Polska i Rosja na początku XXI wieku

Stanisław A. Niewiński: Zastanawiam się skąd bierze u nas taka paranoiczna niechęć do Rosji i ogólnie do Wschodu. Myślę, ze jest to wynik potwornych kompleksów i tzw. „syndromu wyzwoleńca” istniejącego u części naszego narodu. Polska do XVIII wieku wytworzyła bardzo oryginalną kulturę, będącą syntezą kultury łacińskiej z pierwiastkami orientalnymi. Tracąc niepodległość znaczna część naszego kraju dostała się pod panowanie rosyjskie. Część elity znienawidziła Rosję oraz szeroko rozumiany Wschód. Jako lek na całą sytuację ci ludzie znaleźli sobie radykalny okcydentalizm. Takie podejście trwa po dzień dzisiejszy. „Prawdziwi patrioci” są tego przykładem. Oni mają wielki kompleks Zachodu, szczególnie tego anglosaskiego. Wschodu nie rozumieją i nienawidzą go. Chcą być bardziej anglosascy od Anglosasów. Potrzebują świata do którego mogą się porównywać jako ponoć „lepsi”. Dlatego pogardzają Białorusią, Rosją, Chinami, światem islamskim…

Wydaje mi się, ze rusofobia, sinofobia, neokonserwatyzm to pokłosie kompleksów części naszego społeczeństwa.

Antoine Ratnik: Pragnąłbym przyciągnąć uwagę Kolegów do faktu, że pod koniec XVII wieku Rzeczpospolita wchodzi w stan rozkładu i ze zakończy się to jej unicestwieniem w sto lat później. W „Epilogu” do „Pana Tadeusza” Mickiewicz pisze, że chwała jest nie tak jeszcze dawna i dodaje „O Matko Polsko ! Tyś tak świeżo w grobie złożona”. Dla ludzi, którzy w jakiś sposób pamiętali dawną wielkość, jej utrata była katastrofą. Nie łatwo jest pogodzić się z upadkiem.

Ponieważ, począwszy od 1773 roku, a nawet wcześniej, związano się w Polsce z nurtami pre-rewolucyjnymi i rewolucyjnymi, najpierw trzeba zadać pytanie czy można było zabrać się do ratowania Rzeczpospolitej inaczej.

Ale skoro już zabrano się do tego w taki sposób, w jaki się zabrano, ( co ostatecznie owocuje dziś niepowodzeniem) to jest niejako „normalne” że „prawdziwi patrioci” nawiązują do tradycji, która wydaje im się być tradycją autentycznie polską. I tu jest cały problem, bo ta tradycja w jakiś sposób jest istotnie autentycznie polska, gdyż jest faktem historycznym i „prawdziwi patrioci” są w jakiś tam, fałszywy sposób, zakorzenieni w polskiej tradycji, a my im w zamian za to proponujemy posłuszeństwo Najjaśniejszemu Panu i stąd ich niechęć do konserwatywnego punktu widzenia. „Prawdziwi patrioci” mają więc bardzo dużą siłę rażenia, bo dysponują bronią, która się jawi opinii publicznej jako „polskość” tyle tylko, że to nie jest polskość. Proponuje w naszej dyskusji zastanowić się, wziąwszy pod uwagę że klin wybija się klinem, czy mamy aktualnie do dyspozycji jakiś autentyczny, żywy model ideowo-polityczny, który by realnie można by było Polakom zaoferować. Co zaś do zjawisk takich jak” PiS”, „Radio Maryja”, twórczość pewnych poetów i publicystyka pewnych publicystów, to warto się zastanowić na samym początku, czy pewne święte oburzenia są szczere czy też udawane. To drugie wcale nie jest wykluczone. Partia polityczna, jaką jest PiS pragnie przedstawić sama siebie jako kwintesencję polskości, a w rzeczywistości nawiązuje tylko do pewnych elementów w dziejach polskich i np. nigdy nie słyszałem aby ubolewała nad losem ziemian usuniętych z majątków po 1945 roku, a to właśnie była autentyczna tragedia narodowa. Tak strasznie za to dziś płacimy. Jaki właściwe jest cel PiS-u, (to przecież tylko partia polityczna), jaka jest jego koncepcja narodu, czas zastanowić się nad tym, gdyż sowietofobia bardzo przybiera na sile i dzieje się to z tak wielką szkoda dla narodu polskiego że nie waham się nazwać skutków tej nagonki antypolskimi, otwarcie antypolskimi. Ma miejsce kampania ewidentnie rewolucyjna, szerząca i utrwalająca postawy buntownicze. Cui bono?

Proponuję tez abyśmy zastanowili się czy prymat „PiS-u” na prawicy nie jest bynajmniej spowodowany brakiem formacji typu postendeckiego.

Stanisław A. Niewiński: Istnieje model ideowo-polityczny przeciwstawny do pisowskiego szaleństwa. To oczywiście tradycja konserwatywna (Stańczycy) oraz endecka. Problem z tymi tradycjami jest taki, że trudniej jest wypromować postawy oparte na zdrowym rozsądku. Idee buntu łatwiej przenikają do opinii publicznej. Z drugiej strony, jednak myślę, iż nadal nie jest aż tak źle. Większość polskiego społeczeństwa mimo wszystko bardziej skłania się ku pewnemu ładowi konserwatywnemu. Sekta Smoleńska to mniejszość, aczkolwiek głośna.

Prymat PiSu na prawicy wynika z upadku obozu narodowego w Polsce. Dopóki postendecja odgrywała jakąś rolę na polskiej scenie politycznej – czy był to ZChN, czy LPR – środowiska skupione wokół Kaczyńskich były relatywnie słabe. Wraz z porażką LPR-u w 2007 r. rozpoczęła się dominacja PiS-u na prawicy.

Antoine Ratnik: W obecnym typie życia politycznego liczą się tylko mniejszości. Chciałbym naprawdę wiedzieć jakie cele stawia sobie Sekta Smoleńska. Stawiam tezę że ludzie ci nie biorą poważnie swoich własnych fobii. Musi być jakaś przyczyna, nie wszystko da się wytłumaczyć osobistym przywiązaniem do Jarosława Kaczyńskiego. We Francji De Gaulle posługiwał się retoryką pseudonacjonalistyczną, jednocześnie osłabiając Francję z każdym rokiem i z każdym krokiem.

Stanisław A. Niewiński: Owszem mniejszości są ważne. Niemniej fakt, że są w polskim społeczeństwie ludzie nastawieni dość – jak na standardy europejskie – konserwatywnie i antysmoleńsko, może mieć dla nas pozytywne konsekwencje.

Jaki cel sobie stawia Sekta Smoleńska (dalej: SS)? Problem polega na tym, że to co my zwiemy SS, to w istocie konglomerat rożnych środowisk – PiS-u, GaPolu, RM, Frondy, polskiego TFP, czy MW. Każde z nich ma nieco inne patrzenie na kwestie polityczne. Charakterystyczne dla nich wszystkich są różnice pomiędzy kierownictwem, a dołami. Doły ulegają manipulacji, zaś kierownictwo robi interesy.

1. PiS-GP, w tym miejscu warto się zastanowić nad celami Kaczyńskiego. O jego poglądach niczego pewnego powiedzie nie można. Michał Kamiński w książce „Koniec PiS-u” pisze, że nie wie jakie szef PiS-u ma poglądy, aczkolwiek sądzi, ze mainstreamowe. Co Jarosław Kaczyński chce osiągnąć eksploatując politycznie smoleńskość? Myślę, ze dwie rzeczy:

a) utrzymać dominację nad prawicowym elektoratem. W znacznym stopniu ten manewr mu się nadal udaje. Musimy pamiętać, że w pierwszych miesiącach 2010 r. PiS znajdował się w stanie gnicia. Po przegranych w 2007 r. wyborach, kilka razy z zerowym skutkiem atakował PO. Jarosław Kaczyński zapewne wiedział, ze Lech poniesie porażkę w wyborach. Katastrofa stała się niejako nowym mitem założycielskim PiS-u.

b) wygrać wybory. To się nie udaje. Przesadził ze smoleńską propagandą i przyniosło to skutek odwrotny od założonego.

Czy Jarosław Kaczyński wierzy w zamach? Nie wiem. Może tak, może nie. Wyjaśnienie może być jeszcze inne. Niewykluczone, że z czasem uwierzył w swoją własną propagandę. PiS-owski lud natomiast w te bajeczki wierzy.

2. RM, środowisko RM to ludzi często uczciwi i bardo pobożni. Są to niestety również ludzie często niewykształceni i bardzo naiwni. Ponadto są ofiarą modernistycznych zmian w Kościele. Łatwo ulegają wierze w rożne herezje np. zastępowaniu wiary w Chrystusa i jego Kościół wiarą w Polskę i naród polski.

Tak na marginesie – moja mama ma taką znajomą z naszej parafii. To kobieta w średnim wieku. Opowiadała mojej mamie, że śni jej się Lech Kaczyński. Ona go niemal czci. Tej kobiecinie do głowy nie przyjdzie, że jej idol był antyklerykałem i osobą mająca kontakty z wolnomularstwem.

Kierownictwo RM pewnie w te bzdury nie wierzy, ale głosząc je ma profity.

3. Fronda, część elit i czytelników portalu Fronda wpisuje się w postawy o których pisałem na początku. Oni kochają świat anglosaski, chcą mu dorównać. W nienawiści do wschodu widzą możliwość na przypodobanie się swym idolom. Teoria „Zamachu w Smoleńsku” jest w tym wypadku bardzo potrzebna. Ci ludzie mogą pokazywać, że Polska włączy i cierpi o „wolny świat”.

4. TFP, środowisko to jest relatywnie najbardziej nam bliskie. To bardzo religijni i tradycyjni katolicy. Niestety znaleźli się w organizacji w której duże wpływy mają amerykańscy neokonserwatyści. Neokoni w TFP posługują się teorią „Zamachu Smoleńskiego” aby nastawić anty-rosyjsko Polaków.

5. MW, tutaj sprawa jest bardzo złożona. W celu jej zrozumienia trzeba się o kilka lat cofnąć. W połowie zeszłej dekady MW była największą młodzieżówką partyjną w Polsce. Roman Giertych I jego spółka nauczyli swoich „pretorianów” dwóch rzeczy – bezideowości oraz karierowiczostwa. Potem nadeszła jesień 2007 r. i tłuste czasy się skończyły. Do władzy w MW doszła nowa generacja, która nie załapała się na czasy „dolce vita”. MW pragnie powrócić do gry w pierwszej lidze. Eksponowanie katastrofy z 2010 może w tym pomóc. Sądzę, że podejście do niej jest w MW dwojakie:

a) brak wiary w zamach, ale wykorzystanie tej teorii utylitarnie. Część członków organizacji uznało, że aby zaistnieć na prawicy należy do PiS-u się upodobnić. Umożliwi to przejęcie częsci elektoratu tego ugrupowania. Wówczas można będzie budować własną partię, albo w jakimś stopniu kolaborować z PiS-em. Niewykluczone, że taką opcję popiera Prezes Robert Winnicki.

b) część członków może szczerze wierzyć w idee SS.

Adam Wielomski: Nienawiść do Rosji ma jeszcze jedną przyczynę, często sygnalizowaną w polskiej literaturze konserwatywnej XIX wieku, a mianowicie „reakcjonizm”. Konserwatyści polscy XIX wieku – znający wszak popierające powstania antyrosyjskie społeczeństwo z autopsji – często sygnalizowali, że Rosja jest dlań symbolem konserwatyzmu, reakcjonizmu, walki z postępem, demokracją i liberalizmem. Nie jest przypadkiem, że działalność insurekcyjna częstokroć zaczynała się w organizacjach masońskich lub paramosońskich. Od filaretów i filomatów po Towarzystwo Patriotyczne Waleriana Łukasińskiego. Polskie powstania były zarazem insurekcjami „demokratycznymi” przeciwko „despotyzmowi”, łącząc postulaty narodowe z demokratycznymi. Innymi słowy, były bliskie jakobinizmowi, który także nienawidził i „despotyzmu” i walczył o „suwerenność narodu”.

Wyczuwam to myślenie także u naszych dzisiejszych „niepodległościowców”. Przecież ich główne zarzuty wobec Rosji Władimira Putina (ale także Aleksandra Łukaszenki czy Wiktora Janukowicza), to brak postępów w demokratyzacji Rosji. Putin jest przedstawiany jako wróg demokracji, praw człowieka i tolerancji. Nie jest przypadkiem, że nasza „niepodległościowa prawica” w sprawach wschodnich mówi jednym głosem z „Gazetą Wyborczą”. To są dokładnie te same zarzuty o „autorytaryzm”, co dowodzi zresztą tylko tego, że nasza „niepodległościowa prawica” w gruncie rzeczy jest tylko patriotyczną lewicą. Mesjanistyczna polityka wschodnia Polski, szczególnie wsparcie dla rozmaitych „pomarańczowych” rewolucji na Ukrainie, to połączenie postulatów antyrosyjskich z pro-demokratycznymi. To zaś wskazuje, że przedstawiana nam często wizja „Putin = KGB” nie jest prawdziwa. Zarzuty o KGB to zarzuty o postkomunizm. Tymczasem w tej chwili dominują zarzuty o niedostosowanie Rosji do zachodnich „standardów” demokratycznych i nieprzestrzeganie lewackich „praw człowieka”, „tolerancji” itd. To są klasyczne zarzuty lewicowo-demokratycznej opozycji wobec prawicowej dyktatury. Polska polityka wschodnia to rodzaj demokratycznej krucjaty przeciwko tradycyjnej (autorytarnej) władzy typu monarchicznego. Niechęć i fobia antyrosyjska na współczesnej „prawicy” to wynik ideologii, która normalnej prawicy powinna być obca. Tyle, że polska „prawica” nie jest potomkiem ani Wielopolskiego, ani Dmowskiego, lecz niepodległościowej lewicy: podchorążych z 1830, „czerwonych” z 1863, pepeesowców z 1905 i piłsudczyzny. To co się dziś nazywa mianem „prawicy niepodległościowej” to potomstwo niepodległościowej lewicy z XIX wieku. Potomkami Wielopolskiego i Dmowskiego jesteśmy my, z naszym portalem Konserwatyzm.pl. I dlatego oni nienawidzą nas dziś tak bardzo, jak ich antenaci nienawidzili naszych antenatów. W listopadzie 1830 roku niepodległościowi podchorążowie zamordowali kilku konserwatywnych generałów – naszych duchowych przodków.

Stanisław A. Niewiński: W tym momencie generalnie dotykamy szerszego problemu ideowych korzeni (szczególnie po 1989 r.) współczesnego państwa polskiego – są one rewolucyjne, modernistyczne i masońskie.

Konrad Rękas: Odwołanie się na początku dyskusji do epoki sarmackiej przez Kol. Stanisława zwraca uwagę na kolejny istotny szczegół. Otóż nasz współczesny stosunek do Rosji opiera się na bardzo anachronicznym spojrzeniu na historię – a mianowicie na bardzo opacznie rozumianym micie „przedmurza”, zorientowanego jednego nie przeciw islamowi, ale właśnie przeciw prawosławnemu wschodowi. Tymczasem naszym przodkom sprzed lat kilkuset coś takiego nawet nie wpadłoby do głowy! Przeciwnie – dawna Rzeczpospolita ścierała się z Rosją nie jako przedstawiciel Zachodu, ale jako konkurencyjny ośrodek zbierający ziemie ruskie, będący w tym zakresie następcą Wielkiego Księstwa Litewskiego i Olgierda bijącego kopią w bramę Kremla! Stąd też zarówno pomysły wyboru carów na tron polski (Iwana, Fiodora i zwłaszcza bardzo spolszczonego kulturowo Aleksego), jak i polska wyprawa na Kreml – odbywały się w jakiej mierze w środowisku bliższym sobie, niż np. relacje łączące Rzeczpospolitą z zachodnimi (i północnymi) sąsiadami – już jawnie obcymi, podczas gdy spór z Rusem był sporem w rodzinie (co zresztą w swoim czasie trafnie wykrzyczał Zachodowi Puszkin).

Utopia „zachodniej Polski” walczącej ze Wschodem – to faktycznie mit XIX-wieczny, niezwiązany już bynajmniej z Universitas Christiana, ale z pierwszymi próbami realizacji Novus Ordo przez rewolucjonistów, karbonariuszy, wolnomularzy, a następnie demokratów-liberałów i socjalistów. Takiego właśnie świata mieliśmy być przedmurzem i forpocztą zapewniając, by już nigdy broniący starego ładu Kozacy nie poili koni w Sekwanie.

Na te zjawiska nałożyły się nieporozumienia kolejne – jedne taktyczne, inne naukowe. Taktyczne wynikały choćby z błędnych założeń politycznych, jak przekonanie, że Zachód jest zainteresowany odzyskaniem przez Polskę niepodległości i udzieli nam w tym zakresie wsparcia, albo że na niepodległość wybijemy się sami drogą odpowiednio masowego powstania ludowego. Oba te utopijne kierunki w naturalny sposób za wroga wybierały sobie Rosję.

Błędy naukowe, to – o dziwo – słabe rozpoznanie w polskich badaniach rosyjskiego etnosu. Np. pomimo rozwiniętych badań nad Słowiańszczyzną, w polskich instytucjach i tradycjach odziedziczonych po tamtych okresach nasi naukowcy woleli anachronicznie doszukiwać się jakiejś „pre-demokracji”, zamiast dostrzegać następstwo wiecu, a więc proces ustrojowy, który zaszedł też na Wschodzie (tyle, że na poziomie ziemstw). Podnoszono więc i uwypuklano różnice, świadomie ignorując podobieństwa i wspólne podstawy społeczne kształtujących się narodów polskiego i rosyjskiego. Również teoria cywilizacji Konecznego, na którą tak często się dziś powołują rusofobi – jest dzieckiem swoich czasów (i pewnego założenia ideowego). Nie mogła więc np. obejmować późniejszych o kilka dziesięcioleci ustaleń Gumilowa stanowiących przełom w badaniu cywilizacji Wielkiego Stepu, ani odnieść się w tej sytuacji do korzyści, jakie etnos ruski odniósł dzięki przeniknięciu się z tatarskim, podobnie jak i etnos polski wzbogacił się na kontakcie i częściowym wchłonięciu elementów wschodnich. Nie możemy też zapomnieć, że Koneczny wplatając w swe analizy wątki moralizatorskie, normatywne – w dużej mierze pozbawił swą teorię cech naukowego opisu rzeczywistości, a nadał jej cech doktryny quasi-etycznej.

Przekonanie, że na przekór wszystkich nie jesteśmy Wschodem jest reakcją wyporu i zaprzeczenia oczywistych faktów. Nasi sympatyczni Koledzy, zastanawiający się czy w bitwie pod Grunwaldem bardziej wypadałoby stać obok Ulryka von Jungingen czy obok Najman-bega – są tego kompleksu najlepszym przykładem. Naszej rzekomej zachodniości nikt poza Polską nie widzi. Opis de Vigny’ego polskich barbarzyńców przyjeżdżających po Marię Ludwikę, czy wrażenie wjazdu Ossolińskiego do Rzymu są wciąż aktualne, to my sami chcemy je zastąpić wizją polskiego (?) polityka żebrzącego o pomoc Zachodu, albo szarpiącego Zachód za połę celem wywołania wojny z Rosją. Dopiero uświadomienie sobie kim jesteśmy, pozbycie się kompleksów i zaakceptowanie geopolitycznej konieczności i mentalnej oczywistości naszej eurazjatyckości – pozwolą nam na odnalezienie się tak na mapie świata, jak i w programie jego przemian, którego elementem winno być bezpieczeństwo Polski i Polaków. Bezpieczeństwo oparte o Wschód.

Stanisław A. Niewiński: Bardzo słuszna wypowiedź. Polska kultura jest synteza zachodu i wschodu – zarówno wschodu bizantyjskiego, jak i pewnych pierwiastków tatarskich.

Konrad Rękas: Oczywiście. Mamy też do czynienia z reminiscencjami przebiegu rywalizacji o imperium na Wschodzie. Do czasu mogło ono być polskie, następnie mieszane – polsko-rosyjskie, względnie rosyjsko-polskie, z czasem rosyjskie. Łatwo jednak zapominamy, że w każdym z tych wariantów efekt społeczny, etnos, który wyłoniłby się z procesu tworzenia takiego imperium – nie byłby już ani „Polską”, ani „Rosją” w takim znaczeniu, jakim znamy je dzisiaj. Polskość współczesna jest (co niekiedy jednak przyznajemy) rezultatem mixu kulturowego, głównie ze Wschodem. Przekonani o swej wyjątkowości (wyrażanej Unią Lubelską) nie zauważamy jednak, że również etnos rosyjski kształtował się nie tylko drogą podbojów (czego nam zabrakło), ale także drogą nie tyle asymilacji, co współtworzenia nowej jakości cywilizacyjnej. Na tej płaszczyźnie właśnie należy widzieć wymieszanie w Rosji pierwiastków słowiańskich, mongolskich, syberyjskich i innych.

Natomiast współczesny projekt eurazjatycki ma tę wyższość – choćby nad obecnym kształtem UE – że jest programem umiejętnie łączącym integrację (na polu gospodarczym i bezpieczeństwa militarnego) z suwerennością i podmiotowością uczestników. Pozostaje więc w opozycji i do monopaństwowego, unifikacyjnego projektu brukselskiego, jak i do hegemonicznej polityki Waszyngtonu.

Adam Wielomski: Myślę, że kol. Rękas dotknął istoty rzeczy, przechodząc na grunt rozważań o współczesnej polityce. Polska prawica generalnie jest eurosceptyczna, a w sytuacji autentycznego tsunami gospodarczego w UE dosyć trudno już być w ogóle Euro-entuzjastą, chyba, że widzi się w tym – jak głoszą zwolennicy Palikota – pomysł nie gospodarczy, lecz cywilizacyjny. Grodzka i Biedroń zapewne tak to zresztą widzą, pozostając w głębokiej antytezie wobec tradycyjnej i katolickiej kultury polskiej. Problem polega na tym, że skoro zgadzamy się, że UE to socjalistyczny skansen plus postępująca degeneracja religijno-obyczajowa, to musimy znaleźć alternatywę. Polska nie jest od “morza do morza” i w tym miejscu geopolitycznym, w jakim się znajduje i przy jej potencjale jaki ma, jest skazana na szukanie silniejszych sojuszników.

Lansowany przez piłsudczyznę i spiłsudczykowany odłam ruchu narodowego program “międzymorza” to kompletna utopia, gdyż kraje te rozrywane są przez konflikty i widzą większych wrogów w sąsiadach niż w Niemczech czy w Rosji. Stosunek Litwy do Polski jest tu archetypiczny.

W tej sytuacji Polska ma 3 potencjalnych partnerów: USA (pomysł PiS), Niemcy (pomysł PO) i Rosję (pomysł prawicowy). Pomysł niemiecki jednak właśnie wali się na naszych oczach, bankrutuje (dosłownie). Pomysł amerykański to iluzja, gdyż podziela go tylko część amerykańskich republikanów (neokoni), gdy reszta – na czele z Partią Demokratyczną – go nie podtrzymuje. W tej sytuacji to nie Ameryka, lecz Rosja – szerzej: wschód – jest jedyną alternatywą dla upadającej UE. Przyszłość świata nie należy do zmierzchającej cywilizacyjnie i ekonomicznej Europy; Imperium Amerykańskie słabnie, wykończone przez socjalizm Obamy i bezustanne wojny ze wszystkimi. Mam też – jako konserwatysta – zasadne wątpliwości, czy amerykanizacja to sympatyczny dla nas model cywilizacyjny. Amerykanie to rodzaj neandertalczyków obsługujących laptopy i smartfony i ze słuchawką na uszach słuchający małpiej muzyki. W tej sytuacji pozostaje tylko Rosja, szybko odbudowująca swoją potęgę dzięki katechonicznym rządom Putina i przełamująca komunistyczne pozostałości tak gospodarcze jak i kulturowe. Przyszłość świata należy do krajów BRICS, a spośród nich Rosja jest najbliżej nas.

Nie wiem czy kol. Rękas ma rację pisząc o ‘euroazjatyckim” charakterze polskości. Jako romanista do szpiku kości przyjmuje taką konstatację ze smutkiem. Wiem jednak, że realizm wymaga aby uciekać z tonącego okrętu i przesiąść się na wzrastający i perspektywiczny. Trzeba dziś dokonać poważnej relektury Henryka Rzewuskiego. Mimo wpadki z Leninem – której nie przewidział – w szerszym rozumieniu i perspektywie historycznej jego ogólna myśl o przyszłości Wschodu i Zachodu wydaje się trafna.

Stanisław A. Niewiński: Padło tu kilka zdań odnośnie przynależności cywilizacyjnej Polski. Czy jesteśmy częścią świata łacińskiego, czy eurazjatyckiego? A może, posługując się stwierdzeniem Falangi, Polska jest krajem cywilizacji łacińskiej w jej orientalnym wydaniu?

Konrad Rękas: Brzmi ładnie, aczkolwiek warto pamiętać, że byliśmy też prawdziwym Przedmurzem Wschodu. Samo powstanie państwa polskiego w X wieku zatrzymało pochód niemczyzny na wschód (jak trafnie opisywał Jędrzej Giertych), więc choć Cedynia była tylko potyczką, to jednak symboliczną, bowiem można sobie wyobrazić dalszy pochód kolonizacji niemieckiej, która bez oporu w tamtym okresie doszłaby do Dniepru i dalej, by pod koniec XV wieku uczynić z Germanów najpotężniejszy lud rasy białej. Podobnie należy traktować i nasz wspólny z Rusinami i Litwinami sukces pod Grunwaldem, uzupełniający się w tym zakresie z bitwą na jeziorze Pejpus i hasłem Aleksandra Newskiego „pokoju na Wschodzi i wojny z Zachodem”. Podobnie wreszcie (o czym często zapominamy) można traktować nawet wojny Rzeczypospolitej ze Szwedami, napierającymi wszak też na Moskwę. W tym kontekście można też widzieć wielkie dzieło Narodowej Demokracji i realistów z Królestwa, którzy wspomogli sprawne przeprowadzenie na tym terenie w 1914 r. mobilizacji armii rosyjskiej, która skutecznie zatrzymała ofensywę germańską. Należy więc podkreślić, że mamy historyczne zasługi dla obrony zachodniej flanki Serca Lądu i grzechem by było dziś nie skorzystać z tego, że kiedyś je obroniliśmy.

Przechodząc zaś do spraw bieżących. Głównym problemem z dyskusją o stosunkach polsko-rosyjskich – jest sama dyskusja. Zauważalna jest bowiem pewna prawidłowość. Otóż część środowisk przyznających się do dziedzictwa endecji wprowadza nieuzasadnione i dziwaczne rozróżnienie. Oto bowiem ci nasi Koledzy uparcie twierdzą, że gdy Dmowski współpracował z Rosją – to była to racjonalna geopolityka, ale gdyby chcieć nawiązać taką współpracę teraz – to byłaby już zupełna niemożliwość, a mówienie o takiej współpracy to „ślepa rusofilia”. Tymczasem ślepe w tym przypadku jest właśnie niedostrzeganie racjonalnych argumentów za rzeczową współpracą ze stroną rosyjską na dziś i na jutro. Skąd jednak w ogóle bierze się takie rozróżnienie? Najczęściej dowiadujemy się, że „oczywiście, z Rosją, no może, kiedyś, hipotetycznie, teoretycznie – ale przecież to nie żadna Rosja, tylko Putin i KGB!” I to ma być tzw. greps gaszący. Koledzy nie widzą, że w ten sposób sami sobie przeczą. Skoro Dmowskim kierował zimny realizm, a nie ślepa ruso- czy carofilia – to i nam powinno być w sumie raczej obojętne, czy Putin jest KGB-istą, własowcem, czy czarnosecińcem, bowiem nie zmieniałoby to w niczym jego geopolitycznej roli jako silnego przywódcy stabilnego obszaru geopolitycznego Wschodu. Mamy pełne prawo nie darzyć go sympatią (jak zapewne Dmowski nie był fanem Mikołaja II) – ale nie zmienia to naszych interesów. Zupełnie wystarcza bowiem, że – chcąc nie chcąc – Putin realizuje projekt eurazjatycki, alternatywny – jak trafnie zauważa Adam – tak wobec wizji brukselskiej, jak i atlantyckiej. Projekt korzystny dla Polski. Jest to zresztą także uwaga do tych Kolegów, którzy z drugiej strony, argumentują jak narodowcy… rosyjscy, nazywając Putina krypto-liberałem i imperialistą-przebierańcem. Otóż warto tym kręgom przypomnieć, że nie jesteśmy Rosjanami, a więc nie my powinniśmy strzec czystości ideowo-etnicznej tamtejszego przywództwa politycznego.

Jest to kwestia zasadnicza. Oto bowiem polscy krytycy rozmów z prezydentem Putinem i wspólnej deklaracji z patriarchą Cyrylem – również często grzeszą besserwisserstwem i wtrąceniem się w wewnętrzne sprawy sąsiada, a więc tym samym, co zarzucają Rosjanom. Nie my będziemy wybierać Rosjanom prezydentów i nie naszą rolą jest podważanie autorytetu, jakim cieszy się w Rosji przywódca tamtejszego głównego wyznania. Stąd wybrzydzanie na osoby rozmówców, zwłaszcza traktowane szczerze, a nie pretekstowo – jest w stosunkach międzynarodowych i międzypaństwowych absurdem.

Wracając zaś do alternatyw geopolitycznych – zasadniczym problemem najgorętszych obecnie krytyków programu wschodniego, jest brak alternatywy. Koledzy udający endecję pożyczają sobie cały zakres pojęciowy od sanacji i Giedroycia,nie zauważając zresztą, że projekt Międzymorza odbierany jest przez potencjalnie zainteresowanych jako program polskiego imperializmu, zaś poza obszarem dawnej Rzeczypospolitej – jest w zasadzie w ogóle nie znany. Zresztą opowiadanie o programie ABC to i tak maksimum tego, co można się dowiedzieć od części neo-narodowców na temat polityki zagranicznej. Większość z tych grupek pytania o program pozytywny zbywa hasłami w rodzaju „jesteśmy za Polską od morza do morza” czy za „Wielką Polską Suwerenną”. Wszystko to bardzo pięknie się nadaje do skandowania podczas marszów, ale nie zastąpi prawdziwej wizji zmiany sytuacji międzynarodowej Polski.

Antoine Ratnik: Na tym etapie dyskusji, głównie dzięki uwagom Kol. Rękasa, pogłębiliśmy diagnozę przyczyn całej obecnej sytuacji „na froncie polsko-rosyjskim”, a także zrozumienie spraw z zakresu polityki bieżącej. Chciałbym wrócić do kwestii, która wydaje mi się zasadnicza. Prof. Wielomski przypomniał rewolucyjne korzenie pewnego typu „prawdziwego patriotyzmu”, które według mnie są w postawie „prawdziwych patriotów” czynnikiem dominującym. Ale trzeba również postawić problem bardzo trudny,trudny z powodu skrzywionej świadomości Polaków dziś, który bym określił jako „problem polskiej niemożliwości”.Państwo polskie po 1918 roku , czy tego chcemy czy nie, jest wynikiem ustawienia się w obozie demoliberalnym. Po wstrząsach pre-rewolucyjnych i rewolucyjnych z lat 1751-1815, Święte Przymierze było jedyną zaporą przeciwko dalszemu postępowi Rewolucji, a pamiętać należy że to właśnie monarchie Świętego Przymierza gwarantowały porządek europejski w którym dla Polski tak potężnej, jak przed rozbiorami nie było już miejsca. Było natomiast miejsce dla Polski obdarzonej nowym typem suwerenności, dla Polski w gruncie rzeczy nowoczesnej.

Rewolucjoniści-niepodległościowcy byli według mnie grabarzami Polski a nie patriotami. Nie chcieli Polski nowoczesnej, Polski – siłą rzeczy- zupełnie innej niż np. ta, która odniosła zwycięstwo pod Wiedniem. Pragnęli jakiejś chimerycznej Polski i ich pragnienia w ogóle nie mogą być nawet z grubsza uznane za dążenie do niepodległości. To była próba przedłużenia snu, tak jakby matka odrzuciła swego dorosłego syna pod pretekstem, ze nie jest już małym dzieckiem, i mówiła mu od rana do nocy „już mnie nie kochasz, lepszy byłeś kiedy miałeś 12 lat, pamiętasz?”Proponuję żeby tych ludzi już nie nazywać niepodległościowcami. Ich działalność przyniosła Polsce ogromne szkody, pogrzebali nas na wieki, nie dopuścili do okrzepnięcia w formach bardziej realnych i prężniejszych niż Królestwo Polskie, Polski nowej, zachodniej wreszcie, bezpiecznej, bo opartej na sojuszu z potężną i niezwykle prężna wtedy Rosja. Rosja XIX w. to było naprawdę coś! Szkoda, bardzo szkoda żeśmy te szanse zaprzepaścili. Wina tych ludzi przed narodem jest ogromna! Następny problem się z tym łączy. Kiedy krzepły właśnie państwa takie jakie znamy dziś, w XIX w., my nie mieliśmy państwowości, nie było kapitana dowodzącego okrętem, nie miał kto ani budować metra w Warszawie ani reformować szkolnictwa, gdyż rzekomi niepodległościowcy cały czas wspominali o tym, „że kiedyś” etc. Nie zmodernizowaliśmy się przez tych ludzi w XIX w, , jak to zrobiły inne narody. Nie zapominajmy również ze wiek XIX to epoka stopniowego zaniku polskiej szlachty. W przypadku naszego kraju znaczy to, że nastąpiło substancjalne przekształcenie się substratu polskiego. Nie mieliśmy państwowości, nie mogliśmy taką sytuacją zarządzać, a przecież nawet gdyby nie było konfiskat, proces ten miałby miejsce, tylko ze przebiegałaby inaczej. Nacjonalizm polski, który się narodził w końcu XIX-go w, byłby doprowadził do powstania w pełni nowoczesnego państwa polskiego, dokończyłby prace XIX w. A tak sam uległ mitom!Polska odrodzona po 1918 roku zawdzięczała dodatkowo swoją – chimeryczną w/g mnie – niepodległość zbrodni jaką było zniszczenie starego porządku. Dzisiejsza lewica patriotyczna,( bo w pełni podpisuje się pod określeniem prof. Wielomskiego) w jakiś tam sposób, podświadomie zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i rzuca się jak ryba w sieci, bo nie bardzo wie czego chce i jak osiągnąć nawet to, o czym marzy w sposób tak nieskoordynowany. Marzy zaś o niebieskich migdałach. Proponuję więc abyśmy w ogóle przestali nazywać ją „niepodległościowa” i abyśmy istotnie zajęli się bardziej pogłębionymi studiami nad polską myślą konserwatywną.

Myśl polityczna, która dziś pragnie Polskę pokłócić z Rosją nie jest godna nawet tego, żeby jej poświęcić 5 minut uwagi.

(red.)

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Polska i Rosja na początku XXI wieku”

  1. „…W tym momencie generalnie dotykamy szerszego problemu ideowych korzeni (szczególnie po 1989 r.) współczesnego państwa polskiego – są one rewolucyjne, modernistyczne i masońskie. …” Niewątpliwie. Znalazłem na xportalu takie oto „cóś”, co może byc jakimś-tam przyczynkiem do dyskusji nad „polskością”, polska religijnoscia etc. etc.. „… Polska religijność redukuje Boga ze wszystkimi jego przymiotami do zaledwie jednego ze wsporników plemiennej graciarni podań i zabobonów. Jej właściwym obiektem kultu – co naprawdę aż kłuje w oczy w polskich kościołach – jest „Ojczyzna”, czysto naturalistyczna tellus mater. Bóg jako podmiot organizujący jest spychany na krawędź duchowego horyzontu, miast Niego celebracji podlega nieuformowany muł ziemi, czysta potencja wymigująca się od spotkania z zapładniającą ją zasadą. Polacy czczą nie Pana, lecz – zagonieni w „popędową pętlę rozkoszy” – jego przedstawiającą jedynie „nagie życie” niewolnicę: „marzą tylko o tym, aby zaspokoić Matki Polski chuć niezaspokajalną”[iii]. Jej chuć jest niezaspokajalna, jest bowiem homoseksualna. …” Także: Jan Sowa „Fantomowe ciało króla”, cytowane na xportalu. Artykuł z xportalu: http://xportal.pl/?p=6035

  2. @(red) : „…Myśl polityczna, która dziś pragnie Polskę pokłócić z Rosją nie jest godna nawet tego, żeby jej poświęcić 5 minut uwagi. …” – ależ jest godna poswięcenia jej sporej ilosci czasu, a to w celu wyeliminowania! takie mysli to albo mysli idiotów, albo mysli szkodzącej polsce agentury, albo środowisk „etnicznie i kulturowo” obcych, życzących Polsce jak najgorzej. Apage!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Prywatne: Polska i Rosja na początku XXI wieku

Stanisław A. Niewiński: Zastanawiam się skąd bierze u nas taka paranoiczna niechęć do Rosji i ogólnie do Wschodu. Myślę, ze jest to wynik potwornych kompleksów i tzw. „syndromu wyzwoleńca” istniejącego u części naszego narodu. Polska do XVIII wieku wytworzyła bardzo oryginalną kulturę, będącą syntezą kultury łacińskiej z pierwiastkami orientalnymi. Tracąc niepodległość znaczna część naszego kraju dostała się pod panowanie rosyjskie. Część elity znienawidziła Rosję oraz szeroko rozumiany Wschód. Jako lek na całą sytuację ci ludzie znaleźli sobie radykalny okcydentalizm. Takie podejście trwa po dzień dzisiejszy. „Prawdziwi patrioci” są tego przykładem. Oni mają wielki kompleks Zachodu, szczególnie tego anglosaskiego. Wschodu nie rozumieją i nienawidzą go. Chcą być bardziej anglosascy od Anglosasów. Potrzebują świata do którego mogą się porównywać jako ponoć „lepsi”. Dlatego pogardzają Białorusią, Rosją, Chinami, światem islamskim…

Wydaje mi się, ze rusofobia, sinofobia, neokonserwatyzm to pokłosie kompleksów części naszego społeczeństwa.

Antoine Ratnik: Pragnąłbym przyciągnąć uwagę Kolegów do faktu, że pod koniec XVII wieku Rzeczpospolita wchodzi w stan rozkładu i ze zakończy się to jej unicestwieniem w sto lat później. W „Epilogu” do „Pana Tadeusza” Mickiewicz pisze, że chwała jest nie tak jeszcze dawna i dodaje „O Matko Polsko ! Tyś tak świeżo w grobie złożona”. Dla ludzi, którzy w jakiś sposób pamiętali dawną wielkość, jej utrata była katastrofą. Nie łatwo jest pogodzić się z upadkiem.

Ponieważ, począwszy od 1773 roku, a nawet wcześniej, związano się w Polsce z nurtami pre-rewolucyjnymi i rewolucyjnymi, najpierw trzeba zadać pytanie czy można było zabrać się do ratowania Rzeczpospolitej inaczej.

Ale skoro już zabrano się do tego w taki sposób, w jaki się zabrano, ( co ostatecznie owocuje dziś niepowodzeniem) to jest niejako „normalne” że „prawdziwi patrioci” nawiązują do tradycji, która wydaje im się być tradycją autentycznie polską. I tu jest cały problem, bo ta tradycja w jakiś sposób jest istotnie autentycznie polska, gdyż jest faktem historycznym i „prawdziwi patrioci” są w jakiś tam, fałszywy sposób, zakorzenieni w polskiej tradycji, a my im w zamian za to proponujemy posłuszeństwo Najjaśniejszemu Panu i stąd ich niechęć do konserwatywnego punktu widzenia. „Prawdziwi patrioci” mają więc bardzo dużą siłę rażenia, bo dysponują bronią, która się jawi opinii publicznej jako „polskość” tyle tylko, że to nie jest polskość. Proponuje w naszej dyskusji zastanowić się, wziąwszy pod uwagę że klin wybija się klinem, czy mamy aktualnie do dyspozycji jakiś autentyczny, żywy model ideowo-polityczny, który by realnie można by było Polakom zaoferować. Co zaś do zjawisk takich jak” PiS”, „Radio Maryja”, twórczość pewnych poetów i publicystyka pewnych publicystów, to warto się zastanowić na samym początku, czy pewne święte oburzenia są szczere czy też udawane. To drugie wcale nie jest wykluczone. Partia polityczna, jaką jest PiS pragnie przedstawić sama siebie jako kwintesencję polskości, a w rzeczywistości nawiązuje tylko do pewnych elementów w dziejach polskich i np. nigdy nie słyszałem aby ubolewała nad losem ziemian usuniętych z majątków po 1945 roku, a to właśnie była autentyczna tragedia narodowa. Tak strasznie za to dziś płacimy. Jaki właściwe jest cel PiS-u, (to przecież tylko partia polityczna), jaka jest jego koncepcja narodu, czas zastanowić się nad tym, gdyż sowietofobia bardzo przybiera na sile i dzieje się to z tak wielką szkoda dla narodu polskiego że nie waham się nazwać skutków tej nagonki antypolskimi, otwarcie antypolskimi. Ma miejsce kampania ewidentnie rewolucyjna, szerząca i utrwalająca postawy buntownicze. Cui bono?

Proponuję tez abyśmy zastanowili się czy prymat „PiS-u” na prawicy nie jest bynajmniej spowodowany brakiem formacji typu postendeckiego.

Stanisław A. Niewiński: Istnieje model ideowo-polityczny przeciwstawny do pisowskiego szaleństwa. To oczywiście tradycja konserwatywna (Stańczycy) oraz endecka. Problem z tymi tradycjami jest taki, że trudniej jest wypromować postawy oparte na zdrowym rozsądku. Idee buntu łatwiej przenikają do opinii publicznej. Z drugiej strony, jednak myślę, iż nadal nie jest aż tak źle. Większość polskiego społeczeństwa mimo wszystko bardziej skłania się ku pewnemu ładowi konserwatywnemu. Sekta Smoleńska to mniejszość, aczkolwiek głośna.

Prymat PiSu na prawicy wynika z upadku obozu narodowego w Polsce. Dopóki postendecja odgrywała jakąś rolę na polskiej scenie politycznej – czy był to ZChN, czy LPR – środowiska skupione wokół Kaczyńskich były relatywnie słabe. Wraz z porażką LPR-u w 2007 r. rozpoczęła się dominacja PiS-u na prawicy.

Antoine Ratnik: W obecnym typie życia politycznego liczą się tylko mniejszości. Chciałbym naprawdę wiedzieć jakie cele stawia sobie Sekta Smoleńska. Stawiam tezę że ludzie ci nie biorą poważnie swoich własnych fobii. Musi być jakaś przyczyna, nie wszystko da się wytłumaczyć osobistym przywiązaniem do Jarosława Kaczyńskiego. We Francji De Gaulle posługiwał się retoryką pseudonacjonalistyczną, jednocześnie osłabiając Francję z każdym rokiem i z każdym krokiem.

Stanisław A. Niewiński: Owszem mniejszości są ważne. Niemniej fakt, że są w polskim społeczeństwie ludzie nastawieni dość – jak na standardy europejskie – konserwatywnie i antysmoleńsko, może mieć dla nas pozytywne konsekwencje.

Jaki cel sobie stawia Sekta Smoleńska (dalej: SS)? Problem polega na tym, że to co my zwiemy SS, to w istocie konglomerat rożnych środowisk – PiS-u, GaPolu, RM, Frondy, polskiego TFP, czy MW. Każde z nich ma nieco inne patrzenie na kwestie polityczne. Charakterystyczne dla nich wszystkich są różnice pomiędzy kierownictwem, a dołami. Doły ulegają manipulacji, zaś kierownictwo robi interesy.

1. PiS-GP, w tym miejscu warto się zastanowić nad celami Kaczyńskiego. O jego poglądach niczego pewnego powiedzie nie można. Michał Kamiński w książce „Koniec PiS-u” pisze, że nie wie jakie szef PiS-u ma poglądy, aczkolwiek sądzi, ze mainstreamowe. Co Jarosław Kaczyński chce osiągnąć eksploatując politycznie smoleńskość? Myślę, ze dwie rzeczy:

a) utrzymać dominację nad prawicowym elektoratem. W znacznym stopniu ten manewr mu się nadal udaje. Musimy pamiętać, że w pierwszych miesiącach 2010 r. PiS znajdował się w stanie gnicia. Po przegranych w 2007 r. wyborach, kilka razy z zerowym skutkiem atakował PO. Jarosław Kaczyński zapewne wiedział, ze Lech poniesie porażkę w wyborach. Katastrofa stała się niejako nowym mitem założycielskim PiS-u.

b) wygrać wybory. To się nie udaje. Przesadził ze smoleńską propagandą i przyniosło to skutek odwrotny od założonego.

Czy Jarosław Kaczyński wierzy w zamach? Nie wiem. Może tak, może nie. Wyjaśnienie może być jeszcze inne. Niewykluczone, że z czasem uwierzył w swoją własną propagandę. PiS-owski lud natomiast w te bajeczki wierzy.

2. RM, środowisko RM to ludzi często uczciwi i bardo pobożni. Są to niestety również ludzie często niewykształceni i bardzo naiwni. Ponadto są ofiarą modernistycznych zmian w Kościele. Łatwo ulegają wierze w rożne herezje np. zastępowaniu wiary w Chrystusa i jego Kościół wiarą w Polskę i naród polski.

Tak na marginesie – moja mama ma taką znajomą z naszej parafii. To kobieta w średnim wieku. Opowiadała mojej mamie, że śni jej się Lech Kaczyński. Ona go niemal czci. Tej kobiecinie do głowy nie przyjdzie, że jej idol był antyklerykałem i osobą mająca kontakty z wolnomularstwem.

Kierownictwo RM pewnie w te bzdury nie wierzy, ale głosząc je ma profity.

3. Fronda, część elit i czytelników portalu Fronda wpisuje się w postawy o których pisałem na początku. Oni kochają świat anglosaski, chcą mu dorównać. W nienawiści do wschodu widzą możliwość na przypodobanie się swym idolom. Teoria „Zamachu w Smoleńsku” jest w tym wypadku bardzo potrzebna. Ci ludzie mogą pokazywać, że Polska włączy i cierpi o „wolny świat”.

4. TFP, środowisko to jest relatywnie najbardziej nam bliskie. To bardzo religijni i tradycyjni katolicy. Niestety znaleźli się w organizacji w której duże wpływy mają amerykańscy neokonserwatyści. Neokoni w TFP posługują się teorią „Zamachu Smoleńskiego” aby nastawić anty-rosyjsko Polaków.

5. MW, tutaj sprawa jest bardzo złożona. W celu jej zrozumienia trzeba się o kilka lat cofnąć. W połowie zeszłej dekady MW była największą młodzieżówką partyjną w Polsce. Roman Giertych I jego spółka nauczyli swoich „pretorianów” dwóch rzeczy – bezideowości oraz karierowiczostwa. Potem nadeszła jesień 2007 r. i tłuste czasy się skończyły. Do władzy w MW doszła nowa generacja, która nie załapała się na czasy „dolce vita”. MW pragnie powrócić do gry w pierwszej lidze. Eksponowanie katastrofy z 2010 może w tym pomóc. Sądzę, że podejście do niej jest w MW dwojakie:

a) brak wiary w zamach, ale wykorzystanie tej teorii utylitarnie. Część członków organizacji uznało, że aby zaistnieć na prawicy należy do PiS-u się upodobnić. Umożliwi to przejęcie częsci elektoratu tego ugrupowania. Wówczas można będzie budować własną partię, albo w jakimś stopniu kolaborować z PiS-em. Niewykluczone, że taką opcję popiera Prezes Robert Winnicki.

b) część członków może szczerze wierzyć w idee SS.

Adam Wielomski: Nienawiść do Rosji ma jeszcze jedną przyczynę, często sygnalizowaną w polskiej literaturze konserwatywnej XIX wieku, a mianowicie „reakcjonizm”. Konserwatyści polscy XIX wieku – znający wszak popierające powstania antyrosyjskie społeczeństwo z autopsji – często sygnalizowali, że Rosja jest dlań symbolem konserwatyzmu, reakcjonizmu, walki z postępem, demokracją i liberalizmem. Nie jest przypadkiem, że działalność insurekcyjna częstokroć zaczynała się w organizacjach masońskich lub paramosońskich. Od filaretów i filomatów po Towarzystwo Patriotyczne Waleriana Łukasińskiego. Polskie powstania były zarazem insurekcjami „demokratycznymi” przeciwko „despotyzmowi”, łącząc postulaty narodowe z demokratycznymi. Innymi słowy, były bliskie jakobinizmowi, który także nienawidził i „despotyzmu” i walczył o „suwerenność narodu”.

Wyczuwam to myślenie także u naszych dzisiejszych „niepodległościowców”. Przecież ich główne zarzuty wobec Rosji Władimira Putina (ale także Aleksandra Łukaszenki czy Wiktora Janukowicza), to brak postępów w demokratyzacji Rosji. Putin jest przedstawiany jako wróg demokracji, praw człowieka i tolerancji. Nie jest przypadkiem, że nasza „niepodległościowa prawica” w sprawach wschodnich mówi jednym głosem z „Gazetą Wyborczą”. To są dokładnie te same zarzuty o „autorytaryzm”, co dowodzi zresztą tylko tego, że nasza „niepodległościowa prawica” w gruncie rzeczy jest tylko patriotyczną lewicą. Mesjanistyczna polityka wschodnia Polski, szczególnie wsparcie dla rozmaitych „pomarańczowych” rewolucji na Ukrainie, to połączenie postulatów antyrosyjskich z pro-demokratycznymi. To zaś wskazuje, że przedstawiana nam często wizja „Putin = KGB” nie jest prawdziwa. Zarzuty o KGB to zarzuty o postkomunizm. Tymczasem w tej chwili dominują zarzuty o niedostosowanie Rosji do zachodnich „standardów” demokratycznych i nieprzestrzeganie lewackich „praw człowieka”, „tolerancji” itd. To są klasyczne zarzuty lewicowo-demokratycznej opozycji wobec prawicowej dyktatury. Polska polityka wschodnia to rodzaj demokratycznej krucjaty przeciwko tradycyjnej (autorytarnej) władzy typu monarchicznego. Niechęć i fobia antyrosyjska na współczesnej „prawicy” to wynik ideologii, która normalnej prawicy powinna być obca. Tyle, że polska „prawica” nie jest potomkiem ani Wielopolskiego, ani Dmowskiego, lecz niepodległościowej lewicy: podchorążych z 1830, „czerwonych” z 1863, pepeesowców z 1905 i piłsudczyzny. To co się dziś nazywa mianem „prawicy niepodległościowej” to potomstwo niepodległościowej lewicy z XIX wieku. Potomkami Wielopolskiego i Dmowskiego jesteśmy my, z naszym portalem Konserwatyzm.pl. I dlatego oni nienawidzą nas dziś tak bardzo, jak ich antenaci nienawidzili naszych antenatów. W listopadzie 1830 roku niepodległościowi podchorążowie zamordowali kilku konserwatywnych generałów – naszych duchowych przodków.

Stanisław A. Niewiński: W tym momencie generalnie dotykamy szerszego problemu ideowych korzeni (szczególnie po 1989 r.) współczesnego państwa polskiego – są one rewolucyjne, modernistyczne i masońskie.

Konrad Rękas: Odwołanie się na początku dyskusji do epoki sarmackiej przez Kol. Stanisława zwraca uwagę na kolejny istotny szczegół. Otóż nasz współczesny stosunek do Rosji opiera się na bardzo anachronicznym spojrzeniu na historię – a mianowicie na bardzo opacznie rozumianym micie „przedmurza”, zorientowanego jednego nie przeciw islamowi, ale właśnie przeciw prawosławnemu wschodowi. Tymczasem naszym przodkom sprzed lat kilkuset coś takiego nawet nie wpadłoby do głowy! Przeciwnie – dawna Rzeczpospolita ścierała się z Rosją nie jako przedstawiciel Zachodu, ale jako konkurencyjny ośrodek zbierający ziemie ruskie, będący w tym zakresie następcą Wielkiego Księstwa Litewskiego i Olgierda bijącego kopią w bramę Kremla! Stąd też zarówno pomysły wyboru carów na tron polski (Iwana, Fiodora i zwłaszcza bardzo spolszczonego kulturowo Aleksego), jak i polska wyprawa na Kreml – odbywały się w jakiej mierze w środowisku bliższym sobie, niż np. relacje łączące Rzeczpospolitą z zachodnimi (i północnymi) sąsiadami – już jawnie obcymi, podczas gdy spór z Rusem był sporem w rodzinie (co zresztą w swoim czasie trafnie wykrzyczał Zachodowi Puszkin).

Utopia „zachodniej Polski” walczącej ze Wschodem – to faktycznie mit XIX-wieczny, niezwiązany już bynajmniej z Universitas Christiana, ale z pierwszymi próbami realizacji Novus Ordo przez rewolucjonistów, karbonariuszy, wolnomularzy, a następnie demokratów-liberałów i socjalistów. Takiego właśnie świata mieliśmy być przedmurzem i forpocztą zapewniając, by już nigdy broniący starego ładu Kozacy nie poili koni w Sekwanie.

Na te zjawiska nałożyły się nieporozumienia kolejne – jedne taktyczne, inne naukowe. Taktyczne wynikały choćby z błędnych założeń politycznych, jak przekonanie, że Zachód jest zainteresowany odzyskaniem przez Polskę niepodległości i udzieli nam w tym zakresie wsparcia, albo że na niepodległość wybijemy się sami drogą odpowiednio masowego powstania ludowego. Oba te utopijne kierunki w naturalny sposób za wroga wybierały sobie Rosję.

Błędy naukowe, to – o dziwo – słabe rozpoznanie w polskich badaniach rosyjskiego etnosu. Np. pomimo rozwiniętych badań nad Słowiańszczyzną, w polskich instytucjach i tradycjach odziedziczonych po tamtych okresach nasi naukowcy woleli anachronicznie doszukiwać się jakiejś „pre-demokracji”, zamiast dostrzegać następstwo wiecu, a więc proces ustrojowy, który zaszedł też na Wschodzie (tyle, że na poziomie ziemstw). Podnoszono więc i uwypuklano różnice, świadomie ignorując podobieństwa i wspólne podstawy społeczne kształtujących się narodów polskiego i rosyjskiego. Również teoria cywilizacji Konecznego, na którą tak często się dziś powołują rusofobi – jest dzieckiem swoich czasów (i pewnego założenia ideowego). Nie mogła więc np. obejmować późniejszych o kilka dziesięcioleci ustaleń Gumilowa stanowiących przełom w badaniu cywilizacji Wielkiego Stepu, ani odnieść się w tej sytuacji do korzyści, jakie etnos ruski odniósł dzięki przeniknięciu się z tatarskim, podobnie jak i etnos polski wzbogacił się na kontakcie i częściowym wchłonięciu elementów wschodnich. Nie możemy też zapomnieć, że Koneczny wplatając w swe analizy wątki moralizatorskie, normatywne – w dużej mierze pozbawił swą teorię cech naukowego opisu rzeczywistości, a nadał jej cech doktryny quasi-etycznej.

Przekonanie, że na przekór wszystkich nie jesteśmy Wschodem jest reakcją wyporu i zaprzeczenia oczywistych faktów. Nasi sympatyczni Koledzy, zastanawiający się czy w bitwie pod Grunwaldem bardziej wypadałoby stać obok Ulryka von Jungingen czy obok Najman-bega – są tego kompleksu najlepszym przykładem. Naszej rzekomej zachodniości nikt poza Polską nie widzi. Opis de Vigny’ego polskich barbarzyńców przyjeżdżających po Marię Ludwikę, czy wrażenie wjazdu Ossolińskiego do Rzymu są wciąż aktualne, to my sami chcemy je zastąpić wizją polskiego (?) polityka żebrzącego o pomoc Zachodu, albo szarpiącego Zachód za połę celem wywołania wojny z Rosją. Dopiero uświadomienie sobie kim jesteśmy, pozbycie się kompleksów i zaakceptowanie geopolitycznej konieczności i mentalnej oczywistości naszej eurazjatyckości – pozwolą nam na odnalezienie się tak na mapie świata, jak i w programie jego przemian, którego elementem winno być bezpieczeństwo Polski i Polaków. Bezpieczeństwo oparte o Wschód.

Stanisław A. Niewiński: Bardzo słuszna wypowiedź. Polska kultura jest synteza zachodu i wschodu – zarówno wschodu bizantyjskiego, jak i pewnych pierwiastków tatarskich.

Konrad Rękas: Oczywiście. Mamy też do czynienia z reminiscencjami przebiegu rywalizacji o imperium na Wschodzie. Do czasu mogło ono być polskie, następnie mieszane – polsko-rosyjskie, względnie rosyjsko-polskie, z czasem rosyjskie. Łatwo jednak zapominamy, że w każdym z tych wariantów efekt społeczny, etnos, który wyłoniłby się z procesu tworzenia takiego imperium – nie byłby już ani „Polską”, ani „Rosją” w takim znaczeniu, jakim znamy je dzisiaj. Polskość współczesna jest (co niekiedy jednak przyznajemy) rezultatem mixu kulturowego, głównie ze Wschodem. Przekonani o swej wyjątkowości (wyrażanej Unią Lubelską) nie zauważamy jednak, że również etnos rosyjski kształtował się nie tylko drogą podbojów (czego nam zabrakło), ale także drogą nie tyle asymilacji, co współtworzenia nowej jakości cywilizacyjnej. Na tej płaszczyźnie właśnie należy widzieć wymieszanie w Rosji pierwiastków słowiańskich, mongolskich, syberyjskich i innych.

Natomiast współczesny projekt eurazjatycki ma tę wyższość – choćby nad obecnym kształtem UE – że jest programem umiejętnie łączącym integrację (na polu gospodarczym i bezpieczeństwa militarnego) z suwerennością i podmiotowością uczestników. Pozostaje więc w opozycji i do monopaństwowego, unifikacyjnego projektu brukselskiego, jak i do hegemonicznej polityki Waszyngtonu.

Adam Wielomski: Myślę, że kol. Rękas dotknął istoty rzeczy, przechodząc na grunt rozważań o współczesnej polityce. Polska prawica generalnie jest eurosceptyczna, a w sytuacji autentycznego tsunami gospodarczego w UE dosyć trudno już być w ogóle Euro-entuzjastą, chyba, że widzi się w tym – jak głoszą zwolennicy Palikota – pomysł nie gospodarczy, lecz cywilizacyjny. Grodzka i Biedroń zapewne tak to zresztą widzą, pozostając w głębokiej antytezie wobec tradycyjnej i katolickiej kultury polskiej. Problem polega na tym, że skoro zgadzamy się, że UE to socjalistyczny skansen plus postępująca degeneracja religijno-obyczajowa, to musimy znaleźć alternatywę. Polska nie jest od “morza do morza” i w tym miejscu geopolitycznym, w jakim się znajduje i przy jej potencjale jaki ma, jest skazana na szukanie silniejszych sojuszników.

Lansowany przez piłsudczyznę i spiłsudczykowany odłam ruchu narodowego program “międzymorza” to kompletna utopia, gdyż kraje te rozrywane są przez konflikty i widzą większych wrogów w sąsiadach niż w Niemczech czy w Rosji. Stosunek Litwy do Polski jest tu archetypiczny.

W tej sytuacji Polska ma 3 potencjalnych partnerów: USA (pomysł PiS), Niemcy (pomysł PO) i Rosję (pomysł prawicowy). Pomysł niemiecki jednak właśnie wali się na naszych oczach, bankrutuje (dosłownie). Pomysł amerykański to iluzja, gdyż podziela go tylko część amerykańskich republikanów (neokoni), gdy reszta – na czele z Partią Demokratyczną – go nie podtrzymuje. W tej sytuacji to nie Ameryka, lecz Rosja – szerzej: wschód – jest jedyną alternatywą dla upadającej UE. Przyszłość świata nie należy do zmierzchającej cywilizacyjnie i ekonomicznej Europy; Imperium Amerykańskie słabnie, wykończone przez socjalizm Obamy i bezustanne wojny ze wszystkimi. Mam też – jako konserwatysta – zasadne wątpliwości, czy amerykanizacja to sympatyczny dla nas model cywilizacyjny. Amerykanie to rodzaj neandertalczyków obsługujących laptopy i smartfony i ze słuchawką na uszach słuchający małpiej muzyki. W tej sytuacji pozostaje tylko Rosja, szybko odbudowująca swoją potęgę dzięki katechonicznym rządom Putina i przełamująca komunistyczne pozostałości tak gospodarcze jak i kulturowe. Przyszłość świata należy do krajów BRICS, a spośród nich Rosja jest najbliżej nas.

Nie wiem czy kol. Rękas ma rację pisząc o ‘euroazjatyckim” charakterze polskości. Jako romanista do szpiku kości przyjmuje taką konstatację ze smutkiem. Wiem jednak, że realizm wymaga aby uciekać z tonącego okrętu i przesiąść się na wzrastający i perspektywiczny. Trzeba dziś dokonać poważnej relektury Henryka Rzewuskiego. Mimo wpadki z Leninem – której nie przewidział – w szerszym rozumieniu i perspektywie historycznej jego ogólna myśl o przyszłości Wschodu i Zachodu wydaje się trafna.

Stanisław A. Niewiński: Padło tu kilka zdań odnośnie przynależności cywilizacyjnej Polski. Czy jesteśmy częścią świata łacińskiego, czy eurazjatyckiego? A może, posługując się stwierdzeniem Falangi, Polska jest krajem cywilizacji łacińskiej w jej orientalnym wydaniu?

Konrad Rękas: Brzmi ładnie, aczkolwiek warto pamiętać, że byliśmy też prawdziwym Przedmurzem Wschodu. Samo powstanie państwa polskiego w X wieku zatrzymało pochód niemczyzny na wschód (jak trafnie opisywał Jędrzej Giertych), więc choć Cedynia była tylko potyczką, to jednak symboliczną, bowiem można sobie wyobrazić dalszy pochód kolonizacji niemieckiej, która bez oporu w tamtym okresie doszłaby do Dniepru i dalej, by pod koniec XV wieku uczynić z Germanów najpotężniejszy lud rasy białej. Podobnie należy traktować i nasz wspólny z Rusinami i Litwinami sukces pod Grunwaldem, uzupełniający się w tym zakresie z bitwą na jeziorze Pejpus i hasłem Aleksandra Newskiego „pokoju na Wschodzi i wojny z Zachodem”. Podobnie wreszcie (o czym często zapominamy) można traktować nawet wojny Rzeczypospolitej ze Szwedami, napierającymi wszak też na Moskwę. W tym kontekście można też widzieć wielkie dzieło Narodowej Demokracji i realistów z Królestwa, którzy wspomogli sprawne przeprowadzenie na tym terenie w 1914 r. mobilizacji armii rosyjskiej, która skutecznie zatrzymała ofensywę germańską. Należy więc podkreślić, że mamy historyczne zasługi dla obrony zachodniej flanki Serca Lądu i grzechem by było dziś nie skorzystać z tego, że kiedyś je obroniliśmy.

Przechodząc zaś do spraw bieżących. Głównym problemem z dyskusją o stosunkach polsko-rosyjskich – jest sama dyskusja. Zauważalna jest bowiem pewna prawidłowość. Otóż część środowisk przyznających się do dziedzictwa endecji wprowadza nieuzasadnione i dziwaczne rozróżnienie. Oto bowiem ci nasi Koledzy uparcie twierdzą, że gdy Dmowski współpracował z Rosją – to była to racjonalna geopolityka, ale gdyby chcieć nawiązać taką współpracę teraz – to byłaby już zupełna niemożliwość, a mówienie o takiej współpracy to „ślepa rusofilia”. Tymczasem ślepe w tym przypadku jest właśnie niedostrzeganie racjonalnych argumentów za rzeczową współpracą ze stroną rosyjską na dziś i na jutro. Skąd jednak w ogóle bierze się takie rozróżnienie? Najczęściej dowiadujemy się, że „oczywiście, z Rosją, no może, kiedyś, hipotetycznie, teoretycznie – ale przecież to nie żadna Rosja, tylko Putin i KGB!” I to ma być tzw. greps gaszący. Koledzy nie widzą, że w ten sposób sami sobie przeczą. Skoro Dmowskim kierował zimny realizm, a nie ślepa ruso- czy carofilia – to i nam powinno być w sumie raczej obojętne, czy Putin jest KGB-istą, własowcem, czy czarnosecińcem, bowiem nie zmieniałoby to w niczym jego geopolitycznej roli jako silnego przywódcy stabilnego obszaru geopolitycznego Wschodu. Mamy pełne prawo nie darzyć go sympatią (jak zapewne Dmowski nie był fanem Mikołaja II) – ale nie zmienia to naszych interesów. Zupełnie wystarcza bowiem, że – chcąc nie chcąc – Putin realizuje projekt eurazjatycki, alternatywny – jak trafnie zauważa Adam – tak wobec wizji brukselskiej, jak i atlantyckiej. Projekt korzystny dla Polski. Jest to zresztą także uwaga do tych Kolegów, którzy z drugiej strony, argumentują jak narodowcy… rosyjscy, nazywając Putina krypto-liberałem i imperialistą-przebierańcem. Otóż warto tym kręgom przypomnieć, że nie jesteśmy Rosjanami, a więc nie my powinniśmy strzec czystości ideowo-etnicznej tamtejszego przywództwa politycznego.

Jest to kwestia zasadnicza. Oto bowiem polscy krytycy rozmów z prezydentem Putinem i wspólnej deklaracji z patriarchą Cyrylem – również często grzeszą besserwisserstwem i wtrąceniem się w wewnętrzne sprawy sąsiada, a więc tym samym, co zarzucają Rosjanom. Nie my będziemy wybierać Rosjanom prezydentów i nie naszą rolą jest podważanie autorytetu, jakim cieszy się w Rosji przywódca tamtejszego głównego wyznania. Stąd wybrzydzanie na osoby rozmówców, zwłaszcza traktowane szczerze, a nie pretekstowo – jest w stosunkach międzynarodowych i międzypaństwowych absurdem.

Wracając zaś do alternatyw geopolitycznych – zasadniczym problemem najgorętszych obecnie krytyków programu wschodniego, jest brak alternatywy. Koledzy udający endecję pożyczają sobie cały zakres pojęciowy od sanacji i Giedroycia,nie zauważając zresztą, że projekt Międzymorza odbierany jest przez potencjalnie zainteresowanych jako program polskiego imperializmu, zaś poza obszarem dawnej Rzeczypospolitej – jest w zasadzie w ogóle nie znany. Zresztą opowiadanie o programie ABC to i tak maksimum tego, co można się dowiedzieć od części neo-narodowców na temat polityki zagranicznej. Większość z tych grupek pytania o program pozytywny zbywa hasłami w rodzaju „jesteśmy za Polską od morza do morza” czy za „Wielką Polską Suwerenną”. Wszystko to bardzo pięknie się nadaje do skandowania podczas marszów, ale nie zastąpi prawdziwej wizji zmiany sytuacji międzynarodowej Polski.

Antoine Ratnik: Na tym etapie dyskusji, głównie dzięki uwagom Kol. Rękasa, pogłębiliśmy diagnozę przyczyn całej obecnej sytuacji „na froncie polsko-rosyjskim”, a także zrozumienie spraw z zakresu polityki bieżącej. Chciałbym wrócić do kwestii, która wydaje mi się zasadnicza. Prof. Wielomski przypomniał rewolucyjne korzenie pewnego typu „prawdziwego patriotyzmu”, które według mnie są w postawie „prawdziwych patriotów” czynnikiem dominującym. Ale trzeba również postawić problem bardzo trudny,trudny z powodu skrzywionej świadomości Polaków dziś, który bym określił jako „problem polskiej niemożliwości”.Państwo polskie po 1918 roku , czy tego chcemy czy nie, jest wynikiem ustawienia się w obozie demoliberalnym. Po wstrząsach pre-rewolucyjnych i rewolucyjnych z lat 1751-1815, Święte Przymierze było jedyną zaporą przeciwko dalszemu postępowi Rewolucji, a pamiętać należy że to właśnie monarchie Świętego Przymierza gwarantowały porządek europejski w którym dla Polski tak potężnej, jak przed rozbiorami nie było już miejsca. Było natomiast miejsce dla Polski obdarzonej nowym typem suwerenności, dla Polski w gruncie rzeczy nowoczesnej.

Rewolucjoniści-niepodległościowcy byli według mnie grabarzami Polski a nie patriotami. Nie chcieli Polski nowoczesnej, Polski – siłą rzeczy- zupełnie innej niż np. ta, która odniosła zwycięstwo pod Wiedniem. Pragnęli jakiejś chimerycznej Polski i ich pragnienia w ogóle nie mogą być nawet z grubsza uznane za dążenie do niepodległości. To była próba przedłużenia snu, tak jakby matka odrzuciła swego dorosłego syna pod pretekstem, ze nie jest już małym dzieckiem, i mówiła mu od rana do nocy „już mnie nie kochasz, lepszy byłeś kiedy miałeś 12 lat, pamiętasz?”Proponuję żeby tych ludzi już nie nazywać niepodległościowcami. Ich działalność przyniosła Polsce ogromne szkody, pogrzebali nas na wieki, nie dopuścili do okrzepnięcia w formach bardziej realnych i prężniejszych niż Królestwo Polskie, Polski nowej, zachodniej wreszcie, bezpiecznej, bo opartej na sojuszu z potężną i niezwykle prężna wtedy Rosja. Rosja XIX w. to było naprawdę coś! Szkoda, bardzo szkoda żeśmy te szanse zaprzepaścili. Wina tych ludzi przed narodem jest ogromna! Następny problem się z tym łączy. Kiedy krzepły właśnie państwa takie jakie znamy dziś, w XIX w., my nie mieliśmy państwowości, nie było kapitana dowodzącego okrętem, nie miał kto ani budować metra w Warszawie ani reformować szkolnictwa, gdyż rzekomi niepodległościowcy cały czas wspominali o tym, „że kiedyś” etc. Nie zmodernizowaliśmy się przez tych ludzi w XIX w, , jak to zrobiły inne narody. Nie zapominajmy również ze wiek XIX to epoka stopniowego zaniku polskiej szlachty. W przypadku naszego kraju znaczy to, że nastąpiło substancjalne przekształcenie się substratu polskiego. Nie mieliśmy państwowości, nie mogliśmy taką sytuacją zarządzać, a przecież nawet gdyby nie było konfiskat, proces ten miałby miejsce, tylko ze przebiegałaby inaczej. Nacjonalizm polski, który się narodził w końcu XIX-go w, byłby doprowadził do powstania w pełni nowoczesnego państwa polskiego, dokończyłby prace XIX w. A tak sam uległ mitom!Polska odrodzona po 1918 roku zawdzięczała dodatkowo swoją – chimeryczną w/g mnie – niepodległość zbrodni jaką było zniszczenie starego porządku. Dzisiejsza lewica patriotyczna,( bo w pełni podpisuje się pod określeniem prof. Wielomskiego) w jakiś tam sposób, podświadomie zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę i rzuca się jak ryba w sieci, bo nie bardzo wie czego chce i jak osiągnąć nawet to, o czym marzy w sposób tak nieskoordynowany. Marzy zaś o niebieskich migdałach. Proponuję więc abyśmy w ogóle przestali nazywać ją „niepodległościowa” i abyśmy istotnie zajęli się bardziej pogłębionymi studiami nad polską myślą konserwatywną.

Myśl polityczna, która dziś pragnie Polskę pokłócić z Rosją nie jest godna nawet tego, żeby jej poświęcić 5 minut uwagi.

(red.)

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *