Świat urojony

Czytając teksty współczesnych protagonistów tzw. „obozu niepodległościowego” nieprzyzwyczajony do ich specyficznej frazeologii polski czytelnik zadać sobie musi pytanie, czy aby oni naprawdę żyją w tym samym kraju? Jak to co oni piszą ma się do rzeczywistych problemów Polski? W artykułach czołowych publicystów tego nurtu, w rodzaju Rafała Ziemkiewicza, czy też intelektualistów w rodzaju prof. Andrzeja Nowaka, roi się od figur pojawiających się w polskiej propagandzie politycznej od wieków. Postacie te ujmowane są w kategoriach pewnej tradycyjnej, charakterystycznej dla mitologii tegoż „obozu niepodległościowego” dychotomii, w ramach której po jednej stronie pojawiają się „patrioci”, po drugiej zaś stronie „renegaci” i „zaprzańcy”. Oczywiście na pierwszy rzut oka klimaty te jawią nam się jako anachroniczne. Celowość przywoływania tych figur z przeszłości tkwi zapewne w odwołaniu się do silnie zakorzenionych w zbiorowej świadomości narodu archetypów, co gwarantuje sukces propagandowy i czytelniczy, ale ta archaiczna wizja świata brzmi tak fałszywie, tak bardzo odstaje ona od realnych wyzwań przed którymi stoi państwo polskie, iż dla każdego, kto funkcjonuje we współczesnym świecie, każdego kto styka się z empirycznym wymiarem rzeczywistości, teatralność i sztuczność tych narracji wywoływać musi tylko wrażenie karykatury, groteski i pastiszu historii.

Wrażenie to pogłębia się tym bardziej że „niepodległościowcy”, aby pozostać konsekwentni w swojej wizji świata, nie mogą poprzestać na przywołaniu starych bohaterów „narodowego przedstawienia”. Muszą oni zarazem odkurzyć całą starą dekorację. Czytając ich teksty odnosimy wrażenie, jakbyśmy żyli w okresie zaborów lub okupacji, w najlepszym zaś razie w zwasalizowanej względem Rosji XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej. Kiedy Rafał Ziemkiewicz stwierdza, iż patrioci muszą stawać się powstańcami, zaś realiści muszą stać się renegatami, kiedy Wojciech Wencel wzywa do tworzenia podziemnych struktur „wolnych Polaków”, którzy sięgać mają po metody działania znane z czasów okupacji hitlerowskiej, kiedy Andrzejowi Nowakowi wszelkie kontakty polskich władz z Rosją kojarzą się z hołdami składanymi carom, stajemy wobec świata, już nie tyle nawet anachronicznego, co zupełnie urojonego. Na stronach „Arcanów”, „Uważam Rze” czy też tabloidów w rodzaju „Gazety Polskiej” publicyści ci wykreowali swój własny świat mający się nijak do świata empirycznego. Tymczasem dysonans pomiędzy rzeczywistością empiryczną a anachronicznym teatrzykiem „niepodległościowców” staje się coraz bardziej rażący.

Praca dla państwa zamiast histerii

Mniejsza z tym, czy rozpowszechnianie tej urojonej wizji świata wyrasta z rzeczywistych przekonań czy też ma charakter wyłącznie cyniczny. Najważniejsze jest to, iż udziela się ona dużej części społeczeństwa, na skutek zaś różnych okoliczności dotyka to szczególnie dotkliwie kręgów wyraziście katolickich. Ten na nowo odgrzewany insurekcyjno-emocjonalny kotlet oparty jest na tym paradygmacie myśli politycznej (jeśli z myślą i z polityką ma to cokolwiek wspólnego), który stanowił główny przedmiot historycznej krytyki najpierw ze strony środowisk konserwatywnych, później zaś endeckich.

Niestety wszelkie podejmowane w historii próby wyrwania się prawicy z objęć archaicznego romantycznego insurekcjonizmu kończyły się nawrotem tego emocjonalnego zaczadzenia. Nie powiodły się one na dłuższą metę ani Romanowi Dmowskiemu ani kard. Wyszyńskiemu. Zawsze na końcu przychodzili ci, którzy postanawiali „unowocześniać” narodową lub konserwatywną myśl za pomocą anachronicznej, odwołującej się do uczuć, insurekcyjno-prometejskiej trucizny. Dzisiaj ponownie emocjonalne okrzyki delegitymizujące oficjalne państwo, wrzaskliwe szermowanie hipermoralistycznymi oskarżeniami wobec rządzącej demoliberalnej partii, rosyjska (bądź rzadziej niemiecka) demonologia zamiast realistycznej analizy itd. sprawiają, iż szeroko rozumiana prawica pozostaje intelektualnie zupełnie bezbronna i niezdolna do ogrywania poważnej roli politycznej oraz wygenerowania realnego i racjonalnego programu zmian systemowych. Zamiast programu konsekwentnej i systematycznej pracy na rzecz państwa i narodu mamy upajanie się własnym patriotyzmem.

W istocie bowiem Polska stoi w obliczu bezwzględnej rywalizacji państw na arenie międzynarodowej, które to państwa z całą konsekwencją realizują swoje interesy, i co za tym idzie, wyzwania stojące przed naszym krajem są olbrzymie, tyle, że nic one wspólnego z „niepodległościowym teatrzykiem absurdu” nie mają. Współczesna rywalizacja geopolityczna oparta jest głównie na rywalizacji ekonomicznej. Mocarstwa rywalizują dziś o swoje strefy wpływów nie za pomocą czołgów, lecz za pomocą instrumentów budujących wpływy gospodarcze. Doskonale widać to w Europie choćby na przykładzie Ukrainy, której przyszłość polityczna jawi się jako pochodna wyboru wektorów współpracy ekonomicznej. To wymiar gospodarczy decyduje we współczesnym świecie o realnej sile państwa i skali jego międzynarodowych wpływów.

Oczywiście nie znaczy to wcale, iż wielkość potencjału militarnego straciła swoje znaczenie. Także jednak na tym polu rywalizacji między państwami, nigdy jeszcze siła militarna nie była tak wprost proporcjonalnie zależna od siły gospodarczej i zdolności państw do pozyskiwania nowoczesnych technologii wojskowych. Wszelkie inne czynniki, takie jak liczba oraz morale żołnierzy, straciły większe znaczenie wojenne. Nawet zdolności dowódcze odgrywają coraz mniejszą rolę, dowódcy stają się bowiem swego rodzaju „inżynierami pola walki”.

Biorąc zatem pod uwagę charakter wyzwań stojących przed współczesnymi państwami, tym bardziej konieczne staje się wypracowanie na prawicy nowoczesnej formuły „nacjonalizmu gospodarczego”, umożliwiającego Polsce skuteczną rywalizację międzynarodową. Nacjonalizm ten oczywiście nie ma nic wspólnego z anachronicznym protekcjonizmem. Powinien on się bowiem opierać na takich filarach, jak: optymalizacja wykorzystania własnych zasobów w celu maksymalizacji dynamiki wzrostu gospodarczego (jako zarazem warunek sine qua non zwiększania potencjału militarnego), dostęp do jak najtańszych surowców, internacjonalizacja skali działania małych i średnich przedsiębiorstw połączona z rozwojem lokalnych systemów relacji sieciowych stymulujących w drodze skoncentrowanych interakcji innowacyjność firm, stworzenie efektywnych kanałów transmisji technologii, walka o zwiększenie udziału podmiotów krajowych w strukturze generowanej w łańcuchach kooperacyjnych wartości dodanej, wreszcie skonstruowanie odpowiadającej potrzebom gospodarki krajowej oraz polskim interesom polityczno-ekonomicznym właściwej architektury kapitałowej przez co rozumieć należy stymulowanie wzrostu rodzimych korporacji o zlokalizowanych kraju centrach decyzyjnych (z potencjalnym wykorzystaniem do tego w ramach swoistej gry funduszy private equity), z drugiej zaś strony efektywne udrożnienie kanałów transferu kapitału wypełniającego krajową lukę pomiędzy zapotrzebowaniem na kapitał a wielkością rodzimych oszczędności.

