Polscy kupcy…z Portugalii?

Handlowcy czy pracownicy?

Protest prowadzą głównie sieci franczyzowe – na wystawach ich punktów sprzedaży (nagle ochrzczonych… „polskimi sklepami”!) zawisły plakaty ostrzegające, że podatek „zabija polski handel”. Co ciekawe, czynią tak nawet firmy z „Euro-” w nazwie, unijnymi gwiazdkami w logo i głównymi udziałowcami np. w Portugalii. – Uważam, że jest to nadużycie. Wołanie o polskim handlu w tym przypadku to obłuda – uważa Joanna Szadura, właścicielka samodzielnego polskiego Sklepu ORLIK na lubelskich Tatarach. Sieci franczyzowe kilkakrotnie proponowały jej podpisanie umowy, jednak zawsze odmawiała. – To kombinacja, sprowadzająca się do tego, że we własnym formalnie sklepie znajdę się w sytuacji pracownika na pensji, płacącego za zbędny mi szyld tylko po to, by płacić za towary tyle samo, ile mogę wynegocjować od hurtowników np. przy płatnościach gotówkowych – tłumaczy J. Szadura zawiłości polskiego handlu. I dodaje, że nie dziwi się „złapanym w pułapkę sieci”: – Teraz nadzorca każe im protestować, to protestują, chociaż wiedzą, że udziałowcy niektórych sieci tak samo transferują zyski za granicę ich kosztem, jak robią to i hipermarkety – podsumowuje J. Szadura. Ona sama w swoim czasie prowadziła kilka sklepów, faktycznie preferując rodzime towary – zanim jeszcze stało się to modne i… na pokaz.

Między finansjerą a elektoratem

PiS wielokrotnie zmieniało zdanie co właściwie ma być opodatkowane, jak mają wyglądać zwolnienia i kogo dotyczyć, a przede wszystkim jak uzyskać deklarowany cel, czyli uszczelnienie systemu podatkowego i ukrócenie wyprowadzania z Polski miliardów złotych – choćby pod pretekstem „umów licencyjnych na układ towarów na pólkach” i tym podobnych sztuczek stosowanych przez hipermarkety. Jak zwykle okazało się, że wobec dwoistości tego rządu, jego zawieszenia między składanymi beztrosko obietnicami i oczekiwaniami elektoratu, a krótką smyczą międzynarodowych instytucji, od których uzależniona jest III RP i jej establishment – ważniejszy jest ten drugi czynnik.

Zamiast zapowiadanego „podatku od marketów” dostaliśmy mało spójnie napisany bubel prawny, który może stanowić wielką furtkę dla likwidacji ostatniego ograniczenia dotykającego handlu wielkopowierzchniowego – tj. blokady dla jego działalności w dni ustawowo wolne od pracy. Założenie, że opodatkowaniu podlegać przychód osiągany w działalności handlowej, według stawek: w dni powszednie 0,7 proc. do wartości 0,3 miliarda złotych i 1,3 proc. dla przychodu przekraczającego 0,3 miliarda złotych oraz 1,9 procent dla handlu w niedzielę i święta – sprowadzi się więc do otwarcia marketów w dni wolne, da im pretekst do podwyżek, ale nic szczególnie pozytywnego nie przyniesie ani polskiemu handlowi i gospodarce, ani nawet budżetowi, który wciąż ugina się przed straszakiem „nadmiernego fiskalizmu”, będącego jednym z najgłupszych mitów finansowych III RP.

Postulat absurdalnie spóźniony

Cała dyskusja odbywa się zresztą w ogóle w dość surrealistycznym klimacie. Ostatnie protesty antypodatkowe organizują podmioty o tak ładnych nazwach, jak np. Stowarzyszenie Kupców i Przedsiębiorców Polskich RAZEM wespół z Polską Siecią Handlową LEWIATAN, należącą do… Grupy EUROCASH, której głównym udziałowcem jest portugalski biznesmen Luis Amaral, niegdyś współtwórca zwycięskiego pochodu przez Polskę zagranicznej sieci BIEDRONKA. Grupa, podobnie jak wspomniane „sieci” i „stowarzyszenia” skupiają w dużej mierze podmioty pozornie różne, a w istocie tylko różne szyldy, połączone docelowo przez ten sam, przeważnie zagraniczny kapitał. Podniesiony o 26 lat za późno postulat „obrony polskiego handlu” – dziś został faktycznie sprowadzony do własnej parodii i karykatury.

Dalej – GW i jej „eksperci” obłudnie lejąc łzy, że podatek marketowy (jak wspomniano – napisany na odwal się i tylko z celem fiskalnym, czyli niby poprawnie, ale bez sensu gospodarczego, a w dodatku wyjątkowo niechlujnie, co trafnie wypunktował prof. Witold Modzelewski, pierwotnie opowiadający się za ogólnie sformułowaną ideą nowego obciążenia) obejmie też sieci franczyzowe, czyli rzekomo „polski drobny handel” – grają na niską świadomość polskich konsumentów, wykorzystując emocje, które sami dotąd piętnowali. Tymczasem paradoksalnie, gdyby jedynym pozytywem tej niby-reformy okazała się zachęta pod adresem resztki autentycznego polskiego handlu do oporu, ale dla reszty do wyzwolenia się spod władzy sieci (system wspólnych zakupów można przecież zorganizować w zupełnie inny sposób) – to będzie to i tak jakiś pożytek z tej ustawy, która poza tym mogłaby być znacznie, znacznie lepsza. Najlepszy zaś i najprostszy, co warto podkreślić – byłby powrót do pełnego podatku obrotowego, zamiast VAT-u, dzięki czemu przy okazji musielibyśmy opuścić Unię Europejską.

Postulat wprowadzenia prostej „obrotówki” był niegdyś w programie „Samoobrony”, kręciła się wokół niego Solidarna Polska – jednak w obecnym Sejmie nie ma on większych szans nawet na poważniejsze omówienie. Po pierwsze dlatego, że rządzące PiS jest wszak formacją zdecydowanie pro-unijną i nie pójdzie na zmianę, która naprawdę mogłaby wkurzyć Komisję Europejską (utrzymywaną wszak z odsypów od krajowych VAT-ów). Niemal cała reszta parlamentu przyklasnęłaby raczej hasłu PODNIESIENIA VAT i walczy z widmem „nadmiernego fiskalizmu i kosztu pracy”, zamiast nadać polskiemu systemowi finansowemu jakiś pro-rozwojowy sens i kształt. Wszystko to są skutki niezrozumienia podstawowej słabości naszej gospodarki, którą nie są bynajmniej zbyt wysokie podatki dochodowe – ale zbyt niskie dochody ludności. A w zmianie tego stanu rzeczy pogłaskanie wielkiego handlu czy banków niewielką nową daniną – wiele nie pomoże.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Polscy kupcy…z Portugalii?”

  1. „Ograniczenia nieuczciwej konkurencji ze strony sklepów wielkopowierzchniowych”, „przeważnie zagraniczny kapitał”. „obrony polskiego handlu” – a może zamiast myśleć o „kapitale” polskim/zagranicznym, sieciach, walce z nimi (lub nie) za pomocą podatków (lub czegoś innego) – zacząć myśleć o LUDZIACH? I tu – z własnych obserwacji – nie tylko jest tak, że klient z reguły ma taniej w sieciówce, ale też pracownicy – dla nich praca w sieci oznacza większą stabilność, pracę „od 8-mej do 16-tej” pewność wypłaty na czas. I, żeby nie było wątptliwości, nie jestem jakimś wielbicielem sieci, zdecydowanie. „System wspólnych zakupów można przecież zorganizować w zupełnie inny sposób” – no, bardzo jestem ciekaw, jakie p. Rękas ma propozycje innych sposobów organizacji, bo pewnie już sporo osób myślało, próbowało i w konsekwencji wyszło właśnie to, co jest. P.S. A wobec tej pani, która się oparła sieciom – oczywiście wielki szacunek.

  2. Obawiam się, że czego Pan nie rozumie. Po pierwsze – czy Panu się przypadkiem nie zlewa rozróżnienie między samodzielnym sklepem, a sklepem w sieci franczyzowej, o którym mowa w tekście? Czyli rozróżnienie między faktycznie samodzielnym właścicielem, a kimś na kształt pracownika albo wprost ajenta? Bo nie jestem pewien o czym Pan właściwie pisze. Dalej – oczywiście, uogólnienie jest tylko uogólnieniem, nie mniej nieprzypadkowo chyba to sieci sklepów wielkopowierzchniowych i hipermarketów były dotąd w ścisłej czołówce śmieciówek, umów krótkoterminowych albo umów z haczykami, w rodzaju nierealnych limitów „piknięć” na kasie. Równolegle zaś – wiele znanych mi sklepów samodzielnych oferuje pracownikom kodeksowe umowy o pracę, chcąc związać ich z rodzinnym przeważnie interesem. Jeszcze dalej – system wspólnych zakupów można zorganizować przez… wspólne zakupy. Zaskakujące, prawda? I w dodatku działa. Natomiast obawiam się, że ma Pan słabe pojęcie czym jest system sieci franczyzowych i ajencyjnych, w których płaci się m.in. za szyld, „unikalny” plan rozłożenia towarów – a za same towary… tyle samo co samodzielni detaliści. Itd. – system jest jednocześnie i prostszy, i bardziej życiowy niż się wydaje zza różnych teorii.

  3. @Konrad Rękas. Zgadza się, wygląda na to, że mamy odmienne doświadczenia i czytając ten artykuł zacząłem myśleć o czymś innym, niż Pan pisał. Jeśli chodzi o pracę np. kasjerki w sklepie wielkopowierzchniowym to ona jest rzeczywiście b. nisko opłacana (przynajmniej taki przypadek znam, gdzie była to kwota poniżej płacy minimalnej). Z drugiej strony, mała firma czy mały sklep może – chociaż nie musi – oznaczać że jest w nim zła organizacja, praca po godzinach, nierealistyczne oczekiwania wobec pracowników itp. Czy do sklepów wielkopowierzchniowych zalicza Pan sieci typu NEONET (jego logo jest na obrazku)? Jeśli tak to raczej spodziewałbym się, że tam sprzedawcy zarabiają więcej niż kasjerki w Auchan czy Tesco bo ich praca wymaga jednak pewnej (może nawet sporej) wiedzy. Znam przypadek pracownika małej pizzerii który musiał pracować po godzinach, po przejściu do jakiejś dużej sieci (Pizza Hut czy Dominium czy coś takiego, nie pamiętam dokładnie jakiej) bardzo sobie chwali nową pracę ze względu na stabilność, regularne wypłaty i pracę 8 godzin dziennie. Inna znana mi sytuacja to pewna dziewczyna, która pracowała w sklepie z e-papierosami prowadzonym przez pewną kobietę współpracującą z jakąś dużą siecią. Nie rozwijało się to najlepiej, w pewnym momencie przyjechał kierownik z tej dużej sieci, podziękował dotychczasowej szefowej za współpracę, wziął cały interes pod kontrolę bezpośrednio sieci, dziewczynie, o której piszę, dał 200 zł podwyżki, warunki pracy się polepszyły. Sprawa zresztą potem miała ciekawy ciąg dalszy, bo ta dziewczyna zmieniła pracę na inną w mniejszej firmie i zaczęły się opóźnienia z wypłatami (zdaje się, że nawet ponad miesięczne). Tak więc świat nie jest czarno-biały. A co do tego: „system wspólnych zakupów można zorganizować przez… wspólne zakupy” – to coż, chyba się Pan nie wykazał wiedzą na tematy o których Pan pisze, bo nawet dla mnie – chociaż też się na tym nie znam – jest łatwo wyczuć, że w przypadku takih sklepów to raczej nie wchodzą w grę jakieś jednorazowe akcje, tylko bardziej długoterminowe umowy (klient zapamiętuje markę, chce ją zawsze mieć w sklepie itp.), więc już chociażby w wyniku tych umów z dostawcami wytwarzają się jakieś „sieci”, których Pan nie lubi zdaje się. I tak naprawdę trudno odróżnić tych, którzy chcą prowadzić uczciwie działałność od tych którzy grają „nie fair”. Wielkość powierzchni sklepu ani forma franczyzy, nie przesądza o niczym (jeśli w sieciach franczyzowych człowiek płaci za szyld, a za towary tyle samo co gdyby kupował samodzielnnie, to po co prowadzić interes we franczyzie – może przejść na samodzielność – prawda jest pewnie taka, że ten „szyld” daje mu jednak pewne wymierne korzyści). To tak niezależnie od tego czy się te sieci lubi czy nie (bo ja jak pisałem, raczej za nimi nie przepadam mimo wszystko).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *