Romansidła i poradniki

Ostatnio przeszedłem się po księgarniach warszawskich. Żadna z nich nie zajmuje sześciu pięter. Zresztą po co miałyby zajmować tyle miejsca, skoro ani nie drukuje się w Polsce dużo książek, ani tym bardziej nikt ich nie czyta? Prymitywna telewizja, tabloid i internet zastępują całkowicie czytelnictwo. Widać to także po warszawskich księgarniach, które odwiedziłem. W niektórych z nich nie byłem od dosyć dawna. Ku mojemu zaskoczeniu jeszcze istnieją, jeszcze nie zbankrutowały. Ale większość z nich została mocno przebudowana i przemeblowana. Charakterystycznej zmianie uległo ustawienie poszczególnych działów. Szczególnie rzuciło mi się to w oczy w tych księgarniach, gdzie dawno nie byłem. Doszło do autentycznej miniaturyzacji działów z książkami poważnymi, naukowymi czy popularno-naukowymi. W to miejsce rozrosły się działy z romansidłami, poradnikami, samoukami i komiksami. Nie spodziewam się, aby księgarze świadomie tępili książki poważne. Rynek wymusił takie zmiany, ponieważ książki te nie sprzedają się. Czym co głupsze, tym sprzedaje się lepiej. Księgarnia albo dostosuje się do tego trendu, albo upadnie. Rynek z poważnymi książkami stopniowo przenosi się do internetu. Książkę taką drukuje się w nakładzie 200 sztuk, ale jej okładka figuruje w 300 księgarniach i księgarenkach on-line.

Uczniowie i studenci wykazują dziś podobną tendencję. Wszyscy narzekają – od nauczycieli w podstawówce po profesorów uniwersyteckich – że z roku na rok spada poziom uczniów i studentów. Mówi się wiele i chętnie o „pokoleniu telewizyjnym” lub „generacji obrazkowej”. Jego przeciętny przedstawiciel powoli popada we wtórny analfabetyzm, zatracając nie tylko przyjemność, lecz wręcz i umiejętność czytania. Szerzy się nowe schorzenie: „literofobia”, szczególnie, gdy litera ta ma charakter drukowany, zamiast być na ekranie komputera. Internet promuje czytelnictwo nowego rodzaju: informacje i teksty krótkie, ubogie intelektualnie, odwołujące się do sprymitywizowanych emocji, gdzie rzuca się proste hasła. Tekst internetowy większy niż dwie strony maszynopisu nie jest czytany, ponieważ jest za długi. Znalazłem ostatnio na internecie – o moim środowisku – myśl, że trudno jest z nami współpracować, ponieważ jesteśmy „nadmiernie oczytani”, a więc trudno z nami rozmawiać o polityce. To prawda, polityka polska uległa totalnej prymitywizacji i rozmowa o niej polega na wyzywaniu się, rzucaniu hasłami-wytrychami w rodzaju „Smoleńsk”, „trotyl”, „mowa nienawiści”, „faszyzm”, „nietolerancja”, „prawa człowieka”, „homofobia” itd. Specjaliści od marketingu politycznego wprost nauczają, że ludziom – szczególnie gdy występują jako tłum wyborczy – nie należy absolutnie niczego racjonalnie tłumaczyć. Przecież tłum i tak niczego nie rozumie, a więc trzeba mu rzucać proste, prostackie hasła, odwoływać się do emocji, wzbudzać nienawiść do wroga politycznego. Czym mniej rozumu, a im więcej uczuć, tym więcej głosów wyborczych. JKM nigdy tego nie pojmował, uparcie próbując ludziom coś tłumaczyć, podawać przykłady, wyliczać, egzemplifikować. Dlatego nigdy nie był i nigdy nie zostanie premierem lub prezydentem. Ogół kompletnie tego nie rozumie i chce się tylko dowiedzieć „kto nakradł” i jak było z tym „trotylem”? Afera wokół Smoleńska idealnie wpisuje się w poziom intelektualny przeciętnego wyborcy.

Ktoś powie, że tak być musi. Lud pełni obowiązki ludu, a jego obowiązkiem podstawowym jest być głupim i łatwowiernym. Tak było od zawsze. Jednak obok tłuszczy zawsze istniały jeszcze jakieś elity. Przecież te księgarnie, które winny mieć obszerne działy z książkami poważnymi, skierowane są nie do gawiedzi, ale do elit. Fakt, że poważniejsze działy zaczynają się radykalnie kurczyć wskazuje, że elita zanika. Można nawet zauważyć interesującą prawidłowość: czym powszechniejsza stała się edukacja, także na poziomie uniwersyteckim, tym bardziej spada przeciętny poziom intelektualny magistra. Nawet jest jeszcze gorzej, czym więcej jest absolwentów studiów wyższych, tym mniej jest pośród nich ludzi na poziomie uniwersyteckim w tradycyjnym rozumieniu tego terminu. Wydawałoby się, że jeśli zwiększymy liczbę studentów, to zwiększy się mnogość absolwentów, a pośród nich ludzi wybitnych z pewnością nie ubędzie. To była błędna rachuba. Autentycznych członków elit intelektualnych od zwiększenia liczby absolwentów nie tylko nie przybyło, lecz wręcz ubyło. Obserwację tę potwierdza stan polskich księgarni, od którego zacząłem ten tekst. Skoro przybywa „wykształciuchów” a ubywa autentycznych inteligentów, to księgarnie zwijają działy z poważną literaturą, a rozbudowują te z romansami i poradnikami. Rynek księgarski jest dosyć dobrym odzwierciedleniem dla panującej tendencji intelektualnej inwolucji (czyli ewolucji wstecz).

Można zauważyć ciekawą tendencję: za tzw. komuny, gdy wolność słowa i druku była mocno ograniczona, ludzie czytali i ogólnie przedstawiali wyższy poziom intelektualny niż dziś. Gdy od 1989 roku każdy mógł pisać, mówić i wydawać co tylko chce, to wydawać by się mogło, że dopiero teraz polski intelekt będzie się rozwijał. Nic z tych rzeczy. Po niecałym ćwierćwieczu demoliberalnej „wolności” doszło do uwstecznienia. Jan Engelgard, po lekturze mojej książki o mediewalnych polemikach politycznych odnośnie władzy papieskiej, sformułował interesujący wniosek: „Po lekturze tej książki trudno nie dojść do przekonania, że poziom intelektualny późnośredniowiecznych polemik politycznych był znacznie wyższy niż we współczesnej Polsce„. No tak, ale w Średniowieczu nie mieli „społeczeństwa otwartego” ani „wolnych mediów”.

Adam Wielomski

Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Romansidła i poradniki”

  1. Moim zdaniem empik caly czas trzyma klase i nie ma problemu z dostaniem tam literatury naukowej. Poza tym trzeba być swiadomym, że rynek sprzedazy ksiazek troche zmienil swoje oblicze, gdyż ludzie masowo przerzucili się na internetowy zakup książek, co siła rzeczy musiało się odbić negatywnie na mniejszych ksiegarniach. Moim zdaniem własciwej elity ani nie przebywa ani nie ulega pomniejszeniu – jest to stały odsetek w spoleczenstwie i naturalnie znikomy procent konsumentow na rynku wydawniczym. Absurdem jest wzbudzać oczekiwania żeby rynek książki ambitnej w pełni się skomercjalizował – innymi słowy – stał się produktem masowym. Masa ciągnie w dół! Osobiście dostrzegam zbyt dużo literatury naukowej na rynku książkowym, którą mnoży sie jak grzyby po deszczu m.in. dzieki panstwowym dotacjom. Przyczynia się to do tego, że lepszym książkom w tym dziale(zwykle tym nie dotowanym) trudniej się wydostać spod ogolnego zasyfienia półek mało treściwą literą – a tym samym – ambitnym książkom trudniej będzie na siebie zarobić, bo dochodzi do nie sprawiedliwej konkurencji.

  2. Bardzo celny tekst. Ja bym dodał do tego drobną uwagę – z własnych obserwacji: często w Polsce słyszy się narzekania, że książki jako takie (nie rozróżniając ich już nawet na poradniki i literaturę naukową) są drogie – i to często też wśród ludzi, którzy z racji wykształcenia powinni co najmniej pretendować do klasy średniej… natomiast nigdy nie słyszałem utyskiwania na wysokie ceny alkoholu albo papierosów, a sprzedaż drogich gatunków Whisky rośnie w kraju rok do roku.

  3. Istotnie, księgarnie nie mają dziś większej wartości, choć np. w Wawce (a także w Lublinie, bo w Chełmie już niestety nie) jeszcze ciągle wiem gdzie można pobuszować (nb. niegdyś właśnie kol. Engelgard podpowiadał mi te adresy). Nie mniej jednak warto docenić sieć i wydawnictwa akademickie. Dziś ma się dostęp do interesujących doktoratów, które niegdyś albo by nie powstały, albo i tak byśmy się o nich nigdy nie dowiedzieli. Naszą księgarnią (i antykwariatem oraz biblioteką) jest więc w dużej mierze komputer.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *