W co gra Tusk?

Jaki był plan?

Dawni współpracownicy Bronisława Komorowskiego (np. z MON) przyznają, że to człowiek ograniczony, niezbyt bystry i małostkowy – ale całkiem cwany, dodają zaraz, zwłaszcza w rozgrywkach personalnych. Tę ostatnią cechę prezydent wyćwiczył przez lata wyraźnie szykując do wykorzystania w grze o najwyższą stawkę, znacznie ważniejszą niż samo siedzenie pod żyrandolem  – czyli do walki o prawdziwą władzę w państwie. Można zakładać, że optymalny scenariusz na polityczny rok 2015 dla środowiska skupionego wokół Belwederu miał wyglądać tak: – stopniowe pogrążanie się Platformy Obywatelskiej w kolejnych konfliktach społecznych i jałowy bieg rządu – zdecydowane zwycięstwo Komorowskiego – przegrana PO z PiS w wyborach parlamentarnych, a tym samym klęska i odejście Kopaczowej – wyjście Grzegorza Schetyny z triumfalnym „spieprzyliście, ale JA was uratuję! Ja i pan prezydent…”. Nasuwa się pytanie – czy taki ciąg zdarzeń podobałby się Donaldowi Tuskowi i czy mem z ex-premierem trzymającym się za głowę („Zostawić ich na chwilę samych…”) nie jest przypadkiem pomyłką, bo prezydent Europy może być całkiem zadowolony z obecnych kłopotów lokatora Belwederu.

Będzie taka partia!

Warto przypomnieć sobie dokładniej przebieg i charakter zeszłorocznej afery taśmowej, zbagatelizowanej, rozproszonej w detalach i wyśmianej jako „spisek kelnerów”. Otóż (jak zbyt często pomijano w analizach) – jej clou było nie to, co i kto wygadywał po knajpach, tylko że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Prokuratura Generalna działały w niej tak, jakby faktycznie wykonywały polecenia nie rządu i premiera, ale jakiegoś innego ośrodka decyzyjnego, nastawionego na destabilizację układu władzy (a w każdym razie jego części) i odstrzelenie konkretnych jego przedstawicieli. Ponieważ raczej trudno założyć, że Andrzej Seremet i Dariusz Łuczak wykonywali w tym zakresie polecenia prezesa PiS i między bajki można też włożyć hipotezę o rosyjskiej inspiracji zbrodniczych działań niższego personelu gastronomicznego – sprawstwo kierownicze można było śmiało przypisać tym, którzy z całej tej afery mogli wyciągnąć największą korzyść, czyli Komorowskiemu i Schetynie.

Opowieści o przyszłej „partii prezydenckiej”, grupującej marginalizowanych w PO schetynidów, dawną Unię Wolności i „nowe centrum”, mające chętkę na zastąpienie Platformy – chodziły wszak do niedawna po „Warszawce” zupełnie jawnie, a otoczenie prezydenta jakoś przesadnie gorliwie im nie zaprzeczało, zostawiając sobie furtkę i mrugając, że może i coś będzie na rzeczy po wiosennym triumfie szefa. Realizację takiego planu ułatwiało nerwowe Nic zrobione kolejną polską premierzycą, z łatwością wpakowując swój rząd i partię na kolejne miny wizerunkowe, o dziwo tym razem podchwytywane, a nie łagodzone przez część mediów, wręcz szukających kto jeszcze mógłby wejść w spór z rządem: Górnicy? Prosimy! Rolnicy? Zapraszamy, chętnie zrelacjonujemy!

Upadek z krzesła

Na tym tle zaplanowano pokazywać Komorowskiego jako spokojną, majestatyczną głowę państwa, niewchodzącą w konflikty, za to pochylającą się nad potrzebami różnych grup społecznych. Pomysł był nawet niegłupi – niestety, głupio w niepasującej do siebie roli zaczął wypadać sam zainteresowany. Trafnych analiz porażki prezydenta w I turze napisano już sporo, słusznie wskazując, że wystudiowany dystans w wykonaniu Komorowskiego zamienił się w odczuwane przez wyborców lekceważenie, a wyuczone formułki nie sprawdziły się, kiedy trzeba było wykazać się refleksem w bezpośrednim kontakcie z wyborcami. Tymczasem to właśnie one ratowały np. równie przecież obciachowego Kwaśniewskiego, który wchodząc w interakcje z ludźmi potrafił ukryć swoje knajactwo, alkoholizm, miałkość intelektualną, a nawet… nikczemny wzrost. Tymczasem w przypadku Komorowskiego pchnięcie między ludzi tylko odarło go z przybranego fałszywie majestatu, potwierdzając tylko słuszność pomysłu Churchilla na wykończenie jego konkurenta Attlee’go – „wyniosę go tak wysoko, by wszyscy ujrzeli jego małość”. W przypadku Komorowskiego tak właśnie się stało.

Również kampania w II turze to dla Komorowskiego pasmo udręk, niepowodzeń i zapewne modlitwy, żeby jednak wydarzyło się coś, co przypomni wyborcom, że za plecami Dudy stoją Macierewicz z Kaczyńskim. Zwolennicy reelekcji prezydenta z PO muszą sobie teraz pluć w brody, że nie zdecydowali się np. przyspieszyć procedury stawiania Ziobry i Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu, co wcześniej uznawano za krok mogący stanowić rysę na wizerunku prezydenckiego ojca narodu – a teraz mogłoby stanowić jednak przebudzenie dla lemingów wciąż żywionych strachem przed IV RP. Słynna już „zmiana pracy i wzięcie kredytu” mogą stanowić gwóźdź do trumny tej kampanii, niczym „trzeba się było ubezpieczyć” Cimoszewicza. Po prostu nawet przy stoliku modnej nadwiślańskiej klubokawiarni wstyd się będzie przyznać, że się głosowało na Komorowskiego…

Set Tuska – mecz Schetyny?

Zostaje pytanie co na to wszystko Donald Tusk. Wydaje się, że nikt go dotąd nie poprosił o włączenie się do kampanii „kolegi”. W krótkim wywiadzie dla „Rzeczypospolitej” uczynił to sam, na finiszu, raczej od niechcenia i protekcjonalnie – a przecież niedawno wydawało się, że to Bronek będzie klepał po plecach Donka na zasadzie „pokażę ci jak sam umiem wygrywać”. Tymczasem w obecnej sytuacji, co by się nie wydarzyło – to „prezydent Europy” będzie wygrany. Jeśli wygra Duda – cały misterny plan przypisywany Schetynie legnie w gruzach, zniknie bowiem jego zwornik, a PO będzie musiała się zintegrować by uniknąć ponownego lania jesienią. Jeśli Komorowski minimalnie przeczołga się po prezydenturę, to i tak będzie tak poobijany, że budowanie w oparciu o jego ujawnioną małość stanie się politycznie i PR-owo przeciwskuteczne. W tej rozgrywce wygra więc Tusk i to pomimo (a może dzięki temu), że wcale nie siadał do stolika. No chyba, że jesienią faktycznie okaże się, że to Schetyna już dziś schował sobie asa do rękawa.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “W co gra Tusk?”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *