Czy oni kandydowali z Ukrainy?
Jak głosi komunikat Parlamentu Europejskiego, na wniosek europosła Pawła Zalewskiego stosunkiem głosów 531 „za”, przy 88 „przeciw” i 20 „wstrzymujących się” deputowani wezwali Radę UE do wprowadzenia ułatwień w handlu z Ukrainą. Chodzi o „jednostronne działanie odnoszące się do handlu, które ma obowiązywać od maja 2014 roku, usunie 94,7 proc. taryf celnych UE, nakładanych obecnie na towary przemysłowe importowane z Ukrainy oraz zredukuje taryfy obowiązujące dla pozostałych z nich”. Przede wszystkim zaś, co szczególnie ważne dla Polski i naszych rolników „zniesione zostanie również ponad 80 proc. taryf celnych UE nakładanych na eksport produktów rolnych”.
Oprócz Zalewskiego – projekt entuzjastycznie poparł pos. Paweł Kowal z Polski Razem, pisząc nieco histerycznie, że najważniejsze zadanie na dziś, to „wyprzedzić jeden raz Putina i zareagować tak jak trzeba” oraz ciesząc się, że „Ukraina ma szanse być w pełni na wspólnym europejskim runku w przyszłości. Dzisiaj to jest tylko gest, ale jakże ważny dla tych, którzy eksportują i którzy będą mogli zaoszczędzić”. Dziwne, że lider „gowinistów” nie zauważył przy tym, że przecież to nie ukraińscy wyborcy (i eksporterzy) posłali go do Brukseli, ale błąd ten popełnili otumanieni obywatele III RP. Co ciekawe, „działania preferencyjne ze strony UE, nie będą wymagały od Ukrainy działań wzajemnych, polegających na usunięciu opłat celnych na towary importowane z UE, ale będzie wymagane utrzymanie tych ceł na dotychczasowym poziomie”. Innymi słowy polski rolnik będzie musiał borykać się z ukraińską konkurencją, bo pan Kowal się boi Putina, zaś producenci przemysłowi z Polski nie mogą liczyć na adekwatne uprzywilejowanie na rynku ukraińskim. Co gorsza, polskie firmy działające na Ukrainie w związku z sankcjami rosyjskimi tracą dostęp do rynku Unii Celnej, natomiast w związku z ustaleniami PE – można spodziewać się przeniesienia na Ukrainę montowni zachodnich, znajdujących się dotychczas w Polsce.
Pół miliarda z kieszeni podatników
Producentów rolnych ma uspokajać klauzula przewidująca, iż „UE ograniczy ilości produktów „wrażliwych”, takich jak zboża, wieprzowina, wołowina i drób, które będą mogły być importowane bez cła, aby nie naruszyć interesów ich producentów na terenie UE. (…). Zasady te, pozwolą także na przywrócenie opłat celnych, jeśli napływ towarów importowanych z Ukrainy, mógłby zagrozić lub spowodować poważne trudności u producentów tego typu towarów na terenie UE”. Sęk w tym, że zabezpieczenie takie będzie zapewne działać dopiero na wezwanie państwa członkowskiego i po uznaniu jego wystąpienia przez Komisję Europejską, co cały mechanizm czyni martwym. W minionych latach zdarzał się już bowiem niekontrolowany napływ zboża na rynek unijny, w tym polski, zwłaszcza via Słowacja – i ani rządy III RP, ani tym bardziej władze w Brukseli nie podejmowali w tym zakresie żadnych działań ochronnych. Przeciwnie, przepisy pozwalające państwom członkowskim bronić własnej produkcji w przypadku zagrożenia istnienia danej branży – przez Polskę stosowane dotąd nie były.
Europoseł Zalewski i jego koledzy nie ukrywają nawet, że podejmują działania w interesie ukraińskim, nie zaś polskim. „Wniosek Komisji stanowi zdecydowane polityczne i gospodarcze wsparcie dla Ukrainy i aby zawarte w nim cele mogły zostać w pełni osiągnięte, musi zostać szybko przyjęty w pierwszym czytaniu przez współustawodawców, tak aby mógł zostać szybko podpisany i wdrożony. Jednostronne preferencje handlowe są skutecznym narzędziem UE (jak zaobserwowano w przypadku wina z Mołdawii w zeszłym roku) i jednym z podstawowych elementów pakietu pomocy dla Ukrainy przedstawionego przez Komisję w dniu 5 marca i popartego przez Radę w dniu 6 marca. Wniosek jest zarówno bardzo przydatny, jak i bardzo rozsądny. Poprzez czasowe i jednostronne ograniczenie barier handlowych (taryf, kwot lub kontyngentów taryfowych) na przywóz towarów ukraińskich do UE na poziomie uzgodnionym dwustronnie przez UE i Ukrainę w ramach negocjacji dotyczących utworzenia pogłębionej i kompleksowej strefy wolnego handlu (DCFTA), niniejszy wniosek przyczyni się do zwiększenia wielkości wywozu ukraińskich przedsiębiorstw oraz do zróżnicowania miejsc przeznaczenia wywozu. Innymi słowy, te jednostronne preferencje pomogą Ukrainie poczynić oszczędności na poziomie około kilkuset milionów euro w ciągu nadchodzących miesięcy. (Komisja oceniła, że dzięki pogłębionej i kompleksowej strefie wolnego handlu, ukraińscy eksporterzy zaoszczędzą kwoty rzędu 487 mln EUR rocznie dzięki zmniejszeniu ceł importowych UE, co stanowi zmniejszenie o 98.1 proc. ceł w ujęciu wartości wymiany handlowej). Zaowocuje to poprawą niepewnej sytuacji w bilansie płatniczym Ukrainy i większym napływem do kraju walut obcych, co przyczyni się do przywrócenia stabilności gospodarczej i finansowej oraz zmniejszy ryzyko dewaluacji waluty na Ukrainie. Działając w sposób szybki i zdecydowany, Unia umożliwi Ukrainie przywrócenie właściwych warunków gospodarczych i przygotowanie się do podpisania układu o stowarzyszeniu między UE a Ukrainą / umowy dotyczącej pogłębionej i kompleksowej strefy wolnego handlu”.
Podarowano więc ukraińskiej gospodarce blisko pół miliarda euro – wprost z kieszeni podatników unijnych, w sumie nawet bez pośrednictwa unijnego budżetu (też przecież budowanego ze składek państw członkowskich, czyli m.in. z naszej konsumpcji wyrażanej VAT-em). Europosłowie wydają się być przyzwyczajeni, że ich wystąpienia mają ograniczony wpływ na rzeczywistość, wobec wszechwładzy KE i brukselskich biurokratów, stąd też łatwość wydawania cudzych pieniędzy. Deklaratywna waga przyjętej rezolucji tym razem jednak blednie wobec jej skutków praktycznych.
Siła czarnoziemu
Przyjrzyjmy się bowiem potencjałowi ukraińskiego rolnictwa. Jak jeszcze przed głosowaniem w PE podała unijna Fundacja Programów Pomocy dla Rolnictwa „w okresie od 1 lipca ub.r. do 23 stycznia br. ukraiński eksport zbóż osiągnął 20,9 mln ton, tj. o 34 proc. więcej w porównaniu do analogicznego okresu sezon wcześniej. Rekord miesięcznej sprzedaży został jak na razie pobity w grudniu zeszłego roku i wynosił 4,69 mln ton – gros sprzedaży stanowiła kukurydza z ubiegłorocznych zbiorów. W pierwszych 23 dniach stycznia br. ukraiński wywóz ziarna wyniósł 2,1 mln ton. Ocenia się, że w całym sezonie handlowym 2013/14 Ukraina może wyeksportować rekordową ilość zbóż – nawet 33 mln ton. Oznaczałoby to wzrost o 10 mln ton sezon do sezonu. Tak spektakularne wyniki sprzedaży zagranicznej są możliwe dzięki wyjątkowemu urodzajowi. W ubiegłym roku Ukraina zebrała 63 mln ton zbóż, co było niekwestionowanym rekordem”. Mimo braku dopłat bezpośrednich – ukraińska produkcja rolna jest też porównywalna bądź nawet tańsza od polskiej, przede wszystkim w związku z niższymi kosztami, co należy przypominać wszystkim opowiadającym jakim to dobrodziejstwem Unia była dla polskiego rolnika, któremu również przecież socjal-rentą, czyli dopłatą miano rekompensować skokowy wzrost kosztów prowadzonej działalności.
Ukraińskie rolnictwo jest silne nie tylko w sektorze zbożowym. Wg ostatnich danych podanych jeszcze przez legalistycznego ministerstwo rolnictwa „wartość ukraińskiego eksportu artykułów rolnych w 2012 roku wyniosła 18,2 mld USD, przy wzroście o 5 mld (38,4 proc.)”, zaś w 2013 r. – 22 mld USD. Ukraina jest potentatem na szczególnie konkurencyjnym wobec Polski rynku rzepaku, ma też wszelkie dane by zwiększać produkcję mięsną (3,1 mln t w 2012 r.). W roku 2013 Ukraina wyprodukował 9,3 mln ton warzyw i 22 mln ton ziemniaków, 29 mln ton kukurydzy. Osłabienie odnotowano bodaj jedynie na rynku cukru (ok. 1,5 mln ton w 2013 r.). Dane z pierwszych miesięcy 2014 r. są równie… pesymistyczne dla Polaków: „Zgodnie z opublikowanymi przez Państwową Służbę Statystyczną Ukrainy danymi, w styczniu i lutym 2014 r. łączny poziom produkcji rolnej na Ukrainie zwiększył się w porównaniu do poziomu produkcji z analogicznego okresu w roku poprzednim o 6,3 proc. W szczególności poziom produkcji na przedsiębiorstwach rolnych zwiększył się o 1,6 proc., a w gospodarstwach indywidualnych – zwiększył się o 1,1 proc” – podał Wydział Promocji Handlu i Inwestycji przy Ambasadzie Rzeczypospolitej Polskiej w Kijowie.
Biorąc pod uwagę, że polityczne zamieszanie w Kijowie przez kilkanaście tygodni utrzymywało okresową zwyżkę na rynku zbóż, soi i rzepaku, przy jednoczesnym kryzysie świńskim (spotęgowanym nie tylko przez embargo rosyjskie, ale i wewnętrzne perturbacje związane z ograniczeniami weterynaryjnymi narzuconymi przy okazji epidemii ASF) oraz osłabieniu na rynku mleka i przetworów – nadchodzące załamanie wynikające z otwarcia unijnego rynku może być tym bardziej dotkliwe.
Putin wyzwoliciel?
Niestety, ale sprawdzają się ostrzeżenia formułowane również na naszych łamach. Ukraina potrzebna jest światu zachodniemu ze względów geopolitycznych, ekonomicznie jako rynek zbytu i źródło taniej siły roboczej, a także jako element dywersyfikacji bezpieczeństwa żywnościowego Europy, w której WPR równa nie tyle produkcji własnej, co jej ograniczaniu. Faktycznie włączenie w zakres obszaru celnego UE trzeciego na świecie producenta żywności (przy traktowaniu Unii jako całości) to w rękach Brukseli także, a może przede wszystkim młot na Polskę i te nowe kraje członkowskie, dla których rolnictwo pozostaje istotną, a względnie niezależną gałęzią gospodarki. Dziś na pytanie „co słychać?” polski rolnik będzie mógł odpowiedzieć „sardoniczny chichot Janukowycza”. W obliczu kryzysu ukraińskiego mieliśmy oto walczyć o taki „wspólny front unijny”, który zwiększałby nasze subiektywne poczucie bezpieczeństwa np. w zakresie energetyki. A uzyskaliśmy tyle, że na wniosek europosłów z Polski spadnie dochodowość naszego własnego rolnictwa, a stara Unia zdywersyfikowała sobie własne – choć już nie nasze – bezpieczeństwo żywnościowe.
Jedyną nadzieją polskiego rolnika pozostaje więc niestabilność polityczna Ukrainy, wciąż mogąca wybić przynajmniej jej część z orbity wpływów Zachodu. Inaczej mówiąc – jedyną szansą polskiego rolnika, by nie musiał on płacić za Majdan, jest powodzenie polityki Władymira Putina. Interes Polski i Rosji jest bowiem w tym zakresie wspólny.
Konrad Rękas