Przyznam, że mnie nie zaskoczył:
„Rezygnacja z koncepcji jagiellońskiej, a wiec wspólnoty państw Europy Środkowo-Wschodniej, skazała je na poszukiwanie indywidualnych rozwiązań politycznych. Szczególnie uderzające było to w odniesieniu do Węgier ze względów ideologicznych szykanowanych przez establishment unijny.”
„Rozmaici autoproklamujący się „polityczni realiści” negują etykę w międzynarodowych relacjach i twierdzą, ze powinny być one wyznaczane wyłącznie narodowym interesem, który zresztą traktują niezwykle doraźnie.”
„Pleniący się dziś w Polsce tzw. polityczny realizm wyrasta z endeckiej koncepcji egoizmu narodowego. Idea ta przedstawiana dziś jako konserwatywna z konserwatyzmem nie ma ani nie miała nic wspólnego.”
„Polska ma wspaniałą tradycję rzeczypospolitej wielu narodów. Ma również piękne hasło: „Za wolność waszą i naszą”, które wskazuje wspólnotę losu narodów. Endecja była „nowoczesnym” zaprzeczeniem tych tradycji”.
„Opowieści o ukraińskich, banderowskich, żądnych krwi faszystach są wyłącznie wymysłem Putinowskiej propagandy.”
Kwiatków tego typu jest w tekście więcej.
Bronisław Wildstein, uśpiony wolnomularz, zdobywający szlify w paryskiej masonerii, a następnie przewodzący krakowskiej loży „Przesąd zwyciężony” namawiając nas do resetu w stosunkach z Ukraińcami, w tym także do resetu – bo tak to trzeba nazwać – dotyczącego zbrodni ukraińskich na Polakach, jest przewidywalny do bólu. Stając w jednym szeregu z polskimi mesjanistami, dla których wszystko co antyrosyjskie jest z gruntu dobre dla Polski, jawi się jako charakterystyczny archetyp całkiem sporego odłamu polskiej prawicy o piłsudczykowskim zacięciu.
Dając upust swoim rojeniom o idei jagiellońskiej i antymajdanowskich agentach Putina, kąsa Wildstein przede wszystkim endeków, wrednych narodowych egoistów otumanionych przez darwinistę Dmowskiego. Leje Wildstein krokodyle łzy, że nie udało się zebrać narodów Europy Środkowej w antyrosyjskim marszu pod polskim berłem, kapiąc szczególnie łzą serdeczną nad moralnym skarleniem Węgier, które z Putinem postanowiły żyć w zgodzie, podobnie jak Czechy czy Słowacja.
Nie może Wildstein widocznie zrozumieć prostego faktu, że Węgry, Czechy i Słowacja układają się na własną rękę z Rosją, bo najwyraźniej nie odpowiada im antyrosyjska histeria, w której tapla się polska polityka i być może wyraźniej widzą funta kłaków warte natowskie gwarancje bezpieczeństwa, aniżeli Polska, zezująca na świat przez jankeskie okulary. Może Czesi, Słowacy i Węgrzy to nie zadni agenci Putina, ale ludkowie twardo stąpający po ziemi, którzy ani myślą ryzykować przyszłością swoją i swoich rodzin w imię ukraińskiego mordobcia się oligarchów.
Jako niepoprawny realista, diametralnie nie zgadzam się z Wildsteinem. Uważam, że w interesie Polski jest istnienie buforu w postaci słabej, uprawiająca antyrosyjską politykę Ukrainy. Nie jest w polskim interesie, żeby na wschodniej naszej flance wyrosło silne państwo ukraińskie, budujące na micie Bandery swoją historyczną tożsamość.
Debanderyzacja Ukrainy, także w świadomości społecznej, powinna stać się podstawą jakichkolwiek rozmów z Ukrainą. Inaczej będzie nam ciągle tryskało na wschodzie antypolskie źródło o toksycznych dla obu narodów pierwiastkach.
Nie sposób nie zauważyć, że spoiwo antyrosyjskie z pewnością nie jest tym, które by cokolwiek spajało w naszej w polityce wschodniej. Wściekle antyrosyjski kurs przynosi nam póki co największe straty ekonomiczne ze wszystkich państw europejskich. Nie dość, że niczego dotychczas politycznie nie osiągnęliśmy, to na dodatek zdewastowaliśmy Grupę Wyszehradzką, tak mozolnie przez lata budowaną.
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że na końcu drogi, którą podąża dzisiaj Polska, spotkamy nienawidzących nas Ukraińców, zniesmaczonych Czechów, Słowaków i Węgrów oraz zadowolonych Niemców. Zamiast psem przewodnikiem Europy Środkowej staniemy się jej kozłem ofiarnym. Wildstein zapieje zapewne wówczas ze szczęścia, bo w końcu zrobimy to w myśl jego ulubionej zasady – za wolność waszą i naszą.
Maciej Eckardt
prawica.net
Teza o sprzeczności tzw. interesów i tzw. wartości jest naciągana. W teologii brzmiałaby ona: skoro zbawienie jest w interesie duszy to nie jest wartością (dobrem). W takim wypadku religia byłaby docześnie bezużyteczna. W języku przyrodniczym oznacza to, że religia jest objawem skrajnego nieprzystosowania do warunków środowiska (przyjmuje to równie wielu ateistów jak i wierzących). Takie dziwaczne przekonanie zakłada, że dobro godziwe jest zawsze sprzeczne z przyjemnym (ateiści częsta Boga po prostu NIE LUBIĄ, bo jest im nieprzyjemny). Stawianie takich tez dzisiaj w dobie ekologi ewolucyjnej i ewolucyjnych zastosowań teorii gier jest po prostu anachronizmem. Jak wiadomo, model matematyczny nie może działać jeśli jest sprzeczny. Istnieją jednak matematyczne modele stabilnych ewolucyjnie strategii gier. Teoria gier dowodzi zatem, że między indywidualnym interesem a tzw. dobrem wspólnym, nie ma koniecznego konfliktu (sprzeczności), nawet w wypadku rywalizacji (t, gier dotyczy rywalizacji a nie współpracy). Skądinąd wiadomo, że „strategia bezinteresownej pomocy innym nie jest ewolucyjnie stabilna, ponieważ jeśli któryś gracz zmieni strategię na wykorzystywanie pomagających, uzyska nad nimi przewagę. Gracz po graczu, w końcu prawie wszyscy odeszliby od tej strategii”). Nie musimy zdawać się na metafizyczne intuicje w tej kwestii i okładać się nawzajem epitetami. Możemy odwołać się do prawdy. Jak zwykle nie będzie do tego zbyt wielu chętnych. „Wielu jest bowiem powołanych a mało wybranych”. Dyskusja podjęta przez Macieja Eckardta nie ma wiele sensu.