Miejscowej policji i prokuraturze udało się zatrzymać, a następnie aresztować członków „zorganizowanej grupy przestępczej”, zajmującej się wieszaniem plakatów wyśmiewających miejscowego hucpiarza wyciągającego z publicznej kasy pieniądze pod pretekstem upamiętniania lubelskich Żydów. Przy okazji naruszono wszystkie podstawowe wartości państwa prawa i elementarną praworządność, dlatego odkładając na bok bieżące spory należy się zastanowić jak pomóc lubelskim narodowcom poddanym represjom ze strony państwa działającego pod dyktando „Gazety Wyborczej”.
Tomasz Pietrasiewicz (wykreowany na ofiarę prześladowań) to postać w Lublinie mocno osławiona. Od lat cieszy się szczególnym wsparciem kolejnych władz miasta (tak liberalnych, jak i centroprawicowych), kierując samorządową instytucją kultury, Ośrodkiem Brama Grodzka – Teatr NN. Niegdyś zajmująca się czymś o nazwie „kultura awangardowa”, jednostka ta szybko ustaliła, iż podobne, a nawet lepsze efekty można uzyskać wiążąc się z jednym tylko aspektem życia kulturalnego w Polsce, a mianowicie z kultywowaniem dziedzictwa Żydów stanowiących historycznie długo większość, a z czasem znaczącą mniejszość wśród mieszkańców Lublina. Kolejne przedsięwzięcia, w rodzaju prymitywnie wykonanej makietki z grubsza ilustrującej kształt lubelskiego Starego Miasta sprzed wojny – skutecznie zatykały usta i otwierały portfele rządzących. Imperium Pietrasiewicza szybko się zresztą rozrastało. Gdy w 2006 r. władzę w Lublinie przejęła PO (początkowo we współpracy z PiS-em) – miejski budżet kultury wzrósł wprawdzie czterokrotnie, jednak wobec braku podległych samorządowi jednostek kultury wysokiej, niemal całość tych kwot skonsumowali podopieczni Janusza Palikota: sztukmistrze, połykacze ognia, „artyści awangardowi”, podstarzała lokalna bohema – i oczywiście piewcy żydowskości Lublina z Pietrasiewiczem na czele. Zwłaszcza w ostatnich latach, pod rządami faktycznego lidera miejscowej PO, prezydenta Krzysztofa Żuka – tendencja ta uległa wyraźnemu wzmocnieniu, a środki budżetowe służyły m.in. agresywnemu propagowaniu zachowań homoseksualnych, wspieraniu organizacji proaborcyjnych, czy ordynarnej pornografii realizowanej na zawsze gościnnej scenie miejskiego Centrum Kultury. Szczególnymi beneficjentami był kręgi demoliberalnego lewactwa, występujące jako kontrkulturowy ośrodek „Tektura” oraz sam Pietrasiewicz i jego syn, obdarzany przez Ratusz dotacjami, licencją na prowadzenie knajpy i podobnymi beneficjami.
Sprzeciwiać ośmielali się nieliczni. Z golizną za publiczną kasę po swojemu raczej niemrawo i nieskutecznie, acz przynajmniej szczerze walczyli opozycyjni radni PiS, zaś przeciw nieuzasadnionemu uprzywilejowaniu jednej skrajnie filosemickiej rodziny oponowali miejscowi narodowcy, w tym i ci zrzeszeni w środowiskach tworzących obecnie Ruch Narodowy. Kilku niezrzeszonych postanowiło jednak wziąć sprawy w swoje ręce i zaprojektowało, a następnie kolportowało ulotki i plakaty w prześmiewczy sposób krytykujące dyktat Pietrasiewicza i uległość lubelskiego Ratusza. O tym, jak straszne zbrodnie popełniono, niech świadczy, że np. wielkiego animatora NN – zestawiano wizualnie z faktycznie nieco fizycznie podobnym Lordem Voldemortem z serii o Harrym Potterze…
Oczywiście jednak nawet takie kpiny doprowadziły redaktorów „Gazety Wyborczej” do szału. Wszystkie przedstawiano w formie niezwykle poważnej, jako poważne zagrożenie bezpieczeństwa publicznego. Na baczność stawiano policję i prokuraturę. Za stosowne wydawanie bombastycznych oświadczeń uznawał też prezydent Lublina, zamieniający się w zacietrzewionego filosemicko ideologa. Sam Pietrasiewicz z budowania wokół siebie atmosfery zagrożenia uczynił z kolei intratny biznes, dlatego gdy dochodziło do jakiegoś kolejnego dzielenia budżetowej kasy – zawsze zjawiał się ze zbolałą twarzą, a to prezentując zdjęcie namazanej swastyki, a to skarżąc się, że ktoś ciskał w jego mieszkanie cegłówką. Oczywiście po takich argumentach pieniążki płynęły, dla squatu kawiorowych lewaków znalazła się nowa, jeszcze atrakcyjniejsza lokalizacja w komunalnym budynku. Pietrasiewicz otrzymał też od marszałka Lubelszczyzny, Krzysztofa Hetmana z PSL obietnicę objęcia kolejnej intratnej posady – szefa Centrum Spotkania Kultur, zlokalizowanej w gmachu kończonego właśnie lubelskiego teatru wielkiego. Słowem GW i środowiska szabesgojskie okazywały się prawdziwą władzą Lublina i regionu.
W piątek, 24 stycznia, policja i prokuratura ogłosiły swój niebywały wręcz sukces – zatrzymano na gorącym uczynku domniemanych sprawców wieszania plakatów wyśmiewających Pietrasiewicza i krytykujących m.in. „Gazetę Wyborczą”. Schwytano też drukującego rzekomo te plakaty pracownika Państwowego Muzeum na Majdanku. Redaktorów GW opanowała histeria. Na dyrekcji muzeum wymuszono zawieszenie zatrzymanego Krzysztofa Kokowicza. Jednego z plakaciarzy – Krzysztofa Kwiatkowskiego rozpoznano i ujawniono jako syna prof. Tadeusza Kwiatkowskiego, wybitnego logika, emerytowanego pracownika UMCS, znanego z nieskrywanych narodowych poglądów, na którego nagonkę „Wyborcza” prowadziła już przed kilku laty. Zastraszona przez „Gazetę…” prokuratura wystąpiła – i uzyskała (sic!) od sądu sankcję na trzymiesięczny areszt dla części zatrzymanych. Inni (mniej winni – jak osobnik, który – hańba mu! – użyczył samochodu dla prowadzenia akcji plakatowej) będą odpowiadać z wolnej stopy, ale po wpłaceniu kaucji. Zastosowane mają być paragrafy o nawoływaniu do nienawiści i waśni na tle etnicznym oraz znieważeniu grupy narodowościowej – a także, co najgroźniejsze, choć na chłopski rozum najgłupsze: udziału w zorganizowanej grupie przestępczej.
Po stronie – wydawałoby się – mniej podatnej na żydofilski knebel i zarzut antysemityzmu panuje jak dotąd pełna skrępowania cisza. Tymczasem fakty są takie, że oskarżonych można by ewentualnie skierować przed sąd grodzki za wieszanie plakatów w miejscach niedozwolonych, a kierownictwo Muzeum mogłoby od Kokowicza – utalentowanego malarza, od 20 lat tyrającego za psi grosz i pracownika nie raz wyciągającego macierzystą placówkę z kłopotów wynikających z chronicznego niedofinansowania – co najwyżej wymagać rozliczenia się za wykorzystany do celów prywatnych toner do drukarki i to dopiero, gdyby ponad wszelką wątpliwość udowodniono jego sprawstwo. Nie ma żadnych powodów by obawiać się mataczenia, nie ma po co stosować aresztu wydobywczego (zresztą i tak formalnie zabronionego). Mamy więc do czynienia wyłącznie z represją z powodów politycznych, zastosowaną pod dyktando tracącego na popularności, ale wciąż jeszcze kąsającego organu nienawiści do Polski i Polaków.
Z kolei kolportowane przez zatrzymanych treści – cyt. za komendą policji w Lublinie m.in. hasła: „Syjoniści won z Lublina” i „Nasze ulice! Nasze kamienice!”oraz krytykowanie marnowania pieniędzy publicznych na inicjatywy co najmniej wątpliwe – jak najbardziej mieszczą się w dyskursie publicznym, w przeciwieństwie zresztą do nagonki prowadzonej przez GW.
Aresztowanym potrzebne jest wsparcie – poręczenia, pomoc w zapewnieniu profesjonalnej opieki prawnej oraz demaskowanie hucpy policji, prokuratury i władz Lublina osłanianej przez „Gazetę Wyborczą”. Kokowicz to bezpartyjny patriota, przed laty zaangażowany w działalność niepodległościową, Kwiatkowski – bardzo uzdolniony młody chemik, zwolennik socjalnej odmiany ruchu narodowego. Obaj to ludzie porządni, dobrzy Polacy, nie oglądający się na kłócące się o bieżączkę partie, tylko jasno odczuwający i deklarujący co dobre, narodowe, a co szkodliwe i złodziejskie. W obecnej sytuacji media, organizacje, środowiska polityczne i ideowe, którym bliska jest polska idea narodowa – winne dołożyć wszelkich starań by pomóc czwórce aresztowanych Polaków. Polując na nich – szabesgoje polują na wszystkich myślących i działających po polsku!
Konrad Rękas