Wół, który nie był cielęciem

W zasadzie każdy szanujący się czytelnik powinien przerwać lekturę po pytaniu: A zwierzęta? Czy choć je autentycznie kocha, czy to też tylko wizerunek? Zawziąłem się jednak, bo rzadko spotyka się w polskim życiu publicznym postać tak doskonale obłą, by nie rzec obślizgłą. Michał Kamiński, bo o nim mowa – dawnej NOP, ZCHN, PP, PiS, PJN – postanowił razem z redaktorem Andrzejem Morozowskim z TVN24 rozprawić się z PiS-em w książce pod nie pozostawiającym złudzeń tytułem: „Koniec PiS-u. Morozowski rozmawia z Kamińskim”. Na przekór wszystkiemu, głównie sobie, dobrnąłem do końca. Z potężnym dyskomfortem, ale jednak.

Na 232 stronach poznajemy największy talent PR (obok Bielana) jaki nosiła polska ziemia. Odkrywamy światowca, sybarytę, miłośnika dobrej kuchni, podróży i pieniędzy. Człowieka, który z ideowego młodzieńca o nacjonalistycznym szlifie przedzierzgnął się w pełnego krasy i urody europejskiego łabędzia, opierzonego w cnoty modne i powabne, od tolerancji poczynając na żarliwej miłości do państwa Izrael kończąc.

Książka ta, to tak naprawdę doskonały materiał do nietuzinkowej psychoanalizy i zadumy nad niestabilnością politycznych fascynacji z jednej strony, a stałością do mamony z drugiej. Trudno o podobny egzemplarz na polskiej scenie politycznej. No, może poza Ryszardem Czarneckim.

Dzisiejszy Michał Kamiński za wszelką cenę stara się udowodnić, że owszem, cielęciem był wprawdzie takim sobie (NOP), ale za to wołem jest już, że ho ho! Czyta Gazetę Wyborczą, kuca przed Michnikiem, na baczność staje przed Piłsudskim i Giedroyciem, chadza na salony „Polityki”, a przyjaciół ma w Londynie, Brukseli, Waszyngtonie, Nowym Jorku oraz samym Tel Awiwie. W ogóle wyrósł z niego Europejczyk na schwał, który w samą porę przejrzał na oczy, by następnie sprowadzić z drzewa na ziemię polski pijar, dając tępemu ludowi tubylczemu wyborcze show jakiego jeszcze nie widział, bez czego niejedna kariera premierowska nie doszłaby do skutku, o prezydenckiej nie wspominając.

– Na przykład w sprawach stosunków z Ukrainą prezydent (Lech Kaczyński) narażał się polskim środowiskom szowinistycznym – wyznaje w pewnym momencie Kamiński. Przyznam, że mnie olśniło. Tak się składa, że dość aktywnie interesowałem się relacjami polsko-ukraińskimi w kontekście zbrodni UPA i wiem, że te „polskie środowiska szowinistyczne”, to nie kto inny tylko kresowiacy, których rodziny zostały bestialsko wymordowane przez Ukraińców spod znaku Bandery. Dzięki wyznaniu Kamińskiego, lepiej teraz rozumiem, skąd się brała u Lecha Kaczyńskiego ta zadziwiająca nieczułość na tragedię narodową Wołyniaków. Wychodzi na to, że w kancelarii prezydenta kresowiaków uważano po prostu za szowinistów.

– Byłem wyznawcą Dmowskiego – wspomina Kamiński – jeśli chodzi o geopolityczne usadowienie Polski. Wiązało się to z prorosyjskością, nieuznawaniem suwerenności narodów pomiędzy Polską a Rosją, wrogością wobec Niemiec. Po latach zrozumiałem, że to jednak Józef Piłsudski miał rację – rozrzewnia się Kamiński. Widać, że z Dmowskiego niewiele jednak zrozumiał, pomimo, że – jak się chwali – przeczytał mnóstwo książek o narodowej demokracji, które zaprowadziły go nawet do Narodowego Odrodzenia Polski. Jak widać, jeśli chodzi o czytelnictwo, nie zawsze ilość przechodzi w jakość, przynajmniej w myśleniu. W ogóle Kamiński to niezmiernie ciekawy przypadek skorupki, która nasiąkała jednym, a trąciła drugim.

Ciekawe są również pozostałe wiwisekcje Kamińskiego. Na pytanie, gdzie zaszła w nim największa ewolucja i zmiana, dostajemy odpowiedź, że w „zdaniu sobie sprawy z niebezpieczeństw wynikających z szowinizmu i nacjonalizmu”, które sprawiają, że „myślenie w takich kategoriach jest myśleniem degenerującym”. Chwilę wcześniej ten sam Kamiński stwierdził z przekąsem, że jest „prawdziwym przyjacielem Żydów i państwa Izrael”. Niech sobie będzie, ale jak wiadomo, trudno znaleźć bardziej nacjonalistyczny kraj od wzmiankowanego Izraela, co przyznaje zresztą wielu światłych Żydów, przebąkując nawet o jego szowinistyczno-religijnym charakterze. Nie żebym miał coś przeciw Żydom. Wręcz przeciwnie. Lubię narody i państwa z charakterem. Pytanie tylko, czy Kamiński uznaje izraelski nacjonalizm za równie degenerujący jak inne, czy też nie. A jeśli nie, to dlaczego?

W książce jest sporo zwykłego magla, na zasadzie jedna baba drugiej babie, podebrała nowe grabie. Mdli od charakterystycznej dla Kamińskiego bufonady i przekonania o własnej wielkości. Rażą infantylne opisy, gdzie i z kim bywał nasz światowiec, co jada i jakie knajpy lubi. Jak gromy z jasnego nieba spadają na czytelnika informacje, że wiele ważnych wydarzeń politycznych w życiu narodu nie miałoby szans zaistnieć, gdyby nie słynny na cały świat spin doktor.

Dowiedzieć się też możemy, że umiłowany do niedawna PiS, razem z braćmi Kaczyńskimi, pozostałby na poziomie warszawskiego ratusza, gdyby właśnie nie gejzer pijarowskich pomysłów obficie tryskający z głowy Kamińskiego. Ów wytrysk zresztą cały czas trwa, ale niestety marnuje się, co Kamińskiego martwi.

– Chciałbym brać udział w czymś, co ma szansę politycznego zaistnienia, ale nowego bytu politycznego nie stworzę ja i mój kot – kończy książkę Kamiński. Miau, chciałoby się rzec. Zapewne Kamiński czeka na okazję, ba, wdzięczy się w międzyczasie twierdząc, że jest „umiarkowanie liberalny w kwestiach gospodarczych”, że dla niego „mniejsze podatki są lepsze niż większe, ale nie podchodzi do nich dogmatycznie”, a „państwa powinno być mniej niż więcej, zwłaszcza w dziedzinie regulacji”, ale „państwo nie może całkowicie wycofać się z redystrybucji” oraz, że „nie jest takim liberałem, który mówi, że twoja wolność jest wolnością do śmierci z głodu na ulicy”. Prawdziwa pijarowska kiepełe. Facet, jak rzadko kto, pasujący do wszystkiego.

Na koniec, przeżyjmy to jeszcze raz:

Rok 2000. Michał Kamiński przydybany przez ekipę telewizyjną przed sejmem wdaje się w przecudnej urody dialog.:

– No właśnie, jak pan powiedział, jakie stowarzyszenia?
– No te stowarzyszenia pedałów, no…
– Czy nie uważa pan, że to jest obraźliwe?
– No, znaczy wie pan, tak ludzie mówią o nich, no nie wiem, jak mam mówić, przecież to pedały są!

Rok 2009. Michał Kamiński przydybany przez „Wprost”:

– (…) Nie mam problemu, żeby rozmawiać z ludźmi o orientacji homoseksualnej. Nie dzielę ludzi ze względu na kryterium orientacji. (…) Dodam jeszcze, że znam kilka osób, które – jak podejrzewam – mają orientację homoseksualną, i nie mam problemu, żeby się z nimi spotykać.
Autor:

Maciej Eckardt

prawica.net

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Wół, który nie był cielęciem”

  1. Zgadzam się z p.Eckardt, Kamiński to klasyczny przykład demokraty,który może być tu i tam, to z tym to z tamtym. Brzydzę się tym człowiekiem. Nie dałbym rady zgłębiać Kamińskiego przez 232 strony.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *