W pewnych kręgach, nie tylko tych unijnych, ale również wśród szeroko (nieraz bardzo szeroko) pojętej prawicy są obecne dość silne przekonania o wspaniałości idei demokracji i praw człowieka. Wielu ludzi powiązanych z tymi obozami gotowych jest złożyć ofiarę z niepodległości Białorusi na ołtarzu bożka Demosa, aby ten raczył utrzymać „postępujący postęp” w Europie.
Problemem, którym chciałbym się tu zająć nie jest jednak kwestia zaszczepiania idei „kolorowych rewolucji” na Białorusi, czy też romantyczno-demokratyczne wizje odnośnie przyszłości tego kraju. Chciałbym zwrócić uwagę na konsekwencje antybiałoruskich działań, podejmowanych przez Unię (w tym Polskę) lub przynajmniej działań przez Unię rozważanych. Mam tu na myśli różnego rodzaju sankcje, jakimi grozi się wszelkim państwom, które nie chcą przyjąć jedynej słusznej religii – demokracji – które to sankcje równie często „obiecuje się” Łukaszence. Mówiąc ściślej – konsekwencje nie dla Białorusi, a dla Polski, która tak chętnie przyklaskuje unijnego dżihadowi przeciw „ostatniej dyktaturze Europy.”
Rzadko mi się zdarza odwiedzać białostockie hipermarkety czy galerie, jednak zawsze zauważam jeden fakt – wiele ze stojących na parkingach samochodów ma białoruskie rejestracje. I wcale nie jest to mała liczba, bo kilkukrotnie zdarzało mi się zauważać, że białoruskie numery ma niemal połowa mijanych pojazdów. Drugim faktem, zaobserwowany niejako w wyniku zainteresowania tym pierwszym jest to, że przeciętny Białorusin zostawia w takim hipermarkecie prawdopodobnie więcej pieniędzy niż przeciętny Polak. Przynajmniej tak wynika z tego co można dostrzec bez żadnej dociekliwości.
Pytanie więc jest następujące – jaki cel ma popieranie przez Polskę jakichkolwiek sankcji wobec Białorusi, skoro jest niemal pewne, że prędzej czy później odbiją się one w jakiś sposób na zwykłych Białorusinach?
To, że polskie władze już dawno zapomniały o kierowaniu się polskim interesem nie wzbudza już żadnego zaskoczenia u nikogo. Ale kiedy polskie władze porzuciły zdrowy rozsądek?
Zawsze wydawało mi się, że władza w państwie istnieje po to, by zarządzać właśnie tym państwem, a nie prowadzić ideologiczne wojny. Zatem logicznym wnioskiem byłoby to, że Polska powinna w tym momencie dążyć do możliwie największego zacieśnienia współpracy gospodarczej z Białorusią, umożliwiając obywatelom tej drugiej jak najczęstszy i najliczniejszy przyjazd do naszego kraju i wywożenie stąd zakupionych towarów choćby całymi wagonami. Ostatecznie, jakby na to nie spojrzeć, leży to w naszym interesie – nawet jeśli właścicielem danego sklepu nie jest Polak, to i tak będzie musiał zapłacić polskim pracownikom (owszem, można narzekać, że płaci niewiele, ale wydaje mi się, że wielu z tych ludzi woli taką pracę niż żadną), a im większa sprzedaż tym większa szansa na nowe miejsca pracy w Polsce.
Zamiast tego funduje się nam przeróżne „seanse nienawiści” przeciw Łukaszence. Osobiście nie jestem jego fanem, nie uważam też, że to wszystko co się dzieje na Białorusi jest w 100% dobre, natomiast dostrzegam jedną różnicę pomiędzy Polską a Białorusią. W Polsce w polskim interesie leży to co mówią brukselskie dyrektywy, w efekcie czego nasza suwerenność jest poważnie ograniczona. Natomiast na Białorusi istotny jest faktyczny interes tego kraju. Inna sprawa, że powodem takiego postępowania jest najpewniej zwykła żądza władzy Łukaszenki, bo o żaden żarliwy patriotyzm bym go nie posądzał.
Ostatecznie jednak to wszystko sprowadza się do konfliktu dwóch socjalizmów: demokratycznego i autorytarnego. Dla konserwatysty nie ma więc tu żadnego pola do światopoglądowych dyskusji, a jedynie do chłodnej analizy sytuacji. Obiektywnie patrząc żadne z rozwiązań nie jest mniejszym złem, opowiadając się po jednej ze stron możemy co najwyżej zdecydować, jakie wartości chcemy poświęcić w imię innych.
Sebastian Bachmura