Putin w sukni balowej, czyli rzecz o Katarzynie II

Nie może więc dziwić, że od dawna mocno podejrzany ze względu na swe publikacje prof. Andrzej Andrusiewicz – akurat teraz wydał (czy w każdym razie rozkolportował) biografię rosyjskiego polityka, który podbił Krym, zajął Mało- i Noworosję i długo swym zwodniczym urokiem manipulował opinią Zachodu. Przecież wystarczy spojrzeć, by przekonać się, że Władymir Putin – to druga Katarzyna II!

Nawiasem mówiąc podejrzewam, że gdybym recenzji książki „Katarzyna Wielka. Prawda i mit” nie podpisał własnym nazwiskiem i z takim wstępem wysłał do paru „tygodników niezależnych” i „portali opinii” – to ukazałaby się z pocałowaniem ręki. Tak dalece bowiem sięgają w Polsce imprintowane nam uprzedzenia wobec Rosji, że uznając się za znawców jej historii, polityki, demografii, gospodarki – jednocześnie z ogromnym trudem przyswajamy jakiekolwiek konkretne informacje, burzące nam kilka podstawowych mitów, zupełnie wystarczających nam do dezawuowania, nielubienia, no i poczucia wyższości wobec wschodniego sąsiada.

W przypadku historii akurat sporo legend dotyczy właśnie Katarzyny II. Jako naród z kompleksami nie mamy bowiem odruchu, by nie umniejszać sztucznie wrogów, przeciwników, a zwłaszcza naszych pogromców i zwycięzców (bo i sobie przecież wystawiamy przecież przez to nie najlepsze świadectwo…). Z wielu, nawet prowadzonych w pozornie poważnym gronie dyskusji na temat dziejów Rosji i ich polskiej recepcji – wyłania się obraz pudelkowo-maglowej świadomości naszych rodaków. Caryca kopulowała z końmi (i ze zdrajcą Poniatowskim), budowano jej potiomkinowskie wsie, rozebrała Polskę (pewnie sama, bo czyja to faktycznie robota – przeważnie się nie dodaje) i tyle mniej więcej „wiedzy” przeciętnie wykształconemu Polakowi, nawet inteligentowi (?), czy politykowi wystarcza.

Praca prof. Andrusiewicza w sumie nie jest jednak skierowana do tych, co i tak wspomniane „wszystko” o Katarzynie II wiedzą – bo dla nich jest wszak nie tylko zbędna, ale i cholernie irytująca. Nie jest to też książka do czytelników, którzy biorąc dany tom w ręce muszą wiedzieć, czy jest on napisany „za” czy „przeciw” danej postaci, myśli, idei, bo bibliotekę chcą mieć jak wybory polityczne – ukierunkowaną i jednorodną. Nie, „Katarzynę Wielką…” przed takim zbyt łatwym znalezieniem odbiorcy bronią… słabości warsztatowe autora. Ten jest bowiem badaczem znakomitym, łowcą i kompilatorem źródeł, ale jednocześnie… słabym piszącym. Widać to było już na przykładzie fundamentalnej, acz strasznie przecież powtarzalnej i chaotycznej „Cywilizacji rosyjskiej”1. Choć rzecz to świetna – i z tomu na tom coraz lepsza, a w części trzeciej, dotyczącej rosyjskiej nowoczesności, także tej sowieckiej – w warunkach polskich nader oryginalna, lecz jednak napisana z iście profesorską topornością formy. Z biografią imperatorowej jest lepiej – jednak na szczęście niewiele lepiej. Zbierając fakty, dane, opinie na temat Katarzyny – prof. Andrusiewicz nie sięga po łatwe oceny i wnioski, nie wartościuje, otrzymujemy więc obraz wystarczająco złożony, by zrozumieć, że zwycięzca na jednym politycznym polu – może remisować na innym, a patować całą rozgrywkę. I to taką, która nie ma początku, ani końca, bo przecież jest dziedziczona po poprzednikach i mniej lub bardziej płynnie przekazywana następcom. Zwłaszcza, że gdy tak jak w przypadku Rosji – chodzi o grę na geopolitycznym poziomie najpierw makroregionalnym, a z czasem globalnym.

Nawet pewna część historyków rosyjskich zgadza się, że przydomek „Wielka” bardziej przysługuje innej carycy, Elżbiecie Piotrownej. To ona przywróciła równowagę w państwie rozkolebanym nieprzemyślaną i zbyt szybką modernizacją, to ona o mało na zawsze nie zgniotła genetycznego wroga Słowiańszczyzny – Prus (a przy tym ograniczyła wpływy niemczyzny w Imperium). A jednak wielką nazwano Katarzynę… Niemkę ze Szczecina, która jednocześnie okazała się tak bardzo rosyjska.

Jej portret, nawet nie oglądany z wykoślawionej polskiej perspektywy – nie wolny jest od cieniów. Długie panowanie meandrowało i na dobrą sprawę myśląc w kategoriach polityki historycznej każdy niemal obóz znalazłby w jego dziedzictwie coś do nawiązania – bądź potępienia. Jak bodaj żaden inny współczesny władca tępiła masonerię i jej wpływy – no ale to właśnie z jej rządami wiąże zwiększony napływ i wzrost znaczenia Żydów w Rosji. Schlebiała encyklopedystom, wolnomyślicielom, żelazną ręką trzymała wszystkie wyznania – ale jednocześnie szanowała ich rolę społeczną, zachowując złotą równowagę i swoiste upaństwowione równouprawnienie prawosławia, katolicyzmu i islamu w ramach Imperium. Wg dzisiejszych norm była zadeklarowanym liberałem ekonomicznym – zlikwidowała ówczesne „ministerstwo przemysłu”, czyli Kolegium Manufaktur argumentując, że przedsiębiorcom państwo powinno po prostu nie przeszkadzać. W realiach po słowiańsku wspólnotowej Rosji otworzyła szeroko drzwi industrializacji, w miejsce obszcziny na roli widząc niewolę pańszczyźnianą w rodzącym się przemyśle, tworzyła zaczątki burżuazji – a jednocześnie ostatecznie załamała państwową walutę, inflację i długi publiczne, które zaciążyły nad naśladującą zachodni kapitalizm gospodarką rosyjską XIX wieku. Nie ufała Prusom, chciała starcia z historycznym, a nigdy niedookreślonym wrogiem Słowian, czyli Wielką Brytanią, ale wojowała z tamtymi tylko pośrednio, via Turcja i Szwecja, snuła marzenia o środkowoeuropejskim koncercie mocarstw, nie rozumiejąc jak łatwo Berlin i Wiedeń zdradzają swą kontynentalność dla doraźnych korzyści. Najdotkliwszym tego dowodem była sprawa polska, ostatecznie przecież przez Katarzynę – i Polaków – przegrana. Skądinąd zresztą akurat ten szczególny dla dziejów i Polski, i Rosji element, czyli relacje imperatorowej z wiecznie sprawiającą kłopoty, za to nieświadomą własnych interesów, celów i potrzeb Rzecząpospolitą – wciąż czekają na solidne opracowanie, także w oparciu o źródła rosyjskie, jednak praca prof. Andrusiewicza i tak jest sympatycznym przyczynkiem w tym zakresie.

W Polsce nie widzimy w Katarzynie II wielu cech dostrzeganych na Zachodzie (nie ze względu na pre-heglowskie ukąszenie, tylko brak uprzedzeń) i rzecz jasna w Rosji – jak np. swoistego piękna jej emocjonalno-intelektualnego związku z Grigorijem Potiomkinem (polskim szlachcicem, który przy innym układzie na politycznej szachownicy mógł być nawet naszym królem…). W carycy chcemy oglądać jedynie potwora, który zniszczył nasz kraj – i jest to obraz bardzo sugestywny. Tak bardzo bowiem nie chcemy przyznać, że zniszczyliśmy go sami. I że robimy to ponownie, zabijając zdolność przytomnego myślenia i znajomości faktów.

Tak jak pokoleniom Polaków zasiano bowiem nienawiść do Bogu ducha winnej – bo przecież Rosjanami, a nie nami władającej carycy – tak i dziś jakieś zwierzęce instynkta mamy żywić do obecnego rosyjskiego przywódcy. No ale za co niby mielibyśmy go lubić?! Tama żyła z końmi, ten nam zabił prezydenta. Tamta to jakaś napalona imperialistka – ten też jakiś niewyżyty, Krymu mu mało! No cóż, może więc zestawiając małą, krępą szczeciniankę, zwaną przez Zachód „Semiramidą Północy” i małego cwaniaka w toboku, po KGB-owskim szkoleniu – zrozumiemy w końcu, że polityka nie sprowadza się do lubienia, tylko do zrozumienia i osiągania własnych interesów. W tym zakresie praca prof. Andrusiewicza faktycznie wyszła w niezwykle dobrym momencie, a przydać się może nawet do paru więcej analogii, niż tylko zajmowanie Krymu i radość w Noworosji.

Putin, jak i genetycznie Katarzyna – to odruchowy zapadnik. Człowiek całym swoim życiem nastawiony na „modernizację” (czyli w istocie westernizację) kraju oddanego w rządy. Polityk chętnie widzący aplauz Zachodu, opinii publicznej, a także tanie i szybkie efekty oraz deklaratywne li tylko projekty, kończące się słabym tylko następstwem. Ale i prezydenta Federację, i imperatorkę niosła historia. Nie biernie, bo człowiek świadomy może i powinien (w ramach swych zdolności) wszak na nią wpływać. Może w innych realiach Rosja mogłaby mieć lepszą carycę, krew z krwi Romanowych, nieco bardziej szczerą w tym co robiła, jeszcze bardziej rosyjską, sięgającą po cele, które wówczas wcale się ważnie nie wydawały, za to na pewno istotne dziś dla nas. Ale Rosja dostała księżniczkę von Anhalt-Zerbst – i uszanowała ogrom jej dokonań nadając jako jednej z dwóch osób na tronie carski przydomek „Wielkiej”. Federacja mogłaby mieć o wiele lepszego prezydenta. Takiego, który nie wyszedłby ze szkoły sowieckich służb specjalnych, domagającej się „liberalizacji systemu”, a przez to niweczącej dzieło Stalina i wszelkie szanse na globalne zwycięstwo nad Zachodem. Który nie otarłby się ani o sobczakowską, leningradzką szkołę transformacji, ani o jelcynowską Familię. Który rozumiałby eurazjatycki imperatyw Rosji. Tak, w snach Rosja mogłaby mieć takiego prezydenta. Ale Rosja się obudziła i ma takiego przywódcę, jakiego mieć może. Tak jak jej historię budowali historyczni carowie, a nie bajkowi towarzysze Ilji Muromca. Ta historia nie musi nam się podobać (ostatecznie to my kilkaset lat temu mogliśmy wygrać tę rozgrywkę z Moskwą), ale warto ją znać. Bez opowieści o współżyciu z końmi jako dominancie naszej świadomości historycznej i z paroma naprawdę przydatnymi skojarzeniami np. że reguły polityki od stuleci pozostają niezmienne.

Konrad Rękas

Andrzej Andrusiewicz, Katarzyna Wielka. Prawda i mit. Warszawa 2012

1Andrzej Andrusiewicz, Cywilizacja rosyjska, t. 1-3, Warszawa 2005-2009

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *