Sprawa tych ostatnich i wszystkie argumenty padające w dyskusji o tzw. „bezpieczeństwie na stadionach” idealnie obrazują jak bardzo to co widzimy w mediach różni się od tego, co istnieje w rzeczywistości i jak bardzo aktualna jest zasada „dajcie człowieka, znajdziemy paragraf”. Dzisiejsi politycy wiedzą, że nie mogą epatować „nagą” brutalnością, w dodatku zupełnie im się to nie opłaca. Kreują więc mgliste obrazy złożone z nie pasujących do całości, lecz odpowiednio naświetlonych pojedynczych puzzli. Działa to na zasadzie: ktoś coś powiedział, ktoś inny nie odwołał bądź też dał sprostowanie, ale na odległej stronie gazety, ktoś inny powiązał fakty, ale fakty dotyczące zupełnie niezwiązanych ze sobą elementów rzeczywistości. I tak dalej. Brakuje zdroworozsądkowej logiki i związków przyczynowo-skutkowych.
By nierozerwalnie spleść, uczynić synonimicznymi pojęcia „kibic” i „bójka” powołano się na kilka przykładów.
„Ustawki”? A co ma dobrowolne spotkanie kilkudziesięciu mężczyzn w odosobnionym miejscu do postawy widowni w trakcie spektaklu sportowego?
„Burdy uliczne”? A czy ulice należą do jakiegoś kompleksu sportowego, wchodzą w obręb stadionu?
„Zamieszki w Bydgoszczy”? A czy jeśli w jednej szkole pobije się kilkudziesięciu uczniów to zamyka się wszystkie szkoły w kraju?
Można by sobie kpić, parodiować i uciekać do ironii, gdyby nie to, że sprawa jest naprawdę poważna – uniemożliwia się oglądanie widowisk kilkudziesięciu tysiącom ludzi, swobodne przemieszczanie między miastami kilku tysiącom, naraża na straty finansowe kilkadziesiąt klubów. A największe restrykcje podejmuje się wobec klubów mających najbezpieczniejsze stadiony w kraju.
Co tak naprawdę boli rząd? Dlaczego podjął się batalii z kibicami akurat w momencie, gdy poziom bezpieczeństwa na stadionach diametralnie wzrósł, a stowarzyszenia kibicowskie niemal jednogłośnie potępiają wszelkie przypadki naruszenia regulaminu?
Czy może powodem nie jest patriotyczna postawa większości osób kreujących obraz widowiska na trybunach? Czczenie pamięci polskich bohaterów czy żarliwy antykomunizm były jeszcze do przełknięcia, problem pojawił się wtedy, gdy kibice zaczęli oponować przeciw bieżącej polityce rządu. Kontrargumenty oponentów brzmiały zwykle tak: „Stadion to nie jest miejsce do wyrażania poglądów politycznych”. Pozornie logiczny argument, jednak jest pewne „ale”, może nawet dwa.
Po pierwsze, odkąd to patriotyzm jest poglądem politycznym? Czy sławienie powstańców warszawskich przypisuje uczestników widowiska do jakiejś formacji politycznej? Po drugie, to rząd zaczął walkę z kibicami, to on „wtargnął” na stadiony. Gdzie więc na jego działania mieli reagować kibice? Siedząc w domu przed telewizorem? Podczas rozmowy z kolegami?
Najnowsza decyzja władz piłkarskich, będąca niewątpliwie pokłosiem i odbywająca się przy akompaniamencie rządzących to zakaz wyjazdowy dla polskich kibiców. Jeśli kibic klubu A będzie chciał obejrzeć spotkanie w mieście B zostanie mu to uniemożliwione. Na obiekcie zapanuje jednomyślność niczym w partii rządzącej.
Przy tym, w decydującym głosowaniu, masę mieliśmy „kwiatków” jak np. ten, że przeciw opinii większości zagłosowali decydenci Wisły Kraków, klubu który grubo ponad rok nie przyjął na swoim stadionie żadnej zorganizowanej grupy fanów przyjezdnego zespołu. Mimo iż w przepisach stanowczo napisane jest, iż 5% ogółu miejsc na stadionie powinno się udostępnić kibicom gości, kluby mają to w głębokim poważaniu. Mogą być one ukarane za wybryki swoich kibiców, lecz nikt nigdy nie ukarał ich za okazywanie pogardy fanom z innego miasta.
Swego czasu miałem wątpliwą przyjemność czytać wywiad ze Zbigniewem Bońkiem we „Wprost”, w którym dyżurny piłkarski „specjalista od wszystkiego” uzasadniał, że tak naprawdę to wydzielanie na stadionie sektorów dla kibiców gości nie ma racji bytu i nie powinny one istnieć. Pomijając fakt, że wieloletni internacjonał splunął w twarz tysiącom kibiców, bez których być może byłby nikim i którzy oklaskiwali jego występy to wyraził on przekonanie tak absurdalne, że nawet chcąc przedstawić poglądy przeciwników w krzywym zwierciadle nie posunąłbym się do czegoś takiego. A jednak Boniek mówił poważnie.
Jak to bywa wśród decydentów polskiej piłki kopanej decyzja nie wzięła się z niczego i nie była motywowana chociażby absurdalnie motywowanym idealizmem czy poglądami. Pojawia się kilka pytań.
O ile mniej będą musiały zapłacić Legia Warszawa i Lech Poznań za zachowanie swoich kibiców w Bydgoszczy? O ile łatwiejsze będzie otrzymanie licencji uprawniającej do gry w ekstraklasie dla Jagiellonii? Czy Lechia miałaby możliwość wypromowania nowego stadionu, gdyby jej włodarze nie głosowali zgodnie z „linią partii”? Podobnych pytań jest bez liku.
Jedno w tym wszystkim zastanawiające. Otóż nad Wisłą mamy fatalnych piłkarzy (nie od rzeczy mówi się, że w Euro 2012 wystąpi 15 najlepszych zespołów Europy i Polska), którzy – tak w piłce klubowej jak i reprezentacyjnej – permanentnie kompromitują nas nawet w pojedynkach z, kolokwialnie mówiąc, „kelnerami”, czyli teoretycznie – dostarczycielami punktów. Mamy też znakomitych kibiców, którzy potrafią zdeprymować najbardziej doświadczonych zagranicznych piłkarzy i stworzyć na trybunach widowisko, z którego zdjęcia pokazywane są z zachwytem w wielu telewizjach świata. Jednych z najlepszych w Europie fanów. Czemu rząd, zamiast pomóc wyciągnąć polską piłkę z bagna wydaje wojnę tym, którzy stanowią naszą chlubę?
Jacek Tomczak
[aw]