Nie inaczej jest z „Wielką Odmową” Dariusza Rosiaka1 – pracą bynajmniej nie antykościelną, ani nie godzącą wcale w wielką postać o. Mieczysława Krąpca, cokolwiek by na ten temat nie myśleli tak oburzeni lekturą, jak… sam twórca książki.
Wspólnie przeciw o. Krąpcowi
Wyeksponowanie przez „Gazetę Wyborczą” wątku współpracy o. Krąpca z SB było rzecz jasna łatwą prowokacją, podchwyconą następnie przez obrońców długoletniego rektora KUL, z drugiej zaś pobudzającą patriotycznych hunwejbinów, sieroty po centro-prawicowym odłamie „demokratycznej opozycji”, wiecznie skupionej na problemach lustracyjnych, pokrywających przeważnie zadawnione spory, personalne konflikty, niespełnione historyczne ambicje i niezaleczoną współczesną miażdżycę przedstawicieli tego środowiska. Wątki te, jak i dyskusja na kanwie „Wielkiej Odmowy” po raz kolejny dowiodły integralnej więzi między grupami zainteresowanymi wyszczerbieniem społecznego autorytetu Kościoła, a niby związanymi z katolicyzmem kręgami, dla których prawdziwych religią pozostaje jednak mit powstaniowy, uosabiany od kilku dekad przez PRL-owską opozycję i „Solidarność”.
Legion, papa, pro-państwowość
Dariusz Rosiak napisał książkę samograj, opartą o utarty schemat, trochę nawiązujący do „Zniewolonego umysłu”, choć mnie osobiście bardziej nawet kojarzący się z „Ludźmi cesarza” Zygmunta Hübnera. Jak w tamtym dramacie do osądu potomnych odwoływali się oportunistyczny Seneka,pryncypialny Trazea, i konformistyczny Petroniusz – tak w „Wielkiej odmowie” ocenie czytelników poddano o. Krąpca, Janusza Krupskiego i Edwarda Kotowskiego, funkcjonariusza Wydziału IV SB, a następnie wysokiego rangą pracownika Urzędu ds. Wyznań (a więc Arbitra Elegancji zastąpił w tym przypadku Tygelin…). I choć autor deklaruje publicznie sympatię do wszystkich trzech swych bohaterów i stroni od wygłaszania sądów moralnych, to faktycznie nie rozumie przede wszystkim wyborów dokonywanych przez o. Krąpca, rozmawiającego z oficerem, a z czasem generałem SB, Konradem Straszewskim i uzyskującym w ten sposób konkretne koncesje dla KUL. To niezrozumienie, a ściślej także brak moralnej, czy estetycznej akceptacji łączy autora z częścią środowiska KUL, którego przedstawiciele np. podczas dyskusji zorganizowanej w Lublinie w osławionym Ośrodku Brama Grodzka – Teatr NN wręcz rzucili się na pamięć po Krąpcu, widząc w nim niemal kolaboranta, zgadzającego się na powstanie na KUL-u SZSP (co na słynnym wiecu w 1973 r. ogłosił ówczesny dziekan wydziału humanistycznego, doc. Ryszard Bender), czy niechętnego wobec jawnego i permanentnego konfrontowania się z władzą, co preferował krąg Bogdana Borusewicza i Janusza Krupskiego. Rosiak poniekąd zgadza się z tą krytyką, niedwuznacznie przenosząc szefa Urzędu ds. Kombatantów nad rektora KUL. Tymczasem jest jakimś horrendalnym nieporozumieniem nawet tworzenie takich zestawień, nie mówiąc już o stawianiu wyższych cokołów człowiekowi, który poważnie (?) myślał o formowaniu „polskiego legionu w Afganistanie” do walki z Sowietami u boku mudżahedinów – niż temu, który w codziennym wysiłku zdobywał papę i cegły, żeby rozbudować KUL, a jego pracownikom zapewnić odpowiedni poziom pracy.
Zresztą poziom ten, jak i sam charakter KUL to tematy sporów, jakie z równym ogniem toczą się na marginesie książki Rosiaka. Oto „patrioci”, jak dr Maciej Sobieraj (dziś pracownik IPN) wyraźnie afirmatywnie starają się przypisać prymasowi Wyszyńskiemu pogląd, konfrontujący go wyraźnie z o. Krąpcem, a mianowicie przekonanie, że nie ważny był poziom katolickiej uczelni, ale jej „formacja”, czyli że nie ważne było, czy jej absolwenci uzyskali solidne wykształcenie, tylko czy wyrośli na opozycjonistów. Znając inne wystąpienia i poglądy Prymasa Tysiąclecia można mieć wątpliwości, czy dychotomia taka faktycznie zachodziła. Co więcej, same zawarte w „Wielkiej odmowie:” wspomnienia jasno wskazują, że takie postponowanie wiedzy kosztem ideologii charakteryzowało raczej grupę Borusewicza, a poniekąd i resztę lubelskich opozycjonistów z kręgu „Spotkań”. I faktycznie, zdecydowanym oponentem takiego myślenia, prowadzącego prostą drogą do likwidacji KUL był właśnie o. Krąpiec, co zdecydowanie pozostaje jego zasługą, nie zaś winą.
Od dupereli do fundamentów
Oficjalnie bowiem odżegnując się od kwestii „winy”, autor jednak stale wokół niej krąży, przy czym wyraźnie nie może się zdecydować co uważa za „winę większą” – poruszania w rozmowach ze Straszewskim spraw ogólnych, strategicznych, czy też uciekanie w szczegóły i detale intymne. Zwłaszcza w przypadku tych drugich Rosiaka cechuje zresztą typowy dla powierzchownych lustratorów bezrefleksyjny estetyzm. Na wspomnianym spotkaniu w „NN” autor przyznał, że nie podoba mu się, odstręcza i wręcz brzydzi nagromadzenie indywidualnych historii obyczajowych. Ciekawe, że podobne wrażenie udziela się niekiedy i innym czytelnikom akt SB. Tymczasem należy zauważyć, że właśnie podawanie takich plotek, tego „magla” jak pogardliwie mówił Rosiak – z jednej strony budziło aplauz spragnionych takich historyjek SB-eków, z drugiej zaś strony uwalniało ich rozmówców od konieczności podawania informacji naprawdę istotnych.
Jak to?! – zawoła ktoś w tym momencie, ale wszak te słabości mogły służyć do werbowania kolejnych agentów, pozyskiwanych metodą „worek, korek i rozporek”, szantażowanych. Sęk w tym, że dochodzimy tu do kwestii fundamentalnej, a już wcześniej poruszanej2 – a mianowicie, że trudno zgadnąć po co właściwie władzom PRL i samej SB była ta cała tak rozbudowana agentura i tak potężny szum informacyjny uzyskiwany za jej pośrednictwem. Jej przydatność wydawała się, a z dzisiejszej perspektywy jest to tym bardziej oczywiste – co najwyżej przyczynkarska, więc okoliczność, że jeden informator mógł posłużyć zdobywaniu kolejnych również nie ma większego znaczenia. Pozwólmy sobie na jeszcze jedną uwagę natury ogólnej – ogromy zakres inwigilacji w PRL-u nie miał sensu w sytuacji, gdy nie towarzyszył mu masowy terror. I przeciwnie – gdy działał mechanizm terroru (zwanego nie do końca błędnie „ślepym”) w okresie stalinowskim – tak wielka agentura była zbędna. Nieprzypadkowo zresztą jej rozrost odnotowujemy po Październiku, a dalszy rozwój – przy każdej kolejnej fali liberalizacji systemu.
Ojciec Krąpiec zresztą bezbłędnie wyczuwał zmienne okresy koniunktury w dziejach PRL, a „Wielka odmowa” stanowi mimowolny zapis tych jego działań, które stanowiły praktyczne wykorzystywanie tej wiedzy i świadomości. Symptomatyczny jest tu krótki opis stosunku rektora KUL do „Solidarności”, jednak za jeszcze ciekawsze można uznać zapiski na temat relacjonowanych przez TW „Józefa” różnic zdań na temat organizacji, czy kondycji intelektualnej, ale i teologicznej Kościoła w Polsce, w tym zwłaszcza zasygnalizowanie znanego sporu wokół projektów uregulowania relacji PRL-Watykan, co docelowo mogło prowadzić nawet do nawiązania wzajemnych stosunków, przywrócenia nuncjatury, a co za tym idzie także odpięcia „sprawy narodowej” rozumianej jako opór wobec komunizmu – od położenia samego katolicyzmu w realiach komunistycznego państwa.
I znowu – mamy w zapiskach gen. Straszewskiego kwestie na tyle strategiczne i ważne, że można tylko przyklasnąć, że zostały przekazane czynnikom decyzyjnym PRL – a obok napomknięcia o obyczajowych duperelach. Jasne, że krytycy rozmawiania z SB w ogóle nie widzą w tym ani różnicy, ani klucza, zresztą nad żadnym nie chcą się dłużej zastanawiać. Skądinąd jednak postawa o. Krąpca przypomina w tym zakresie stanowisko pewnej grupki kombatantów NSZ, którzy nieśmiało nagabywani już za demokracji, żeby w końcu wskazać miejsca ukrycia broni – oddali ostatecznie jakieś pordzewiały szmelc i doskonale zadbany CKM na stojaku p.-lot. Czyli to, co było już do niczego nie przydatne i to, czego sami nie mogliby już udźwignąć… – skomentowano szczwany plan sprytnych dziadków z lasu3. Trudno nie zauważyć podobnego pomyślunku w wyborach TW „Józefa”.
Kto naprawdę zagraża(ł) KUL-owi i Kościołowi?
Rosiak dał w swej książce mówić bezpiece – tak poprzez zachowane dokumenty, jak i przez żywego świadka, ppłka Kotowskiego. Reszta głosów należy hagiografów Krupskiego, który też wypada „Wielkiej odmowie” nie tyle najbardziej blado, co zwyczajnie nie na miejscu, nic ciekawego do całej opowieści swym życiorysem nie wnosząc. Jeśli bowiem mamy do czynienia z próbą rzecenia pewnych nowych spojrzeń (nomen omen) na dzieje KUL-u i relacje Kościół – PRL, to wątek „nieprzejednanych opozycjonistów” pozostaje marginesem marginesu, istotnym o tyle, że faktycznie dzieło o. Krąpca (ale i Wyszyńskiego czy Glempa, wcale nie tak odległe od postawy dominikanina) o mało nie zostało całkiem zniweczone przez wyskoki takich jak Krupski i Borusewicz, a i dzisiaj zachowane dziedzictwo ojca Rektora jest wyraźnie dekomponowane właśnie przez następców owych niby-nieprzejednanych. Jak wiemy – sam. o. Krąpiec miał tego pełną świadomość, o czym świadczy choćby jego (opisane w ostatnich rozdziałach książki z nieskrywanym obrzydzeniem) zaangażowanie we wsparcie Radia Maryja.
Nie jest też przypadkiem, że parę rozsądnych zdań w książce Rosiaka – wypowiada właśnie SB-ek, choćby mówiąc o potrzebie nieniszczenia „społecznych drogowskazów”, a więc o zagrożeniach związanych z chaotyczną, quasi-rewolucyjną lustracją duchowieństwa. Z gruntu pragmatycznie ppłk Kotowski mówi też o kontekście rozmów i regulacji ze stroną kościelną, trafnie posiłkując się słabo w polskim dyskursie rozpoznawanymi pojęcia „produktywności”, czy ściślej przeciwskuteczności, czyli po prostu kalkulacji społecznych i politycznych kosztów podejmowanych działań. Oczywiście w „Wielkiej odmowie” jest to dialog dziada z obrazem, wobec jawnie moralizatorskiego, czyli raczej nużąco-żałośliwego nastawienia autora, nie mniej nawet krytyczni czytelnicy zdają sobie chyba sprawy z niebezpieczeństwa, krytykując niezdezawuowanie wprost postawy Kotowskiego przez jego rozmówcę, co ten z kolei uznaje i nieco niemrawo nadrabia już w wystąpieniach po premierze swej pracy.
Skądinąd zresztą chyba jednak nie nie Kotowski, ani nie Rosiak załamujący ręce nad rzekomym przekraczaniem granic przez o. Krąpca wypowiadają najciekawsze myśli w książce, a zaszczyt ten należy się prof. Jerzemu Kłoczowskiemu, nazywającemu KUL pierwszą instytucją powołaną w zdobytej Polsce przez Sowietów. Konstatacja ta, mogąca stanowić punkt wyjścia do fundamentalnej refleksji na temat przyczyn i uwarunkowań szczególnej roli Kościoła katolickiego w Polsce, ale na skalę całego bloku wschodniego – jest w „Wielkiej odmowie” co najwyżej zasygnalizowana, budząc jedynie tym większą konsternację czytelników, nastawionych czy to na paszkwil, czy na hagiografię. Tymczasem Wydawnictwo Czarne przekazało im rzecz raczej do samodzielnego przemyślenia, zwłaszcza, że napisaną poza warsztatem naukowym, jako „moralitet” żadną i zbędną, natomiast potencjalnie przydatną, jako przyczynek do zracjonalizowanego widzenia historii Polski i Kościoła w ostatnich 60 latach. Niestety, o. Krąpiec słusznie mając zastrzeżenia do poziomu intelektualnego bliźnich, w tym swych dominikańskich konfratrów, czy niektórych naukowych uczniów i współpracowników – nie byłby chyba zdziwiony, że o inteligentną recepcję jednej z wielu opowieści na jego temat – będzie raczej trudno.
Na spotkaniu w Lublinie red. Rosiak powiedział, że nie chciał pisać biografii o. Krąpca, bo tym powinien się zająć filozof, zdolny zrozumieć i przekazać jego naukę. Jeśli tak – to na pełnowartościową naukową biografię twórcy Lubelskiej Szkoły Filozofii poczekamy długo. Jeśli z kolei za pisanie o dominikaninie wezmą się wyłącznie historycy (?) IPN-owskiego chowu, wówczas niczego się o życiu rektora KUL tak naprawdę nie dowiemy. Konieczne byłoby połączenie obu wątków, choć wydaje się, że dla wielu rodaków o. Krąpca zrozumienie polskiej rzeczywistości i tak będzie zawsze trudniejsze, niż poprawne przeliterowanie Summa theologiae”.
Konrad Rękas
1 Dariusz Rosiak Wielka odmowa. Agent, filozof, antykomunista, Wołowiec 2014
3Opowieść prof. Marka J. Chodakiewicza.