Polski mesjanizm niewiele ma wspólnego z kościelną tradycją i nieomylnym Magisterium Kościoła

– Panie Profesorze, jaką funkcję pełni mesjanizm jako idea polityczna?

– Zawsze tę samą: pojawia się wówczas, gdy jakiś naród bardzo silnie odczuwa klęskę militarną lub polityczną. Po takim doznaniu następuje ucieczka w wiarę, że ostateczny sukces nastąpi po nadprzyrodzonej interwencji.

Pierwszym dobrze opisanym mesjanizmem jest ten starotestamentowy, który pojawił się wraz z prorokami. W obliczu zagrożenia inwazją wielkich armii lub już po klęskach zadanych przez sąsiednie imperia Żydom, ci zaczynają czekać na Bożą interwencję; na mesjasza, który przywróci Narodowi Wybranemu należną mu pozycję.

– Klęska jako znak wybraństwa Bożego?

– Tak. Mesjanizm żydowski i mesjanizm polski, zrodzony po upadku powstania listopadowego, są typowymi „cierpiętniczymi” wizjami świata, czyli czczącymi porażki. Największą zaś zbrodnią, jaką można popełnić w naszej wersji tego światopoglądu, to wygrać. Nie ma większej chwały, jak przegrać z honorem i być jak Chrystus: umrzeć, ale wygrać moralnie.

– Po powstaniu styczniowym pozytywiści zastąpili kult cierpiętnictwa pracą dla pożytku ogółu. Mieli nawet sukcesy, a jednak przegrali – dlaczego?

– Historia Polski ostatnich dwóch wieków to głównie pasmo niepowodzeń: zabory, przegrane insurekcje, okupacje, klęski polityczne… Po każdym kolejnym wydarzeniu postawy mesjanistyczne stopniowo narastają, aby w końcu zaowocować kolejnymi buntami; ale tuż po samych klęskach mesjanizm traci wyznawców. Przegrana narodowa wyzwala energię środowisk pozytywistycznych, patrzących na świat realistycznie. Ale zaraz potem rodzi się i stopniowo dojrzewa pokolenie, które samo nie zaznawszy klęski zaczyna wierzyć, że świat w jakim żyje jest mało ciekawy, monotonny, a jedyną drogą do jego zmiany jest „wielki czyn dający nowy porządek”. Ta myśl młodego pokolenia reaktywuje mesjańskie rojenia i rodzi się kolejna rewolta. Po jej utopieniu w morzu nieszczęść i krwi znowu przychodzą pozytywiści… Kolejny raz podejmują swoją mrówczą pracę, ale już rodzi się kolejne pokolenie… I tak dalej, i tak w kółko…

– W jakiej fazie „cyklu mesjańskiego” jesteśmy dziś?

– W fazie nawrotu. To pokłosie udanej operacji stanu wojennego. Gdyby w 1981 czy 1982 roku weszły do Polski wojska radzieckie, rozgromiły polską armię i utoczyły krwi naszemu społeczeństwu, to przypuszczam, że tych nastrojów by nie było. Najwyraźniej w każdym pokoleniu Polacy muszą ponieść jakąś klęskę, aby realnie patrzeć na rzeczywistość.

– „Muszą”? Wszyscy Polacy?

– Oczywiście, że wszyscy. Choć bunt wszczyna garść ludzi „gorącej krwi”, młodych i niedoświadczonych, to koszty ponosi ogół. Spokój trwa do pojawienia się kolejnego pokolenia, które klęski nie doświadczyło i buntuje się wobec świata zastanego, który postrzega jako niesprawiedliwy. Istotą polskich rewolucji jest przegrana. Podkreśla to nawet Józef Piłsudski pisząc, że nie idzie o to, by powstanie wygrało, ale by utrwalić wartości narodowe.

– Jakbym słyszał Stefana Bobrowskiego, który będąc pewnym krachu insurekcji styczniowej dał do niej sygnał, aby – jak powiedział – rzeka przelanej krwi na zawsze podzieliła narody polski i rosyjski.

– Bobrowski był romantykiem, a gdy decydował o wybuchu powstania to miał 21 (słownie: dwadzieścia jeden) lat i żadnego doświadczenia.

Naszym przekleństwem jest to, że mesjaniści przynoszą zagładę pokoleniom, które ciężko pracowały nad odbudową znaczenia narodu. Popowstaniowe pacyfikacje przecież nie rozróżniają radykałów od „reszty” i represje oraz zniszczenia dotykają wszystkich. Innym nieszczęściem polskim jest słabość elit konserwatywnych i „pozytywistycznych”, które nie są w stanie utrzymać na wodzy młodych radykałów terroryzujących moralnie społeczeństwo hasłami typu: „Kto nie z nami, ten wróg, zdrajca i ruski agent…”

– Moment – rozmawiamy o polskiej historii czy o współczesności?

– Nasz czas jest wpisany w ogólną zasadę mesjanistyczną, o której rozmawiamy.

– Trudno uznać Jarosława Kaczyńskiego za młodego gniewnego…

– Ale on jest spadkobiercą tradycji insurekcjonistów. Oglądając relacje z „miesięcznic smoleńskich” przypominają mi się opisy pogrzebu generałowej Sowińskiej, po którym doszło do powstania styczniowego. Ten nastrój jest wszakże o tyle osobliwy, że mesjanizm tamtej doby był ideą dzieci i dwudziestolatków, gdy dziś jego nośnikami są głównie osoby dojrzałe, które – „zamrożone” przez PRL – nie miały kiedy i jak wywołać rewolucji. Dziś, jak się zdaje, chcą odrobić pokoleniowe zaległości. To skutek powodzenia stanu wojennego z 1981 roku. Tamto pokolenie „nie spłynęło krwią” i marzy o jakimś mesjańskim zrywie.

– Jest coś groteskowego w widoku leciwych pań i panów, którzy wyklinając „zdrajców” – Tuska i Komorowskiego – śpiewają, że Polska nie zginęła, póki oni żyją… Co by było, gdyby ta opcja odniosła sukces?

– Obawiałbym się awanturnictwa w polityce międzynarodowej. Bo co znaczy hasło: „Smoleńsk pomścimy”? Jak można dopełnić zemsty zakładając, że do katastrofy przyczyniły się czynniki rosyjskie? Jedynym realnym sposobem byłaby seria radykalnych kompromitujących wypowiedzi antyrosyjskich, które doprowadziłyby do kompletnej izolacji Polski na arenie międzynarodowej.

– Jeśli katastrofa pod Smoleńskiem była dziełem Rosjan, do dlaczego atakowane jest PO? A jeśli winny jest polski rząd, to skąd pretensje do Rosjan?

– Liczba teorii spiskowych sama przez się obala tę koncepcję: jeśli polscy politycy zginęli od „bomby próżniowej”, to nie mogli zginąć z powodu sztucznej mgły, czy „wielkiego magnesu” lub helu. Mnogość przypuszczeń dowodzi, że jest to szukanie uzasadnienia do z góry postawionej tezy: to nie był wypadek, a spisek. Przy pomocy namnażania tych teorii wprowadzono część Polaków w nieustannie radykalizowany amok.  

– Nasi współcześni mesjaniści mają dwu „mesjaszy”: jednego w Warszawie, drugiego w Toruniu…

– Liczy się tylko ośrodek warszawski, toruński jest jego echem. Był czas, gdy „Nasz Dziennik” miał inne poglądy niż „Gazeta Polska”; dziś pierwszy tytuł jest tylko katolicką kopią tego drugiego. Toruń stał się centrum katolicyzmu mesjanistycznego w jego masowej wersji.

– Nie dziwi Pana bierność hierarchów kościelnych?

– Rozdarcie polskiego katolicyzmu jest głębokie, gdyż biskupi nie zareagowali na czas. Liczyli na naturalne wygaśnięcie nastrojów mesjanistycznych, gdy tymczasem one spotężniały i są już nie do okiełznania przez hierarchię. Brakuje w polskim Kościele lidera na miarę kard. Stefana Wyszyńskiego.

– Rydwanem polskiego katolicyzmu nikt nie powozi?

– Tak sądzę. Moim zdaniem jedynym mogącym skutecznie pełnić funkcję lidera polskiego Kościoła był abp Stanisław Wielgus. On byłby zdolny położyć kres ekscesom, które są naszą codziennością. Dlatego zagrano jego teczką.

 - Komusza sprężyna?

– Ależ skąd! „Rozegrali” go ci, którzy mieli dostęp do teczek w IPN. Przecież lustracja abp. Wielgusa nie miała podstawy prawnej, gdyż nie pełnił żadnych funkcji publicznych w rozumieniu ustawy lustracyjnej. Teczki „nagle” wypłynęły i zaatakowano nimi hierarchę.

– Ale wróćmy do mesjanizmu polskiego. Czy nie jest on katolicki?

 Polski mesjanizm niewiele ma wspólnego z kościelną tradycją i nieomylnym Magisterium Kościoła. Jest żerowaniem na katolicyzmie. Jako katolik jestem ukształtowany przez teologię jezuicką głoszącą, że świat da się uporządkować i racjonalnie wyjaśnić przyjmując akt wiary na początku. Polski katolicyzm powszedni pasjonuje się zaś tym, co cudowne i irracjonalne. Szuka wątków nadprzyrodzonych tam, gdzie ich nie ma: od dziwnych zjaw w Medjugorie po krzyż, jaki rzekomo miał się pojawić nad miejscem katastrofy smoleńskiej. To jest aintelektualny nurt katolicyzmu poszukujący „znaku Bożego” w tym, co niezrozumiałe, a często sensacyjne. I nie jest to katolicyzm tradycyjny, gdyż tradycjonaliści nie odważyłyby się – broniąc krzyża stojącego na Krakowskim Przedmieściu – krzyczeć do księdza idącego po niego z polecenia biskupa: „Ty ubeku!”. Ukoronowaniem tej paranoi z religią w tle jest pogląd, że krzyż to „substytut” pomnika tych, co zginęli w katastrofie smoleńskiej. Krzyż symbolizujący śmierć Chrystusa nie jest substytutem czegokolwiek!

– Boję się, że po opublikowaniu tego tekstu spłoniemy na stosie usypanym przed siedleckim ratuszem.

– Przed powstaniem styczniowym pewnie by nas zasztyletowano, jak Józefa Miniszewskiego. Dziś zobaczymy jak będzie…

– Dziękuję za rozmowę.

Krzysztof Mazur

Wywiad opublikowany w „Tygodniku Siedleckim”

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Polski mesjanizm niewiele ma wspólnego z kościelną tradycją i nieomylnym Magisterium Kościoła”

  1. Jakkolwiek nie rozumiem włączania wątku smoleńskiego w mesjanizm (apokaliptyzm?), tak sama idea mesjanizmu jest wg mnie nie tak absurdalna jakby się mogło wydawać. Bo czy sam termin „mesjanizm” nie pochodzi od Mesjasza? A jeżeli tak (bo tak), to jest to jak najbardziej ortodoksyjnie katolickie, o ile nie mówimy to o jakiejś okultystyczno-pogańsko-narodowej jego wersji. Tu polecam tę dyskusję http://www.youtube.com/watch?v=CDlh0e8AWuA . Moim zdaniem pożądana jest jakaś równowaga między katolicyzmem katechonicznym a mesjanistycznym .

  2. Ciekawa jest dialektyka tego podwójnego skutku klęski (masowego cierpienia): raz mesjanistycznego a raz pozytywistycznego. To by trzeba rozpracować, jak to się dzieje. Ważnym przyczynkiem do tego byłoby prześledzenie relacji występujących w Ewangelii między „głoszeniem Królestwa Bożego” a męką i śmiercią Jezusa Chrystusa. Teologia najczęściej przedstawiała te relacje jednostronnie, na rzecz konieczności i nieuchronność męki i śmierci (mesjanizm) i tym samym bezskuteczności głoszenia Królestwa (pozytywizm ewangeliczny). W takiej teologii doprawdy trudno uniknąć „irracjonalnego mesjanizmu”. Inaczej rzecz przedstawia się np. w teologii dramatycznej Raymunda Schwagera (jezuity), ale to są rzeczy powszechnie nie znane. Moim zdaniem wiara w typie intelektualnym nie ma szans w Polsce. Polski katolicyzm jest franciszkańsko-rytualny. Nawet jezuici są w Polsce franciszkańscy. Warstwą wierzącą są chłopi (wiedział o tym dobrze kard. Wyszyński, sam chłopskiego pochodzenia). Natomiast tradycje inteligencji w Polsce są agnostyczno-ateistyczne, czyli oświeceniowe. Widać to choćby po kiepskiej recepcji filmów Zanussiego, robionych przecież dla „wierzących inteligentów”, czy nędznej opinii jaką ma „Tygodnik Powszechny” – klasyczne pismo reprezentujące „rozumną wiarę” i ograniczoną, pozytywną współpracę z komuną, jak też po poziomie (poniżej wszelkiej krytyki) katechezy i dyskusji o relacjach nauka – wiara. „Najwyższy Czas” miał nie tak dawno stałą rubrykę pn. „Kącik kreacjonistyczny”, która naukowe bzdety reklamowała jako stanowisko wiary. Bardzo trudno w tej nędzy liczyć na coś innego niż mesjanizm.

  3. Tygodnik Powszechny utrzymuje sie tylko dlatego, że ciągnie go za sobą GW. Ale czy latarnią katolickiego racjonalizmmu? Pierwsze co przychodzi mi na myśl to teksty takich duchownych jak Boniecki czy Tishner, które są raczej dialektyką i ideologią niźli filozofią czy teologia. Tzw. „katolicy świadomi” obecnie raczej sięgają po takie czasopisma ja Christianitas, Fronda czy Pressje, bo tam właśnie mogą znaleźć teksty o odwołujące się do św. Tomasza czy Augustyna. A jeżeli chodzi o nauka/kosmologię/filozofie/teologię to interesującym środowiskiem klasy światowej i prężnie rozwijającym się jest krakowskie Centrum Kopernika o. prof. Michała Hellera http://www.youtube.com/channel/UCCehmsLClWwxA_SDLtff6xA Co do „warstwy wierzącej”, jedno jest pewne na samych chłopach długo katolicyzm nie pociągnie, a z drugiej strony to właśnie dzisiejsza polska wieś jest przodownikiem tzm ducha soboru VatII, a wynika to z naporu ideologicznego polskiego miasta. Wieś dzisiaj czuje duchową niższość, ze nie są jeszcze wystarczająco postępowi. A przejawia się to np. w tym jak kościelne pieśni ludowe są wypierane przez frakcję gitarkowo-oazową. Co jest oczywiście właśnie „duchem Soboru”, a nie jego doktryna.

  4. Bocheński OP twierdził, że katolicyzm polski był „posoborowy” na długo przed II SW. Wspominał, że kiedy polscy żołnierze w Szkocji (w czasie II wojny św.) chodzili do szkockich kościołów narzekali, że msze nie są katolickie tzn. polskie. mimo, że one były katolickie tj. łacińskie. Może dlatego ostatni sobór nie wywołał w kraju żadnych głębszych sporów czy dyskusji. A propos „Tygodnika” to on też zaczynał od św. Tomasza, co mało kto pamięta. Widziałem pierwsze numery. Tylko że tomizm XX wieczny okazał się jałowy, co komuna przewidziała (dając koncesje na KUL, Znak, czy TP). Dla duszpasterstwa tomizm jest za trudny a do dialogu z naukami nie nadaje się z racji metodologicznych. Dlatego oparty na krąpcowym tomizmie KUL jest uczelnią „humanistyczną”, czyli izolowaną od współczesnej nauki i zasadniczo ideologiczną. Hellerowskie Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych jest rzeczywiście znakomite i stanowi w Polsce zupełnie nową jakość. Ale ono nie nawiązuje do żadnych „izmów” a w szczególności nie do tomizmu (znam dobrze zarówno życiorys i prace Michała Hellera, jak i środowiska, które się wokoło niego skupia, staram się czytać wszystko co się tam wydaje, ale może wystarczy wspomnieć reprezentatywny zbiór Hellera pt. „Teologia i wszechświat”). Jeśli CKBI do czegoś nawiązuje do tradycji polskiej szkoły lwowsko-warszawskiej, koła Krakowskiego, Bocheńskiego OP (teraz wydają olbrzymi zbiór, ponad 1000 stron, pism Twardowskiego) a w zasadzie to kontynuują hellerowską koncepcję „filozofii w nauce”, realizowaną przez dziesiątki lat w periodyku „Zagadnienia filozoficzne w nauce” wydawanym kiedyś przez Biblos w diecezji tarnowskiej. Jest to zaprzeczenie podejścia tomizmu egzystencjalnego wg, którego coś takiego jest w ogóle niemożliwe (płaszczyzny nauk i metafizyki nie przecinają się). Zresztą jest tyleż ideologiczne co jednostronne przekonanie, bo wpływ (mniemań) tomistów na ich pojmowanie nauki jest wielki, a tylko wpływ nauki na tomizm jest zakazany. Tomiści są wciąż na etapie odrzucania podstawowych, współczesnych paradygmatów naukowych np. ewolucji człowieka, więc …. szkoda czasu. Inteligencja polska jest w zasadzie ateistyczna, więc to co robi Heller, jest na naszym gruncie zupełną nowością (kto z nim robi wywiady? TP, Polityka, czasem Gość Niedzielny). Zobaczymy co z tego wyjdzie. Dyskutowałem na kilku forach sympatyzujących z tradycją katolicką i odniosłem wrażenie, że tradycjonaliści uważają Hellera za zamaskowanego ateistę. To samo po śmierci Bocheńskiego zarzucili mu jego zakonni bracia, a jego późnych pism analitycznych o pierwszej części Summy (niemieckojęzycznych) do dziś nie pozwalają przełożyć . Wystarczy myśleć i od razu jesteś ateistą. Takie mamy teraz czasy. Dlatego osobiście w żadne gadanie o intelektualnym katolicyzmie nie wierzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *