Wywiad Igora Zalewskiego i Piotra Zaręby z Marianem Piłką o stanie wojennym

Co Pan robił przed 13 grudnia 1981?

Byłem pracownikiem Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność”. Tam w ośrodku badań społecznych, wspólnie z Bronisławem Komorowskim przygotowywaliśmy opracowanie dotyczące najnowszej historii Polski. Miała to być pomoc dla uczniów szkół średnich. Chodziło o odkłamanie historii. Naszej pracy jednak nie dokończyliśmy.

Gdzie Pan był w „noc generała”?

Przed stanem wojennym byłem raczej zwolennikiem porozumienia z komunistami. Uważałem , że nie należy ich specjalnie drażnić bo ich tolerancyjność jest ograniczona. Ale 12 grudnia byłem u siebie na wsi w Trąbkach. Radio puszczało tzw. taśmy z Radomia, spreparowany zapis narady przywódców „Solidarności”, którzy niby za wszelką cenę dążyli do konfrontacji. Wtedy pomyślałem, że z czerwonymi nie sposób się dogadać. Że z nimi nie można po ludzku. Moja umiarkowana linia załamała się dokładnie 12 grudnia.

Tego dnia wieczorem oglądałem telewizję. Był film o jakimś włoskim terroryście, który siedział w więzieniu i zastanawiał się jak ułożyć sobie życie w tym więzieniu, żeby nie zwariować. Przy tym filmie zasnąłem.

A co było o świecie?

Jeszcze w nocy, no o pierwszej obudziła mnie mama. Mówi : „wstawaj Marian, milicja”. Wyglądałem przez okno. Patrzę: dom obstawiony, dobijają się do drzwi. Jako osoba często wcześniej aresztowana, wiedziałem co robić. Szybko spakowałem pastę do zębów, szczoteczkę, golarkę, podręcznik do angielskiego i „Historię filozofii” Tatarkiewicza. Zanim wyłamali drzwi zdążyłem się spakować. Kiedy milicjanci wtargnęli do domu, dowiedziałem się od nich, że wprowadzono stan wojenny.

Dokąd Pana zabrali ?

Najpierw do Garwolina, potem do Białej Podlaskiej. W Białej więzienie jest dosyć ciężkie, cele czteroosobowe, okna oblidowane. Jedynym źródłem informacji był radiowęzeł, z którego płynęły kolejne komunikaty WRON.

W mojej celi, oprócz mnie, wszyscy byli aresztowani po raz pierwszy. Pamiętam, jak jeden z kolegów płakał i dziwił się, że potraktowano nas jak przestępców. „Przecież działaliśmy w normalnym, legalnym związku zawodowym” – mówił. Ja starałem się rozładować atmosferę. Pytałem klawiszy, czy Jaruzelski został już marszałkiem. To było moje 26 albo 27 aresztowanie.

Ale ja popadłem w depresję po informacji o „Wujku”. Oczywiście nie wierzyliśmy, że górników zginęło tylko kilku. Byliśmy straszliwie przygnębieni.

Ktoś was odwiedzał?

W Wigilię powiedziano nam, że możemy się wyspowiadać. Sądziliśmy, że nasłali na nas jakiegoś ubola przebranego w sutannę. Myliliśmy się, nie poszliśmy do prawdziwego – jak się okazało księdza – w rezultacie nie dostaliśmy opłatka. Dzieliliśmy się czarnym chlebem.

Potem przewieziono was do obozu internowania?

Do więzienia we Włodawie. Ale strażnicy powiedzieli nam, że jedziemy do Rosji . Brzmiało to wiarygodnie.

Ale trafiliście do Włodawy.

Tam sytuacja była o wiele lepsza. W celi było nas ośmiu, a w oknie nie było blind, więc mogliśmy sobie popatrzeć na świat. Obserwowaliśmy kawki. Jedna nie miała nogi i bardzo jej współczuliśmy.

Jak wyglądała codzienności w internie?

Obowiązywał reżim więzienny. Trzeba było np. na noc wystawiać na korytarz tzw. kostkę, czyli ubranie i buty. To budziło w nas sprzeciw. Kolega z celi rano wyszedł po „kostkę”, patrzy i mówi : „ale buty nie wyczyszczone”. „Zabieraj to!” – zirytował się klawisz. „Nie po to buty wystawiłem żeby je odebrać nie wyczyszczone” – odpowiada internowany. W końcu klawisz sam wszystko wrzucił do celi. Potem zdecydowaliśmy, że skoro nie jesteśmy więźniami, to nie będziemy wystawiać „kostek”. Strażnicy musieli się z tym pogodzić.

O czym rozmawiano?

Były trzy zasadnicze tematy: religia, polityka i kobiety. Może nie dokładnie w tej kolejności.

We Włodawie byli tylko mężczyźni?

Tylko. Na pierwszym i drugim oddziale polityczni, na trzecim przestępcy.

Jak opisałby Pan atmosferę w celach?

Nastroje były bardzo religijne i antykomunistyczne. Każdego wieczoru odmawialiśmy cząstkę różańca. Pewnego razu, po różańcu i zgaszeniu światła, jeden internowany mówił do drugiego: „słuchaj Jasiu, tych komunistów trzeba powywieszać”. Na to zagadnięty : „A nie lepiej im kamienie młyńskie poprzyczepiać i potopić?”. „Nie da się, bo komuniści zniszczyli młyny”. „Racja no to zmówmy jeszcze cząstkę różańca” -  i tak się rozmowa zakończyła.

W świetlicy, gdzie odbywały się msze, wisiał krzyż. Komendant kazał go zdjąć, ale strażnicy odmówili. Więc wlazł na stołek, stołek się przewrócił, komendant spadł i złamał rękę. Oczywiście traktowaliśmy to wydarzenie jako interwencję Opatrzności, która pokarała bezbożnika.

Pokarała jeszcze kogoś ?

Pamiętam wizytę generała SB Naryngowskiego. W mundurze, marszowym krokiem wkroczył na więzienny korytarz, ale klawisze akurat tam rozlali zupę. No i na tej zupie generał wyciągnął się jak długi. Wytaplał się w dodatku w tej zupie. Tak , że usłużna więzienna musiała mu wyprać mundur. A on w gaciach czekał na niego kilka godzin.

Oprawcy stanu wojennego prezentowali się raczej groteskowo niż groźnie?

W obozie istniało silne poczucie wolności. My w odróżnieniu od lokatorów oddziału trzeciego nie baliśmy się klawiszy. Bo co nam mogli zrobić? Zamknięci już byliśmy.

Nie karano was?

Tak jak innych więźniów. Np. Zygmunt Goławski został ukarany za wyłudzenie dodatkowej miski zupy. Bardzo podłej zresztą. Odebrano mu paczki i widzenia.

Mnie ukarano za zorganizowanie głodówki 13 stycznia. Każdego 13 w miesiącu robiliśmy głodówkę protestacyjną. Nie musiałem zresztą do tego nikogo przekonywać, ani nic organizować. Ale dostałem tydzień kabaryny, czyli izolatki.

Czego najbardziej wam brakowało?

Internowano bardzo wielu ludzi. Wsadzono np. byłego konfidenta SB, który za „Solidarności” przestał kapować, ale nie przestał pić, bo był alkoholikiem. Z „S” on nie miał nic wspólnego. Ale go internowali. Na początku straszliwie mu się ręce trzęsły, bo nie miał nic do picia. I namawiał wszystkich, żeby wyłudzili w ambulatorium acnosan, który zawiera alkohol.

Skoro człowiek był w potrzebie, no to poszedłem do ambulatorium i poskarżyłem się na wypryski na plecach. Widać porządnie wyglądałem. Bo pielęgniarka dała mi ten acnosan, zastrzegając że by komu innemu by nie dała, bo więźniowie to piją.

Jak traktowaliście strażników? Wrogo?

Wprost przeciwnie. Co prawda jeden z internowanych podczas spaceru osiusiał kiedyś klawisza, ale był to dowód umysłowej aberracji tego pierwszego. Strażnicy to byli prości ludzie, często zresztą mówili po cichu, że są po naszej stronie. Uważam, że kompletnym bezsensem jest atakowanie strażników. Bo to nie oni nas do tego więzienia wpakowali. Co nie znaczy, że nie było żadnych spięć między nami.

Robiliście im dowcipy?

Kiedy w radiu ogłoszono, że z PZPR wystąpiło pół miliona członków, zażądałem widzenia z pierwszym sekretarzem więziennej organizacji partyjnej. Po kilku próbach wreszcie przyszedł i pyta : „Czego”. No to ja mówię, że radio donosi o ogólnopolskiej akcji rzucania legitymacji partyjnej. I ja chce się dowiedzieć, jak ta akcja rozwija się w więziennym POP-ie. Nie odpowiedział, tylko trzasnął drzwiami.

Podejmował Pan próby ucieczki?

Próbowałem już w noc aresztowania. Naiwnie myślałem. Że pójdę w las za potrzebą i czmychnę. Nie przyszło mi do głowy, że mogą do mnie strzelać, co się przecież 13 grudnia zdarzyło. Ale milicjanci wysadzili mnie dopiero za lasem. W szczerym polu. Gdzie nie było dokąd uciekać. A poza tym szef konwoju przykuł się do mnie kajdankami. Nie było więc jak uciekać.

Wiosną przewieziono nas z Włodawy do Załężą. Wiesław Chrzanowski mówił zawsze, że najgorzej więzienie znoszą chłopi i górale. I wtedy przekonałem się, że miał rację. Jako chłop tęskniłem za wiosną, za ziemią. Choćby się człowiek wykształcił, to jak się urodził wieśniakiem, to wieśniakiem pozostanie.

Można było uciec?

Najpierw trzeba było trafić do szpitala. Nie było to łatwe, no nie mogłem znaleźć w sobie żadnej choroby. W końcu przypomniałem sobie, że mam żylaki, które postanowiłem zoperować.

Mimo trudności trafiłem do szpitala. Chciałem wiać od razu – myślę, że strażnicy by mnie nie dogonili – ale oznaczało to kłopoty dla doktora Ziemniakowicza, który załatwił mi przyjęcie do szpitala. Zostałem zatem na operacji.

W czasie rekonwalescencji często wymykaliśmy się wieczorem na miasto. Tam załatwiłem sobie ubranie. Wypady robiliśmy w porozumieniu z personelem szpitala. Na oddziale okulistycznym pracowała np. Barbara Frączek. Siostra Mariana Krzaklewskiego.

A co robiliście „na mieście”?

Odrabialiśmy zaległości w życiu towarzyskim..

Po 22 lipca zwalniali większość chorych internowanych. Mnie, niestety, nie.  Postanowiłem zatem uciec, kiedy przyszło po mnie SB, żeby mnie zabrać do więzienia. Poszedłem na oddział okulistyczny, zgoliłem wąsy, ubrałem się w cywile ciuchu i uciekłem do klasztoru oo. Bernardynów, gdzie miejsce załatwiła mi pani Frączek.

Udawał Pan mnicha?

Tylko przeor i proboszcz wiedzieli kim jestem. Innym mówiłem, że jestem zakrystianinem z Włocławka. Popełniałem oczywiście mnóstwo gaf. Zapomniałem np. pomodlić się przed wspólnym posiłkiem, kiedy się na niego spóźniałem.

Kiedyś jeden z braci wyciągnął mnie w rozmowę. Rozpytywał co tam w klasztorze we Włocławku, co robię, jaką mam pracę. Strasznie kręciłem, głową kiwałem, przytakiwałem, kiedy się dało. On w końcu mówi: „Bo my, bracia musimy trzymać się razem. Bo ojcowie mają nas za nic. Traktują jak popychadła, sami się wywyższają. Mnie przenieśli z Leżajska, gdzie miałem konflikt z przeorem. Nie dajmy sobie w kaszę dmuchać!”. Musiałem wargi zagryzać, bo braciszek nie mniej nie więcej namawiał do swojej „Monachomachii”.

Pańskie wspomnienia są trochę w czeskim stylu. Sporo w nich humoru, mało patosu.

Nigdy nie czytałem wspomnień z internowania, których po stanie wojennym pojawiło się dosyć dużo. Nie lubię wspominać rzeczy przykrych, a takich momentów w stanie wojennym było oczywiście bardzo wiele. Człowiek jednak woli pamiętać rzeczy zabawne niż straszne.

*Wywiad z dziennika Życie 14/15 grudnia 1996 roku

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *