Jean-Claude Juncker w końcu został Przewodniczącym Komisji Europejskiej – najważniejszym politykiem unijnym, posiadającym kompetencje odpowiadające szefowi rządu. Kim jest ten luksemburski chrześcijański demokrata, czterokrotny premier, minister finansów i pracy, wielki zwolennik Konstytucji Unii Europejskiej? Jakiej UE chce człowiek, który deklaruje, że nie chce „Stanów Zjednoczonych Europy”, zaraz potem dodając, że jest jednak zwolennikiem pogłębienia integracji?
Zwycięstwo Junckera to kolejne zwycięstwo tandemu Berlin-Paryż, i klęska Wielkiej Brytanii premiera Camerona, która coraz bardziej dystansuje się od kontynentalnej Unii. Walka o funkcję szefa KE była walką o to, czy Unia ma się bardziej integrować, czy też powrócić na drogę Europy suwerennych państw. Przeciwko Junckerowi był od początku brytyjski premier Cameron i węgierski premier Orban. Za – przede wszystkim Niemcy i Francuzi. Czy zwycięstwo Junckera jest zwycięstwem Niemiec i pogłębiania integracji? Choć dla Brytyjczyków Juncker jest utożsamieniem modelu federalizacji Europy, pamiętać trzeba, że najważniejsze unijne stanowisko mógł także objąć Niemiec Martin Schulz, który jest już prawdziwym europejskim federalistą.
Teraz Cameron został „wyrzucony za burtę”, a Węgry Orbana w oczach Europy Zachodniej i tak uchodzą – o dziwo o wiele jaskrawiej, niż u nas – za kraj z quasi-dyktaturą, w którym demokracja jest tylko fasadą dla autorytarnych rządów Fideszu, łamania praw obywatelskich i politycznego prześladowania „postępowej” opozycji (lewicy, liberałów, socjalistów i komunistów, zielonych i środowisk LGBT). Kluczowe na kolejne lata urzędowania Junckera będzie stanowisko Wielkiej Brytanii. Cameron zapewnia, że w 2017 r. przeprowadzi na wyspach referendum nad pozostaniem jego kraju w UE. Szef brytyjskiego rządu i niektórzy jego ministrowie stanowczo krytykują wybór nowego szefa KE, a do mediów docierają przecieki, że przegrana Camerona przyspieszy proces oddalania się Zjednoczonego Królestwa od UE. Gdyby Londyn faktycznie odważył się na opuszczenie Unii – a w wielkiej polityce, jak i w życiu, możliwe jest wszystko – byłby to prawdziwy kamień milowy w historii europejskiego procesu federalizacyjnego, a zarazem precedens, który stanowiłby dla tego ostatniego śmiertelne zagrożenie. Czy Juncker będzie więc próbował „przekupić” Brytyjczyków?
Jeśli tak – to nie będzie to łatwe, dopóki rządzi „eurosceptyk” Cameron. Najbliższe wybory będą w 2015 r., a nastroje społeczne są takie, że konsekwentnie zyskują narodowi konserwatyści i przeciwnicy UE (UKIP), a druzgocącej porażki Camerona raczej nic nie zapowiada. Decydujące znaczenie będzie miała polityka Junckera i dalszy rozwój UE. Pogłębienie integracji oznaczać będzie oczywiście dalsze wycofywanie się Zjednoczonego Królestwa. Juncker, jako przysłowiowy zoon politikon, musi zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji i musi mieć jakiś plan działania, by nie dopuścić do dezintegracji Unii, której budowy poświęcił sporą część swojego życia.
Sam Juncker, póki co, jednoznacznego stanowiska nie zajął. Wymowna jest jego wypowiedź po wyborze 27 czerwca, którą porównać można śmiało do słynnego „Jestem za, a nawet przeciw”: „Nie chcę zostać obywatelem Stanów Zjednoczonych Europy, i broniłbym się przeciwko temu, gdyby ktoś próbował przyłączyć mnie siłą” – powiedział Juncker. Ale w tym samym przemówieniu uzasadniał całe swoje długoletnie zaangażowanie na rzecz europejskiej integracji, apelował o poparcie dla „europejskiej drogi” i dążenie do „Europy, która znowu trafi do serc ludzi”. I przede wszystkim – zapewniał o dążeniu do pogłębiania Unii.
Juncker jest politycznym weteranem UE i politycznym maratończykiem. Zdaniem przeciwników (oczywiście zarzuty te wysuwane są obok mniej lub bardziej uzasadnionych zarzutów dotyczących pomocy finansowej dla Grecji, kryzysu gospodarczego, paktu stabilizacyjnego itd.) Juncker jest po prostu… stary, zmęczony, wypalony, i w unijnej polityce jest „od zawsze”. Tylko, że gdyby sam Juncker chciał przejść na polityczną emeryturę, to nie walczyłby konsekwentnie o stanowisko szefa KE. Padały pod jego adresem ostre zarzuty, w tym także niewybredne, dotyczące tego, co je na śniadanie, a co na deser, i czy każdy dzień rozpoczyna lampką koniaku i jak jego zamiłowanie do alkoholu wpłynie na pracę polityczną. Kampania przed wyborem nowego przewodniczącego KE była ostra, zawzięta i była chyba pierwszą tak zdecydowaną walką wewnątrz-unijną dotyczącą wprawdzie samego kandydata, ale będąca de facto sporem o kształt Unii. Jeśli Juncker miał siłę na tak ostrą kampanię, zapewne ma określone plany i cele polityczne.
Michał Soska
/ame/