Publikacja zatytułowana „O polską politykę historyczną” stanowi pokłosie zorganizowanego pod koniec ubiegłego roku IX Sympozjum Tarnogórskiego. Pozycja zawiera m.in. artykuły prof. Mieczysława Ryby i dr Pawła Skrzydlewskiego, najistotniejszy jednak – bo reprezentatywny dla pewnego nurtu myślowego, który ze sfery polityki zaczyna coraz wyraźniej przenikać także do nauk humanistycznych, w tym również do badań historycznych – wydaje się być szkic autorstwa prof. Andrzeja Nowaka.
We wzmiankowanym tekście zatytułowanym „Rozważania o polskiej historii po 10 kwietnia 2010 roku” prof. A. Nowak dokonuje analizy tendencji występujących współcześnie w polskiej historiografii. Opisuje m.in. w interesujący sposób zjawisko, które sam określa jako „zanikanie historii”. We współczesnym, ukształtowanym jakby podług teorii względności, świecie wszystko jest płynne i podlega dowolnym kreacjom, także historia. Niemal każdy może sobie stworzyć jej dowolną wizję, do czego walnie przyczyniają się najnowsze techniki: „…przekaz kulturowy stał się bardziej elektroniczny niż związany z osobistym, indywidualnym, czy też społecznym doświadczeniem. Wzory, wedle których żyją ludzie stają się płynne do tego stopnia, iż stają się obrazkami w masowej wyobraźni, natychmiast przekazywanymi i natychmiast zastępowalnymi. W tych warunkach trudno w ogóle mieć historię, czy żyć we wspólnocie (państwie, narodzie), której historia jest zapisem ciągłości. W dodatku żyjemy w warunkach eksplozji informacyjnej, w których jesteśmy wciąż uświadamiani o chwilowym i fikcyjnym charakterze większości docierających do nas informacji – fikcja zdaje się stanowić jedyną osiągalną przestrzeń społeczną (…) Wspiera tę tendencję rozpanoszona szeroko ideologia postmodernizmu. Zgodnie z jej przesłaniem, nie ma rzeczywistości: wszystko redukowane jest do języka (a raczej do p.r.). Nic nie może się zdarzyć naprawdę, bo wszystko jest wymyślone”. Autor jako naczelne zagrożenie dla historii, traktowanej jako jeden z najistotniejszych elementów kształtujących narodową wspólnotę, wskazuje również propagowane przez niektóre media postawy szyderstwa i cynizmu, bądź po prostu wypierania się rodzimych dziejów. Znamienne, że jako ilustrację tego ostatniego zjawiska prof. Nowak przytoczył wypowiedź trzydziestoletniego Donalda Tuska z 1987 r. Nie podziela on także popularnej współcześnie tezy o „końcu historii”.
O ile zarysowanej powyżej analizie należy przyznać wiele racji, o tyle w dalszej części swojego artykułu prof. Nowak wraca na dobrze znany szlak. Pojawiają się sformułowania typowe dla całego nurtu, który w Rosji każe widzieć naczelne zagrożenie dla niepodległości Polski: „A jednak Historia się nie skończyła. Na pewno nie zaakceptowała takiego końca polityka prowadzona przez Rosję, zwłaszcza pod energicznym neoimperialnym kierownictwem Władimira Putina. Polska, jak zwykle, z geopolitycznych powodów, znajdowała się na głównym kierunku jej najistotniejszych interesów”. Za dopełnienie powyższych słów można zaś uznać jedną z ostatnich wypowiedzi prof. Nowaka w udzielonym dla „Gościa Niedzielnego” (z 29. 05. 2011) wywiadzie: „Państwo rosyjskie, kierowane przez premiera Putina i ludzi ze służb specjalnych, wykorzystuje katastrofę smoleńską zgodnie z logiką tych właśnie sowieckich i postsowieckich służb, z których się wywodzą, do poniżania i wewnętrznego rozbijania państwa polskiego oraz jego reprezentacji politycznej, pomimo jej ugodowego nastawienia. Rosji Putina w gruncie rzeczy nie zależy na żadnym partnerze w Polsce. Im chodzi o skompromitowanie państwa polskiego, poderwanie jego autorytetu w oczach międzynarodowej opinii publicznej i, co nie mniej ważne, w oczach samych Polaków (…) Nie zależy im na uwiarygodnieniu jakichkolwiek partnerów w Polsce, nawet tych, którzy chcą z nią robić interesy. Im zależy na wzmacnianiu stanu zimnej wojny domowej w Polsce. Doświadczenia z XVIII wieku, choć pozornie bardzo odległe, wydają się w tej sprawie bardzo instruktywne. Osłabienie przez wewnętrzne podziały było stałym elementem carskiej imperialnej polityki i jej przejawy dostrzegam także i teraz”.
Kluczowy dla wzajemnych relacji, tak na gruncie zewnętrznym, jak i wewnętrznym, okazuje się jak zwykle Katyń: „Spór o Katyń znalazł się w centrum sporu o tożsamość Rosji i o tożsamość Polski (…) Konflikt między rządem a prezydentem o sposób upamiętnienia Katynia w 70 rocznicę tamtej zbrodni nie był tylko sporem p.r. Był także sporem o to, czy symboliczne uczczenie tej rocznicy ma być zamknięciem ostatniej historycznej sprawy Polski, spuszczeniem wieka nad tą ponurą kryptą, którą tak wymownie opisał w przytoczonych wyżej słowach Donald Tusk. Czy też ma być potwierdzeniem ciągłości pamięci i wynikającego z niej zobowiązania do kontynuowania tej wspólnoty, w imię której swoje życie położyły ofiary Katynia i tylu innych, związanych z historią polską miejsc?”. Wreszcie autor przechodzi do clou swoich rozważań: „Coś się stało 10 kwietnia 2010 roku. Ale co? Przez kilka dni wydawało się to oczywiste. Byliśmy świadkami tragedii narodowej. Mieliśmy nawet poczucie, że znaleźliśmy się sami na scenie tego poważnego dramatu, jaki tworzy historia narodowej wspólnoty. Ożył na chwilę Wawel. Ale przecież Wawel miał być już na zawsze zamknięty. Historia Polski miała się już skończyć. Jej przedłużanie, ożywianie, nazywane było niebezpiecznym złudzeniem. Mieliśmy się od niej wyzwolić. Ten głos – szyderstwa podszytego strachem przed powagą, ironii pełnej poczucia wyższości, a czasem po prostu pewnego siebie chamstwa – odezwał się prędko (…) Śmierć prezydenta i towarzyszących mu w podróży na groby katyńskie 95 osób może być dla nich tylko potwierdzeniem tego absurdu (…) Głupio zginęli, absurdalnie. Skoro już nie ma żadnej perspektywy, w której dałoby się połączyć krwawą przeszłość Polski z dzisiejszym karnawałowym status quo chwilowych satysfakcji jej mieszkańców… Ale dla innych, dla autorów odrodzonej nagle po 10 kwietnia obywatelskiej poezji, dla setek tysięcy tych, którzy oddali na Krakowskim Przedmieściu czy na krakowskim Rynku hołd prezydentowi Kaczyńskiemu – ta śmierć jest potwierdzeniem sensu, tragicznego sensu polskiej historii”. I dalej prof. Nowak dodaje: „To jest «męka», którą tak wielu odebrało w Polsce jako osobistą, a raczej publiczną mękę swojej wspólnoty. Dopełnieniem tej męki jest odrzucenie, wyszydzenie jej znaczenia, przez tych, którzy czują się już z historii wyzwoleni”. Autor dla wzmocnienia swojego wywodu posiłkuje się arystotelesowską triadą służącą uzasadnieniu i wyjaśnieniu sensu tragedii. Jednym z jej elementów, obok samego ukazania męki („pathos”) i „perypetii” (odwrotny przebieg zdarzeń, stan pożądany), jest „rozpoznanie”: „chodzi o to, by nastąpił «zwrot od nieświadomości ku poznaniu» w sprawie smoleńskiej. Nie o to «tylko», by dowiedzieć się ostatecznie, co się naprawdę stało nad lotniskiem Siewiernyj, ale o to także, by rozpoznać w tej sprawie pewne zobowiązanie polskiej wspólnoty. Wokół tego zagadnienia toczy się walka o przyszłość Polski: czy ona będzie, czy nie”.
