Prawica pozaparlamentrana w nadchodzących wyborach

Kalendarz wyborczy jest nieubłagany, na jesieni odbędą się po raz siódmy (lub 8 jeśli bierzemy pod uwagę wybory czerwcowe  z 1989 r.) wybory do Sejmu i Senatu. Na prawicy po raz kolejny rozgorzała dyskusja o możliwości powodzenia partii nie zasiadających dziś w parlamencie oraz o potencjalnych koalicjach. W numerze „Najwyższego Czasu” z 9-16 VII (nr 28-29) redaktor Tomasz Sommer napisał artykuł „Jednoczenie prawicy w działaniu”, w którym nakreślił prawdopodobne możliwości koalicyjne takich ugrupowań jak Prawica Rzeczypospolitej, Nowa Prawica oraz PJN. Okazało się jednak, że cała dywagacja o koalicji jest najprawdopodobniej czczym prorokowaniem, gdyż w takowej nie chce uczestniczyć Marek Jurek.


Społem mości Panowie


Od kiedy obserwuję pozaparlamentarną prawicową scenę polityczną, zawsze pojawiały się głosy, że jedynie wspólny start wszystkich ugrupowań pozaparlamentarnych o choćby nieco zbliżonym profilu da szansę zaistnieć w przyszłości ich reprezentacji w parlamencie. Od zawsze, szczególnie młodzi publicyści, którzy nie pamiętają porażek takich rozmów koalicyjnych, we wspólnej liście upatrują szansę na przekroczenie 5% Rubikonu. Niesłusznie zakładając, że potencjał wyborczy poszczególnych członów koalicji będzie się sumował. Takie myślenie posiada błąd metodologiczny!

a)  Wyborca chcący zagłosować na ugrupowanie konserwatywno-liberalne, może nie chcieć zagłosować np. na narodowców startujących z tej samej listy, w ramach bojkotu „zgniłej” koalicji nie odda na ten komitet swojego głosu.

b)  Respondent często odpowiada, że zagłosuje np. na UPR (dawniej), lecz nie znając nikogo z tej listy w swoim okręgu może przesunąć swój głos na partię najbardziej zbliżoną ideowo, gdzie znajduje się bardziej znany lider o dość podobnych przekonaniach – często duża (pewna co do uzyskania mandatów) partia.

c)  Start pod nowym szyldem – nieznanego dotychczas komitetu wyborczego, powoduje nierozpoznawanie go przez część potencjalnych wyborców, którzy są po prostu zagubieni. W badaniach najczęściej pyta się o partie, które są już w jakiejś mierze rozpoznawalne.

Sztandarowym przykładem braku sumowania się elektoratów był przykład Libertasu Polska, na kandydatów którego nie oddawali głosu dawni zwolennicy Ligi Polskich Rodzin – uznając Libertas za mało wiarygodną libertariańsko-nacjonalistyczną międzynarodówkę.

Innym zagadnieniem dotyczącym koalicji prawicowych jest zawsze powtarzający się problem z możliwością ich powołania. Problem dotyczy parytetu na listach wyborczych, pytań czy startować jako nowa partia czy też koalicja (najwyższy 8% próg) lub komitet wyborczy wyborców oraz kto może w takim porozumieniu uczestniczyć. No i oczywiście sporów na linii liderzy tych partii, których myślenie można śmiało określić „sam sobie sterem, okrętem i żeglarzem”.

 Zazwyczaj dochodzi do następującej sytuacji, która w moim przekonaniu zaistnieje, jeśli już nie ma miejsca, również w nadchodzących wyborach. Uogólniając, można przyjąć, że pojawią się przynajmniej dwa poważniejsze komitety wywodzące się z nurtu prawicy pozaparlamentarnej. Jeden konserwatywno-liberalny, drugi chrześcijańsko-narodowy. Taki podział już kilkakrotnie się dokonywał. W roku 1993 startowała Unia Polityki Realnej oraz Katolicki Komitet Wyborczy „Ojczyzna”, w 1997 Unia Prawicy RP oraz Blok dla Polski, w 2005 – Platforma JKM i Prawica RP, a także LPR. Jak pamiętamy LPR, mimo braku wewnętrznej spójności, dzięki różnym sprzyjającym okolicznościom po raz drugi dostał się do Sejmu, choć szybko pokazał, że pokładane w nim nadzieje antymainstreamowych środowisk prawicowych są  przedwczesne, a ostatecznie LPR w imię smutnego powiedzenia „władza deprawuje” kończy jak w 1928 roku Związek Ludowo-Narodowy.

Do porozumień między ugrupowaniami nie doszło mimo oczywistych korzyści, jakie z nich mogły płynąć, jak choćby większe zasoby finansowe i potencjał osobowy.

Podchody czyli strategia ONR – czy też pecunia non olet


W latach trzydziestych ubiegłego wieku powstał Obóz Narodowo-Radykalny, środowisko to po niespełna dwumiesięcznej legalnej działalności zostało rozwiązane przez sanację, doprowadziło to do podziałów  wewnątrz grupy narodowych-radykałów. Część z nich przyjęła taktykę infiltracji innych środowisk politycznych nie wyłączające z tego sanacji. Taktyka miała doprowadzić do wprowadzenia myśli narodowo-radykalnej „na salony”, umocnienie się w różnych środowiskach, a dzięki temu zwiększenie zasobów finansowych oraz możliwości pozyskiwania zwolenników. Współcześnie również część z polityków prawicy pozaparlamentarnej wybiera taką taktykę. Przykładem może być zaangażowanie niektórych polityków dawniej w Akcji Wyborczej Solidarność, a współcześnie w PiS, a czasami również PO. Działania te wynikają z przeświadczenia, że należy walczyć o konserwatywne, czy też narodowe minimum, przetrwać najtrudniejszy okres, ponieważ dzisiejsza polaryzacja sceny politycznej, no i brak realnej alternatywy na prawicy, pozostawia tylko takie rozwiązanie. Wśród zwolenników „hibernacji” w dużych ugrupowaniach dominują zwolennicy porozumienia z PiS, które uznawane jest przez nich za mniej kosmopolityczne, bardziej patriotyczne od PO. Mniej zwolenników ma opcja mówiąca o przetrwaniu w ramach PO. Zwolennicy tego rozwiązania zazwyczaj wyrażają następujące poglądy: dopóki będzie silny PiS nie powstanie nic innego na prawej stronie; PiS to socjaliści, romantycy nawiązujący do PPS-Frakcja Rewolucyjna, którzy pogrążą Polskę w romantycznej histerii. A przecież zasadniczo nie ma różnic między tymi ugrupowaniami, a co więcej PO nie „bije w rewolucyjne bębny” jak to określił w tekście „Zmiany barw partyjnych”, we wspomnianym już wcześniej numerze „Najwyższego Czasu” z 9-16 VII (nr 28-29) prezes KZM – Adam Wielomski.

Strategia przetrwania w ramach głównych nurtów politycznych budzi pewne obiekcje. Przede wszystkim patrząc na tzw. transfery między poszczególnymi ugrupowaniami, dziś obserwowane w PJN, partii mającej słabiutkie notowania. Pojawia się pytanie, czy rzeczywiście chodzi wyłącznie o utrzymanie pewnego np. konserwatywnego minimum, czy też spory ideowe już zupełnie nie mają znaczenia i politykom zależy wyłącznie na własnym przetrwaniu w świecie postpolityki w imię zasady pecunia non olet.

Co z pozaparlamentarną alternatywą?


Niestety, w mojej ocenie, przed ugrupowaniami pozaparlamentrnej prawicy nie rysuje się świetlana przyszłość, prawdopodobnie znów wystartuje kilka mniejszych komitetów, z głównym, wspomnianym już podziałem, opcja konserwatywno-liberalna, no i chrześcijańsko-narodowa. Wyborcy niezadowoleni z głównego nurtu polityki, dostają sprzeczne sygnały, okazuje się, że Kongres mający za zadanie jednoczyć prawicę, to podrasowany UPR, w którym wcześniej doszło do podziału na UPR i Wolność i Praworządność. Ostatecznie do Kongresu Nowej Prawicy przystępuje jedna z frakcji w UPR, zaś druga startować będzie wspólnie z Prawicą Rzeczypospolitej. Generalnie nawet osobom dość dobrze zorientowanym w polityce trudno w tych podziałach, przetasowaniach i walkach frakcyjnych dojść do ładu. Jaki więc sygnał ma szansę dotrzeć do przeciętnego Kowalskiego czy Nowaka? Przekaz jest następujący: środowiska te są skłócone, niepoważne i od lat powtarzające ten sam scenariusz. W mojej ocenie wszystko wskazuje, że następne wybory to nadal parlament z czterema ugrupowaniami.

dr Patryk Tomaszewski

http://patryktomaszewski.wordpress.com/blog/

a. me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Prawica pozaparlamentrana w nadchodzących wyborach”

  1. Nie twierdze że SO jest konserwatywna ale skoro jak pisze nasz NaczRed: „nie traktujemy Marka Jurka poważnie ani jako naturalnego przywódcy polskiej kontrrewolucji, ani jako polityka prawicy, ani jako polityka w ogóle” – to skoro nawet MJ też konserwatystą ani prawicowcem nie jest to….

  2. Autor ma oczywiście całkowitą rację z tym niesumowaniem się elektoratów. Ale ja tłumaczyłbym to jeszcze trochę inaczej. Sądzę bowiem że programowo Prawica Rzeczypospolitej i Kongres Nowej Prawicy nie różnią się znowu aż tak bardzo. W każdym razie w realiach polskiej sceny politycznej jest im najbliżej. Przyczyna niesumowalności tkwi w czym innym. W dzisiejszej polityce kluczową role odgrywa personalizacja polityki. KNP to Janusz Korwin Mikke, zaś PRz to Marek Jurek. Bez tych polityków nie ma tych formacji, zaś obie formacje to takie fankluby obu wyrazistych, ale i zupełnie niszowych polityków. Problem polega zatem na tym, że zwolenników JKM i Marka Jurka nie da się sprowadzić do wspólnego mianownika. Dla zwolenników JKM Marek Jurek jest „niezjadliwy” i vice versa. Jednym słowem problem prawicy polega na braku charyzmatycznego polityka ( polityk partii/koalicji wschodzącej, atakującej zastany układ sceny partyjnej musi być charyzmatyczny) łączącego – że tak się mocno upraszczając sprawę wyrażę – wartości z rynkiem. Dopóki taki polityk nie zaistnieje, dopóty elektoraty małych partii prawicowych nie będą się sumować.

  3. @Centerum Censeo – nie masz nic do powiedzenia, wstrzymaj się. Nie rozumiem tego zbędnego wątku o Samoobronie. A co do meritum, oczywiście że nie da się w polskich warunkach pogodzić prawicy katolicko-nacjonalistycznej z prawicą wolnościową. Nowa Prawica walczy o elektorat PO i PJN, a Marek Jurek bije się o ludzi Rydzyka i Kaczora. Rozbieżne cele doraźne i odmienne koncepcje reformowania Polski wykluczają współpracę. Na pewno wątek osobowy o którym wspomniał p. Tadeusz Matuszkiewicz ma tutaj niemałe znaczenie, ale w sferze programowej również widzę przepaść. Dla wolnościowców priorytetem jest uwolnienie gospodarki, a dla nacjonalistów – zniszczenie Rosji i pomnik Lecha Kaczyńskiego na każdym placu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *