlerowa mogła nie przypaść do gustu prezesowi Glapińskiemu. Nie podejrzewam go o antysemityzm. Wiem natomiast, że jest radykalnym antykomunistą. No a Irena Sendlerowa była długoletnią członkinią Związku Polskiej Młodzieży Demokratycznej i PPS (do 1948 r.) oraz PZPR (1948-1968). A czy dla „niezłomnego prawicowca” może być coś gorszego od czyjegoś członkostwa w PZPR? Dla „niezłomnego prawicowca” członkostwo w PZPR przekreśla wszystko – nieważne co człowiek zrobił dla kraju i nieważne, że Sendlerowa była po wojnie wielokrotnie przesłuchiwana przez UB i tylko przez przypadek uniknęła aresztowania.
Członkowie PZPR byli jednak różni. Jedni dopuszczali się zbrodni i przestępstw, a inni pracowali jak najlepiej umieli na rzecz odbudowy i rozwoju kraju. Jedni wspierali sowietyzację, a inni rozumieli polskie sprawy i działali na rzecz polskiej racji stanu. Jedni wstępowali dla kariery, inni z konformizmu, a chyba najmniej zaliczało się tam do ideowych ludzi lewicy. Sendlerowa była właśnie autentycznym, ideowym człowiekiem lewicy. Najbardziej znana jest z tego, że podczas okupacji niemieckiej uratowała około 2,5 tys. dzieci żydowskich, w czym zresztą dopomógł jej m.in. Jan Dobraczyński – pisarz katolicki, związany przed wojną ze Stronnictwem Narodowym i ONR ABC, a po wojnie działacz Stowarzyszenia PAX i przewodniczący PRON, czyli dla obecnej władzy też „zdrajca”.
Jednakże to nie było jedyne pole działalności Ireny Sendlerowej. W latach 1932-1939 pracowała w Sekcji Opieki nad Matką i Dzieckiem Obywatelskiego Komitetu Pomocy Społecznej Wolnej Wszechnicy Polskiej, a od 1935 roku także w Wydziale Opieki Społecznej i Zdrowia Zarządu Miejskiego m.st. Warszawy. Została tam kierowniczką Referatu do Walki z Włóczęgostwem, Żebractwem i Prostytucją.
Pracę w opiece społecznej kontynuowała też w PRL, gdzie doszła do stanowiska dyrektora departamentu w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej. Przed wojną zajmowała się m.in. obroną bezrobotnych i biednych przed eksmisjami na bruk oraz pomocą prawną, psychologiczną i materialną dla ludzi wykluczonych społecznie, a więc rzeczami zupełnie niezrozumiałymi dla współczesnych neoliberałów, którzy uważają, że biedni i wykluczeni sami są winni swojej biedy i wykluczenia. Neoliberalizm gospodarczy jest przecież bliski obecnemu prezesowi NBP, który był nie tylko współzałożycielem Porozumienia Centrum, ale także warszawskiego oddziału Kongresu Liberalno-Demokratycznego i ministrem w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego w 1991 roku.
Należy dodać, że „niezłomnej prawicy” nie są obce tendencje do eksponowania postaci Sendlerowej jako przykładu polskiej postawy wobec losu Żydów podczas drugiej wojny światowej. W takim duchu pisał o niej m.in. tygodnik „Niedziela”, zatajając co prawda, że była człowiekiem lewicy [2]. Niemal za swoją uznała ją na Facebooku strona o nazwie „Antykomuna” – prezentująca skrajne treści antykomunistyczne i antylewicowe oraz ślepo gloryfikująca „żołnierzy niezłomnych”. Zwróciłem im uwagę na to, żeby nie afiszowali się Sendlerową, bo ona – socjalistka i długoletnia członkini PZPR – pewnie by sobie tego nie życzyła. W odpowiedzi spotkałem się oczywiście z agresją. Być może też nie życzyłaby sobie uhonorowania monetą NBP przez obecną władzę, która wszystko i wszystkich „dekomunizuje”, tzn. wymazuje pół wieku polskiej historii.
Bohdan Piętka
[1] A. Rogal, NBP odpowiada, czemu nie chce monety z Sendlerową: w 2009 r. byli już „Polacy ratujący Żydów”, www.tpkfm.pl, 6.09.2017.
[2] S. Błaut, „Egzamin z człowieczeństwa”, „Niedziela” nr 21/2008, s. 35.
Rzecz jasna, że biedni sami są winni swojej biedy, a kto inny miałby być temu winien, chyba że Pan Bóg? To nie jest liberalny aksjomat, a najoczywistsza prawda. Człowiek przez duże C posiada wolną wolę i ponosi odpowiedzialność za swe czyny lub zaniedbania. Bezpodstawne jest też twierdzenie, że pomoc dla ludzi będących w potrzebie jest dla liberałów czymś niezrozumiałym. Niezrozumiała i nieakceptowalna jest tylko „pomoc” pochodząca ze zorganizowanej, rządowej grabieży, zwanej dla niepoznaki „redystrybucją dochodu”.