Z cytowanych powyżej fragmentów wyraźnie widać, że prof. Nowak postuluje przeniesienie także na pole badań historycznych (w odniesieniu do twórczości publicystycznej dawno już to uczynił) czystej wody mesjanizm. Można też zaryzykować twierdzenie, że o ile na gruncie współczesnej literatury za czołowych przedstawicieli neomesjanizmu uznać należy Jarosława Marka Rymkiewicza, Rafała Tichego i Wojciecha Wencla (szerzej na ten temat w „MP” nr 3-4/2011 w artykule „Literacki trupi jad”), o tyle prof. Nowak jawi się jako reprezentant tego nurtu na gruncie badań historycznych. Jego historyczny rozwój łączy się bezpośrednio z dyskusją nad przyczynami upadku I Rzeczpospolitej i datuje się na początek XIX w. Romantyczna wizja dziejów, zakładająca wyłącznie zewnętrzne przyczyny rozbiorów, także w późniejszych zdarzeniach starała się szukać uzasadnienia dla coraz gorszego położenia Polski. Kolejne powstania narodowe nie złamały zatem tej wizji, w jeszcze większym stopniu ją wzmacniając. Pisze o tym w pracy „Spory o polską duszę” prof. Andrzej Wierzbicki (drugie i ostatnie zarazem wydanie pracy – Warszawa 2010): „Upadek powstania listopadowego nie załamał nasilającej się już od ćwierćwiecza tendencji apologetycznej w refleksji nad polskim charakterem narodowym. Jakkolwiek myśl, że oto Polak znowu «nie potrafił», musiała nasuwać się niejednym, to przecież z drugiej strony mistyczno-millenarystyczny klimat romantycznych historiozofii w dalszym ciągu sprzyjał apologetyce. Wszak dopełniony został jeszcze jeden akt krzyżowej drogi Narodu-Odkupiciela, narodu-pośrednika między Bogiem a ludzkością”. Niezmienność zaś losów Polski interpretowana była jako podstawowy warunek jej dalszej egzystencji: „Wieszczona w mesjanistycznych i millenarystycznych historiozofiach wielka przyszłość wymagała od zbiorowego Mesjasza niezwykłych walorów duszy i charakteru, a te nie mogły być jedynie sprawą oczekiwań, musiały się przejawić już w przeszłości i trwać przez wieki w nie zmienionej postaci”. Podobnie u prof. Nowaka 10. 04. 2010 r. jawi się jako kolejny „akt krzyżowej drogi Narodu”, warunkiem zaś zachowania wspólnoty jest wypełnianie owego „mistycznego testamentu” przez kolejne pokolenia Polaków. Poglądy prof. Nowaka stanowią nową odsłonę teorii, wedle której cierpienia i tragedie narodowe są niezbędne dla istnienia wspólnoty. Mesjanizm, jako metoda polityczna karząca widzieć w cyklicznym (co pokolenie) upuście krwi sposób na zachowanie tożsamości, niejednokrotnie już ukazał w całej pełni swój destrukcyjny wpływ na ową wspólnotę.
Także proponowane przez prof. Nowaka drogi wyjścia ze stanu „historycznego nihilizmu” niejednokrotnie, jak uczy historia, okazały się co najmniej równie niebezpieczne, co zarysowane powyżej zagrożenia. Przypisywanie bowiem wydarzeniom z 10. 04. ub. r. głębszych znaczeń, czynienie z katastrofy smoleńskiej potwierdzenia polskiej tożsamości i historii, ich najgłębszego sensu, jest fałszem. Zaś próby sakralizacji lotniczego wypadku wydają się zabiegiem zaiste szaleńczym. O ile bowiem podobne tendencje w sztuce zaowocować mogą dziełami o znamionach najwyższego artyzmu (poezja romantyczna), o tyle już przeniesione na grunt historii i polityki stają się zagrożeniem prawdziwie śmiertelnym dla Narodu. Czy wreszcie wszyscy, którzy przeciwstawiają się prezentowanej przez prof. Nowaka wizji dziejów Polski, zasługują na miano szyderców, ludzi odcinających się od związków ze wspólnotą narodową? Czy można to na przykład powiedzieć o przedstawicielach szkoły krakowskiej? W ogniu polemik toczonych ponad wiek temu padały niejednokrotnie sformułowania ostre, zarzuty formułowane przez wyznawców bardziej „optymistycznej” wizji dziejów ze szkoły warszawskiej (do której zaliczało się nomen omen wielu historyków związanych z obozem narodowym) nie oszczędzały także krakowskich stańczyków.
Młody Władysław Konopczyński w opublikowanej w 1911 r. pracy pisał: „Nie chcemy mieć nic wspólnego z sektą samobiczowników, przypisujących Polakom rekord egoizmu i perwersję samobójczą”. Współcześnie przecież już nikt szacownym profesorom z grodu Kraka nie rzuciłby podobnych oskarżeń. Ich dorobek, z „Dziejami Polski w zarysie” prof. Michała Bobrzyńskiego na czele, na trwałe wszedł do kanonu polskiej historiografii. A to przecież nie kto inny, jak przedstawiciele szkoły krakowskiej, należeli do pierwszych i chyba najsurowszych krytyków omawianej tendencji. W późniejszym okresie także Narodowa Demokracja przeszła na pozycje bliższe wskazaniom szkoły krakowskiej (osobnym zagadnieniem pozostaje wpływ, jaki poglądy M. Bobrzyńskiego czy W. Kalinki wywarły na młode pokolenie ideologów narodowych, w tym m.in. J. Giertycha i Z. Wojciechowskiego), prezentując postawę antyromantyczną i antymesjanistyczną. W artykule zatytułowanym „Narodowa Demokracja wobec idei «kolorowego ułana»” opublikowanym w zbiorze „Drogi do niepodległości. Szanse, kontrowersje, problemy” pod red. Grzegorza Radomskiego, Witolda Wojdyły i Małgorzaty Zamojskiej (Toruń 2010) prof. Ewa Maj pisze: „Kształtowanie wzorca osobowego nowoczesnego Polaka należało rozpocząć od przejęcia kontroli nad wychowaniem narodowym oraz nad dziedzictwem przeszłości. Z obu tych dziedzin próbowano rugować myślenie w kategoriach romantyzmu politycznego. Doceniano twórczość literacką wieszczów, ale podkreślano, że była ona właściwa dla swoich czasów, a nieodpowiednia dla Polski na przełomie XIX i XX stulecia i później. W wypowiedziach narodowych demokratów objawiała się niechęć do ezoteryzmu dzieł romantycznych, odrzucano estetyzm intelektualny części warstw wyższych. Wypada przywołać stwierdzenie historyka idei Marcina Króla, że «najbardziej zaciekłą i najbardziej rozsądną krytykę romantyzmu» przeprowadził Dmowski. Krytyka dotyczyła zespołu cech idei romantyzmu politycznego i postaw z nich wynikających: (1) wiara «w historiotwórczą moc wysiłku duchowego»; (2) koncepcja czynu ofiarnego i całopalenia; (3) straceńcza wierność «sprawie upadającej pod ciosem przemocy»; (4) «kultura klęski»”.
Na marginesie powyższych rozważań warto zauważyć pewną zastanawiającą zbieżność. Krytyka, z jaką spotyka się obecnie „ugodowa” i „pesymistyczna” wizja historii Polski, do złudzenia przypomina wcześniejsze ataki. Czołowa reprezentantka marksistowskiej orientacji historycznej Celina Bobińska w artykule „Tradycje i teraźniejszość” publikowanym w „Nowych Drogach” w 1947 r. ostro atakowała kierunek myślowy, który „odgrzewa wypowiedzi pozytywistów sprzed 70 lat, powtarza ugodową historiozofię stańczyków i wreszcie jak Ewangelię cytuje wypowiedzi Dmowskiego, a jego ugodową wobec caratu politykę przedstawia jako szczyt mądrości politycznej, a nawet postępowości (…) (głosi – M.M.), że najsłuszniejszą i najbardziej postępową była polityka ugody wobec caratu, a walka narodowowyzwoleńcza przynosiła niepowetowane szkody, «była przestępstwem wobec narodu». Nurt powstaniowy był bezsensowny i szkodliwy”. Słowa te kierowane były wówczas przede wszystkim pod adresem autorów dwóch prac: Aleksandra Bocheńskiego („Dzieje głupoty w Polsce”) i Ksawerego Pruszyńskiego („Margrabia Wielopolski”). Warto dodać, że w ramach publicystyki historycznej wyrazicielem podobnych, co dwaj wymienieni pisarze, tendencji był do niedawna znany czytelnikom „MP” Lech Mażewski.
Aby fałszywa wizja historii nie stała się fałszywą nauczycielką życia. Warto na sam koniec przypomnieć dwa cytaty z pism Dmowskiego. Może ktoś powie, że nazbyt często powtarzane, myślę jednak, że zbyt rzadko, należałoby je bowiem nieustannie powtarzać młodzieży w polskich szkołach, miast uczyć cytowanych w jednym z nich słów pieśni, tak aby wryły się w polską pamięć na tyle mocno, aby pozostać w niej już na zawsze: „Iluż to ludzi w trzech pokoleniach słuchało z rozrzewnieniem patrjotycznem słów pieśni: Powstań, Polsko, skrusz kajdany – ;Dziś twój triumf albo skon… Co do mnie, to te słowa obrażają moje najgłębsze uczucia, mój zmysł moralny. Człowiek, który w tym wypadku myśli to, co śpiewa, jest przestępcą. Sama myśl o tym, że Polska może skonać jest zbrodnią” („Polityka polska i odbudowanie państwa”); „Iluż to jest ludzi, którzy, mówiąc o obcych krajach, powołują się na mężów stanu, dziejopisarzy, przytaczają fakty i cyfry, gdy zaś zaczepimy ich o najistotniejsze zagadnienia własnego bytu narodowego, nie umieją wybrnąć poza Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego!… Prawda, że geniusz ostatnich głębiej sięgnął w kwestie narodowo-polityczne, niż jakakolwiek inna poezja świata; prawda, że my jeszcze jesteśmy tak mało uspołecznieni, tak mało ucywilizowani politycznie, iż, chcąc być «dobrymi Polakami», musimy robić sobie z patriotyzmu religię” („Myśli nowoczesnego Polaka”).
Za redaktorem Engelgardem chciałoby się zaś powtórzyć: „Szkoda prof. Nowaka”…
Maciej Motas
http://sol.myslpolska.pl/
[aw]