Jedni płaczą: – Jak możecie tak sugerować wszystkim te jakieś interesiki polityczne, to było po prostu takie Wielkie, Patriotyczne Przeżycie! Drudzy się zżymają: – Ale jaka polityka, to FASZYZM, FASZYZM!!! Tego nie ma co rozbierać na drobne! I weź tu, człowieku, coś analizuj…
Na wszelki więc wypadek zastrzega, że zajmuje go polityczny aspekt Marszu Niepodległości, przeżywanie i oburzenie zostawia więc lepiej w tych kierunkach wykwalifikowanym.
Jak ukraść Marsz
Oczywiście, poprzedzające Marsz wystąpienia Hanny Gronkiewicz-Waltz (a także Rafała Dudkiewicza) były prowokacją, obliczoną na wywołanie kolejnych burd i zamieszek, w dodatku wpisującą się w ciąg gównoburz między głównymi partiami, w których środowiska prawdziwie patriotyczne są co najwyżej pionkami. Bezdyskusyjne też powinno być dla wszystkich, że marsze ku czci niepodległości powinny móc przejść przez Warszawę, Wrocław czy którędy tam sobie chcą. Równie jednak oczywistym było przed ostatnim 11 listopada i jest dziś, 12. – że Marsz Niepodległości to bardzo sympatyczne hasło, które jednak dotąd niczego wartościowego sprawie polskiej nie przyniosło. I nie zanosi się, by uległo to zmianie.
Do pewnego stopnia zadziwiające mogło być jedynie jak wielką ekscytację wzbudziła ewidentna wzbudziła kolejna ustawka PO-PiS-u, co przez dwa dni poprzedzające Marsz przynosiło szmerek w duchu: „teraz się zacznie! Przecież ludzie muszą kiedyś przejrzeć na oczy…” itd. Jasne, przynajmniej część organizatorów i świadomych uczestników Marszu Niepodległości od razu zdała sobie zapewne sprawę co naprawdę zaszło – jednak dość było przewinąć FB by zauważyć, że prowokacja odniosła swój cel. „Ale IM prezydent pokazał, uratował nasz Marsz, Vivat prezydent, vivat premier, vivat PiS!” – słychać było coraz szerzej. A po frekwencyjnym sukcesie całej imprezy, spowodowanej tak rocznicą, jak i zawsze zachęcającym Polaków zabranianiem – nawet sceptycy musieli nabrać wody w usta, bądź przyłączyć się do chóru dziękczynnego wobec władz. Bo wobec 200 czy 250 tysięcy maszerujących znaczy jakieś 100 rewizji, zatrzymań i zastraszeń dokonanych prewencyjnie przez ABW i policję? Przecież to aż nie wypada psuć atmosfery sukcesu…
I tak oto PO-PiS w swojej wiecznej pozorowanej kłótni – odebrał w końcu tym biednym, letnim, pro-systemowym „narodowcom” nawet ich Marsz – a ci nawet nie mają jak się poskarżyć, musząc odbierać gratulacje za sukces, który oznacza ich polityczną porażkę. Żałosne to, bo w przecież przyzwoiciej i uczciwiej jest choćby i z osławionym Czarnym Blokiem z jednej, a jakimiś „lewakami” z drugiej, czy z kim jeszcze – ale iść i działać NAPRAWDĘ w intencji niepodległości, a nie tylko spacerować na sznurkach tych pilnujących, by Polska niepodległa nie była. Smutno żartując można wszak zauważyć, że prezydent Andrzej Duda dlatego nadał Order Orła Białego 25 historycznym postaciom „zasłużonym dla polskiej niepodległości” – bo nie udało się dobrać z żyjących polskich polityków 25 z taką samą zasługą.
Iść – ale dokąd?
No dobrze, ale mówmy poważnie – z drugiej strony co miało Stowarzyszenie Marsz Niepodległości zrobić? Środowisko to za swoje jedyne aktywa uważa frekwencję na Marszu – a założono (zapewne słusznie), że większość uczestników nie zrozumiałaby konfrontacji z prezydentem i rządem. Zresztą, umówmy się – Marsz w swej dużej odmianie miał być tylko mitotwórczym zapleczem RN. Zatem gdy inicjatywa ta się nie powiodła – okazało się, że nie wiadomo co z MN zrobić i do czego ma on służyć. To więc trochę tak, jakby ci ukradli rower, ale bardzo nie płaczesz, bo wcześniej obcięło ci nogi…
Niestety też jednak – przecież niczego innego nie można się było spodziewać, mimo zuchowatego startu inicjatywy MN i zapomnianego już samozadowolenia założycieli RN, wypowiadających się stale w duchu: „He, he! Teraz MY wam pokażemy jak się zakłada PRAWDZIWĄ partię narodową”. Zabawne skądinąd, że jak wyszło – wiadomo, a ci sami ludzie jakoś z tonu spuścić nie umieją – choć rozwiało ich już po nader skłóconych grupkach, z których wiele łączy wciąż to samo marzenia, które wszak legło u podstaw i samego mega-Marszu, i powstania RN: żeby się jakoś załapać na listy PiS! Może teraz się uda? Wszak i PiS, i zwłaszcza prezes Kaczyński są tak znani z dotrzymywania słowa…
Już tylko na marginesie można przy tym przypomnieć, że przecież polityczna i ideowa degeneracja środowisk post-narodowych datuje się już od czasu Ligi Polskich Rodzin, która nawet pozbywszy się Macierewiczów i Olszewskich – nadal uparcie pozycjonowała się jako typowa centro-prawica III RP, zamiast przedstawić odrębną, endecką propozycję programową dla Polski. I do dziś z tych kręgów żaden znaczący głos realnie nie-systemowy nie zabrzmiał – nie ma więc powodów do zdziwienia, że nie doszło do tego i w listopadzie 2018 r. To samo podejście mści się bowiem nadal na epigonach LPR, a nawet tym pokoleniu Wszechpolaków czy innych młodych narodowców, dla którego Giertych jest już tylko zdrajcą z TVN. Choroba giertychowska jednak wciąż niszczy ruch narodowy – ten małą i ten wielką literą.
Nie inaczej było i przy ostatnim wymuszonym targu (?) o Marsz. Jasne, jego twórcy zostali pozbawieni w sytuacji bez wyjścia i do tej pory zmuszeni są robić dobre miny do gry fatalnej. A przecież muszą wiedzieć, że mechanizm jest zawsze jeden – jak przy koalicji Samoobrony i Ligi z PiS. Uznanie silniejszego podmiotu za równoważny ideologicznie, „słusznościowo” – kończy istnienie podmiotu słabszego. Można go bowiem popierać tylko, jeśli ma ekskluzywnie rację. Jeśli rację ma TEŻ ktoś silniejszy – to przejmuje zwolenników tejże racji. Nieważne – procent, czy dwa. W końcu chodzi o fundamentalną zasadę: na lewicy niech zakwita tysiąc kwiatów, najlepiej jak najskrajniejszych, aborcyjnych, transpłciowych, femi-wieszakowych i co tam jeszcze da się po kawiarniach wymyśleć. Na prawo od PiS – nie może być miejsca nawet na ćwierć procenta niezależności!
I w tym kontekście, zero-jedynkowo widzieć należy sukces Marszu – a nie w jego odbiciu w mediach, zawsze zachodnich, czy giewałtach czynionych wśród „demokratów”, nie mówiąc o szczerych „antyfaszystach”. Pamiętajmy, Prawo i Sprawiedliwość działa zawsze tak, jakby nie istniało jakieś środowisko międzynarodowe i jego reakcje. Liczy się wyłącznie polityka krajowa i przekaz do własnych wyborców. A przekaz po 11 listopada jest zaś prosty: Marsz Niepodległości był wiecem poparcia dla rządu. To rząd odniósł niebywały sukces organizacyjny mobilizując 200 tysięcy Polaków. I ciszej: nikt nie obejdzie Prawa i Sprawiedliwości od strony prawicowej i patriotycznej. Jacyś Włosi i gadanie BBC nie mają więc dla partii rządzącej żadnego znaczenia.
Nie kłócić się o Włochów
I nie powinni go mieć także dla przeciwników rządów PiS, to znaczy tych rozsądnych, choć ideowych, to znaczy rozumiejących DLACZEGO przede wszystkim należałoby tę partię niepolskich interesów odsunąć od władzy w Polsce. Niestety, przyglądając się niektórym reakcjom na Marsz znajduję tylko potwierdzenie dawnej obserwacji, że to umowna prawica bywa lepiej przystosowana do tzw. sojuszu przeciwieństw. Ponieważ w ogóle taką możliwość przyjmuje jakiś niewielki odsetek narodowców, konserwatystów, tradycjonalistów i innych – więc mają to już przepracowane, nie wyrywa się z nich antykomunizm, znoszą jakoś antyreligijność, uśmiechają na frakcyjność czy wieczne dywagacje o Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji itp. Jakoś też jednak jest, że kiedy ci z prawdziwego prawa przychodzą z wyciągniętą ręką do tych z ideowego lewa – to tam ciągle hula antyfaszyzm, jak pod Guadalajarą, wieczne fumy, pretensje i oczekiwanie, że się najpierw złoży samokrytykę i samemu uda na reedukację na Sołowki. Nieco to nużące…
Bo w efekcie wystarczy jakaś prowokacja nie wymagająca nawet dużego wysiłku, a już nieliczna w naszym kraju grupka osób jakoś tam zorientowanych geopolitycznie i zdających sobie sprawę z obecnej złej sytuacji Polski – bierze się za dyskutowanie o faszyzmie, roli Włoch w II wojnie światowej – i nawet całkiem rozsądni ludzie wchodzą na najkrótszą drogę by się na śmierć i życie pokłócić. A przecież antyfaszyzm jest dziś taką samą zabawka rzucaną naiwnym przez plutokrację – jak antykomunizm. I warto, żeby i na prawicy, i na lewicy w końcu to dostrzeżono, zanim innym razem koledzy z prawicy też w końcu stracą cierpliwość i po prostu nie będą mogli znieść, żeby nie wzniecić dyskusji dajmy na to o Brygadach Międzynarodowych, a kiedy indziej zaś ktoś poruszy problem mandżurski czy cokolwiek innego. 1.000 spraw historycznych i ideologicznych można wszak znaleźć i wywlec, żeby się podzielić I to dopiero jest problem, a nie faszyzm z komunizmem razem wzięte. Geopolitycznie Polska leży i kwiczy, a tu harce i duperele w głowach i na ustach!
Z braku innych zajść i problemów zaraz obok Włochów najważniejsi są oczywiście „Ruscy”. O rzekomym „szczuciu” RT na Marsz Niepodległości, ochoczo doniosła… „Gazeta Wyborcza”, zawsze przecież zainteresowana, by dobrego imienia polskich inicjatyw narodowych bronić. A tymczasem w RT-owskiej relacji z MN niczego obraźliwego nie było. Cytat z zeszłego roku? No przecież prawdziwy. Informacja o udziale „skrajnej prawicy” z Zachodu? No bez żartów, a jak się ci goście sami pozycjonują – jako umiarkowane centrum? Jeśli jednak ktoś naprawdę poczuł się urażony – to niech chociaż zrozumie przyczynę. Otóż stanowisko RT nie wynika bynajmniej z jakiejś nadzwyczajnej „antypolskości” tej stacji – tylko z jej LEWICOWOŚCI. Nie trzeba znać realiów rosyjskich, żeby się zorientować, że RT ma określone sympatie ideowe. Tak dobierani są np. zagraniczni komentatorzy i współpracownicy tej anteny. To może być szok dla domorosłych rusoznawców, ale TAM też są różne poglądy – w tym przypadku nieco wyczulone po prostu na wszelką, więc i polską prawicę. Ot i cała tajemnica…
Tandeta, żenada, potworek i dwa ważne pomniki
Wróćmy więc od spraw błahych i zastępczych – do zasadniczych. Marsz był bez wątpienia frekwencyjnym sukcesem i pomimo jego nacjonalizacji przez PiS bodaj najjaśniejszym punktem obchodów. Poza tym było już tylko gorzej. I jak mogło być inaczej, skoro najważniejszym wydarzeniem poza MN było odsłonięcie wyjątkowo szpetnego pomnika Lecha Kaczyńskiego[i]? Jak zwykle też dobre chęci przegrywały z umiejętnościami – rocznicowy spot Polskiej Fundacji Narodowej kapkę za wolno się rozkręca i przed skipowaniem go widza może powstrzymać tylko zakład czy to reklama kolei czy biura podróży. Choć przynajmniej nie jest kolejną nieczytelną zagranicą i przeładowaną kreskówką z husarią, Stalinem i papieżem… (co oczywiście i tak nie tłumaczy śmieszno-małostkowego wygumkowania Pałacu Kultury). Pastwić można się, jak zawsze, nad tandetą telewizyjną – przy czym nie chodziło nawet o to, że wykonawcy jubileuszowego koncertu nie umieli śpiewać, technicznie jak coś nie piszczało, to słychać było głosy z reżyserki albo psuł się mikrofon wybitnego tenora (akurat nie przy głosie) itd. Kuriozalna była raczej merytoryka, śmieszno-straszne komentarze lektora: II RP jako kraj sukcesu, inspirującego Hollywood, ale już z PRL-u tylko bieda i represje. Reforma rolna wymieniona jako zbrodnia komunizmu. Operacja Polska była (nieco ni priczoł) – ale nazizmu prawie wcale. Aktor w jesionce Dżokera coś wrzeszczał, ciągłe przebieranie jakiegoś serialowca za Piłsudskiego było jasełkowe i nawet Kukiz był nie w formie. Było zresztą nie tylko marnie – ale i podle, żenujące. To się nie śniło… Takie „Wiadomości” uznały oto, że 100-lecie niepodległości najlepiej uczci materiał na temat… nierozerwalnej przyjaźni polsko-amerykańskiej. I oni naprawdę równocześnie oburzają się na relacje z Sowietami w czasach PRL… Cóż, może za 100 lat będzie lepiej?
Na szczęście nie zawiodła strona społeczna i kiedy opadną emocje związane z Marszem i szczęśliwie zapomnimy występy oficjeli – pozostaną pomniki Wincentego Witosa i Ignacego Daszyńskiego, o których wzniesienie postarała się strona społeczna. I chwała jej za to, bo to chyba wszystko.
Nadzieja Niepodległości
Nawet ten pobieżny przegląd pozwala zauważyć i porównać: najlepiej wypadło… 70-lecie Niepodległości Polski. Właśnie tak – rok 1988 był rokiem nadziei, wszystko było nowe, świeże. Ta twarz Piłsudskiego na każdej pierwszej stronie tygodnika, te rzewne opowieści lwowsko-wileńskie i całkiem rzeczowe opracowania historyków, to zachłyśnięcie się historią – cała ta autentyczna radość miała miejsce na końcówce komuny, ale już w poczuciu nadchodzącej zmiany. Zmiany, od której tyle oczekiwano – a która polską niepodległość uczyniła czysto teoretyczną. I którą cechuje tak fatalny brak smaku przy organizowaniu kolejnych rocznic…
Dziś bowiem można odnieść wrażenie, że przesadza się w Polsce z personifikacją pojęć takich jak II Rzeczpospolita. Fakt, że miała urodziny – ma ewidentnie nakazywać mówienie o jubilatce wyłącznie w superlatywach, wmawiając, jaka była bogata, potężna i szczęśliwa – i w zasadzie żyłaby do dziś, gdyby nie umarła (pardon, gdyby jej nie zamordowano). Takie podejście jest wprawdzie emocjonalnie zrozumiałe, jednak po pierwsze – zupełnie ahistoryczne. A po drugie – poważnie utrudnia analizę czemu RP Trzecia – też prezentowana jako zdrowizna i piękność – jest chora, bezsilna i w stadium wewnętrznego rozpadu? Fałszywy entuzjazm na pokaz może i dobry bywa na pokaz i od święta, ale leczenia umierającego z pewnością nie ułatwi. Świeczki stulecia już zdmuchnięte, a jeśli nie spoważniejemy – to w następnej kolejności będziemy Polsce zapalać znicze.
Właśnie najpoważniej – kręciłem głową, kiedy „opozycja demokratyczna” starała się drażnić PiS bezmyślnym powtarzaniem słowa „Kon-sty-tu-cja” – bo ani ona w Polsce zagrożona, ani szczególnie szanowana, ani robiąca na rządzących wrażenie. Czy jest – czy jej nie ma, każdy miał i ma ją za nic, hasło i narzędzie. Efekt żaden.
Oto jednak pojawił się termin bynajmniej nie nowy, który wyraźnie na PiS działa jak płachta torreadora, który wywołuje nie irytację, ale wręcz wściekłość władzy, prowokując do agresji, ślepych oskarżeń, kradzieży, a nawet użycia wojska. To słowo, którego władza tak nienawidzi, którego tak się boi, że aż nie pozwala w jego imię samodzielnie manifestować, które musi zawłaszczyć i przekręcić – to NIEPODLEGŁOŚĆ.
Bo Ona jest naprawdę ważna. Bo Ją naprawdę sponiewierano i Polakom odebrano. Bo pod Jej sztandarem można i należy ruszać przeciw każdej władzy, która Ją sprzedaje. NIEPODLEGŁOŚĆ jest dziś najsilniejszym hasłem anty-rządowym. Jest najpiękniejszym hasłem polskim. I wokół niego powinniśmy się skupiać.
Konrad Rękas
[i] Notabene, skoro pomniki Lecha Kaczyńskiego są brzydkie, nieforemne, nieproporcjonalne, wręcz pokrzywione – to znaczy, że są po prostu… realistyczne.
Racja panie Rękas. Krzyczą „raz sierpem raz młotem” a nie widzą prawdziwego wroga.