Praktycznie od czasu nieszczęsnej, antyoświatowej reformy Buzka/Handkego dłubanie w systemie dotyka sfery edukacji (tylko pogłębiając regres wychowawczy i intelektualny), nie zaś organizacji i finansowania szkolnictwa. Mamy więc do czynienia z kolejnymi dekadami zaniedbań, które jednak – jak to w tej branży bywa – nikogo niczego nie uczą.
Zwraca uwagę, że choć mamy do czynienia ze zjawiskiem ogólnopolskim i systemowym – nie skłania to nikogo do działań szerszych, niż tylko dotyczące tej jednej, konkretnej szkoły, o którą chodzi danemu rodzicowi. Maksimum okazywanej inicjatywy, to organizacja referendum na rzecz odwołania wójta. Nie pojawia się refleksja, że coś niewłaściwego, a w każdym razie niekorzystnego dla obywateli dzieje z całym systemem, ba, z całym państwem – warto by więc jakoś wspólnie się nad tym zastanowić, a może nawet razem przeciwdziałać. Nic z tego, „nie mieszajta nas do polityki!” mówią ludzie po latach tresury i obserwowania demokratycznego cyrku nie pojmując, że właśnie na sobie doświadczają najbardziej podstawowych skutków właśnie tejże obrzydzonej i dalekiej polityki, od której tak uciekają. Ba, potrafią się oburzać, że bezpośredni cios zadaje sympatyczny z pozoru wójt, na którego głosowali rok wcześniej, ale nijak tej sytuacji (choćby braku pieniędzy) nie wiążą z (nieważne: sympatycznym czy obojętnym) panem premierem w telewizji.
Po drugie protesty są wyraźnie roszczeniowe: „dajcie, skąd weźmiecie – nie nasza sprawa!”. Tymczasem nawet wychodząc z takiego założenia, naciskać należałoby raczej na rząd i Sejm, które takie, a nie inne zasady i proporcje subwencji uznały za zasadne i wystarczające, a nie na samorządy, duszone budżetowym centralizmem państwa. Co więcej, to właśnie w interesie samorządów byłoby takie protesty organizować i kanalizować przeciw Warszawie. Cóż z tego jednak, skoro gminni makiawelloci dostrzegają raczej okazję, by pokazywać kto dzieli i i rządzi na danym terenie (czyli wspierać i napuszczać jedne okręgi wyborcze na drugie), a odesłanie do stolicy brzmi w ich ustach dla ludzi raczej pogardliwie, w duchu „idźta się tam wykrzyczta, ja piniendzy ni mam i ni dam!”.
Warto przy tym zauważyć, że zasadniczy argument przeciw małym szkołom brzmi „się nie opłacają”, co jednak jest dość rewolucyjnym podejściem do celów i zadań oświaty. Edukacja i wychowanie jest kosztem, albo (jak kto woli) inwestycją cywilizacyjną, a więc dokładanie do niej jest czymś oczywistym. Można się jedynie spierać co do metody owego dokładania, a więc czy winna się ona odbywać wprost z kieszeni zainteresowanych (tj. rodziców), czy też za pomocą jakiegoś mechanizmu redystrybucyjnego. Z pewnością jednak nie bilans musi rozstrzygać i wyłącznie decydować o być albo nie być placówek, które poza tym spełniają swoje zadania. W obecnym systemie bowiem – powtórzmy raz jeszcze – oświata jest po prostu kolejnym zadaniem, które państwo zrzuciło na barki samorządów nie oddając jednak na ten cel wystarczającej ilości odbieranych obywatelom pieniędzy.
Co gorsza, znając problemy dużych szkół w miastach – nie można się nadziwić uporowi, z jakim takie same horrory wychowawcze chce się teraz zafundować gminom, w których tworzy się sztuczne „centra oświatowe”, nabuzowane jeszcze lokalnymi konfliktami i regionalnymi obocznościami. Trwające od kilkunastu lat załamanie procesu wychowawczego (związane także z dekompozycją systemu oświaty spowodowaną stworzeniem gimnazjów) w dużych szkołach ulega tylko pogłębieniu, tymczasem to właśnie taki typ szkolnictwa jest dziś ewidentnie preferowany.
W tym kontekście rzekomy jedyny plus całego zamieszania, czyli wymuszanie na rodzicach aktywności i tworzenia stowarzyszeń przejmujących szkoły – jest w istocie paleniem słusznej idei szkół społecznych, bowiem rzuca małe społeczności lokalne na głęboką wodę, przy jednoczesnym utrzymaniu fatalnego systemu organizacji i finansowania oświaty w ogóle.
Cóż z tego jednak, skoro jednak znowu wracamy do postawy fatalizmu – przecież wiadomo, że jest światowy kryzys (choć nie u nas), więc pieniędzy nie ma (u nas)! Tymczasem stanowiska takiego nie można nazwać nawet „częściowo prawdziwym”, jest bowiem z gruntu fałszywe – państwo bowiem jak najbardziej pieniądze ma (skutecznie zabierając je obywatelom i zwiększając zadłużenie), tylko źle i niecelowo nimi zarządza (albo wręcz niepotrzebnie w większości przypadków je zabiera). Oczywiście, że jest to banał – dość oczywisty nawet dla tych rodziców nie widzących pozornie nic poza ścianami szkoły ich dzieci. Wciąż jednak świadomość ta nie jest wystarczająco dotkliwa, by wywołać w Polakach bardziej zdecydowany i całościowy sprzeciw wobec samego zasadniczego absurdu, na jakim zbudowane jest nasze państwo. Wszak którego z jego zadań by się nie tknąć – nie jest wykonywane poprawnie. Nie ma dróg, ani nowoczesnych linii kolejowych, służbę zdrowia sami finansujemy po raz drugi w kopertach, dyplomacja zwinęła się zostawiając pole Unii, zamiast wojska mamy oddziały najemne na wojnach kolonialnych, a prokuratorzy walczą między sobą, zamiast z przestępczością. A teraz jeszcze nam szkoły zamykają. Jak 30 lat temu mówił Jan Pietrzak: „czy państwo się orientują w jakim my cudzie ekonomicznym żyjemy?!”…
Dlatego trzeba pomagać ludziom łączyć te fakty. Nie kiwać smutno głową, że „no tak, ale nie róbmy przykrości panu wójtowi”, tylko utrudniać likwidację szkół, a jednocześnie organizować, łączyć przekonywać i pokazywać co łączy jedną małą szkółkę w Wólce Krzywskiej z całą głupotą tego państwa. Tylko wtedy kolejna lekcja, której doświadczają nasi rodacy – nie okaże się lekcją zmarnowaną.
Konrad Rękas
Czysta demagogia. Szkoły się zamyka bo nie ma dzieci. To nie jest kwestia żadnego „systemu” ale zwykłej demografii, o czym Konrad dobrze zresztą wie.
Czysta ignorancja, z czego sobie Tomek nie zdaje sprawy. „Nie ma” oznacza w przypadku zamykanych szkół wiejskich np. 70 uczniów, w przypadku szkół w mieście nawet i 200. To akurat tyle, aby zachować osobisty kontakt z uczniem i dobrze prowadzić proces wychowawczy.
Ponadto jak zwykle nie myśli się o ewentualnych kosztach odtworzenia, które nastąpi wraz ze zmianą wspomnianej sytuacji demograficznej. Budynki zniszczeją lub zostaną sprzedane i przekwalifikowane, kadra odejdzie. Dzieci więc (miejmy nadzieję) będzie więcej, a ofertą dla nich pozostaną szkolne molochy.
Niż demograficzny to szansa na podniesienie poziomu edukacji w obecnym systemie. Zamiast zamykać szkoły należy po prostu tworzyć mniejsze klasy. Im będzie mniejsza, tym łatwiej nawiązać nauczycielowi właściwy kontakt z uczniem i tym większa szansa na przygotowanie wychowanka na wysokim poziomie. System z 30osobowymi klasami się po prostu nie sprawdza.
@Konrad Rękas – 70 dzieci w szkole podstawowej to średnio 11 w roczniku. A do tego trzeba z tuzin nauczycieli, dyrektora, sprzątaczkę i budynek. Czysty żywy absurd.
Zarówno tekst jak i powyższe komentarze to mieszanka słusznych racji (w miejszym stopniu) i fantazmagorii. Dwie najistotniejsze sprawy: 1. Źródłem zła w systemie oświaty jest OBOWIĄZEK szkolny i dopóki się go nie zniesie, nie ma co marzyć o prawdziwym polepszeniu sytuacji; oraz 2. Może kiedyś było inaczej, ale dzisiaj zadaniem szkoły – i to nie tylko polskiej – nie jest uczenie, przekazywanie wiedzy, a indoktrynacja. Hodowla i tresura potulnych bydląt; głupawych, nie posiadających niezależnej myśli przyszłych pracowników kolektywu (korporacji), bez szemramia wykonujących polecenia szefa – autorytetu. Polecam lekturę „Deliberate Dumbing Down of America” Szarloty Iserbyt (do legalnego ściągnięcia za darmo) i „Dumbing Us Down” J.T. Gatto. Ich zawartość spokojnie można odnieść do rodzimej rzeczywistości. Tak więc bajanie o podnoszeniu poziomu, demografii itp. to strzał kulą w płot i przywodzi na myśl złote myśli tych, którzy udają że chcą uleczyć tzw. służbę zdrowia. Zupełnie nie tędy droga.
@JarosławWiśniowski – ma Pan oczywiście całkowitą rację. Zadaniem szkoły jest w sytuacji istnienia przymusu szkolnego jest (i była zawsze) nie edukacja, lecz indoktrynacja. I oczywistym rozwiązaniem w zasadzie wszystkich – zarówno rzeczywistych, jak i urojonych – problemów szkolnictwa jest zniesienie przymusu i likwidacja państwowego systemu tzw. edukacji. Niestety, tego nikt nawet nie rozwaza na poważnie, zamiast tego skupiając się na (pozorowanym) leczeniu niektórych objawów choroby. Nie zmienia to faktu, że przyczyna zamykania szkół w chwili obecnej jest ich rzeczywisty nadmiar – dziś mamy ze 3 razy mniej dzieci w wieku szkolnym niż jeszcze 20 lat temu, a szkoły zostały, nauczycieli nawet przybyło. Znaczy to tyle, ze należałoby zamknąć dziś 2/3 szkół i wywalic 2/3 nauczycieli ( a w zasadzie 90% jednocześnie podnosząc pensum i likwidując zbędne przedmioty). Wiele szkół istnieje dziś nie dla dzieci, ale dla nauczycieli (temu też mają służyć nowe, durnowate przedmioty szkolne, typu „przedsiębiorczość”).
Zgadzam się, że przymus szkolny jest źródłem dużej ilości problemów. Natomiast nie mogę się zgodzić, że likwidacja szkół w czymkolwiek by pomogła, ponieważ tworzenie klas liczących 30 osób jest zgodne ze wszystkim, ale nie z jakkolwiek pojmowanym dobrem dziecka. Badania psychologiczne wskazują, że im większy jest kontakt na lekcji nauczyciela z uczniem, im więcej razy uczeń zostanie zapytany, im więcej razy zostanie sprawdzona jego wiedza, tym lepsze będą jego wyniki. W państwowych molochach edukacja na wysokim poziomie nie jest w ogóle możliwa. Nauczyciel ma kontakt z nieliczną grupą osób, najczęściej tylko tą aktywniejszą. Reszta nie jest motywowana do nauki. Niż demograficzny to jakaś szansa poprawę jakości nauczania, choć należy być realistą i wiele się nie spodziewać.
Tłumaczyć zaistniałą sytuację trzeba obywatelom prosto. Zgodziłeś się na państwową edukację TO MASZ! Pamiętaj – nie ty płacisz za szkołę swojego dziecka bezpośrednio z kieszeni (tylko pośrednio przez podatki) to nie ty decydujesz! Proste. Może wtedy dotrze do hołoty o co na prawdę tutaj chodzi.
Tomku, co do obsady szkoły, to jak widzę stary biurokrata z Ciebie wychodzi. A co do pojawiających się problemów: doktryner. Napotykamy problem – to nie myślimy jak go rozwiązać, tylko stwierdzamy, że jakby wprowadzić wielką reformę – to takich trudności by nie było! Polska jest słaba na arenie międzynarodowej? Nie szkodzi, powinna być od morza do morza i byłoby akurat! Gospodarka się wali? Nie szkodzi, nie zatrzymujmy się nad szczegółami, wskrzesi się Friedmana i od razu zmieni całość! itd. Panowie żyją w świecie duchów i marzeń, a nie konkretów, udając realistów!
@Tomasz Dalecki: Popieram, ale to i tak za mało radykalnie. @Andrzej Milewicz: Powtórzę, parafrazując nieco: nauczyciel nie sprawdza żadnej rzeczywistej wiedzy, tylko stopień sprania mózgu. I w prywatnych molochach prawdziwe nauczanie też nie jest możliwe, ponieważ muszą one tańczyć jak im MEN zagra, czyli przerabiać zatwierdzony przez nie program pra… eee, nauczania. Taka ci to fikcja elitarności. Jedynym realnym rozwiązaniem jest póki co kształcenie domowe (homeschooling), choć i tu napotyka się przeszkody natury biurokratycznej. Ale lepsze to niż wszystko inne. I Panowie, jeśliście anglojęzyczni, przemóżcie lenistwo i przeczytajcie choć jedną z podanych przeze mnie pozycji. Można się nieźle doedukować. @Win: Nie dotrze. Merdia masowego rażenia, jako integralny element tego systemu, nigdy tego nie zrobią. Można i trzeba robić to na własną rękę, począwszy od rozmów z rodziną i znajomymi, ale na dłuższą metę to żmudny proces. @Konrad Rękas: Friedmana częściowo wskrzeszono w 1988 r. i całość się zmieniła dość znacznie… Potem już było tylko przywracanie socjalizmu w gospodarce. I naturalnie że trzeba wprowadzać wielkie reformy (tylko kto miałby to robić?), ponieważ – cytując nie wiem kogo – półśrodki dają ćwierć-efekty.
Panie Jarosławie, ale o „wielkich reformach” opowiada np. kol. Tomasz, którego partia nie jest w stanie nawet zebrać podpisów, żeby się zarejestrować w wyborach, ani w takich wyborach zdobyć choćby jednego stanowiska wójta gminy. To jest zwalnianie się od myślenia o Polsce pod pretekstem „nie uda się nam od razu zbudować wszystkiego, zrealizować całości programu, to nie ma po co odchodzić od kompa!”. Wiodłem jakiś czas temu taka rozmowę na FB a’propos mapy powiatowej. Wspomniałem, że np. na Lubelszczyźnie jest tendencja do połączenia powiatów grodzkiego i ziemskiego chełmskiego. I od razu zaczął się krzyk, że to bez sensu, bo przecież powiaty trzeba całkiem znieść. Słusznie, trzeba, ale z poziomu dwóch powiatów zmienić całej mapy kraju się nie, za to można ja trochę poprawić. Podobnie i tu: koledzy by chcieli liberalnego raju od razu i na całym świecie. Dlatego właśnie Wasz program jest utopijny. Mnie wystarcza poprawianie systemu który jest tak długo i głęboko, aż w końcu zamieni się w system odmienny. No chyba, że wcześniej będzie (kontr)rewolucja 😉
Co do tego, że szkoła tylko tresuje nie mogę zgodzić się w całości. Na przedmiotach humanistycznych, czyli na języku polskim czy historii jest to niewątpliwie prawda. Tutaj o właściwe wychowanie muszą zadbać rodzice. Ale nauka nie kończy się na nich. Są jeszcze przedmioty ścisłe i poprawa jakości kształcenia na tym polu w obecnym systemie szkolnym, przy mniejszych klasach byłaby niewątpliwie możliwa. Nauczyciel miałby więcej czasu dla każdego ucznia i więcej możliwości aby sprawdzić na lekcji jego wiedzę, co przekładałoby się potem na trochę lepsze wyniki uzyskiwane przez nich. Podobnie zresztą jak przy nauce języków obcych. Obowiązku szkolnego nie jesteśmy w stanie znieść, ale przy obecnych stosunkach społecznych można spróbować obronić istniejące status quo, którego utrzymanie przy niżu demograficznym powinno przynieść małą poprawę osiągnięć. Przenoszenie dzieci ze wsi lub małych miasteczek, do większych szkół miejskich, przynieść może poza tym tylko wychowywanie kolejnych „młodych wykształconych z wielkich miast” będących typowym elektoratem Palikota. A to nikomu do niczego nie jest potrzebne.
@Konrad Rękas – „Tomku, co do obsady szkoły, to jak widzę stary biurokrata z Ciebie wychodzi. A co do pojawiających się problemów: doktryner. Napotykamy problem – to nie myślimy jak go rozwiązać, tylko stwierdzamy, że jakby wprowadzić wielką reformę” – ale wręcz przeciwnie. Właśnie myślę jak go rozwiązać i sam stwierdzam, ze na wielka reformę, która rozwiązę wszystkie problemy, nie ma szans. Wobec tego w ramach obecnego systemu należy zlikwidować pseudoprzedmioty (typu przedsiębiorczość, etyka czy kulturoznawstwo), co odciąży nieco dzieci i pozwoli się im skupić na normalnej nauce; zwiększyć pensum, co pozwoli ograniczyć liczbę nauczycieli-pasożytów i koszty ich utrzymania, i oczywiście zamknąć szkoływ których nie ma uczniów.
Konrad Rękas: Dobry przykład z tymi powiatami. A liberalnego raju nie chcę na całym świecie, tylko w Polsce. Moglibyśmy być takim Hong Kongiem wśród nędzy komunistycznych Chin (UE). A tego systemu nie da się naprawić, bo został specjalnie tak skonstruowany, by dawać iluzoryczne poczucie zwycięstwa, jeśli komuś już uda się doprowadzić do naszego przykładowego złączenia powiatów. Biurokracja i zamordyzm od tego nie zmaleją, socjalu nie ubędzie, system się nie zmieni. Tak więc na dłuższą metę albo rewolucyjne zmiany, albo nic.
Przedmioty, których mówisz są a) najczęściej niewykładane, b) jeśli są – bywa niekiedy, że robione jest to dobrze, c) są zamienne z religią (etyka). 2. Sprawa pensum – cóż, nie będę się wypowiadał czy dane obciążenie jest obiektywnie duże czy nie, ale już subiektywnie przeciążony nauczyciel jest chyba mniej efektywny i mniej wydajny. Przede wszystkim jednak: Tomku, Ty sobie jak zwykle (jak i Twoja partia) posiedzisz, popiszesz, pomarudzisz, sympatii ani poparcia nie wzbudzisz (bo nie umiesz) i będziesz zadowolony, że kolejny temat odfajkowałeś w swoim poukładanym świecie. A ja piszę o czymś, co się dzieje, co dla wielu ludzi jest ważne i co warto byłoby wykorzystać ku większemu dobru.
Tak, rozumiem. „Wykorzystanie ku większemu dobru” polega zasadniczo na jeszcze większym zepsuciu czegoś, sprawieniu, ze będzie jeszcze droższe i jeszcze mniej efektywne. Super. W tej sytuacji zdecydowanie popieram obecne władze, które mam nadzieję nie dopuszczą do „wykorzystania ku większemu dobru” tej konkretnej kwestii. Zdecydowanie wolę złe niż jeszcze gorsze.
Tzn. popierasz marnowanie na inne cele pieniędzy, które mogłyby pójść na utrzymanie wiejskich szkół? Tylko nie pisz, że jesteś za tym, żeby zostawić je w kieszeni obywateli, bo aż takiego wyboru w tej chwili nie mamy.
Tak, zdecydowanie i bezapelacyjnie popieram zmarnowanie pieniędzy jeśli jedyną alternatywą jest zmarnowanie jeszcze większych pieniędzy.
I to lubię w doktrynerach…
Co a’propos naszej dyskusji napisał „Dziennik”, a przytoczył „Obywatel”: „Wedle danych GUS, od roku szkolnego 2003/2004 do 2010/2011 zlikwidowano prawie1500 szkół. We wrześniu 2011 zamknięto kolejne 363 szkoły podstawowe, głównie na prowincji. Gazeta informuje, że od września 2012 r. zlikwidowane zostanie kolejnych 280 szkół, znów głównie niewielkich placówek prowincjonalnych. Tymczasem liczba urodzeń, która malała do roku 2006, wzrosła w roku 2007 i mamy do czynienia z przynajmniej częściowym odwróceniem trendu. Przez kolejne cztery lata na świat przychodziło ponad 410 tys. dzieci. W roku 2014 pierwsze roczniki „wyżu” trafią do szkół”.
@Konrad Rękas – tak, jasne, a przez najbliższe kilka lat szkoły mają stać puste, budynki ogrzewane, sprzątane itp, a nauczyciele brać pieniądze , dyrektor ma dyrektorować pustej szkole a księgowa to wszystko księgowac. A ja mam za to wszystko płacic. Bo za kilka lat może zjawią się w nich uczniowie (jesli ich rodzice przypadkiem nie wyjadą do Warszawy albo do UK). Proponuję, żebyś nie gasił na noc światła w domu (bo przecież może będziesz musiał je za parę godzin zapalić), zostawiał samochód włączony na parkingu (bo przecież za parę godzin trzeba będzie go odpalić), nie zakręcał wody (bo przecież i tak kiedyś trzeba będzie odkręcić), nie wyłączał gazu w kuchence (bo przecież kiedyś znowu trzeba będzie coś ugotować) itp. Tylko potem nie zapomnij zapłącić rachunków.
Tomku, po pierwsze te szkoły nie są puste, uczęszcza do nich po kilkadziesiąt – kilkaset dzieci. Po drugie – co miałeś z rachunków? Szkoły, o których mówimy zostaną zamknięte w roku szkolnym 2012/2013, w 2014 będą znowu potrzebne – tylko przez ten czas ich budynki mogą zostać sprzedane, zdewastowane (bo przecież mamy ich nie ogrzewać, tak chcesz? więc grzyb je zje). Po trzecie koszty administracyjne, o których mówisz są łatwo redukowalne (i z reguły są) poprzez tworzenie zespołów szkół, ze zintegrowaną dyrekcją, administracją, księgowością, rozłożeniem pracy sprzątaczek itd. Po czwarte – Tomku, ile masz dzieci i jak Ci idzie ich wychowywanie?
Tyle tylko, że dowcip – związany z przekazywaniem szkół stowarzyszeniom rodziców (co niby jest procesem korzystnym) – polega na tym, że mogą one przejąć wyłącznie placówki małe (do 70 uczniów właśnie) oraz samodzielne (a więc niebędące filiami). Czemu? A po co ma być łatwiej…