Rozdwojenie

.
Truizmem jest twierdzenie, że polska opozycja nie ma charakteru prawicowego, choć za taką się powszechnie uważa. „Prawdziwi patrioci” z PiS-u odwołują się bowiem do tradycji lewicy niepodległościowej reprezentowanej niegdyś przez obóz Józefa Piłsudskiego i PPS. To siły o rodowodzie jakobińskim, które w haśle „za wolność waszą i naszą” widzą przesłankę niepodległości różnych europejskich nacji wywalczonych drogą emancypacji od ciemiężących wolność ustrojów dynastycznych – głównie rosyjskiego caratu. Radykalna rusofobia tej formacji zabija ślady realizmu politycznego, interesu gospodarczego i kategorii polskiej racji stanu. Jak już wielokrotnie dowodzono w artykułach publikowanych na niniejszym portalu (między innymi przeze mnie) – partia ta stoi na antypodach wszystkiego tego co w polskiej tradycji politycznej uważane było za prawicę. 

Błędem byłoby jednak twierdzić, iż formacja ta nie wniosła pewnych zasług dla polskiego życia publicznego. Nie tylko, że dokonała zjednoczenia prawicy, udało jej się także przeprowadzić symboliczną dekomunizację Polski – polegającą na wyperswadowaniu obywatelom naszego państwa, brzemiennego w skutki faktu, że komunizm był „be” i w związku z tym cała lewica jest „be”. Wystarczy przypomnieć sobie wieloletnie rządy komunistów w naszym kraju w latach 90-tych i po roku 2000 by nabyć przeświadczenia, że jakiegoś postępu od tamtego czasu dokonaliśmy – przynajmniej komuchy nie panoszą się już nam po scenie politycznej kraju. Ową psychologiczną dekomunizację (przeświadczenie, że komuchy są „be”) można rozumieć w jeszcze głębszym sensie – zahaczającym o wątki historiozoficzne. Chciałbym poświęcić im teraz swoją uwagę.

Zacznijmy od konstatacji, że fakt, iż w Polsce w jako pierwszym kraju dokonano obalenia komunizmu, co uruchomiło następnie kulę śnieżną rozprzestrzeniającą się na inne państwa, posiada znaczenie rozpatrywane z punktu widzenia podważenia prawomocności całego bloku wschodniego. Komunizm był bowiem ostatnią „wielką narracją”, która aktywizowała ogromne rzesze społeczne do walki o lepszy świat; dawał on uzasadnienie (któremu ulegała też spora część zachodnioeuropejskiej opinii publicznej, a zwłaszcza tamtejsi intelektualiści), że historia ma swój kierunek i sens, a jej spełnieniem jest społeczeństwo bezklasowe. W momencie gdy ta koncepcja runęła załamało się też coś w naszym myśleniu. 

W ujęciu gospodarczym zwycięstwo odniósł globalny kapitalizm, w którym solidarność pracownicza (czynnik który uruchomił wszak przemiany) względem właścicieli kapitału spychana jest na margines życia społeczno-gospodarczego, gdyż ci ostatni ulegają globalnej mobilności i przez to wymykają się odpowiedzialności. Rola związków zawodowych maleje, podobnie jak rola solidarnościowych przywódców. Gospodarka przechodzi fazę deindustrializacji polegającą na zmierzchu dużych zakładów pracy produkcyjnej wraz z towarzyszącym jej unikalnym etosem pracy. 

Z kolei w ujęciu społeczno-kulturowym zwycięstwo odniósł demoliberalizm. To system pozbawiony idei;postmodernistyczna i bezkształtna masa, czerpiąca soki żywotne z hedonizmu, konsumpcyjnych skłonności obywateli oraz rozbudzonej ponad miarę postawy roszczeniowej. System ten produkuje społeczne zachcianki i kaprysy swoich poddanych, którzy pozbawiają się takich cech jak witalność, hart ducha a także oddolna kreatywność. 

Patrząc na to wszystko konia z rzędem temu kto rozstrzygnie dylemat, co jest gorsze: realny socjalizm, który był wszak systemem społecznie konserwatywnym, czy bezideowy demoliberalizm, w którym przyszło nam żyć? A może rację ma „nowa lewica”, która twierdzi, że z marksizmu można czerpać pełnymi garściami, gdyż daje on wiarę w lepszy świat; nie powinno się jednak go praktycznie realizować, gdyż realizacja utopii skutkuje „sowieckimi łagrami”.

Powracając do przykładu Polski i roli PiS-u w jej systemie politycznym należałoby skonstatować, że w miejsce pustki po ideowym komunizmie trzeba było wprowadzić jakąś formę nowej legitymacji politycznej, która zastąpiłaby próżnię po „wielkiej narracji” systemu komunistycznego. Innymi słowy, trzeba było dać ludziom uzasadnienie, że przemiana naprawdę miała sens; co zważywszy na powyżej przytaczane argumenty o miałkości i bezideowości demoliberalizmu wcale nie było takie oczywiste. A żeby dać takie uzasadnienie nie można było pozostać letnim, lecz przyjąć postawę radykalnie antykomunistyczną. 

Dochodzimy tu do ważnych wniosków. Polska dokonała przeobrażenia w sposób pokojowy, bez rozlewu krwi. To nietypowe jak na jej historię. Gdyby jednak odbyło się tu krwawe powstanie przeciwko komunie wydarzenie to trwale wyryłoby się w naszej pamięci. Skoro jednak tego nie było, to wyrazistość i sens dokonanej przemiany (że warto było to wszystko robić) trzeba było wzmocnić poprzez „szarpnięcie cugli”. 

I właśnie „szarpnięciem cugli” jest silny antykomunizm obozu Jarosława Kaczyńskiego a także wyrywająca nas z oków okrągłostołowego układu koncepcja IV RP. W podobnych kategoriach należy też postrzegać całą antykremlowską histerię wzmocnioną katastrofą smoleńską, wojną polsko-polską oraz produkowanym przez PiS kłamstwem w sprawie rzekomego zamachu smoleńskiego. W podobnych kategoriach należy też postrzegać postawę proukraińską PiS-u odwołującą się do tradycji mesjanistycznej i jagiellońskiej. 

Proszę mnie dobrze zrozumieć, doskonale zdaję sobie sprawę, że inicjatywy te stoją w jawnej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem oraz tradycją myślenia prawicowego w Polsce (zwalczającego naszą chorobę na Moskala). Patrząc jednak na problem historiozoficznie mają one swój ukryty, niedostrzegalny gołym okiem sens. Nie miejmy złudzeń – Kaczyński musiał nadać swojemu obozowi rysy wyraźnie antykomunistyczne, a także radykalnie antyrosyjskie i antyplatformerskie („oni stoją tam gdzie ZOMO”), gdyż w przeciwnym razie skończyłby w najlepszym razie jak AWS, a w gorszym – w ogóle nie udałoby mu się zdobyć poparcia społecznego. Musiał to zrobić aby nadać swej formacji nową legitymację. Musiała to być legitymacja silna. Wszelka neoendecka wstrzemięźliwość dyktowana tezą, że Rosja jest dla nas ważnym partnerem, że PRL była państwem z ograniczoną – ale jednak -suwerennością, że odzyskaliśmy wówczas przynajmniej ziemie zachodnie i szeroki dostęp do morza –odwoływanie się do wszystkich tego typu argumentów byłoby tu niewskazane. Odwrotnie, trzeba było radykalnie spłaszczyć skomplikowaną rzeczywistość i nadać jej cechy jednorodne. 

Wyłania nam się tutaj zatem niemałe rozdwojenie. Z jednej strony dostrzegamy zalety obozu Jarosława Kaczyńskiego, z drugiej zaś uznajemy go za głównego szkodnika Polski. Osobiście nie potrafię rozwikłać tego dylematu i stanowi on dla mnie niezłą zagwozdkę. Być może rozwiązaniem jest uznanie przejściowości PiS-u podobnie jak przejściowa jest dekomunizacja. PiS – owa politycznie użyteczna atrapa – odgrywałby rolę agenta od zadań specjalnych – dekomunizacji i desowietyzacji. Gdy już wypali się w nas ostatecznie wszelki sentyment do realnego socjalizmu będziemy mogli raz jeszcze rozpocząć wszystko od nowa.

Michał Graban

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *