Strusie na dziennikarskim betonie

Ktokolwiek miałby wątpliwości, czy prezentowana od kilkunastu dni przez J. F. Libickiego diagnoza stanu mediów toruńskich jest prawdziwa, może rzecz zweryfikować przez analizę polemiki z poznańskim posłem serwowanej przede wszystkim przez Nasz Dziennik.

Stanowisko J. F. Libickiego jest mniej więcej takie: Obecne linia Radio Maryja czy Naszego Dziennika to nie objaw ingerowania przez Kościół w politykę, jak chciałyby liberalne media, ale dokładnie odwrotnie, podporządkowywanie sobie Kościoła przez jedną z partii, konkretnie ugrupowanie J. Kaczyńskiego. Ideologizacja wiary za pomocą retoryki smoleńskiej jest wielkim zagrożeniem dla polskiego Kościoła. Jeżeli uda się przeforsować wizję: katolik – zwolennik PiS, to wkrótce do Kościoła będzie się przyznawać jedynie kilkanaście procent Polaków.

PiS ma do Kościoła stosunek instrumentalny, co widać zwłaszcza w sprawach moralnych /ochrona życia, in vitro/ w których partia ta nie tylko nie broni zasad prawa naturalnego, ale w konkretnych sytuacjach działa czynnie na rzecz inicjatyw innych środowisk. Media toruńskie po podporządkowaniu ich sobie przez PiS nawet w sprawach moralnych realizują przede wszystkim interesy partyjne.

Co na to Nasz Dziennik? St. Michalkiewicz /ND 22 kwietnia 2011, Nr 94 (4025)/ argumentuje niezwykle merytorycznie. J. F. Libicki popadł w wyborczy amok. „Uprzejmie zakładam, że pan poseł Jan Filip Libicki jak zwykle nie wie, co czyni, że nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji, że chęć zemsty i nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego padły mu na mózg” – kontynuuje na tym samym poziomie St. Michalkiewicz. Wywodząc zaś polityczne losy J. F. Libickiego, autor jedzie już wprost wulgarną manipulacją, zapominając, iż poseł ten opuścił PiS po tym, jak J. Kaczyński ewidentnie w złej wierze użył broni lustracyjnej przeciw M. Libickiemu, ojcu posła. Mówiąc bardziej wprost, chcąc pozbyć się go z listy przy wyborach do PE, aby zrobić miejsce dla swoich przydupasów, najspokojniej w świecie za pomocą funkcjonariuszy IPN oskarżono M. Libickiego o powiązania agenturalne, które rzecz jasna później się nie potwierdziły. Oczywiście, to było już po wyborach. Piszę o manipulacji, bo St. Michalkiewicz o wszystkim tym doskonale wie.

Równie dokładną wiedzę ma M. Walaszczyk. Posługuje się argumentację nawet mniej wyrafinowanego walenia kłonicą, co jego poprzednik, po prostu wzorem J. Kaczyńskiego zrównuje J. F. Libickiego z J. Palikotem /ND, 26 kwietnia 2011, Nr 96 (4027)/. Tu także mamy ordynarną manipulację. M. Walaszczyk przypisuje J. F. Libickiemu pogląd, iż RM „rzekomo zbyt słabo akcentuje tematykę religijną na swojej antenie”. Część religijna /różaniec, Apel Jasnogórski/ to ostatnie audycje, jakie w RM dają się jeszcze słuchać. To bardzo wymowne, bo w istocie oznacza, że M. Walaszczyk nie znalazł żadnego merytorycznego sposobu odniesienia się do zarzutu, iż toruńskie media w sprawach moralnych nie idą za prawem naturalnym i nauczaniem Kościoła, ale za poglądami liderów PiS.

Całkowitą komedią są wywody nijakiej Katarzyny Orłowskiej-Popławskiej /ND, 26 kwietnia 2011, Nr 96 (4027)/ która zwalczając J. F. Libickiego, powołuje się nawet na o. M. A. Krąpca. Merytorycznie nie wnosi to nic. „Teza, jakoby katolicka rozgłośnia nie powinna zajmować się tematami politycznymi czy szerzej – publicznymi, jest po prostu prymitywna. Poseł Libicki jest niekonsekwentny. Idąc tokiem swojego rozumowania, powinien, jako katolik, natychmiast przestać zajmować się polityką, złożyć poselski mandat i osiąść na stałe w kamedulskiej pustelni” – pisze sobie ta pani. Mnie przynajmniej przypomina to najlepsze praktyki z czasów Trybuny Ludu, gdy bardzo chętnie polemizowano z twierdzeniami drugiej strony, których ona nigdy nie wygłosiła. Ponieważ jednak było wiadomo, że oponent po prostu nigdy nie dotrze do czytelników, można było się nie wysilać na racjonalne argumenty.

Czemu media toruńskie dobrowolnie weszły w pułapkę przejęcia politycznej retoryki PiS, łatwo zrozumieć. Katastrofa smoleńska przyniosła klimat pewnego podniecenia w narodzie. Wszystkie media, które zaangażowały się w jej podsycanie, odniosły konkretne korzyści finansowe. To jest powód, dla którego jak grzyby po deszczu pojawiły się teorie o wielkich magnesach, dobijaniu strzałem w tył głowy, itp. Chodzi o to samo zjawisko, które sprawia, że wypadek, najlepiej ze skutkiem śmiertelnym, ściąga natychmiast gapiów – gdyby kazano płacić za bilety, niewątpliwie sięgnęliby do kieszeni.

Z drugiej strony chociażby ze sprawy abpa St. Wielgusa wiadomo, do jakich metod gotowi są sięgnąć liderzy PiS, by podporządkować sobie Kościół. Nie trudno zgadnąć, że gdyby Radio Maryja chciało teraz przejść na linię bliższą temu, co mówią biskupi, różnie mogłoby się to skończyć. Tu poszukiwałbym przyczyn, dla których ludzie, o których wiadomo, że wiedzą, jak się pewne rzeczy mają, teraz piszą tak mało przekonujące odpowiedzi J. F. Libickiemu, jak te cytowane wyżej.

Problem jest szerszy. Dokładnie to samo odnosi się do wyraźnie odmiennej, ale jednak dość nieczytelnej dla wielu linii polskich hierarchów. Dodatkowy problem jest taki, że w tym aspekcie rzecz faktycznie nie należy do nich. Skoro jest to kwestia ingerencji życia publicznego na teren Kościoła, to dla wyeliminowania tego zagrożenia właściwi są świeccy. To oni bowiem, a nie biskupi, powinni przede wszystkim angażować się politycznie.

Można dyskutować o metodach, ale z takiego punktu widzenia widać, że zamierzeniem J. F. Libickiego jest raczej uwolnienie cytowanych wyżej publicystów od obowiązku tworzenia takich nieprzekonujących tekstów. Pojawiający się argument, że Radio Maryja jest „ostatnim wolnym medium” brzmi bowiem szczególnie groteskowo, skoro właśnie linia mediów toruńskich jest brutalnie podporządkowana jednej partii. Siłą rzeczy, musi to się przekładać na pracę dziennikarzy, którzy nawet jak nie chcą, muszą.

Dalsze funkcjonowanie toruńskich mediów jako czołowych organów partyjnych jest czymś najbardziej szkodliwym dla polskiego Kościoła. Szkoda też ludzi, którzy są zmuszani do służenia linii, której raczej nie bardzo wierzą. Dziś pytanie jest takie, czy uda się zawrócić z tej drogi w przepaść, czy też strona przeciwna odniesie spektakularny sukces pokonania przeciwnika rękoma rzekomo należącymi do niego samego. Gdyby liberałowie wprost chcieli wprost podporządkowywać sobie tak Kościół, nigdy by im się to nie udało.

Do kolejnych osób, które wyznaczone zostaną jako polemiści J. F. Libickiego można by apelować o wyjaśnienie tego, czemu Nasz Dziennik podejmował takie, a nie inne działania np. ws. in vitro. Byłoby to jednak tym samym, co straszenie strusia na betonie. Trzeba zrozumieć, że na razie tak muszą. Oby udało się to zmienić. 

Ludwik Skurzak
[aw]

Facebook
Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]

0 thoughts on “Strusie na dziennikarskim betonie”

  1. No niestety, ND nie da się już czytać. To katolicka wersja GP. Przydupasy z ND i RM kompromitują polski KK. Był Kościół posoborowy, teraz mamy „posmoleński”.

  2. Jak napisałem w tekście na głównej /”Strusie…”/, ja to St. Michalkiewiczowi nawet współczuję, bo wiem, że on doskonale zdaje sobie sprawę, jak to z PiS jest. Póki pisałby w ND to bym powiedział: kazali mu, ok, widać, że pisze nieprzekonująco. Ale skoro wypisuje tę demagogiczną manipulację gdzie się da – więc jak rozumiem, już na ochotnika, lub dla szczególnego zasłużenia się – to sprawa się robi inna.

  3. Ludwiś, red. Michalkiewicz żyje z wykładów w szkole medialnej o. Rydzyka. Nie dziw mu się! On musi to mówić i pisać !!!

  4. Dlatego napisałem, gdyby napisał tylko w ND, to pomyślałbym to, co bym pomyślał, ale w sumie bym współczuł. Wypisywanie na ochotnika we wszelkich pismach w jakich się da, łącznie z jakimiś w Toronto – to już jest stachanostwo, co zmienia ocenę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *