Policja poprosiła dyrektorów warszawskich szpitali, by podali dane osób, które mogły uczestniczyć w zamieszkach 11 listopada i zgłosiły się po pomoc.
”Czy do Waszej placówki zgłosiły się osoby, których obrażenia, tj. zasinienia, złamania, łzawiące oczy, zabarwienia skóry i odzieży w skutek użycia gazu łzawiącego, mogłyby wskazywać na to, iż brały udział w zamieszkach?” – napisał zastępca naczelnika wydziału ds. zwalczania przestępczości pseudokibiców Komendy Stołecznej Policji nadkom. Jerzy Pamuła.
– Dyrektor szpitala nie ma podstawy prawnej, by o czymś takim informować, bo nie przyjmuje pacjentów. Natomiast lekarz ma obowiązek poinformować o podejrzeniu zaistnienia przestępstwa, ale tylko w sytuacjach, gdy dobro pacjenta przeważa nad jego prawem do prywatności chronionym tajemnica lekarską – mówi nam dyrektor jednego z warszawskich szpitali.
Abstrahując od faktu, że widocznie już nawet z dyrektorów szpitali próbuje się zrobić kapusiów, to na jakiej podstawie pały mogłyby podjąć działania wobec kogoś, kto trafił do szpitala z w/w objawami? Zaaresztować można póki co wyłącznie kogoś, kogo się złapało na popełnianiu przestępstwa lub kogo się podejrzewa o popełnienie tegoż. Np. ja, mimo że nie brałem udziału w zadymach, też oberwałem oparami gazu łzawiącego, choć niegroźnie. Ale czy gdybym zgłosił się z tym do szpitala, to dziś miałbym wizytę antyterrorystów czy innych takich? Lewizna jak nic.
Folksdojcze na Kołymę, psy do Katynia.
Świadomość absolutnej bezkarności funkcjonariuszy policyjnych, podobnie jak poufałość, rodzi pogardę. Pogardę dla współplemieńców, Narodu, obywateli i prawa przede wszystkim. Ale tego jak widać na kursach funkcjonariuszy nie uczą, a szkoda przydałaby się ta wiedza panu nadkomisarzowi, bo czyż wie z której strony barykady będzie jutro?