Wczoraj mieliśmy II Dzień Świąt Wielkanocnych. I – we wszystkich kościołach – niedzielny porządek mszy. Jak co roku też czytano tę samą Ewangelię. O tym, jak to po Zmartwychwstaniu, przerażeni rzymscy żołnierze przybiegli do faryzeuszy, aby poinformować ich o wszystkim co zaszło. Ci zaś – po naradzie – dali im sporo pieniędzy, nakazując rozpuszczanie plotki, że to uczniowie Jezusa, pod osłoną nocy, wykradli Jego ciało. „I tak rozniosła się ta pogłoska pomiędzy Żydami, i trwa aż do dnia dzisiejszego” – kończy swój krótki opis Ewangelista.
Wchodząc w tegoroczne Święte Triduum byłem najgłębiej przekonany, że tekst ten usłyszę właśnie w ów dzień. W świąteczny poniedziałek. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy w tym roku odnalazłem te słowa zdecydowanie wcześniej – bo już w Wielką Sobotę. Odnalazłem je na blogu europosła PiS, Janusza Wojciechowskiego. I to w jakim kontekście! Już sam tytuł jest wielce wymowny: „Kłamstwo jerozolimskie, kłamstwo smoleńskie”. Dalej jest już tylko „lepiej”. Bo oto zasłużony deputowany śmiało snuje wielorakie analogie między ewangelicznymi wydarzeniami po zmartwychwstaniu Chrystusa, a stanem śledztwa po katastrofie smoleńskiej.
Europosła Wojciechowskiego znam słabo. Rozmawiałem z nim zaledwie kilka razy i to na tematy „zawodowe”. Bo przecież obaj jesteśmy zapalonymi blogerami, choć stojącymi po przeciwnych stronach barykady. Zawsze były to jednak rozmowy bardzo miłe. Wręcz ciepłe. Cenię sobie niezwykle spokojny styl byłego szefa NIK oraz jego ogromną erudycję. Erudycję, o której opowiadał mi także mój ojciec w czasach, gdy sam sprawował europejski mandat. Z tym większym zaskoczeniem, a nawet osłupieniem, przeczytałem powyższy wpis Janusza Wojciechowskiego.
Dziś mija bowiem druga rocznica katastrofy smoleńskiej. Tragicznego wypadku komunikacyjnego. Wypadku, który trzeba do końca wyjaśnić. Wyjaśnić jednak właśnie jako wypadek lotniczy. Tymczasem wpływowy parlamentarzysta PiS pisze o tym wydarzeniu jako o fakcie quasi religijnym czy wręcz religijnym. Tutaj Janusz Wojciechowski zdecydowanie przebił nawet Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS dotąd bowiem „tylko” nazywał krzyż substytutem smoleńskiego pomnika. Wojciechowski idzie zdecydowanie dalej. Podbija stawkę. W okresie wielkanocnym, wprost i bez żenady, zestawia opis księgi natchnionej z bolesną katastrofą lotniczą.
Wspomniałem już, że bardzo cenię Janusza Wojciechowskiego. Uważam jednak, że w tym przypadku dokonuje on poważnego, moralnego nadużycia. Po pierwsze bowiem, takie zestawienie tych dwóch wydarzeń jest dla mnie najzwyklejszym świętokradztwem. Po drugie zaś – jest to dla mnie brzydkie narzędzie, przy pomocy którego puszcza się w ruch swoisty „przemysł strachu”. Przemysł, który wrzeszczący na prawo i lewo o przemyśle pogardy pisowski obóz, od miesięcy nakręca do poziomu najwyższych produkcyjnych mocy. A przemysł ów polega na tym, że oto tego typu wypowiedziami świadomie utrzymuje się rzesze sympatyków PiS w stanie permanentnego przerażenia. Przerażenia czyhającą wszędzie zdradą, świadomym niszczeniem Ojczyzny czy dokonaną na śp. Lechu Kaczyńskim potajemną zbrodnią. Te opisane przeze mnie powyżej ofiary „przemysłu strachu” naprawdę w to wierzą. Naprawdę się boją. I autentycznie cierpią. I to jest owo drugie moralne nadużycie, którego dopuszcza się swoim tekstem Janusz Wojciechowski. W dwa lata po katastrofie nie wystarczyło już narzędzi przemysłowi strachu? Cóż… znalazło się nowe. A jest nim sakralizacja Smoleńska.
W tym przypadku jest jednak zdecydowanie gorzej. Bo dość powszechną wiedzą jest przecież to, że dwaj wytrawni blogerzy – Janusz Wojciechowski i Ryszard Czarnecki są de facto wirtualnymi rzecznikami prezesa PiS. To przecież oni, gdy Jarosław Kaczyński ogłosił swój brak zainteresowania elekcją prezydencką 2015 roku jako pierwsi pisali na swych blogach błagalne adresy by tego nie robił. I oni, jako pierwsi sygnalizowali też, że zbliża się czas zmiany prezesowskiej decyzji. Oznacza to więc – ni mniej ni więcej tylko tyle – że owa smoleńska „sakralizacja” jest przyjętą na zimno przez kierownictwo PiS metodą politycznego działania. Metodą podgrzewania społecznych nastrojów do przysłowiowej czerwoności. Bo czyż z owym „ewangelicznym”, sakralnym, smoleńskim opisem jakoś dziwnie nie współbrzmią słowa Jarosława Kaczyńskiego ze świątecznych wywiadów dla onetu? Słowa, w których będący w świątecznym nastroju czytelnik słyszy o kanaliach, zdradzie narodowej i prawdopodobnym zamachu? ( część I: i II: ). Chodzi więc o to, aby świadomie i na zimno trzymać własny elektorat w klimacie przesiąkniętego strachem quasi religijnego szaleństwa. To jest dziś – w drugą rocznicę smoleńskiego dramatu – cała i jedyna polityczna taktyka PiSu.
Znałem wielu z tych, którzy tym tragicznym Tu 154 dwa lata temu lecieli. I wiem jedno. Że niektórym – także tym z pisowskiej strony – taka taktyka bardzo by się nie podobała…
Jan Filip Libicki
www.facebook.com/flibicki
aw