Piętka: Niemieckie genocidium atrox w Warszawie

Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego jest w Polsce okazją do manifestowania powszechnego braku refleksji historycznej. Dla obecnego obozu władzy rocznica ta stanowi pretekst do nakręcania narracji antyrosyjskiej, co znalazło wyraz m.in. w wystąpieniu prezydenta Dudy, o przekazie mediów prorządowych nie wspominając. Nie da się też nie zauważyć, że kult powstania – do niedawna będący punktem ciężkości państwowej polityki historycznej – ustąpił już miejsca kultowi powojennej partyzantki antykomunistycznej, który teraz ma pierwszeństwo w kreowaniu antykomunistycznego i antyrosyjskiego modelu patriotyzmu. Powstańcy warszawscy są już tylko dodatkiem do tzw. żołnierzy wyklętych.

Być może tym należy tłumaczyć coraz bardziej zdumiewające wypowiedzi przedstawicieli establishmentu politycznego, wpisujące się w brak refleksji historycznej. Np. marszałek Sejmu stwierdził, że „Powstanie Warszawskie przyczyniło się do oparcia polskości na wierze katolickiej i ufności wobec Opatrzności Bożej”. Z kolei przewodniczący klubu parlamentarnego PiS uważa, że powstańcy walczyli nie tylko o niepodległość, ale i „za wiarę”. Nie mniej oderwany od rzeczywistości jest obóz kosmopolityczno-liberalny, czemu dała wyraz w wystąpieniu rocznicowym obecna prezydent Warszawy. Wedle niej powstańcy walczyli o demokrację i prawa człowieka i tę walkę musi podejmować od nowa każde pokolenie Polaków, co stanowiło wyraźną aluzję do niedawnych manifestacji ulicznych opozycji liberalnej przeciw reformie sądownictwa.

Oficjalna narracja historyczna na temat powstania przypomina tę, która jest prezentowana w Muzeum Powstania Warszawskiego i która najogólniej sprowadza się do eksponowania bohaterstwa i heroizmu powstańców. Brakuje w niej dwóch elementów: refleksji nad polityczną nieodpowiedzialnością dowództwa Armii Krajowej oraz przypomnienia i podkreślenia faktu, że podczas tłumienia powstania Niemcy dopuścili się aktu ludobójstwa na narodzie polskim. Nie ma w Muzeum Powstania Warszawskiego ekspozycji na temat niemieckiego genocidium atrox na Woli oraz deportacji warszawiaków z obozu przejściowego w Pruszkowie do obozów koncentracyjnych. Jest natomiast czerwona ściana, na której wiszą portrety członków PKWN. To oni mają być winni tragedii Warszawy. Przy takim rozłożeniu akcentów schodzi z pola widzenia odpowiedzialność niemiecka za zagładę stolicy.

Krytyczną analizę łańcucha decyzyjnego w dowództwie AK, który doprowadził do wybuchu powstania, przedstawili m.in. polscy historycy Jan Ciechanowski, Czesław Łuczak i Andrzej Leon Sowa. Dzisiaj warto także przypomnieć opinię historyka niemieckiego. W przetłumaczonej niedawno na język polski pracy o Powstaniu Warszawskim Hanns von Krannhals pisał pół wieku temu: „Z wojskowego punktu widzenia decyzja o wywołaniu powstania dowodzi braku wiedzy o przeciwniku. Nastąpiła ona bez uzgodnienia z Sowietami, niejednokrotnie wpływały na nią błędne raporty – a ponadto – w ostatniej chwili z przyczyn politycznych znalazła się pod presją czasu (było „za późno”). Rozkaz o powstaniu – lecz nie o powstaniu powszechnym – miał zatem na celu, niezależnie od tego, jak gorzko to zabrzmi, nie wyzwolenie ludności Warszawy spod jarzma niemieckiej okupacji, ale uwolnienie Armii Krajowej od nacisku wyznaczonego sobie samej zadania. Było to polityczne samousprawiedliwienie realizowane za pomocą niedostatecznych środków”[1].

Gen. Kazimierz Sosnkowski – naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – był przeciwny rozpoczynaniu powstania w Warszawie. Dlatego w maju 1944 roku wysłał do Warszawy gen. Leopolda Okulickiego, by ten hamował dowódców AK. To jednak właśnie Okulicki – wbrew stanowisku Sosnkowskiego – doprowadził do wybuchu powstania. Gen. Władysław Anders nazwał wywołanie powstania w Warszawie „zbrodnią” i domagał się postawienia przed sądem wojennym dowództwa AK. Jan Nowak-Jeziorański, który na krótko przed wybuchem powstania dotarł z Londynu do Warszawy, oświadczył szefowi sztabu Komendy Głównej AK, gen. Tadeuszowi Pełczyńskiemu: „Nie orientuję się w całości sytuacji, nie znam waszych przesłanek wojskowych, ale jeżeli sobie wyobrażacie, że powstanie wywoła jakieś wielkie echa na Zachodzie, to muszę panu powiedzieć, że będzie to burza w szklance wody”. Warto o tym przypomnieć dzisiaj, kiedy bezmyślnie są gloryfikowane postacie Bora-Komorowskiego, Okulickiego, Pełczyńskiego, Chruściela.

W centralnym miejscu Muzeum Powstania Warszawskiego znajduje się tzw. dzwon „Montera”, upamiętniający płk. Antoniego Chruściela („Montera”) – dowódcę Okręgu Warszawskiego AK. „Monter”, obok Okulickiego i Pełczyńskiego, ponosi największą odpowiedzialność za wymuszenie na chwiejnym dowódcy AK decyzji o wybuchy powstania. Według płk. Kazimierza Pluty-Czachowskiego, „Monter” doprowadził do wybuchu powstania swoim rozkazem „przygotowania walki” z 27 lipca 1944 roku, a następnie fałszywym meldunkiem o pojawieniu się czołgów sowieckich pod Warszawą. Meldunek ten został negatywnie zweryfikowany przez szefa wywiadu AK, płk. Kazimierza Iranka-Osmeckiego, na dobę przed wybuchem powstania. Jednakże gen. Bór-Komorowski nie chciał już odwołać rozkazu walki. Dzisiaj na piedestał wynosi się tych, którzy przeforsowali decyzję o wybuchu powstania i doprowadzili tym samym do zagłady stolicy, a milczy się o Iranku-Osmeckim, Plucie-Czachowskim i płk. Januszu Bokszczaninie, który ostrzegał, że nieprzygotowana walka zakończy się dramatem[2].

Od lat wielkim nieobecnym kolejnych rocznic Powstania Warszawskiego jest płk. Jan Mazurkiewicz („Radosław”) – faktyczny dowódca powstania na Woli, Starym Mieście i Czerniakowie, dzięki któremu powstanie w ogóle się utrzymało. Powodem takiego ostracyzmu jest doprowadzenie przez „Radosława” do ujawnienia się większości podziemia poakowskiego w 1945 roku, a następnie przyjęcie po 1956 roku funkcji wiceprezesa Zarządu Głównego ZBoWiD oraz udzielenie poparcia gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu w stanie wojennym poprzez wejście do kierownictwa Frontu Jedności Narodu i PRON. Dla animatorów obecnej polityki historycznej nie ma przy tym znaczenia, że „Radosław” został skazany w okresie stalinowskim na dożywocie i w latach 1949-1956 przebywał w więzieniu oraz, że był jednym z inicjatorów budowy pomnika Bohaterów Powstania Warszawskiego na placu Krasińskich.

Powstanie w Warszawie nigdy nie powinno wybuchnąć, ale wybuchło i stało się dla III Rzeszy pretekstem do dokonania jednego z największych aktów ludobójstwa podczas drugiej wojny światowej. Gdyby dzisiejsza Polska miała normalną i sensowną politykę historyczną, to rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego byłaby obchodzona nie pod pomnikiem na placu Krasińskich, ale pod Pomnikiem Ofiar Rzezi Woli oraz Pomnikiem Polegli Niepokonani, pod którym zgromadzono 12 ton prochów ludzkich, co odpowiada liczbie 40-50 tys. zamordowanych Polaków. Sformułowanie „rzeź Woli” – identycznie jak w wypadku ludobójstwa ukraińskiego na Polakach, nazywanego „rzezią wołyńską” – jest sformułowaniem nieszczęśliwym i niewłaściwym, zamazującym rzeczywisty charakter tego wydarzenia. To nie była „rzeź”, to było ludobójstwo o charakterze genocidium atrox.

Hitler po wybuchu powstania w Warszawie wydał ustny rozkaz wymordowania wszystkich jej mieszkańców bez względu na płeć i wiek. Rozkaz ten i będące jego następstwem działania eksterminacyjne spełniają znamiona definicji ludobójstwa sformułowanej po wojnie przez Rafała Lemkina i przyjętej przez ONZ w 1948 roku. Definicja ta opisuje ludobójstwo jako zbrodnię przeciw ludzkości, obejmującą celowe wyniszczenie całości lub części narodów, grup etnicznych, rasowych i religijnych, zarówno przez fizyczne zabójstwa, jak i wstrzymanie urodzin, przymusowe odbieranie dzieci lub stworzenie warunków życia obliczonych na fizyczne wyniszczenie.

Zbrodnie popełnione przez niemieckie i kolaboracyjne formacje pacyfikujące powstanie na Woli, Ochocie, Starym Mieście i Czerniakowie miały charakter genocidium atrox – ludobójstwa szczególnie okrutnego, zwyrodniałego. Podczas drugiej wojny światowej popełniono na narodzie polskim dwukrotnie ludobójstwo typu genocidium atrox – podczas banderowskiej czystki etnicznej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-1944 oraz podczas tłumienia przez Niemców i ich kolaborantów powstania w Warszawie. Wiedza o tym poza Polską jest znikoma, a obecna polityka historyczna – skoncentrowana na antykomunizmie i rusofobii – nie przyczynia się do upowszechniania jej w świecie.

Chociaż dowódca sił pacyfikujących powstanie – Erich von dem Bach-Zelewski – złagodził po kilku dniach ze względów pragmatycznych eksterminacyjny rozkaz Hitlera, nie powstrzymało to przerażającego ludobójstwa niemieckiego na Woli i Ochocie. To co stało się w tych dzielnicach w sierpniu 1944 roku można porównać tylko z masakrą nankińską, czyli ludobójstwem popełnionym przez armię japońską na chińskiej ludności Nankinu w grudniu 1937 i styczniu 1938 roku. Podczas drugiej wojny światowej zagłada Woli i Ochoty nie miały jednak precedensu.

W dniach 5-7 sierpnia 1944 roku na Woli zginęły całe wielopokoleniowe rodziny. Podpalano miotaczami płomieni dom po domu. Tych, którzy nie zginęli w płomieniach i nie zostali rozerwani granatami wrzucanymi do mieszkań i piwnic – rozstrzeliwano w zbiorowych egzekucjach. Rejon ulic Górczewskierj i Moczydła, fabryka „Ursus” przy ulicy Wolskiej 55, fabryka Franaszka przy ulicy Wolskiej 41/55, zajezdnia tramwajowa przy ulicy Młynarskiej 2, park Sowińskiego, plac przed kuźnią przy ulicy Wolskiej 122/124, ogród przy klasztorze karmelitanek przy ulicy Wolskiej 29, fabryka „Bramenco” przy ulicy Wolskiej 60, podwórza domów przy ulicy Wolskiej 120 i Staszica 15, cmentarz prawosławny przy ulicy Wolskiej 138, kościół św. Wawrzyńca przy ulicy Wolskiej 140 A – to najważniejsze miejsca egzekucji tylko w dniu 5 sierpnia 1944 roku. Egzekucji dokonywanych z niezwykłym okrucieństwem, wśród przerażających krzyków ofiar, gdzie na oczach matek rozstrzeliwano dzieci, proszących o litość ludzi brutalnie bito, a zwłoki zamordowanych palono na stosach.

Zbrodnie te były dziełem formacji policyjnej z Kraju Warty pod dowództwem Heinza Reinefartha oraz podporządkowanych mu jednostek: brygady SS Oskara Dirlewnagera (składającej się z batalionu sformowanego spośród niemieckich kryminalistów, tzw. batalionu rosyjskiego i wschodniomuzułmańskiego pułku SS, sformowanego z Azerów i Turkmenów), dwóch batalionów azerbejdżańskich oraz brygady SS-RONA, sformowanej z kolaborantów narodowości wschodniosłowiańskich, a dowodzonej przez rosyjskiego kolaboranta Bronisława Kamińskiego. Wspomnieć też należy o kilku kolaboracyjnych jednostkach kozackich oraz tzw. Ukraińskim Legionie Samoobrony (31. batalionie SD, znanym pod określeniem Legion Wołyński), złożonym z nacjonalistów ukraińskich, który brał udział w tłumieniu powstania na Czerniakowie we wrześniu 1944 roku. Dowódcą tej formacji był Petro Diaczenko, którego w 2015 roku Rada Najwyższa Ukrainy włączyła do panteonu ukraińskich bohaterów narodowych przy dyskretnym milczeniu polskiego MSZ i polskich mediów mainstreamowych. Po kapitulacji Górnego Czerniakowa wziętych do niewoli żołnierzy AK w większości wymordowano, a cywilów deportowano do KL Auschwitz w ostatnim transporcie pruszkowskim. Nie ulega wątpliwości, że w zbrodni tej musiał wziąć też udział Ukraiński Legion Samoobrony.

Największym zwyrodnieniem spośród wymienionych formacji wykazały się jednostki podległe Dirlewangerowi i Kamińskiemu. W czasie egzekucji członkowie tych formacji dopuszczali się wyjątkowych bestialstw, np. zabijając dzieci, w tym niemowlęta, na oczach rodziców albo paląc ludzi żywcem w kamienicach. W prawosławnym sierocińcu przy ulicy Wolskiej 149 dirlewngerowcy wymordowali kilkadziesiąt dzieci. Jeden z nich tak opisał tę zbrodnię: „Wysadziliśmy drzwi, chyba do szkoły. Dzieci stały w holu i na schodach. Dużo dzieci. Rączki w górze. Patrzyliśmy na nie kilka chwil, zanim wpadł Dirlewanger. Kazał zabić. Rozstrzelali je, a potem po nich chodzili i rozbijali główki kolbami. Krew ciekła po schodach”[3]. Ponadto podkomendni Dirlewangera i Kamińskiego dopuścili się tysięcy sadystycznych gwałtów na kobietach, porównywalnych pod względem stopnia zwyrodnienia tylko z tymi, które miały miejsce podczas masakry nankińskiej.

Bandyci od Reinefartha i Dirlewangera nie oszczędzili też wolskich szpitali. W Szpitalu Wolskim przy ulicy Płockiej 26 zamordowali 60 osób z personelu i około 300 pacjentów. Natomiast w szpitalu św. Łazarza zamordowano około 1200 osób. Zbrodni tej dokonali Azerowie i Turkmeni ze 111. azerbejdżańskiego batalionu piechoty Wehrmachtu i II. batalionu „Bergmann”. Personel szpitala, chorzy, ranni i szukający schronienia w szpitalu cywile byli zabijali strzałami w tył głowy, seriami z broni maszynowej i granatami. Ci, którzy nie zginęli od razu spłonęli w podpalonych po egzekucji budynkach szpitala.

Genocidium atrox na Woli pochłonęło w ciągu trzech dni od 40 do 50 tys. ofiar, na Ochocie około 10 tys. ofiar, a podczas egzekucji w tzw. „dzielnicy policyjnej” zamordowano od 5 do 10 tys. ofiar. To mniej więcej tyle ile zginęło od wybuchu bomby atomowej w Nagasaki. O Nagasaki wie jednak cały świat, podczas gdy o zagładzie Warszawy w 1944 roku poza Polską się nie mówi. Gdyby przyjąć szacunkową liczbę 50 tys. zamordowanych w ciągu trzech dni na Woli, okaże się, że średnio co godzinę mordowano 700 osób.

W sierpniu i we wrześniu 1944 roku zginęło ogółem od 150 do 180 tys. cywilnych mieszkańców Warszawy, 600 tys. zostało wypędzonych z miasta, a 55 tys. z nich deportowanych do obozów koncentracyjnych, gdzie przynajmniej połowa też zginęła. Kontynuacją genocidium atrox z Woli i Ochoty była zagłada Starego Miasta, gdzie na przełomie sierpnia i września 1944 roku na skutek ostrzału artyleryjskiego i egzekucji dokonywanych przez dirlewngerowców oraz głodu zginęło co najmniej 30 tys. cywilów. Znaczną ich część stanowili uchodźcy z Woli. Zbrodniarze niemieccy nie oszczędzili też szpitali powstańczych na Starym Mieście, mordując 3 tys. rannych.

Niemcy celowo pacyfikowali Warszawę tak, by spowodować jak największe straty wśród ludności cywilnej. Warszawiacy ginęli od wybuchów bomb lotniczych i pocisków z wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych typu Nebelwerfer, od ostrzału artyleryjskiego i granatów wrzucanych do piwnic, od ognia w podpalanych przez Niemców domach, od kul snajperów, pędzeni jako „żywe tarcze” przed niemieckimi czołgami na powstańcze barykady, czy po prostu z głodu i barku pomocy medycznej. Zbrodnie na cywilach były dokonywane do końca powstania. To była największa masakra cywilów, jaka miała miejsce w okupowanej przez Niemcy Europie. Zbrodnia ludobójstwa, za którą nikt nigdy nie odpowiedział przed żadnym sądem.

W 2008 roku pojawiła się szansa wymierzenia sprawiedliwości żyjącym jeszcze sprawcom warszawskiego genociduim atrox. W archiwach austriackiego Czerwonego Krzyża odnaleziono bowiem nieznane wcześniej dokumenty z danymi 85 dirlewangerowców. Dzięki pracy wolontariuszy z Muzeum Powstania Warszawskiego udało się ustalić, że 10 z nich nadal żyje w Niemczech. Do wytoczenia im procesów jednak nie doszło, ponieważ nie było dobrej woli niemieckich instytucji zajmujących się ściganiem zbrodni nazistowskich.

Rocznica Powstania Warszawskiego powinna być przede wszystkim okazją do przypominania o niemieckim genocidium atrox w stolicy. Nie po to, by budzić negatywne emocje w stosunku do Niemców i nie po to, by licytować się z kimkolwiek polską martyrologią. Życie narodu oraz stosunki z innymi narodami muszą być budowane na prawdzie, której nie można ukrywać ani w wypadku niemieckiego genocidium atrox w Warszawie ani w wypadku ukraińskiego genocidium atrox na Kresach Wschodnich.

Przypominanie prawdy o historii jest konieczne w sytuacji, gdy ukraińska polityka historyczna wprost neguje odpowiedzialność OUN-UPA za ludobójstwo wołyńsko-małopolskie i sam fakt tego ludobójstwa, a niemiecka polityka historyczna zmierza do przerzucania odpowiedzialności za zbrodnie hitlerowskie z Niemiec na Polskę. Tendencje niemieckiej polityki historycznej widać szczególnie dobrze w stanowisku zajętym przez telewizję ZDF wobec wyroku polskiego sądu nakazującego tej telewizji przeproszenie za używanie określenia „polskie obozy zagłady”[4].

Niestety mam wrażenie, że polska polityka historyczna wychodzi naprzeciw oczekiwaniom ukraińskiej i niemieckiej polityce historycznej. Przy okazji dyskusji nad nową podstawą programową nauczania historii wyszło na jaw, że Ministerstwo Edukacji Narodowej chce powielać banderowską propagandę o „konflikcie polsko-ukraińskim” w stosunku do ludobójstwa OUN-UPA na Kresach Wschodnich. W wypowiedzi dla „Naszego Dziennika” rzeczniczka MEN Justyna Sedlak oświadczyła, że zrezygnowano z określenia „ludobójstwo”, ponieważ uznano je za „niewłaściwe”. Ponadto MEN jest także przeciwne „epatowaniu” młodzieży opisami okrucieństw UPA[5]. Widać tutaj, że dla PiS-u priorytetem jest nadal niedrażnienie Ukrainy.

Także narracja odnośnie Powstania Warszawskiego – nie tylko PiS, ale wszystkich formacji postsolidarnościowych – wychodzi naprzeciw oczekiwaniom niemieckiej polityki historycznej. Szokujące obrazy niemieckiego genocidium atrox w Warszawie są usuwane na dalszy plan. Wręcz giną wśród antykomunistycznej i antyrosyjskiej narracji, jaka od ponad ćwierć wieku towarzyszy w Polsce kolejnym rocznicom Powstania Warszawskiego. Samo powstanie i dyskurs wokół niego stały się jeszcze jednym elementem wojny historycznej i ideologicznej z Rosją oraz narzędziem delegitymizacji PRL. Skutkiem takiej narracji, a właściwie prania mózgów młodzieży, są m.in. powtarzające się dewastacje pomnika gen. Zygmunta Berlinga na Saskiej Kępie i żądania jego usunięcia. Co mają oznaczać czerwona farba, symbolizująca krew, na rękach monumentu Berlinga i jego portret na czerwonej „ścianie hańby” w Muzeum Powstania Warszawskiego[6]. Robił przecież co mógł, żeby iść na pomoc powstaniu i za to m.in. zapłacił usunięciem ze stanowiska dowódcy 1. Armii WP. Pomoc ta kosztował życie 2,5 tys. żołnierzy 1. Armii WP.

Czy ta antykomunistyczna i antyrosyjska narracja ma służyć zrzuceniu odpowiedzialności za wywołanie powstania z najważniejszych dowódców AK – dzisiaj bezkrytycznie gloryfikowanych? W tym kontekście zrozumiałe też jest dlaczego główny punkt ciężkości obecnej polityki historycznej odnośnie Powstania Warszawskiego nie spoczywa na niemieckim genocidium atrox w Warszawie. Bo byłoby to przecież równoznaczne z oskarżeniem o nieodpowiedzialne wywołanie powstania generałów Bora-Komorowskiego, Okulickiego, Pełczyńskiego i Chruściela.

Bohdan Piętka

[1] H. v. Krannhals, „Powstanie Warszawskie 1944”, Warszawa 2017, s. 140.

[2] W. Kowalski, Ten oficer robił wszystko, by wstrzymać decyzję o wybuchu powstania. „Mówił rzeczy, których nie chcieliśmy słyszeć”, www.natemat.pl, 1.08.2016.

[3] K. Jóźwiak, „Miasto rozstrzelane”, www.uwazamrze.pl (portal miesięcznika „Uważam Rze”), dostęp 3.08.2017.

[4] M. Kowalewski, ZDF kontratakuje. Nie chce przepraszać za „polskie obozy zagłady”, www.tvp.info, 25.07.2017.

[5] ND: Znikające „ludobójstwo” w kontekście Wołynia w projekcie podstawy programowej MEN z historii, www.kresy.pl, 2.08.2017.

[6] Pomnik Zygmunta Berlinga znowu pomalowany czerwoną farbą, www.warszawa.onet.pl, 4.08.2017.

Click to rate this post!
[Total: 4 Average: 5]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *