.
Jedna z gazet ubolewała ostatnio, że litewskie elity – tak starszego jak i młodszego pokolenia – żywią głęboko antypolskie resentymenty. Dzieje się tak zaś pomimo wspólnego (rzekomo) politycznego i militarnego zagrożenia Litwy i Polski ze strony Putinowskiej Rosji.
Wprawdzie o rosyjskim militarnym zagrożeniu dla Polski i Litwy nic mi nie wiadomo, ale spostrzeżenie, że nawet pośród antyrosyjskiej obsesji litewskie elity nie mają zamiaru życzliwie spojrzeć na licznie zamieszkujących Wileńszczyznę Polaków jest ze wszech miar prawdziwe. Podobne głosy płyną z opanowanej przez partie post-banderowskie zachodniej i centralnej Ukrainy, o czym jednak media głównego nurtu milczą jak zaklęte. I dlatego jest to problem ważny: dlaczego Państwo Polskie wspiera rozmaite nurty, partie i państwa o charakterze nacjonalistycznym pomiędzy Polską a Rosją, gdy tymczasem wszystkie one – chyba co do jednego – są polskości niechętne czy wręcz wrogie? Pomijam już tutaj kwestię, że polskie elity polityczne, popierając tak ochoczo nacjonalizm na wschód od Bugu, tak bardzo nienawidzą nacjonalizmu w Polsce. Dlaczego radykalnie antysemickie partie i bojówki na Ukrainie wzbudzają tyle sympatii polskich mediów i polityków, a własny nacjonalizm, o charakterze często humorystycznym i „kieszonkowym”, budzi tak wielką trwogę?
Wróćmy jednak do naszego pytania: dlaczego popierani przez nas litewscy, białoruscy i ukraińscy nacjonaliści żywią tak wielką niechęć do Polski, Polaków i polskości? Odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo prosta: te narody, a często wręcz masy ludzkie, pozbawione własnej samoidentyfikacji (całe połacie Białorusi i Ukrainy) nie posiadają pozytywnego wyznacznika własnej tożsamości. Nie są to narody historyczne, mogące odwołać się do rzeczywistej narodowej symboliki, mitologii, literatury. Często nie mają jakiejkolwiek państwowej tradycji. Ktoś słyszał o państwie białoruskim lub ukraińskim sprzed XX wieku? Czy ktoś słyszał o wybitnym litewskim, białoruskim czy ukraińskim pisarzu sprzed XX wieku? Czy ktoś widział książkę napisaną w języku literackim litewskim, białoruskim czy ukraińskim sprzed XX stulecia? W tej sytuacji miejscowe elity polityczne, szukając narodowej tożsamości, muszą posłużyć się mistyfikacjami, półprawdami, wykreowanymi legendami, czyli manipulacjami politycznymi znakomicie opisanymi w literaturze na temat historii nacjonalizmu, z której wynika, że nacjonalizm to produkt sztuczny, wykreowany przez grupkę intelektualistów. W przypadku naszych wschodnich sąsiadów ta kreacja jest o tyle utrudniona, że tutaj dosłownie nie ma z czego tworzyć „narodowej” historii. Elity tych rejonów od setek lat mówiły i pisały po polsku, ewentualnie (w XIX wieku) po francusku lub po rosyjsku, języki autochtoniczne traktując jako gwarę ludową, której wykształconemu człowiekowi nie przystoi się posługiwać.
Nieszczęściem procesów emancypacyjnych było odwrócenie hierarchii społecznej, usunięcie elit i stworzenie państwa ludowego (w tym przypadku sowieckiego). Po utracie polskich elit społeczeństwa tamtejsze dostały dawkę kultury rosyjskiej, co także nie przyczyniło się do wytworzenia własnej, narodowej kultury. Jedna kultura obca została zastąpiona inną. I oto, gdy z zupełnego przypadku, powstały takie państwa jak Ukraina, Białoruś czy – w mniejszym stopniu – Litwa, elity polityczne i kulturowe tych krajów stanęły przed następującym problemem: mamy własne państwo, własny lud, terytorium. Ale nie mamy narodu połączonego odrębną tradycją, historią; brak nam państwowotwórczej tradycji. Na czym więc budować przyszłość? Psychologia polityczna podpowiada łatwe rozwiązanie: na nienawiści. I dlatego nacjonalizmy białoruski, ukraiński i litewski zbudowano na fobii wobec dawnych panów, czyli Polaków i Rosjan. Oczywiście, skoro Rosja Putina z roku na rok rośnie w siłę, to ją trzeba potraktować jako wroga numer jeden. Okazyjnie nawet można skorzystać z pomocy Polski, która jej udzieli po jednym telefonie z ambasady wiadomego kraju i nie patrząc na straty własnych eksporterów rolnych i ceny rosyjskiego gazu. Ale co innego wziąć z Polski wsparcie, a czym innym jest potraktowanie miejscowych Polaków jako obywateli takich samych jak obywatele własnego kraju! Przecież każdy Polak to potomek Lachów! Każdy Polak świadomie lub podświadomie kojarzy się z historyczną polityczną, cywilizacyjną i kulturową dominacją Rzeczpospolitej nad autochtonami. Polskość jest symbolem dawnego świata i własnego nieistnienia politycznego i kulturowego. Dlatego od Polski, ostatecznie, można brać, ale – jakby to powiedział Józef Piłsudski – nie wolno „niczego kwitować”, szczególnie zaś łączyć tego wsparcia z oczekiwaniami Warszawy co do statusu tutejszych Polaków. Inna sprawa, że Warszawa jest tak zaślepiona rusofobią, że nie domaga się szacunku dla własnych rodaków i gotowa jest ich sprzedać, byle tylko wzmocnić instynkty i siły antyrosyjskie. Kolejne polskie rządy od lat bezczynnie patrzą jak łamane są prawa obywateli mających polskie korzenie. Wszystko to dla mirażu sojuszu przeciwko Moskwie.
Chcę przez to powiedzieć, że nasza polityka wschodnia jest wybitnie jednostronna, nakierowana na konfrontację z Moskwą, nawet kosztem Polaków zamieszkałych na wschodzie. Poparcie dla nacjonalistycznych partii i rządów na Litwie, Ukrainie i Białorusi jest niezachwiane nawet wtedy, gdy odwołują się do bliskiej nazizmowi tradycji UPA, znaczonej setkami tysięcy pomordowanych Polaków. W tej sytuacji potomkowie banderowców i innych antypolskich nacjonalistów nie muszą nawet udawać, że polubili resztki Polaków na wschód od Bugu. W końcu cokolwiek by nie powiedzieli i nie zrobili w stosunku do naszych rodaków, to Polska i tak ochoczo ich poprze przeciwko Rosji. Choć to oni są słabsi i dramatycznie potrzebują wsparcia, to psychologicznie rzecz biorąc są w lepszej sytuacji negocjacyjnej z polskimi partnerami: nie trzeba ustępować temu, kto z góry deklaruje poparcie bez względu na zachowanie sojusznika.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w tygodniku Najwyższy Czas!
Tematykę poruszoną w powyższym artykule warto, byc może, rozważyć w kontekście pojawiajacych sie ostatnio coraz częściej pomysłów „fereralizacji Polski”: niech Wschód bedzie regionem PiSowskim, Zachód – platformerskim. Zachód pewnie „zaciąży” w strone Niemiec, natomiast Wschód – wypowie „rozpierduchę” Rosji. Po co? Ano, by nas Wania zdepolulował? A to po co? Ano, aby zrobic miejsce banderowcom na Banderland, a pejsatym – na Judeopolonie. Tak gra „stronnictwo pruskie” nie od dzisiaj: rozbiór Polski, depopulacja Polaków, budowa Judeopolonii.
@ Adam Wielomski – „dlaczego Państwo Polskie wspiera rozmaite nurty, partie i państwa o charakterze nacjonalistycznym pomiędzy Polską a Rosją, gdy tymczasem wszystkie one – chyba co do jednego – są polskości niechętne czy wręcz wrogie?” Czy pogańska Litwa w wiekach X-XIV była nam przyjazna?
Kiedyś chrystianizowaliśmy, a teraz nasze elity chcą „humanizować”, czyli przekazywać aktualną ideę zachodnią na wschód. Co nam to daje politycznie? Po pierwsze, utrudnia rosyjski imperializm. Po drugie, Europa Środkowa jako całość jest w stanie postawiać się również Zachodowi (vide: Grunwald).
„…Po drugie, Europa Środkowa jako całość jest w stanie postawiać się również Zachodowi (vide: Grunwald). …” – obawiam się, że w czasach Grunwaldu dystans technologiczny między Europą Środkową a Zachodem był znacznie mniejszy niż obecnie, np. potrafiliśmy w zasadzie produkować wszystkie komponenty ówczesnego uzbrojenia. Produkować i serwisować. A teraz?
„w czasach Grunwaldu dystans technologiczny (…) był znacznie mniejszy” Tja, a teraz na pewno go zmniejszymy wchodząc w sojusz ze słynącą z nowoczesnych technologii, sprawnych dróg i ogólnej zamożności i kultury Rosją. A wracając do meritum artykułu, to wydaje mi się, że problemem nas, Słowian, jest właśnie to o czym pisze p. Wielomski, czyli że mamy mało osiągnięć, z których moglibyśmy być dumni (Polacy mają niewielu wybitnych pisarzy i naukowców, Ukraińcy czy Białorusini chyba wcale?). Polakom i Czechom udało się chociaż samodzielnie stworzyć własne państwa (podobnie zreszta Madziarom), Słowianom wschodnim nie bardzo – Rosjanie musieli „zaimportować” wikinga Ruryka I, żeby im je zbudował, Białorusini dostali, gdy zostali podbici przez Litwinów Giedymina, o Ukrainie szkoda gadać – b. długo nie przejawiawiano tam w ogóle zainteresowania takim pomysłem. Nie żyjemy w średniowieczu, czynnikiem scalającym państwo nie może być Bóg i osoba króla („pomazańca Bożego”), więc zostaje tylko nacjonalizm i nienawiść („ich nie lubimy, bo nas kiedyś okupowali”). I pewnie jeszcze chowane gdzieś pod spodem kompleksy(?) I pewnie najlepiej leczyć tę sytuację tak jak pisze Alek – trzymając jakąś „luźną sztamę” z innymi krajami Europy Środkowej, też „średniakami”, też nie mającymi jakichś wielkich osiągnięć.
1/ „…”w czasach Grunwaldu dystans technologiczny (…) był znacznie mniejszy” Tja, a teraz na pewno go zmniejszymy wchodząc w sojusz ze słynącą z nowoczesnych technologii, sprawnych dróg i ogólnej zamożności i kultury Rosją. …” – żeby „postawić się Zachodowi” potrzebna jest, i wystarcza, technika militarna, a tę Rosja ma niezłą. 2/ „…trzymając jakąś „luźną sztamę” z innymi krajami Europy Środkowej, też „średniakami”, też nie mającymi jakichś wielkich osiągnięć …” – taka „sztama” jest wyraźnie nie w smak Niemcom, a dokładniej ichniej koncepcji Mitteleuropy.
@ Piotr.Kozaczewski: Dziś zarówno nasze jak i zachodnie elity nie biorą po uwagę wojny wewnątrzeuropejskiej. Jest to widoczne choćby w poziomie wydatków na bundeswerę (1,3% PKB). Wojna wymagałaby całkowitej zmiany paradygmatu. Nasze elity chcą się wzmocnić instytucjonalnie rozumując, że „blok jagielloński” miałby w ramach Traktatu Lizbońskiego siłę, pozwalającą mu stawiać się w ramach UE. Dla smaczku dodam, że prof. Wielomski nie tak dawno krytykował RN za pomysły wyjścia z UE 😉 @ dariusz.pilarczyk: My po prostu nie mamy przywódców. Woroniecki OP w swej Katolickiej etyce wychowawczej ubolewał, że cechy przywódcze nie są mocną stroną typowego Polaka. Chyba coś takiego w nas jest. Im wyższa kadra kierownicza w korporacjach, tym większy odsetek obcobrzmiących nazwisk. Z drugiej strony mamy zdolność przetrwania. Wśród państw świata lista tych tysiącletnich nie jest długa, a trzeba brać poprawkę, że zaznaliśmy Mongoła, Szweda, Turka, Niemca i Moskala. Wiele ludów zniknęło z kart historii, a my jesteśmy.
@ Piotr.Kozaczewski: Jeśli idzie Pan w wątki militarne, to technikę wojskową mają dziś Amerykanie i decydujące jest to, komu chcą ją sprzedawać. Ważne jest też, żeby u nas coś się produkowało choćby przez zagraniczne koncerny lub na licencji. W czasie poważnej wojny własność intelektualna nie ma znaczenia, a fabryka produkuje na potrzeby państwa, w którym się znajduje 😉 Siłą zaś Rosji nie jest armia, tylko wyzyskiwanie tego, że Zachód nie akceptuje własnych strat w ludziach. Tym niemniej gdyby doszło do wojny światowej, chyba nie ma Pan wątpliwości, kto by wygrał.
„…Tym niemniej gdyby doszło do wojny światowej, chyba nie ma Pan wątpliwości, kto by wygrał. …” – Rosja.
Przed „Zachodem” ochronę daje przede wszystkim zamożna i stabilna gospodarka. Dzięki temu nie ma pożywki dla „majdanów” i „wiosen”. Można być uzbrojonym po zęby, a i tak zostać zmiecionym przez bunt mas. Mam na myśli oczywiście Europę, bo przykładowo na Bliski Wschód czołgami można wjeżdżać bez żenady. A kto wygra wojnę światową? Na pewno Szwajcaria 😉
@PK „taka „sztama” jest wyraźnie nie w smak Niemcom, a dokładniej ichniej koncepcji Mitteleuropy.” No to co? Boi się Pan, że się wkurzą i spróbują najechać całą Europę Środkową?
„Boi się Pan, że się wkurzą i spróbują najechać całą Europę Środkową? ” – w taki czy inny sposób – nie dopuszczą do niej. Proszę poczytać, w jaki sposób BND „katalizowała” rozpad Jugosławii.
„w taki czy inny sposób – nie dopuszczą do niej” Jeżeli tak Pan uważa, to powinien Pan również uważać, że nie dopuszczą do sojuszu z Rosją. Skoro są dostatecznie silne, żeby zablokować jedno, to są dostatecznie silne, żeby zablokować drugie. Natomiast ja tak nie uważam. W XIX wieku pod zaborem pruskim sytuacja była dużo gorsza niż mamy obecnie i mimo to udało się de facto wygrać z Kulturkampfem i Bismarckiem (kimś w rodzaju Pańskiego „idola” nota bene). Więc i teraz „moce” obcych mocarstw są do przezwyciężyciężenia. Potrzebny jest wysiłek i ciężka praca, ale nie jest to niemożliwe.
Ja bym zresztą tu się bardziej obawiał tego „sojuszu” z Rosją. To jest pójście na łatwiznę, zwrócić się do wszechmocnego Putina, żeby on za nas wszystko zrobił, my nie musimy się męczyć, co najwyżej ustawimy się z kwiatkami i chorągiewkami przy drodze, żeby przywitać rosyjskie czołgi, gdy przyjadą nas „wyzwalać”. To jest myślenie w gruncie rzeczy bardzo podobne do powstańczego rewolucjonizmu, przeświadczenie, ze jednym ruchem można wszystko zmienić.
„… Jeżeli tak Pan uważa, to powinien Pan również uważać, że nie dopuszczą do sojuszu z Rosją. Skoro są dostatecznie silne, żeby zablokować jedno, to są dostatecznie silne, żeby zablokować drugie. …” – niekoniecznie. Przeciwko (nie)rządom Mitteleuropy i ich (mikro)armiom – są wystarczająco silni. Przeciw Rosji – niekoniecznie.
„…Potrzebny jest wysiłek i ciężka praca, ale nie jest to niemożliwe. …” – oczywiście. Ale, podobnie jak przy zakładaniu ogrodu należy zacząć od odchwaszczenia, tak samo w przypadku Polski – chwastem jest „styropian”, a sami go nie usuniemy. Natomiast „styropian”, reprezentujący interesy sił „dymających” Polskę, i „chcących wydymać” Rosję, łatwo może stać się ofiarą „wiatru historii” w postaci ruskiego odwetu. Chodzi o to, by nie pomagać „temu styropianu” przetrwać. Nie narażać sił narodu dla obrony „styropianu” i interesów jego sponsorów. Natomiast warto, pomalutku i po cichu, przygotować „kompetencyjną alternatywę”, która podejmie władzę w okresie interregnum.