Akcja Wyborcza OPZZ

SLD umiera

 

Lewicę (w każdym razie to, co jest za takową w Polsce uważane) trapią dziś: kryzys przywództwa, kryzys zaufania, kryzys autorytetów – no i całkowity brak programu. Współczesne polskie ugrupowania i środowiska lewicowe nie nadają się do spełniania historycznej roli lewicy, czyli walki z elitami i reprezentowania mas, są bowiem solą establishmentu III RP. A z kolei na trwanie w ramach systemu brakuje już tym ośrodeczkom siły, potencjału, a nawet wystarczająco poważnych nazwisk.

 

Stosunkowo najpoważniejszym, a w zasadzie jedynym realnym bytem politycznym po lewej stronie sceny – pozostaje wciąż Sojusz, zdumiewająco żywotny po kilkunastu już latach morderczej walki o przetrwanie, toczonej zwłaszcza w obronie przed Aleksandrem Kwaśniewskimi „Gazetą Wyborczą”. Ani ciągłe sabotaże z ich strony, ani seria koszmarnych błędów kadrowych, od Belki i Hausnerapocząwszy, przez Olejniczaka i Napieralskiegoaż po Magdalenę Ogórek – jeszcze SLD nie zabiły. Co więcej, mimo odebrania bolesnej lekcji od wyborców, którzy zamiast docenić jak Leszek Millerskutecznie odrywa się od tęskniących za europejskością „autorytetów lewicy”, postanowili obrazić się za wystawienie głuptaczki po botoksach – Sojusz zachowuje jeszcze pewne atuty w postaci struktur, biur, pieniędzy, rozpoznawalności. Od środka jednak trawiony jest strachem, alienacją, postępującym starzeniem, kłótniami wewnętrznymi – no i utratą twarzy, rzeczą w polityce śmiertelną. Za długo czekano byle przetrwać do wytęsknionej (a realizowanej w samorządach) koalicji z PiS, za cienką rurką szła kroplówka władzy… Tym razem SLD może być już zdecydowanie pod progiem – i najwyższa pora rozejrzeć się za planem ratunkowym, innym niż połknięcie kapsułki z cyjankiem, zawsze usłużnie podsuwanej przez Kwaśniewskiego i Michnika.

 

Organizacja dla prekariatu

 

Żeby przetrwać – lewica w kształcie obecnym w III RP musi zdecydować się na zmianę rozłożenia akcentów. SLD zachowując pakiet kontrolny i aktywa, tym razem musi już na pewno odsunąć się w cień ewentualnie formowanego bloku. Żeby sklejanie grup, szyldzików i nazwisk poszło w miarę płynnie, a nade wszystko – wiarygodnie i bez wstydu dla wyborców, za jednoczenie lewicy musi wziąć się ktoś inny. A jedynym podmiotem, który mógłby być do tego zdolny, jest OPZZ i jego skądinąd sympatyczny i ludyczny lider Jan Guz.

 

On sam, podobnie jak i poprzednicy, dotychczas „był bo był”, tzn. kierował centralą opartą o stare związki i branże, na czele z nauczycielami z ZNP, kolejarzami, strażakami, górnikami, metalowcami. Raz na jakiś czas udawał, że protestuje. Bez większego problemu, acz bez entuzjazmu organizował pochody w Warszawie (ostatni, w kwietniu większy i dynamiczniejszy od wystąpień Solidarności). Trochę na niby też strofował polityków lewicy wzywając do współpracy i jedności. Tak jednak czasem bywa, że wynajęty na dublera aktor faktycznie musi wejść w rolę i uwierzyć w misję do spełnienia. Jeszcze pisząc niedawno swój list do „liderów lewicy” – Guz ograniczył się do standardowych wezwań do budowy „szerokiej koalicji”. Tak się jednak składa, że samo nawoływanie już dziś nie wystarczy i jeśli OPZZ faktycznie chce przetrwania lewicy III RP – to musi samo wziąć się do roboty, taką wspólną listę stworzyć i firmować. Tak swą nazwą i strukturami – jak i choćby ostatnim sukcesem przed Trybunałem Konstytucyjnym, który zezwolił na zrzeszanie się zatrudnionych na śmieciówkach. Ponieważ zaś organizowanie modnie nazywanego prekariatu wydaje się dziś wielu drogą do sukcesu politycznego – OPZZ nie ma chyba wyjścia innego, niż pójście za ciosem.

 

Kukiz był szybszy

 

Dowcip rozgrywa się więc na kilku płaszczyznach. Raz, że SLD przez dwie i pół dekady zniechęcało związki branżowe do samodzielnego zaangażowania politycznego równie silnie, jak centroprawica czyniła to z „Solidarnością” po uwolnieniu się spod jarzma AWS. Dwa – że to przecież „Solidarność” namawiano jeszcze niedawno do tworzenia znowu własnej reprezentacji partyjnej co, gdy Piotr Duda (widząc z jakimi oszołomami miałby do czynienia) porzucił projekt – doprowadziło do zróżnicowania postaw w Związku i wykreowania przez jego struktury śląskie Pawła Kukiza na lidera nieformalnej „partii pracy” w Polsce. Trzy zaś – że na mniejszą skalę taki eksperyment próbował przeprowadzić mniejszy związek zawodowy, „Sierpień’80” ze swoją partyjną emanacją, PPP. Dotąd OPZZ taką opcję stanowczo odrzucało, tym razem jednak może nie mieć wyjścia. Tym bardziej, że wcześniej nie zdecydowano się (obustronnie) na nawiązanie współpracy z Kukizem.

 

Lewica III RP żeby przetrwać – potrzebuje OPZZ. Bez nowego „Ruchu Ludzi Pracy” zniknie, zassana na polu społecznym przez PiS i Kukiza, zaś na płaszczyźnie haseł przez socjal-liberałów, w rodzaju „Razem”, Zielonych i innych formacji miłych „Gazecie Wyborczej” i przyległościom. Zrozumienie historycznej konieczności wydaje się już przebijać do świadomości liderów SLD (a w każdym razie Leszka Millera), jak i krytyków obecnego kierownictwa Sojuszu (jak zachowująca bystrość spojrzenia red. Agnieszka Wołk-Łaniewska). Zostaje pytanie, czy swoją historyczną rolę przyjmie i zrozumie człowiek nieco przypadkowo ustawiony w ważnym politycznie i historycznie punkcie, czyli przewodniczący Guz. U jego boku nie brakuje ludzi bystrych, w diagnozach stanu kraju nie odbiegających nadto od rozsądnych refleksji szczerze antysystemowych (jak wiceprzewodniczący Porozumienia, Andrzej Radzikowski z ZNP). Być może to oni zdecydują o podjęciu przez OPZZ roli, przed którą centrala ta zawsze się w sumie cofała. W zasadzie poza „obaleniem” rządu Messnera we wrześniu ’88 oraz wprowadzeniem Wałęsy do telewizji przez Miodowiczaw listopadzie tegoż roku – zbyt wiele sukcesów (?) politycznych na swoim koncie Porozumienie raczej nie ma. Dzięki temu jednak ma jeszcze, jak na siłę III RP-owską i establishmentową, względną wiarygodność. I chyba ostatnią okazję, by ją zdyskontować.

 

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *