Wszystko zaczęło się od dnia 18 września 1820 roku, kiedy to Namiestnik Królestwa Polskiego Józef Zajączek ogłosił zarządzenie, na mocy którego na terenie miast rządowych mogły powstawać osady fabryczne przeznaczone dla tzw. fabrykantów (sukienników, tkaczy, prządków). Taki dekret stworzył warunki rozwoju przemysłu włókienniczego na terenie Królestwa Polskiego.
.
Łódź doskonale nadawała się na zlokalizowanie w jej granicach osady sukienniczej. Składało się na to wiele czynników tj. dogodne położenie geograficzne zapewniające obfitość wód powierzchniowych na potrzeby technologiczne; łatwy dostęp do materiałów budowlanych (drewno z pobliskich lasów i cegły z licznych cegielni); położenie na trakcie handlowym (Łęczyca – Piotrków). Powyższe atuty sprawiły, że w oparciu o zarządzenie z 1820 roku dnia 30 stycznia 1821 roku Komisja Rządowa Spraw Wewnętrznych i policji na wniosek Rajmunda Rembielińskiego – Prezesa Komisji Województwa Mazowieckiego, zezwolił na utworzenie osady przemysłowej w Łodzi.
.
Wkrótce do miasta zaczęli przybywać pierwsi tkacze z Grünbergu (Prusy), a w przeciągu zaledwie pół roku, było już ich w Łodzi kilkunastu. Zachęcające zdają się być warunki, na których przyjmowano nowych osadników. Każdy bowiem, kto dowiódł swych tkackich umiejętności przed burmistrzem miasta i zdecydował się osiedlić w jego granicach, otrzymywał 3-morgową działkę i materiał niezbędny do wybudowania domu, a także pożyczki pieniężne. Wszystko to sprawiło, że Łódź szybko wyrosła na znaczącą osadę fabryczną.. Pewnie zastanawia was , czemu to właśnie Niemcy tak licznie pojawili się w Łodzi ? Otóż po zakończeni wojen napoleońskich, zdjęta była blokada kontynentalna nałożona przez Napoleona na Anglię i tanie materiały włókiennicze z Manchesteru i okolic zalały Europę. Niemieccy tkacze nie mogli zbyć swoich towarów i widmo głodu zajrzało im w oczy. Natomiast Imperiów Romanowów cierpiało na chroniczny brak tekstyliów. Tylko Moskwa wraz z okolicami bogata była w warsztaty tkackie . A to było o wiele za mało. Łódź stała się dla Niemców das Gelobte Land , Ziemią Obiecaną.
.
Łódź, zwana polskim Manchesterem, stała się największym ośrodkiem przemysłu włókienniczego w Królestwie Polskim i drugim po Moskwie centrum włókiennictwa w Imperium Rosyjskim. Rozwój Łodzi przebiegał według tempa znanego tylko ośrodkom północnoamerykańskim. Powstanie osady fabrycznej w Łodzi było częścią programu modernizacyjnego podjętego przez władze Królestwa Polskiego przed powstaniem listopadowym. Dalszy rozwój miasta odpowiadał dalekosiężnym koncepcjom gospodarczym Ksawerego Franciszka Druckiego – Lubeckiego, który słusznie zamierzał oprzeć ekonomię Królestwa Kongresowego na chłonnym rynku rosyjskim. Królestwo Kongresowe było znacznie bardziej rozwinięte niż reszta Imperium Rosyjskiego . Po powstaniu listopadowym, kiedy zmieniły się warunki rynkowe, mimo że znaczna część Kongresówki gospodarczo podupadła, to Łódź dzięki specjalizacji w produkcji bawełnianej w ciągu kilkunastu lat zdystansowała pozostałe ośrodki produkcji włókienniczej.
.
Wiele czynników przesądziło o burzliwym rozwoju przemysłu łódzkiego: polityka celna i chłonny rynek rosyjski, import nowoczesnej technologii z Zachodu, rozbudowa kolei, a po uwłaszczeniu chłopów w 1864 roku – tania siła robocza. Powstał wielokulturowy ośrodek miejski o specyficznym układzie urbanistycznym z wyraźnie wyodrębnionymi dzielnicami, niczym magnackie jurydyki, wokół kompleksów pałacowo-fabrycznych. W mieście wszechobecny był kontrast między bogactwem a nędzą, który nie ominął też łódzkich cmentarzy. Nowoczesna infrastruktura miejska, np. tramwaje elektryczne, funkcjonowała przy braku kanalizacji. Portret miasta utrwalił Władysław Reymont w Ziemi obiecanej.
.
Łódź przeżywała swoje wzloty in upadki. Pamiętam gwarną Piotrkowską z lat 70 tych i 80 tych , wspaniałe mecze Widzewa z Bońkiem ,Żmuda , Młynarczykiem i Smolarkiem , kiedy jak równy z równym walczyli z oboma Manchesterami , Juventusem, Liverpoolem… Klub ,, Pod Siódemkami,, na Pietrynie , gdzie zawsze było tłoczno i gwarno , wariackie Juvenalia , kiedy mocno wstawieni jeździliśmy z Piotrkiem i Zbyszkiem tramwajem, a motorniczy nie śmiał odmówić… Dziś mam mieszane wrażenia. Rewelacyjna Manufaktura , piękna secesja części Pietryny , piękny choć chyba nazbyt pompatyczny Dworzec Fabryczny. Ale całe kwartały Łodzi w zapaści. Szkoda , bo choć widziałem tyle miast , to często to zdewastowane , zrujnowane miasto mam w sercu. Bo to moje dzieciństwo , młodość i duża część wieku męskiego . A tego się nie zapomina , to zostaje …….
PS.
Teraz w, 2024 , nie ma mnie w Łodzi i cholernie tęsknię … tęsknie …
Bogdan Tomaszewski
Bardzo cenię miasto Łódź za przedsiębiorczość ówczesną a także i teraźniejszą (jeśli oczywiście takowa istnieje za rządów Zdanowskiej ). Jest to miasto cieszące się najwyższą w Polsce marką w tym zakresie. Mimo wszystko nie chciałabym tam mieszkać. Sto razy wolę mój prowincjonalny Rzeszów.
Jak najbardziej to rozumiem .Dla mnie Lodz to miasto moich wspomnień , sentymentów. Jednak jest faktem , ze nigdy nie żyło się tam łatwo. Mimo to tam są moje korzenie .Pozdrawiam .
Pozwolę sobie na trochę osobistych refleksji. Łodzianinem jestem od co najmniej 5 pokoleń. Mieszkałem na Śródmieściu, Bałutach, Retkinii i Stokach. Od blisko dekady nie mieszkam w Łodzi i zawsze będę się dziwił, jak można mieć sentyment do tego miasta. To jest miasto nie tyle kontrastów, które sugerują spore różnice, ale będące nie aż tak rażące, tylko strasznych skrajności. I to skrajności, z których wad jest o wiele więcej niż zalet. Bywam tam nadal dość regularnie i za każdym razem, gdy mam jechać do Łodzi coś załatwić, to dostaję palpitacji. Tylko spotkania towarzyskie mają dla mnie sens, ale to przez ludzi a nie przez miasto, które po prostu jestem w stanie na tę okoliczność znieść. Mam mnóstwo wspaniałych wspomnień, bo tam się urodziłem, wychowałem, wszedłem w dorosłość, założyłem rodzinę. Ale nie nadaję sentymentu miastu przez pryzmat tego, co przeżyłem z ludźmi w danych miejscach. Po prostu wydaje mi się to intelektualnym szpagatem, bo równie dobrze mogło to się wydarzyć w równie brzydkim Zgierzu rzut oszczepem dalej. Co więcej – właśnie fakt, że mogło wydarzyć się gdzieś indziej powoduje, że wolałbym to samo przeżyć z tymi samymi ludźmi, ale jednak w nieco przyjemniejszych okolicach 😉 Także tęsknię za tymi ludźmi i wydarzeniami. Gdy mijam jakieś miejsca, w których coś przeżyłem, to oczywiście robi mi się milej na sercu. Ale to nie miejsce to spowodowało, tylko ludzie. Są miejsca, które dodają relacjom i zdarzeniom dodatkowy walor. Łódź w moim odczuciu po prostu nie jest takim miastem, bo jest szpetna.
Niemniej co do obrazu, jaki Pan przedstawia. Pamiętam nadal gwarną Piotrkowską lat 90-tych i początku 2000, jeszcze przed eksodusem po otwarciu granic UE. Była to więc Piotrkowska chyba nawet bardziej gwarna niż w latach 70-tych czy 80-tych ze względu na demografię, poprawę sytuacji finansowej mieszkańców oraz mnogość miejsc do imprezowania (tak, wiem Spatif, Kaskada, Siódemki były wcześniej, ale w latach 90-tych i 2000 namnożyło się klubów i pubów, bo Łódź była bardzo ludna). Niemniej należy pamiętać, że mam na myśli Piotrkowską, która na chwilę obecną można powiedzieć śmiało – zwyczajnie zdechła przez grzech główny tego miasta. Czyli trzymanie największej patologii w kamienicach obok rzekomo reprezentacyjnej Pietryny, co odstraszało inwestorów, restauratorów, etc. To miałem na myśli pisząc o skrajnościach i ten wątek lekko rozwinę. Pamiętam doskonale będącą wylęgarnią wszelkiego bezeceństwa Włókienniczą czyli dawną Kamienną. Meliny, burdele, przemytnicy, złodzieje, nożownicy – wszystko zaledwie 3 minuty spacerem od Piotrkowskiej, gdzie faktycznie tętniło życie rozrywkowe. Podobne cyrki co na Włókienniczej były chyba tylko na Limanowskiego i Abramowskiego w tamtych czasach (drzewiej meliniarskie były też Doły, część Chojen, okolice Górniaka czy Grembach). Niemniej ulice Rewolucji czy Pomorska wyglądały podobnie pod względem struktury społecznej i wpływu na Piotrkowską. Całe to towarzystwo wylewało się w weekendy na Pietrynę, by „golić frajerów” i zażyć trochę „blasku” głównej ulicy (podobne spostrzeżenia jeśli mnie pamięć nie myli miał Goetel w swoich pamiętnikach). Ulicy z jednej strony przyjemnej przez stare kamienice, urokliwej przez gwar, ulicznych muzyków, słynnego pana z dzwoneczkiem czy inne tego typu detale. Z drugiej zaś strony ulicy obrzydliwej, bo każda brama mijana na deptaku to był smród a wieczorami strach było przejść samemu (słynne „a kuku”, za które chłopaka skopano jak psa chyba już na początku lat 2000). Dlatego Piotrkowska zdechła i została zastąpiona m.in. przez Manufakturę, która choć w okolicy też miała szemrane okolice z festiwalem twarzy nieciekawych, ale jest odgrodzona murem, zainstalowany jest monitoring i przez to jest po prostu o wiele bardziej bezpieczna. Niemniej co do Piotrkowskiej, to pamiętam pasaż Schillera – z jednej strony Hortex z podówczas eleganckim wystrojem, pysznymi deserami a w podziemiu nawet obiadami a z drugiej drugie oblicze Pasażu, czyli „pasek”. Główna miejscówka punków, metalowców, skinów i innych podobnych subkultur żebrzących o parę groszy na piwo/wino i którzy później przenieśli się na „China”. Także preferowałem spożywanie pączka czy ciasta u Blikle’go kawałek dalej i bez widzenia przez okno ogrodu zoologicznego, w którym królowały stworzenia z kolorowymi irokezami 😉
Obecnie większość tych okolic jest odnowiona, poprzedni patologiczni mieszkańcy wysiedleni i rozrzuceni po obrzeżach (nota bene świetny pomysł, by patologię rozdzielać a nie wrzucać w jedno miejsce, by tworzyła kolejne getto). Ale to się stało 30 lat za późno. Dodatkowo doszedł wieczny chaos komunikacyjny. Słynny remont trasy W-Z, który nie tylko przeciągał się, ale i sparaliżował miasto na dobre 3 czy 4 lata. Trasę 7 km pokonywało się samochodem czasami ponad godzinę. Osobiście znam ludzi, którzy zamknęli w tamtym czasie firmy i wynieśli się z Łodzi z tego powodu (dla mnie również była to jedna z wielu przyczyn). Na domiar złego Łódź zawsze była „czerwona”, co odbija się na wielu kwestiach – w tym zbiorowym masochizmie w postaci głosowania na nieudolną, zdegenerowaną układami i własnym nałogiem Zdanowską. Antyklerykalna i komunistyczna mentalność Urbana czy Piotrowskiego są tam również nadal żywe. Pamiętam zresztą czasy, gdy Łódź była traktowana jak teren misyjny. No i niestety, ale nieznośna dla mnie chamska mentalność łodzian, które przejawia się szczególnie na drogach czy w życiu sąsiedzkim w blokach. Jeśli ktoś gdzieś chce znaleźć zmaterializowaną ideę „polish smile” to właśnie w Łodzi, gdzie uśmiech u drugiego człowieka, grzeczne rozwiązanie sytuacji sąsiedzkiej czy wpuszczenie w ruchu drogowym są równie częste, co motyl w październiku.
A już raczej humorystycznie, skoro w klimatach Łodzi jesteśmy – w Łodzi tylko ŁKS! Który zresztą stoczył walkę z Manchesterem United w szczycie formy a nie w największym kryzysie jak napompowany komunistycznymi pieniędzmi Widzew, czyli Robotnicze Towarzystwo Sportowe 😉
Tęsknota za miejscami w których człowiek się wychowal i dorastał to naturalne i dobre uczucie, które często staje się motywacją do tego by to co dobre z tych miejsc zachować a to co nie naprawić.
I można być przywiązanym do miejsc mniej urodziwych tylko dlatego, że są nasze albo, że mamy z nimi dobre wspomnienia.
Oczywiście jeżeli ktoś doświadczył zła i to bardzo bolesnego to i na najpiękniejszy pałac będzie patrzeć z obrzydzeniem.
Z drugiej strony gdy ktoś doświadczył wiele dobra w jakimś miejscu będzie je cenić niezależnie od „obiektywnych” kryteriów.
Trzeba przyznać uczciwie, że wszystkie remonty (zarówno Włókiennicza jak i Abramowskiego to obecnie zupełnie inne miejsca, aczkolwiek do starek kafkowo-orwellowskiej Włókienniczej miałem pewien patologiczny sentyment) zaczęły się za późno i być może nie uda się już uratować Łodzi w dłuższej perspektywie.
Jedna rzecz z którą się nie zgodzę to przyczyna upadku Piotrkowskiej, napisałeś:
„Niemniej należy pamiętać, że mam na myśli Piotrkowską, która na chwilę obecną można powiedzieć śmiało – zwyczajnie zdechła przez grzech główny tego miasta. Czyli trzymanie największej patologii w kamienicach obok rzekomo reprezentacyjnej Pietryny, co odstraszało inwestorów, restauratorów, etc ”
To jest oczywiście główny grzech miasta ale nie przez to zdechła Piotrkowska (to może zresztą za mocne określenie ale jest cieniem samej siebie sprzed 15 lat). Piotrkowską dobiły Manufaktura i Galeria Łódzka czyli dwa duże centra handlowe na „krańcówkach” deptaka. Zwyczajnie wyciągneły ludzi. Gdyby nie powstały Piotrkowska funkcjonowałaby mimo menelstwa.
Poza tym zawsze można mieć nadzieję na jakąś poprawę w tym czy innym punkcie, ale tak jak napisałem, nie wiem czy nie jest już za późno.
Jeśli te miejsca faktycznie mają jakiś urok, to oczywiście, że to jest naturalne i dobre uczucie. Jeśli jednak na kanwie tylko i wyłącznie tego, że los rzucił człowieka w miejsce X zamiast Y i to w tym miejscu ktoś się wychował uruchamia się tęsknota do miejsca bez względu na jego obiektywne walory, to jest to już racjonalizacja bezpodstawnych emocji oraz „przerzucanie” ich na to miejsce. To jest bardzo zbliżone do westchnień osób starszych za PRL tylko i wyłącznie dlatego, że to wtedy byli młodzi. Jeśli ktoś tęskni za brzydkim blokowiskiem tylko dlatego, że tam się wychował, to nie widzę w tym krztyny sensu. Podobnie jak w przypadku doświadczeniu dobra w jakimś miejscu i cenienie miejsca, zamiast doświadczenia. To jest nadawanie jakichś magicznych właściwości danemu miejscu zamiast umiejętnego wkomponowania swojego doświadczenia (najczęściej z drugim człowiekiem) w dane miejsce, przy uwzględnieniu jego wad.
Kwestia motywacji do naprawy to jest zupełnie inny porządek i nic nie mówiłem, że niezrozumiałe emocje nie mogą prowadzić do sensownych konsekwencji. Mogą, ale nie o tym pisałem.
Co do przyczyny upadku – no właśnie przez to zdechła Piotrkowska, bo inwestorzy nie byli skłonni inwestować na tej ulicy i gdy pojawiło się bardziej odpowiednie miejsce, to zaczęli inwestować właśnie tam. Oczywiście, że nie tylko przez meneli, bo chodziło również o chore ceny najmu powierzchni oraz możliwości infrastrukturalne (np. miejsca parkingowe czy ciągłe remonty z kapelusza), ale Manufaktura czy Galeria Łódzka są konsekwencją wcześniejszej przyczyny. I nie pojawiły się w oddaleniu od Piotrkowskiej bez powodu. Doświadczenie wcześniejszych prób pokazało, że Piotrkowska jest niezdatna do utrzymania swojej roli. Przypominam, że właśnie przy Piotrkowskiej próbowano tworzyć pierwsze nowoczesne (bo wcześniej były relikty PRL w postaci Magdy czy Centralu) łódzkie galerie handlowe, jak na przykład Saspol czy tuż obok Galeria Centrum (róg Piotrkowskiej i Tuwima). Obie padły.
Saspol to chyba jeszcze działa.
Jakże zmienia się perspektywa na przestrzeni hisotrii. Po rewolucji obyczajowej, wygranej demoliberalknego porządku, oraz upadku starych systemów odniesień w polityce człowiek może bez mrugnięcia okiem podobnie liberalno lewicwy frazes (dobra, wiem że przegiąłem z oceną – robię to z symaptii):
„Jeśli jednak na kanwie tylko i wyłącznie tego, że los rzucił człowieka w miejsce X zamiast Y i to w tym miejscu ktoś się wychował uruchamia się tęsknota do miejsca bez względu na jego obiektywne walory, to jest to już racjonalizacja bezpodstawnych emocji oraz „przerzucanie” ich na to miejsce.”
Przeformułuję, żeby było po staremu:
„Skoro Bóg postawił mnie w jakimś miejscu a ja doświadczyłem w nim dobra jako łaski, to właśnie przez to dobro Bóg wskazuje mi, co chciałby bym w tym miejscu czynił i zachował, za co je kochał a co chciał w nim naprawić. Podobnie jak z zakochniem gdy na początku zachwyamy się inną istaotą ludzką dzięki naszym uczuciom widzimy jej najgłębsze, przynależne istocie piękno (co naturaliści i cynicy napędzani swoimi bezwartościowymi przemyśleniami nazywają „patrzeniem przez różowe okulary”), które później zostaje przykryte przez przygodne wady tej osoby oraz naszą niumiejętność patrzenia wciąż na jej głębie.
Uczucia podobnie jak rozum mogą adekwatnie odnosić się do rzeczywistości jak i nieadekwatnie. Nasze doświadczenie, wady, zalety, aspiracje, kompleksy, traumy, wspomnienia i wychowanie w obu przypadkach nie pozostają bez znaczenia ale nie w tym sensie, że zaślepiają tylko, że zwaracają naszą uwagę mocniej na pewne elementy. Przy braku równwagi to skupienie może stać się przyczyną ślepoty na inne rzeczy ale to nie znaczy, że samo w sobie jest fałszywe.
Nie ma więc nic zasadniczo przypadkowego, że jesteśmy z miejsca X a nie z miejsca Y (ach ten liberalny indywidualizm). Gdybyśmy byli z miejsca Y bylibyśmy innymi ludźmi. Tak samo jak my jesteśmy częścią miejsca X mieszkając w nim ono jest i zawsze będzie częścią nas. I podobnie jak np. z rodzicami, którzy zawsze będą tym kim są dla nas, niezależnie od tego, czy sprawdzili się jako rodzice cz też nie relacja jest trwała”
Tak wyglądałoby to jeszcze w średniowieczu. Z wielu powodów już tak nie wygląda. Niektórzy mają jeszcze takie podejście szcześliwym dla siebie trafem, inny – być moze też szczęśliwym dla siebie trafem – nie mają.
Pozdrawiam serdecznie!
Saspol wlasnie idzie pod mlotek .
Jeszcze działa czy znów działa? Bo kojarzę okres, gdy był zamknięty. Ale może to był efekt remontu i źle zapamiętałem?
Przeformułowanie nie jest niestety przeformułowaniem a kompletnie czymś innym. Pamiętajmy, że poprawna analogia jest budowana nie między bytami tylko między relacjami między bytami. Przedstawiasz kompletnie inną sytuację z innymi relacjami. W przeformułowaniu już w pierwszym akapicie widać jasno, że: „Bóg wskazuje co chciałby bym w tym miejscu czynił (…) a co chciał w nim naprawić”. Czyli jest jasna ocena rzeczywistości – coś jest dobre i z tego się radujemy/mamy pozytywne emocje oraz coś jest złe i próbujemy to naprawić. To, co do naprawy nie jest przedmiotem radości/pozytywnych uczuć – dopiero naprawione będzie cieszyło. Gdyby miała być analogia, to tak jak ktoś tęskni do paskudnej Łodzi, tak też powinien tęsknić do czegoś, co było zepsute. Tylko przez pryzmat, że tego doświadczył i/lub jakoś go ukształtowało.
„Nie ma więc nic zasadniczo przypadkowego, że jesteśmy z miejsca X a nie z miejsca Y (ach ten liberalny indywidualizm). Gdybyśmy byli z miejsca Y bylibyśmy innymi ludźmi.” – i to nie dowodzi, że nie ma tu przypadku. Nawet gdyby, to brak przypadkowości również nie dowodzi słuszności tęsknoty/pozytywnych uczuć w przypadku doświadczenia czegoś, co nie jest dobre/piękne. To dowodzi tylko bycia innym w innych okolicznościach i nie ma niczego wspólnego z liberalnym indywidualizmem. Ma natomiast ze stwierdzaniem oczywistości 😉 Nie dostrzegajmy czegoś tam, gdzie tego nie ma, bo inaczej robimy to, co duża część prawicy – stawiamy wymyślonego chochoła, którego z radością ale bez żadnego sensu i przełożenia na zmianę rzeczywistości okładamy ku uciesze ideowych przeciwników radujących się z naszej straty czasu.
„I podobnie jak np. z rodzicami, którzy zawsze będą tym kim są dla nas, niezależnie od tego, czy sprawdzili się jako rodzice cz też nie relacja jest trwała” – relacja jako zależność w rozumieniu biologicznym czy prawnym oczywiście. Natomiast nie żartujmy sobie, że w średniowieczu nie istniało wartościowanie a co za tym idzie merytoryczna krytyka rodziców czy w ogóle osób wyżej w hierarchii. To buduje fałszywy obraz średniowiecza i mentalności człowieka w średniowieczu jako bezrozumnego bydlęcia bezkrytycznie akceptującego każde status quo. To jest w ogóle popularne obecnie wypaczenie, które zasygnalizowałem wyżej – doszukiwanie się w niektórych postawach liberalizmu i usilne wmawianie, że w epoce przed liberalizmem te postawy nie miałyby miejsca a teraz mają właśnie w wyniku tej idei. Trzeba być czujnym i zwalczać gangrenę liberalizmu, ale nie popadajmy w obłęd. Natomiast domyślam się, że po prostu znów chodzi Ci o mentalność transakcyjną a co za tym idzie upadek szacunku w relacjach. I z tym się zgadzam 😉