Uważam, że nie. Orban, koncentrujący się na sprawach gospodarczych i obronie suwerenności, dochodząc do władzy miał gotowy program działania, który wprowadził niemal natychmiast w życie. Krzyk protestu był wielki, ale teraz wszystko ucichło. A przecież Orban uderzył w interesy zachodnich koncernów i banków, czym rozsierdził nie tylko Komisję Europejską, ale i Stany Zjednoczone.
Tymczasem w Polsce Jarosław Kaczyński, dochodząc do władzy w 2005 roku, nie miał żadnego planu działania, nie wykonał żadnego ruchu w kierunku zmiany kilku podstawowych kwestii gospodarczych i społecznych. Najpierw wypchnął na fotel premiera groteskową postać, jaką był Kazimierz Marcinkiewicz, potem zaś jego energię zużywała walka z koalicjantami, których chciał albo wchłonąć albo zniszczyć. Co parę miesięcy przeżywaliśmy psychodramę pod nazwą „rozwiązanie Sejmu i nowe wybory”, aż wreszcie Kaczyński do tego doprowadził rzucając na stół wszystkie karty – i przegrał. Zmarnowany został wielki potencjał i wielkie nadzieje, Przypomnijmy, że Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich poparł i Andrzej Lepper, i część lewicy skuszona ciepłymi słowami kandydata o PRL i solidarnej Polsce. Takiego potencjału (ponad 40 proc. głosujących) PiS już nie zgromadzi, bo zraziło do siebie co najmniej 10-15 proc. elektoratu.
Jest to tym bardziej niemożliwe, gdyż po katastrofie smoleńskiej Jarosław Kaczyński wybrał drogę zemsty na domniemanych sprawcach tragedii, wiążąc u szyi swojej partii młyński kamień i zatruwając dusze i umysły wielu ludzi szaleństwem intelektualnym i politycznym. Ta strategia jest zaprzeczeniem racjonalnej polityki – już Otto von Bismarck mawiał, że polityk nie może sobie pozwolić na luksus zemsty. Podsycając nastroje histerii, kreując nierzeczywisty, urojony obraz Polski zniewolonej w takim samym stopniu jak w okresie stalinowskim, mającej władze złożone z agentów i zdrajców – Kaczyński zamyka sobie i swojej partii drogę do powrotu do władzy. Dlaczego? Bo 70 proc. ludzi biorących udział w wyborach uważa to za obłęd i zagrożenie dla państwa i narodu. Kiedy tylko Kaczyński ogłasza „nowe otwarcie”, wiadomym jest, że potrwa ono dwa-trzy tygodnie i powrócą stare demony. Tak było i tym razem. Dlatego nie wierzę w pojawienie się u nas „polskiego Orbana”.
Jan Engelgard
Myśl Polska. Nr 41-42 (7-14.10.2012)
aw
@Autor: „…Zmarnowany został wielki potencjał i wielkie nadzieje…” – bzdura. Ocalone zostały nadzieje nominalnych przeciwników/lożowych zwierzchników PiSu, a władza pozostała w zgodnej, trybalistycznej, chazarskiej ekipie. Nikt spoza niej jak zwykle nie dorwał się do kręgów decyzyjnych. Kolejny raz „montaż” udał się, a gawiedź miała się czym ekscytować.