Równie ważny dla obozu katolicko-konserwatywnego pozostaje udział w globalnej wojnie kulturowej toczącej się pomiędzy pozostałościami świata tradycyjnego oraz wyziewami antycywilizacji demoliberalnej. Jako paralelny z programem ekonomicznym stworzony zatem musi zostać program obrony polskiej suwerenności kulturowej. Priorytetem dla polskiej prawicy musi pozostać obrona chrześcijańskiego wymiaru społeczeństwa i walka o odzwierciedlenie tego w systemie prawnym w celu stworzenia zintegrowanego sytemu ładu publicznego dla którego oparciem byłaby doktryna katolicka. Jako równie istotna jawi się tu również obrona, przed agresją kosmopolitycznego multikulturalizmu, tożsamości kulturowej opartej na wielowiekowym duchowym dziedzictwu polskości, będącej integralną częścią cywilizacji łacińskiej.

Testament polskich mężów stanu

Wypracowanie konserwatywno-narodowego programu koniecznych dla kraju działań wydaje się szczególnie potrzebne w sytuacji, w jakiej znalazła się dzisiaj Polska. Demoliberalny rząd premiera Tuska niezdolny jest do walki o interes narodowy. To rząd oportunistyczny, pozbawiony wizji i szerszych horyzontów, nie posiadający woli realizacji reform, nastawiony tylko na konsumpcję władzy i oczekiwanie na to, co spłynie z Brukseli i z łupków. Realizujący na polu cywilizacyjnym linię pełzającego demoliberalizmu – powolnej, acz systematycznej destrukcji, za pomocą instrumentów prawnych oraz polityki edukacyjnej, moralno-kulturowej tkanki Polski. Niestety jedyną słyszalną dzisiaj alternatywę stworzyli w debacie publicznej różni „niepodległościowi” hochsztaplerzy.

Jak łatwo zauważyć, zarysowana powyżej przestrzeń koncepcyjna konserwatywno-narodowego programu, choć odpowiadająca na wyzwania współczesności, odwołuje się do tych samych paradygmatów myślenia, na których budowali swoje koncepcje Roman Dmowski czy kard. Wyszyński. To wciąż ta sama walka o substancję narodową, substancję o charakterze kulturowym, biologicznym i materialnym, walka realizowana na płaszczyźnie cywilizacyjnej i ekonomicznej, walka o stworzenie skutecznego państwa opartego na silnych moralnych fundamentach chrześcijańskich. Państwa skutecznego nie dlatego, że jego politycy głośno krzyczą i wykonują rejtanowskie gesty, ale dlatego, że potrafi ono skutecznie pozycjonować się w globalnej walce geoekonomicznej. Na tym bowiem właśnie polega dziś istota polityki realnej.

Priorytetem dla państw słabych jest szukanie swoich nisz w celu maksymalizacji swojego potencjału gospodarczego. Niemcy musiały po II wojnie światowej przez kilkadziesiąt lat odgrywać rolę „politycznego karła”, aby stać się gospodarczym mocarstwem i móc w końcu sięgnąć po dominującą pozycję w skali europejskiej. Nie ma innej drogi na skróty do realnej niepodległości, ugruntowanej w odpowiednim systemie sojuszniczym i umożliwiającej odgrywanie roli regionalnego lidera, jak poprzez efektywne pomnażanie własnych zasobów przy okresowym (często bardzo długim) wyciszeniu własnych aspiracji politycznych. Absurdalna jest bowiem koncepcja polityki zagranicznej, głoszona przez dzisiejszych „niepodległościowców”, zalecająca prowadzenie polityki takiej, jaką dzisiaj prowadzą państwa silne, pomimo braku znaczącego potencjału gospodarczego i militarnego. Polska musi prowadzić taką politykę, jaką dzisiejsze mocarstwa prowadziły wtedy, kiedy były słabymi państwami. Bez zrozumienia tych podstawowych zasad polityki będziemy na centroprawicy zdani jedynie na irracjonalne recepty tych wszystkich publicystów, intelektualistów i polityków, którzy z historii niczego nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli.

Tadeusz Matuszkiewicz
aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Świat urojony”

  1. Nasi niepodległościowcy to geniusze. Udało im się mnie skłonić do głosowania na PO. Nigdy bym nie przypuszczał, że dam głos na partię demoliberalną ze strachu przed „prawicą” 🙂

  2. Jeden z najlepszych artykułów jaki ukazał się na konserwatyzm.pl. W 100 proc. podzielam zdanie autora.

  3. Niepodległościowców nie da się zmienić. Nie zgodzą się na odgrywanie przez kilkadziesiąt lat przez Polskę roli karła, nie pozwolą na mozolne budowanie polskiej pozycji w świecie. Polska jest Chrystusem narodów. To zobowiązuje. Postawienie naszego państwa w takiej pozycji implikuje prowadzenie polityki mocarstwowej, której to prowadzenie może zakończyć się co najwyżej kpiącymi uśmieszkami na ustach możnych tego świata. A nie tędy droga. Dobrze dzisiejszy obraz polskiej sceny politycznej opisał Migalski. Jedni zajmują się skakaniem po stole. drudzy są pod tym stołem. A dopóki przy stole po prostu nie usiądziemy nic się nie zmieni.

  4. R. Ziemkiewicz przeciwstawia patriotów zaprzańcom na zasadzie, na jakiej przed laty Jedlicki przeciwstawił „Żydów” i „Chamów”. W przypadku eseju z lat 60. chodziło o szczyty władzy – R.A. ma pewnie na mysli coś więcej, ale trudno winic go za to, że zauwaza to, czego nie zauwazyc sie nie da. Środowiska narodowe i konserwatywne nie odgrywaja praktycznie żadnej roli na polskiej scenie politycznej i mozna je pominąc w analizach bieżącej sytuacji tak, jak w przypadku Miedzywojnia mozna nie wspominać o Zadrudze. Zresztą, w publicystyce RAZ-a takich dychotomii jest dużo ( „młodzi wykształceni”-„mohery”, „Polacy”-„polactwo”, „oświeceni”- „nawiedzeni”) – w zależności od tego, za który fragment rzeczywistości sie wspomniany ( zaatakowany) autor bierze. Czasami przejaskrawia, ale któż tego nie robi? Pan Ratnik na tym portalu maluje taki obraz Stronnictwa Polskokatolickiego, że strach sie bać, a p. Ratnik nie jest sam. Reasumując – artykuł słaby, pisany na zasadzie: chce uderzyć, szukam kija. Jeszcze a propos jezyka „polskiej propagandy politycznej” cytacik:”…optymalizacja wykorzystania własnych zasobów w celu maksymalizacji dynamiki wzrostu gospodarczego (jako zarazem warunek sine qua non zwiększania potencjału militarnego), dostęp do jak najtańszych surowców, internacjonalizacja skali działania małych i średnich przedsiębiorstw połączona z rozwojem lokalnych systemów relacji sieciowych stymulujących w drodze skoncentrowanych interakcji innowacyjność firm, stworzenie efektywnych kanałów transmisji technologii, walka o zwiększenie udziału podmiotów krajowych w strukturze generowanej w łańcuchach kooperacyjnych wartości dodanej, wreszcie skonstruowanie odpowiadającej potrzebom gospodarki krajowej oraz polskim interesom polityczno-ekonomicznym właściwej architektury kapitałowej przez co rozumieć należy stymulowanie wzrostu rodzimych korporacji o zlokalizowanych kraju centrach decyzyjnych (z potencjalnym wykorzystaniem do tego w ramach swoistej gry funduszy private equity), z drugiej zaś strony efektywne udrożnienie kanałów transferu kapitału wypełniającego krajową lukę pomiędzy zapotrzebowaniem na kapitał a wielkością rodzimych oszczędności”.Prawda, że genialne w swej prostocie? I nikomu z propogandą ani nowomową sie nie skojarzy.

  5. Tak zgadza się 🙂 Tekst jest bardzo dobry. Niektóre wytwory „prawdziwych patriotów” należy analizować w kategoriach psychologicznych, a nawet psychiatrycznych….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *