Przebłyski przy burzeniu Bastylii

Przy okazji 14 lipca warto zastanowić się nad genezą rewolucji i to głębiej, niż tylko międląc bezpośrednie katalizatory, w rodzaju przegranej z Anglią, encyklopedystów, czy afery naszyjnikowej. Nie – warto po raz kolejny zauważyć, że nie byłoby rewolucji we Francji – gdyby wcześniej nie zaistniał tam absolutyzm. Jest dzieckiem Richelieu i Ludwika XIV – Robespierre!

Centralizm, zniszczenie więzi – WZAJEMNYCH zależności – między monarchą, „pierwszym szlachcicem”, a resztą stanu drugiego, stopniowe ograniczanie roli ziem na rzecz stolicy – wszystko to szykowało grunt pod rewolucję, której wystarczyło usunąć już tylko jeden, przeszkadzający element – Króla. Zostając władcą absolutnym – monarcha stawał sam wobec równie absolutnego wroga. I przegrywał. To ciekawy paradoks, że tak jak absolutyzm zabił w końcu Francję – tak jego elementy faktycznie mogły na drugim krańcu Europy uratować Rzeczpospolitą. Nie ma bowiem… absolutnych lekarstw, skutkujących na każdą dolegliwość i w każdych warunkach. Trucizna dla jednych – bywa lekiem dla innych…

Czy tak musiały zdarzenia biec, czy można się było zatrzymać na reformach Richelieu bez fiskalizmu Mazariniego, zostawić prywatną rozwiązłość Ludwika XIV bez nadania libertynizmowi i relatywizmowi ideologicznego wymiaru albo powstrzymać całą finansową spekulatywność XVIII stulecia? Widać nie, skoro tego nie zrobiono. Ktoś mógłby uciec w pozorny banał, a w istocie błąd, że „zatem państwo nowożytne ma w sobie pierwiastek zagłady”. Nic podobnego. Państwo nowożytne konsekwentnie przechodzi kolejne etapy swych przemian, których najdoskonalszą emanacją w jednej odnodze były stalinowskie Sowiety, a my dziś jesteśmy świadkami kształtowania konwergentnie doskonałego ideału, czyli omnipotentnego e-imperium Stanów Zjednoczonych.

Z drugiej strony zwłaszcza oczywiście zbawienny wpływ silniejszej władzy na losy Rzeczypospolitej Szlacheckiej każe części następców Szkoły Krakowskiej bronić nie tylko (słusznie!) absolutyzujących prób w Polsce (np. Augusta II), ale i niesłusznie rozgrzeszać absolutyzm francuski. Oczywiście, ktoś z tego kręgu mógłby powiedzieć: „ale bez centralizacji i silnej władzy Francja uległaby sąsiadom, zwłaszcza w warunkach habsburskiego okrążenia”. Po pierwsze jednak – centralizacja na kształt francuski i faktyczny antytradycjonalizm nie wydają się niezbędnymi warunkami wzmocnienia władzy. Po drugie – to przecież Francja stanowiła jednak pionierski wzór dla przekształceń innych państw w oświeceniowej Europie. Czy naśladowałyby one Wersal, gdyby… go nie było? Po trzecie zaś, à propos geopolitycznych implikacji budowy absolutyzmu we Francji – to proces ten dał asumpt do pierwszej z trzech wielkich prób samo(?)unicestwienia tego wielkiego narodu, dokonywanych w odstępach stuletnich. Oglądając się na poprzednie lata wojen – każdorazowo po ok. półtorej dekady XVIII, XIX i XX stulecia, Francja o mało nie traciła całkowicie zdolności do przetrwania jako naród. Jak gdyby ktoś regularnie dokonywał upustu krwi i energii nacji mającej teoretycznie potencjał do zaproponowania alternatywnej organizacji geopolitycznej Europy, niż tylko statystowanie w boju Oceanu z Kontynentem.

„Ale Ludwik XVI powinien był strzelać!” – słyszymy znowu i często piszący to myślą nie tyle o tym gorącym lecie w Paryżu, ale i o petersburskiej zimie 1917 r. , a może nawet o Kijowie 2014 r., czy Tsiprasie negocjującym teraz z KE. Wszystko bardzo ładnie i pięknie. Tylko nieśmiało przypominam, że kiedy ten, który w lipcu 1789 r. prosił brata, żeby strzelać – sam 41 lat później taki rozkaz wydał, to nie było komu go wykonać. Jasne, można powiedzieć, że to przez tamten błąd – ale takie pieklenie się w duchu: „ale czemu ich wszystkich nie wymordowali!” bez oglądania się jak doszło do danego kryzysu nie ma większego sensu. Nb. żeby zostać przy czynniku ludzkim – to dla losów monarchii francuskiej w XVIII wieku charakterystyczne jest, że zawsze przedwcześnie umierali ci akurat Delfinowie, którzy rokowali pewne nadzieje na odwrócenie biegu dziejów. A więc u steru w takich właśnie, kryzysowych momentach stają niby jednostki przypadkowe – ale jednocześnie predestynowane do podjęcia akurat określonego typu decyzji.

Dowcip polega na tym, że kiedy współcześnie jakiś polityk staje przed dylematem – no, nazwijmy to, katechonicznym… – to przecież sam jest produktem systemu, który premiuje jednak kompromisowość, umiejętność ustępowania w określonych sytuacjach i świadomość, że wszelka aktywność jest w istocie częścią większego systemu, nawet jeśli głosi się jego zaprzeczeniem czy przeciwieństwem. Ma więc w sobie gen, który utrudni mu, jeśli nie uniemożliwi podjęcie określonego rodzaju decyzji. W przypadku Ludwika XVI, który przecież takiego procesu selekcji uniknął – pozostaje stwierdzenie, że został w najbardziej tragicznym tego słowa znaczeniu ŹLE WYCHOWANY.

Dziś takim źle wychowującym mechanizmem jest sama demokracja partyjno-medialna i istniejący geopolityczny ład światowy. Dopiero zdruzgotanie pierwszej za pomocą zmiany drugiego – uczyni zaprezentowany na wstępie dylemat realnym do rozstrzygnięcia. Wcześniej nie strzelą ani Ludwik XVI, ani Karol X, ani Mikołaj II, ani Janukowycz – ani Tsipras nie postawi się Merkel. Ani też Polska nie będzie wolna.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Przebłyski przy burzeniu Bastylii”

  1. Czyżby nadzieją był źle wychowany, inteligentny i energiczny, religijnie indyferentny cham? Pewnie tak, bo raczej nie zakompleksione wykształciuchy ani nie przerażeni perspektywą potępienia-za-rozlanie-krwi-drańskiej posoborowi „miłośmierdnicy”?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *