Lasecki: Dlaczego jestem zwolennikiem likwidacji IPN?

 

Wcześniej uważałem, że pomimo stronniczości tej instytucji, spełnia ona raczej pozytywną rolę, naświetlając wiele elementów historii najnowszej przemilczanych w okresie Polski Ludowej. Przy okazji głośnej ostatnio sprawy wojewody Jerzego Ziętka, zapoznałem się jednak z tekstem na jego temat przygotowanym przez Bogusława Tracza z IPN i okazał się to w zasadzie być toporny paszkwil, w warstwie faktograficznej powielający informacje podawane też w innych źródłach, wszystkie jednak interpretujący i przekręcający tak, by wyszło że Ziętek był tchórzem, kłamcą, kanalią, oportunistą etc. I taka była właśnie większość opracowań IPN, z którymi się zetknąłem: tendencyjne zestawianie informacji, ideologicznie nacechowane oceny mające ukształtować w czytelniku określone emocjonalne postawy, pomijanie, marginalizowanie lub bagatelizowanie faktów niepasujących do z góry założonych tez etc.

Inna kwestia to produkcje hagiograficzne, jak na przykład ta Marka Korkucia o Józefie Kurasiu. Dawniej IPN umiał się jednak zdobyć na jakiś, choćby minimalny, dystans polityczny wobec obiektu badań i choćby szczątkowy obiektywizm w ocenie postaci skompromitowanych, jak choćby Romuald Rajs, którego oceniono jako winnego zbrodni ludobójstwa. Dziś pod szyldem IPN uprawia się wobec tego typu kompromitujących epizodów i postaci już tylko propagandę negacjonizmu zbrodni i jednostronnego wybielania (jak robi to w swojej książce o „Ogniu” Korkuć), analogicznie jak wobec UPA i jej zbrodni robi ukraiński IPN.

Trudno mi sobie na przykład wyobrazić, by w IPN mogło ukazać się krytyczne opracowanie na temat „Solidarności”, bo produkuje się tam tylko taśmowo kolejne jej martyrologie, gdzie formacja ta kreowana jest na „męczenników o wolną Polskę”. Niemożliwe jest też raczej, by któryś z „historyków” IPN napisał to, co dla każdego myślącego człowieka jest oczywiste: że działalność powojennego podziemia antykomunistycznego nie była żadnym „powstaniem narodowym”, tylko pozbawioną sensu (oraz większego poparcia społecznego) i nieuchronnie przez to skazaną na klęskę samowolką kilku dowódców i drobnych grupek. IPN nie opublikuje też nigdy np. opracowania na temat powiązań „Solidarności” z wywiadami zachodnimi (które opisał – oczywiście w tonie apologetycznym – amerykański historyk Peter Schweizer), opisującego aferę Bergu, ani wpisywanie się przez „wyklętych” w szkodliwe dla Polski strategie Zachodu. Niektórzy „historycy” IPN pokroju Jana Żaryna, czy Sławomira Cenckiewicza, nawet nie próbują ukrywać że ideologicznymi propagandystami określonych stronnictw i grup(ek) politycznych.

Jeszcze jedna kwestia, to symptomatyczna bierność IPN w sprawach antypolskiej propagandy historycznej kreowanej przez ośrodki prozachodnie. IPN potrafił wydać kuriozalne zalecenie, by firma produkująca klocki dla dzieci usunęła z asortymentu figurkę żołnierza NKWD, ale nie wydał ani jednego oświadczenia czy opinii zalecającej usunięcie z Polski nielegalnych pomników UPA i zakaz symboliki banderowskiej. IPN potrafi przyssać się i przez dziesięć lat obsikiwać groby ludzi dla Polski zasłużonych, jak wspomniany Ziętek, ale nie potrafi wejść w polemikę z negującym zbrodnie banderowców liderem Związku Ukraińców w Polsce, Piotrem Tymą, nie wspominając nawet o historykach i władzach Ukrainy, robiących to samo w swoim kraju. Nie dziwi to zresztą w kontekście faktu, że IPN wpisuje działających w powojennej Polsce członków UPA na listy niesłusznie represjonowanych „z powodów politycznych” przez władze komunistyczne. Gdy amerykańskie środowiska żydowskie zaczęły z kolei terroryzować moralnie stronę polską, by nie dokonywała ekshumacji ofiar mordu w Jedwabnem, bo mogłoby się okazać że jest ich dużo mniej niż środowiska owe twierdziły, IPN też potulnie podkulił ogon i stał się rzecznikiem poprawnej politycznie wersji wydarzeń.

Dodajmy do tego marnowanie przez IPN pieniędzy publicznych na produkcję bzdurnych materiałów propagandowych (komiksy o NSZ, kalendarz ścienny – dobrze przynajmniej że nie rozbierany – z „pannami niezłomnymi”, „kampania informacyjna”w warszawskich tramwajach itp.), patronat nad różnymi gniotami filmowymi („Historia Roja”, przesłodzony do twardego rzygu „Wyklęty”) o poziomie propagandy typowej dla średniego Breżniewa, a będziemy mieli kompletny obraz instytucji topornie i w sposób szkodliwy dla Polski manipulującej świadomością historyczną narodu.

IPN przy tym, z upływem lat w widoczny sposób się radykalizuje, i to nie tylko jeśli chodzi o wybielanie sił antykomunistycznych i pomijanie, zaprzeczanie lub zakłamywanie niepasujących do ich kryształowego wizerunku faktów. Chodzi również o ocenę całego okresu 1944-1989. IPN otwarcie lansuje już dziś tezę, że Polska Ludowa nie była państwem polskim i że wszelka działalność społeczna, polityczna, urzędnicza, nawet naukowa i pisarska w okresie jej istnienia, która nie była zarazem działalnością antysystemową, była politycznie i moralnie naganna, lub w najlepszym razie dwuznaczna. Z drugiej strony, choćby nawet oczywista aktywność antypolska (UPA) lub oczywista zdrada Polski (np. Jarecki, Światło, Kukliński) przedstawiana jest jako w domyśle słuszna działalność antykomunistyczna. IPN szczuje zatem (szczególnie młodych) Polaków przeciwko ich własnym ojcom i dziadkom, przeciwko ich własnemu państwu i przeciwko ich własnej narodowej przeszłości. To oczywiste działanie demoralizujące, osłabiające Polskę wobec Zachodu, tak samo kłamliwe jak propaganda sowiecka przed ’89.

Co zatem z tajnymi archiwami komunistycznymi, dostęp do których koordynuje IPN? Powinny być one poddane ocenie dzisiejszych służb pod kątem tego, czy ich ujawnienie szkodziłoby dzisiejszemu bezpieczeństwu i interesom Polski, po czym dostęp do wszystkich dokumentów które straciły już dziś takie znaczenie, powinien być otwarty dla wszystkich chętnych. Jeśli okazało by się przy tym, że „uznane autorytety” tzw. „opozycji demokratycznej” i demoliberalnej oligarchii zostałyby skompromitowane, to tym lepiej. Andrzej Kern, Krzysztof Piesiewicz i paru innych, gdy okazało się że pod nobliwymi togami skrywają skandale rodzinne lub zboczenia seksualne, zmuszeni byli zakończyć kariery. Jeśli zatem okazałoby się, że więcej polityków „solidarnościowych” to donosiciele, złodzieje, cudzołożnicy, zboczeńcy etc., to tym szybciej Polska mogłaby zostać uwolniona spod szkodliwego wpływu tego pokolenia i tej formacji politycznej.

Ronald Lasecki

Click to rate this post!
[Total: 13 Average: 3.4]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *