„Unia nieświęta” przyjaciół banderowców i pachołków Brukseli

Kiedy w sierpniu 1914 roku teutońska nawała runęła na Francję, miażdżąc po drodze neutralną Belgię, pisarz Maurycy Barrès rzucił hasło „unii świętej” (union sacrée) wszystkich patriotów francuskich, bez względu na ich światopogląd i przekonania polityczne, w obronie Ojczyzny. Ten apel o jedność był ze wszech miar słuszny, wręcz oczywisty. Lecz jedność – jak uczy św. Tomasz z Akwinu – jest czymś najlepszym, jeżeli chodzi jakieś dobro, ale najgorszym, gdy cel jest zły: „jak korzystniejsze jest, aby moc dobroczynna była bardziej zespolona, po to, by skutecznie czynić dobro, tak bardziej szkodliwe jest, gdy moc złoczynna ulega zespoleniu” (De regno, 4,3).

W tej chwili oglądamy właśnie – od kijowskiego Majdanu po Warszawę – tragikomiczny spektakl takiego zespolenia mocy złoczynnej. W Kijowie prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, Jacek Protasiewicz z Platformy Obywatelskiej (a wcześniej Paweł Kowal z PJN), otoczeni wianuszkiem feministek i gejowskiego aktywisty z „Krytyki Politycznej”, stają ramię w ramię z przywódcami neobanderowców, aby gardłować przeciwko legalnym władzom suwerennego państwa. Premier Donald Tusk chwali prezesa PiS i karci ministra Sikorskiego za jego powściągliwość w tej kwestii. Również „Gazeta Wyborcza” chwali Kaczyńskiego piórem red. Jarosława Kurskiego, nie omieszkując wszelako wypomnieć mu tej myślozbrodni, że jeszcze kilka miesięcy temu domagał się, aby w uchwale Sejmu na temat rzezi wołyńskiej wpisać termin „ludobójstwo”, co ponoć „zrujnowałoby pojednanie obu narodów”. Sam Adam Michnik, jak również palikociarze, „solidarnie” demonstrują pod ambasadą ukraińską. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski „troszczy się” o to, jak prezydent Jakunowycz „wyjdzie z tego zaułka”. Prezydent urzędujący Bronisław Komorowski zapowiada zwołanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Cóż za przedziwna (?) jednomyślność i zbratanie. Stary hrabia Fredro zapytałby może: „poszaleli?”. Nie, nie poszaleli, bo w tym unisono jest, piekielna wprawdzie, ale jakaś logika. Kiedy dzieje się coś naprawdę poważnego, to okazuje się, że „zażarte” spory „donaldystów” z „kaczorami”, dotyczą tak naprawdę spraw trzeciorzędnych, że wszyscy od neojakobińskiej „patriotycznej centroprawicy”, poprzez demoliberałów z PO, po libertyńskich „ruchaczy” Palikota i postkomunistów są jedną wielką rodziną – taką, co to jak wypije za dużo gorzałki na weselu, to pierze się wzajemnie po pyskach i okłada sztachetami, ale ostatecznie spada razem pod ten sam stół. Wszyscy są na tej samej brukselskiej smyczy i uwięzieni mentalnie w gnostyckich majakach demokracji i prawoczłowieczyzmu. Lewakom i liberałom trudno się nawet dziwić, ale najgorzej w tym wszystkim wypada partia J. Kaczyńskiego (wraz ze swoimi odpryskami). Jak można uwierzyć w ostrzeżenia przed moralną Sodomą i Gomorą z Brukseli oraz przed wydzieraniem nam suwerenności przez eurobiurokrację, skoro do tej Sodomy i do tej eurokracji chcą zawlec również Ukraińców? Czyżby „bratersko” życzyli im syfilisu? Jak napisał w liście (prywatnym, więc nie mogę podać jego personaliów) do kolegów – profesorów pewien wybitny historyk z Wrocławia, „gdyby Ukraina miała być przyjęta do UE bez godzenia się na nonsensy, na które myśmy się zgodzili, to chyba tylko jako coś w rodzaju wyrzutu sumienia dla całej naszej klasy politycznej, przypomnienie straconej szansy, a także tego, że większemu więcej wolno”.

Oczywiście, naszym neojakobińskim patriotom nie o to chodzi, lecz godzą się na takie ryzyko tylko dlatego, że zaślepia ich „polityczna monokultura” moskalofobii. Dlatego także konsekwentnie popierają najbardziej antypolski, otwarcie gloryfikujący UPA, odłam ukraińskiej opinii publicznej, dlatego że jest on również antyrosyjski. Tym sam przekreślają nie tylko szansę na rozliczenie banderowskiego ludobójstwa na Polakach, ale może okazać się, że pewnego dnia będą musieli również przełknąć bez sprzeciwu tezę, iż banderowska akcja na Wołyniu w 1943 roku była słuszną samoobroną i obroną Żydów przed polskim szowinizmem i antysemityzmem – co na pewno znajdzie uznanie w Brukseli i Berlinie. Nie rozumieją też, że Ukraina w UE może być tylko albo militarną europejską szpicą wymierzoną w Rosję – z całym ryzykiem prewencyjnego odwetu – albo przeciwnie, jeśli utrzyma się tam u władzy obecna opcja, rosyjskim „koniem trojańskim” w Europie, przy okazji rozwalającym, w obu wypadkach, wskutek otwarcia granic, nasz rynek pracy. W polskim interesie nie jest zatem ani „Ukraina europejska” (co zresztą jest cywilizacyjnym absurdem), ani „Ukraina rosyjska”, tylko „Ukraina pomostowa” pomiędzy Europą (tym samym zaś Polską) a Rosją, latynizmem a bizantynizmem, chrześcijaństwem zachodnim a wschodnim, widziany w perspektywie geopolitycznej jedności transkontynentalnej od Portugalii po Kamczatkę. W aspekcie wewnętrznym oznacza to także sprzyjanie tendencjom „rozrzedzającym” etnicznie i językowo państwo ukraińskie, tak, aby nie zostało ono opanowane przez szowinizm neobanderowski, dlatego etnos rosyjski we wschodniej Ukrainie jest naturalnym sojusznikiem o wiele bardziej wątłego etnosu polskiego na Ukrainie zachodniej.

Nie wiem, czym skończą się awantury na kijowskim Majdanie, acz życzę prezydentowi Ukrainy, aby poradził sobie z agenturą Sorosa, a naszych „internacjonalistów” odstawił ciupasem na granicę. Lecz jestem pewien odpowiedzi na jedno pytanie, często nam stawiane: od czego powinna zacząć się kontrrewolucja w Polsce? Otóż od tego: od zmiecenia z powierzchni ziemi zjednoczonej partii Michnika-Tuska-Kaczyńskiego-Kwaśniewskiego-Kowala-Palikota, tak, aby nawet wspomnienie po nich się nie ostało.

Jacek Bartyzel

legitymizm.org

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “„Unia nieświęta” przyjaciół banderowców i pachołków Brukseli”

  1. „…od zmiecenia z powierzchni ziemi zjednoczonej partii Michnika-Tuska-Kaczyńskiego-Kwaśniewskiego-Kowala-Palikota …” – właśnie tak! Są to rozliczne różnobarwne (tęczowe, 🙂 ?) łby tej samej, żydomasońskiej hydry, odrastające w zmutowanej postaci po każdych kolejnych wyborach. Trza poszukać Heraklesa, który je odrąbie. WSZYSTKIE!

  2. … niestety, jest to niewykonalne w warunkach demokratycznych / pokojowych / siłami wewnętrznymi Polski/Polaków. Majstersztykiem PR-owym rządu Tuska, ale w sumie wszystkich rządów po 1989 roku, jest skojarzenie „rządów innych niż PiS” z rzekoma opcja pro-rosyjską. Innymi słowy, postawy anty-demoliberalne / anty-rządowe / anty-lichwiarskie etc. etc. są w główkach „maluczkich” automatycznie skorelowane jako „antyrosyjskie”, „antyputinowskie” etc. Dlatego, pierwszym „podzadaniem” dla kontrrewolucji byłoby unicestwienie tej korelacji, tak, aby Putinowska Rosja, ale też Łukaszenkowa Białoruś etc. etc. kojarzyła się raczej z obroną bliskich nam tradycyjnych wartości i „biczem Bożym” na „bękarty Lucyfera”, niż z „odwiecznymi wrogami Polski Mesyasza Narodów”. Co do wykonalnosci tego podzadania – szczerze w nia wątpię. Realizatorzy natkneliby sie na koalicje nie tylko politycznego establishmentu, ale także (pseudo-)katolickich mediów i znacznej części katolickiego (?) duchowieństwa.

  3. „…gnostyckich majakach demokracji i prawoczłowieczyzmu…” Gnostycy czują się urażeni i zdecydowanie odcinają od idei demokratycznych i humanistycznych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *