Amnesty International: drugie dno

Amnesty International, obecna w kilkudziesięciu krajach i zrzeszająca blisko półtora miliona wolontariuszy oraz sympatyków, w Polsce kojarzona jest głównie z licznymi kampaniami pisania listów w obronie osób, które ona sama uznaje za tzw. więźniów sumienia. W świecie działania tej organizacji obejmują znacznie szersze spektrum, a wspólnym mianownikiem wszystkich akcji jest to, że AI uzurpuje sobie prawo niemalże autorytatywnego definiowania tego, co winno się uważać za prawa człowieka, a przy okazji dowolnego przesuwania granic tego pojęcia i jego pochodnych.

Można odnieść wrażenie, że czasem ważniejszy od istoty problemu staje się wydźwięk poszczególnych akcji – a więc cel marketingowy. Słowa tego, powszechnie kojarzonego z językiem biznesu i PR, używam nieprzypadkowo, gdyż AI nie jest już tym, czym było na początku swojego istnienia – a więc oddolnym ruchem, którego celem była głownie walka ze  społeczną niesprawiedliwością. Dziś jest to oparte na pracy tysięcy wolontariuszy przedsiębiorstwo. A jak każde inne przedsiębiorstwo – także i ono musi dbać o wizerunek zgodny z linią, która aktualnie pozwala na pozyskiwanie jak największej sumy darowizn, dotacji, etc. Potwierdza to m. in. opinia prof. F. Boyle’a, specjalisty z zakresu prawa międzynarodowego, a także członka zarządu AI na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Boyle uważa, że instytucja ta prawie zawsze działa w sposób zbieżny z aktualnymi interesami USA i Wielkiej Brytanii (jako przykład podaje np. wspólny dla wszystkich amerykańskich organizacji i instytucji broniących praw człowieka brak reakcji na masakry w Sabrze i Szatilli[1]). Stronniczą postawę AI odnosi zarówno do lokalizacji jej głównej siedziby (Londyn), jak również ogromnych dotacji, które organizacja otrzymuje z USA (ok. 20% rocznego budżetu).

Jednym z najgłośniejszych przejawów tego, jak wygląda polityka finansowa firmy, był dość głośny w Wielkiej Brytanii przykład Irene Khan, byłej sekretarz generalnej AI, a powszechnie słynącej z licznych wypowiedzi nawołujących do walki z ubóstwem. Odchodząc z przywołanej przed chwilą funkcji w roku 2009 otrzymała ona odprawę w wysokości 533,103 funtów (ok. 2.500.000 zł), co wywołało daleko idące oburzenie wśród darczyńców AI. Najlepiej charakteryzuje je wypowiedź jednego z nich, który stwierdził, że przekazywane przez niego datki miały służyć pomocy, a nie tworzeniu lukratywnych stanowisk, więc nie ma już zamiaru wpłacić ani pensa. Niestety tego typu praktyki nie są dla AI niczym nowym, a wypłata odprawy dla Khan nie była jedyną. W tym samym czasie inny członek zarządu otrzymał kwotę 300.000 funtów, a pensje osób pełniących kierownicze funkcje w tej podobno woluntarystycznej i zarejestrowanej jako organizacja charytatywna firmie (co w UK daje liczne przywileje podatkowe) sięgają od 10.000 do kilkunastu tysięcy funtów miesięcznie.

AI była i jest nadal wielokrotnie atakowana za to, jak rozumie to, o co walczy, metody, jakimi się posługuje, a jednymi z najczęściej ją atakujących są ci, których rzekomych praw chce ona być samozwańczym adwokatem.

Jednym z zarzutów, które słychać najczęściej, jest niezwykle stronniczy dobór problemów i krajów, którymi zajmuje się Amnesty International. Jak czytamy w oświadczeniu wydanym przez liderów organizacji w roku 2007, jej akcje kierowane są w większości do państw o relatywnie większym stopniu demokratyzacji. Stwierdzono, że ich intencją nie jest przygotowanie liczby raportów stosownej do powagi i ilości przypadków naruszeń praw człowieka w danym kraju, ale raczej opisywanie tego, co można i wywieranie presji politycznej lub społecznej w celu wywołania procesu naprawczego. Implikuje to podejmowanie inicjatyw w krajach bardziej demokratycznych i otwartych, a to z powodu łatwiejszego dostępu do informacji i mediów, bardziej roszczeniowej postawy społeczeństw, a także większej podatności rządów na presje opinii publicznej. Raz jeszcze podkreślmy: to, o czym tu piszemy, zawarto w dokumencie pochodzącym od czynników decyzyjnych AI i zawierających oficjalną informację na temat polityki organizacji. Innymi słowy: oto AI sama przyznaje, że nie stara się kierować głównego wysiłku tam, gdzie zachodzi realna potrzeba, lecz woli – by odwołać się do popularnego powiedzenia – nawracać już nawróconych. Dlatego np. łatwo jest ograniczyć się do pisania listów tam, gdzie chodzi o Chiny (których to listów i tak nikt nie będzie czytał) – co ładnie wygląda w mediach, jakkolwiek jest bezcelową stratą czasu, natomiast ostrzejsze komentarze i presja medialna kierowana bywa do państw takich, jak Polska lub Włochy, gdzie AI nic nie ryzykuje (a fakt, że prawa człowieka nie są tu zagrożone, ma znikome znaczenie). Prowadzi do sytuacji zgoła kuriozalnych: przywołajmy przykład rozruchów wywołanych przez alterglobalistów w Genui w roku 2001. Policja wykazała się tam daleko idącą inicjatywą, przeprowadzano masowe aresztowania i pacyfikowano zamieszki z całą bezwzględnością. To prawda, jednak zadaniem AI nie były to działania podjęte z konieczności w celu minimalizacji zniszczeń i ochrony mieszkańców miasta, lecz „najpoważniejszy zamach na prawa demokratyczne w kraju zachodnim od zakończenia II wojny światowej”. Czy zatem wśród wolności demokratycznych rozumieć uwzględnić trzeba prawo do zwoływania masowych zgromadzeń o charakterze chuligańskim, wywoływania zamieszek oraz niszczenie mienia komunalnego i prywatnego o wartości milionów euro? Bo właśnie z tym walczyła policja. Przypomnijmy, że w Genui nie manifestowali pokojowo zwolennicy określonej opcji politycznej, ale doskonale przygotowani i zaprawieni w takich akcjach anarchiści i bojówkarze, których liczbę szacować należy w tysiącach. Tym niemiej Włochy są krajem demokratycznym i zapewne łatwiej tam o dobry medialny PR, aniżeli w Chinach, czy krajach islamskich, w których masowo zabijani są chrześcijanie. Ich jedyną winą jest wiara, jednak o tym Amnesty International nie mówi nic.

Idźmy jednak dalej.

Brak rzetelności w przekazywaniu informacji przez AI, ich niedokładne sprawdzanie lub też preparowanie w zależności od potrzeb, dały o sobie znać zwłaszcza w roku 1991, tuż przed wybuchem wojny w Zatoce Perskiej. Krytycy przywołują ten przypadek jako jeden ze sztandarowych. Amnesty International podawała wówczas, że żołnierze sił Iraku byli odpowiedzialni za śmierć „wielu cywilów, w tym nowo narodzonych dzieci, które zmarły w bezpośredniej konsekwencji wyjęcia ich z urządzeń podtrzymujących życie”. Później okazało się, że powyższe twierdzenie stanowiło po prostu chwyt propagandowy, a ogłoszenie go przez AI  w prasie otwierało całą serię podobnych rewelacji, jakie współtworzyły kampanię propagandową prowadzoną przez prezydenta Busha. Ich zadanie polegało na przekonaniu społeczeństwa o konieczności zbrojnej interwencji w Zatoce. Co znamienne: Bush posłużył się newsem AI jako jednym z bardziej obrazowych przykładów w wywiadzie, emitowanym w godzinach najwyższej oglądalności. Cytowany już prof. Francis Boyle nie pozostawia na tej sytuacji suchej nitki. Twierdzi, że zaniechano tu podstawowych procedur sprawdzających i konsultacyjnych, które mogły pozwolić ustalić wiarygodność informacji. Liczyło się jedynie opublikowanie jej jak najprędzej, a to, że prof. Boyle ma rację, potwierdza sama Amnesty International. W kwietniu 1991 jej przedstawiciele przyznali, że jakkolwiek członkom organizacji pokazano jakieś masowe groby, w tym dziecięce, to nie ustalono żadnych danych na temat okoliczności śmierci osób w nich pochowanych, a oni sami nie znaleźli żadnych  dowodów na to, że ktokolwiek uśmiercił w/w dzieci poprzez usunięcie ich (bądź nakazanie ich usunięcia) z inkubatorów.

Niestety nie była to dla Amnesty International lekcja warta uwagi, co dosyć dobitnie pokazały kolejne kompromitacje – w tym te w trakcie wojny na Bałkanach. Diana Johnsnone w swojej  książce Fools’ Crusade[2] stwierdza, że postawa przedstawicieli AI była nie mniej bezkrytyczna, niż w Zatoce. Z ich inicjatywy doszło m. in. do cyklu spotkań, które objęły 25 miast USA, a których bohaterką stała się pewna kobieta nazwiskiem Jadranka Cigelj, przedstawiana jako ofiara gwałtów i serbskich prześladowań w obozie dla przesiedleńców. Okazało się, że przeoczono pewien istotny fakt: kobieta ta była jednym z głównych specjalistów do spraw propagandy chorwackiego prezydenta Franjo Tudjmana, a także jedną z jego osób stanowiących jego najbardziej zaufany krąg współpracowników. Stała się doskonałą legitymizacją amerykańskiej polityki anty-serbskiej, do której AI dołożyła w ten sposób ważny wkład.

Krytykę udziału AI zarówno w konflikcie bałkańskim, jak też działania podejmowane na Bliskim Wschodzie, poddaje jednoznacznej krytyce prof. Michael Mandel[3].

Przykład z ostatnich wydarzeń w Syrii. We wrześniu 2011 Amnesty International doniosła o zamordowaniu jednej z rzekomych przeciwniczek prezydenta Assada,  Zainab al-Hosni. Jej ciało miała przez przypadek odnaleźć w kostnicy w Homes rodzina, przebywająca tam celem zidentyfikowania zwłok brata Zainab. W październiku tego samego roku ona sama pojawiła się jednak w syryjskiej telewizji i stwierdziła, że oskarżenia o jej uśmiercenie są fałszywe i zostały sfabrykowane przez rebeliantów pozostających w służbie „obcych interesów”. Wygląda więc na to, że skłamano podwójnie: po pierwsze – Zainab nie została zabita, po drugie: nie jest ona zwolenniczką rebelii. Kolejny brak weryfikacji? Czy też może celowe działanie?

Wysoce reprezentatywne dla logiki działania Amnesty International stały się próby zdyskredytowania reprezentacji Sri Lanki w Cricket World Cup 2007, a także działania podejmowanie w kontekście obozu jenieckiego w bazie Guantanamo. Są one znamienne – stąd mam nadzieję, że Czytelnik zechce wybaczyć mi ich przywołanie.

Amnesty International uruchomiła swoją akcję obrony praw człowieka Sri Lance tak, by zbiegła się w rozgrywanymi na Karaibach mistrzostwami świata w krykiecie, a także nawiązując bezpośrednio do występu reprezentacji tego kraju (motto akcji brzmiało: Sri Lanka, Play by the Rules). Rząd tego wyspiarskiego państwa złożył oficjalny protest w The International Cricket Council (ICC), a także przesłał go do AI; stwierdzono w nim, że czasowa zbieżność obydwu wydarzeń jest skandaliczna i może znacząco obniżyć morale sportowców, co więcej: oskarżono AI o nieoficjalne poparcie zbuntowanych przeciw władzom partyzantów. Tym, co warto tu przywołać, jest przede wszystkim argumentacja, jaką prasa Sri Lanki przedłożyła w ramach poparcia protestów rządu. Jest ona bardzo przejrzysta, a równocześnie wyraźnie wskazuje krótkowzroczność AI oraz to, że – jak podkreśliłem wyżej, jej obecne działania wynikają nie tyle z realnego zainteresowania daną sprawą, co z chęci skupienia na sobie zainteresowania opinii publicznej bez dogłębnej analizy sytuacji i problemu, który zostaje poruszony. Zauważmy: wojna domowa na Sri Lance trwała przecież długo, a mimo to wcześniej w działaniach AI nie zajmowała jakiegoś szczególnego miejsca (trudny dostęp do informacji i niewielka możliwość wywarcia wpływu na media i społeczeństwo – pisałem o tym wyżej).

W jednym z tekstów (opublikowanych w The Sunday Island), w odpowiedzi na to, że celem Amnesty International jest apel do wszystkich organizacji politycznych i paramilitarnych na wyspie,  czytamy co następuje: „jeżeli kampanię kieruje się w stronę Sri Lanki, to skupia się ona w sposób oczywisty na państwie i jego prawomocnemu rządowi, nie zaś na terrorystach. Gdy prowadzi się taką kampanię w czasie zawodów sportowych, w których podmiotowy kraj również bierze udział, ustanawia to pewną formę kary, w ramach której kibicom mówi się, że dany uczestnik robi coś złego. Kiedy to się dzieje, mogą oni nabrać zupełnie odmiennego nastawienia w stosunku do drużyny krykieta Sri Lanki – nawet, jeżeli to nie drużyna krykieta stanowi przedmiot oskarżeń o uprowadzania, zniknięcia lub prowadzoną właśnie wojnę”. Rząd Sri Lanki skrytykował AI za niezwykle selektywne traktowanie tego państwa w sytuacji, gdy podczas podobnych – a czasem znacznie bardziej istotnych imprez, nikt nie porusza problemu naruszeń praw człowieka przez inne kraje.

Wreszcie Guantanamo. Przywołana już wcześniej Irene Khan we wstępie do Raportu za rok 2005 określiła amerykańskie więzienie dla terrorystów mianem gułagu XXI wieku, „umacniającego praktykę arbitralnego i nieograniczonego aresztu z pogwałceniem prawa międzynarodowego”. Na jednej z konferencji prasowych dodała, że sposób postępowania amerykanów przywołuje na myśl nie tylko sowieckie represje, ale również właściwe południowo amerykańskim dyktaturom znikanie niewygodnych politycznie ludzi. Wezwała do natychmiastowego zamknięcia Guantanamo i uwolnienia osób więzionych w Iraku, Afganistanie i innych miejscach.

Trzeba przyznać, że przypadek tak dalece posuniętego niezrozumienia tego, o czym się publicznie mówi, znaleźć trudno. Jakkolwiek politykę USA wobec krajów arabskich uważam za niezwykle krótkowzroczną i nieodpowiedzialną, to jednak mówienie o prawach człowieka w odniesieniu do terrorystów i porównywanie ich do w znakomitej większości niewinnych ofiar systemu komunistycznego, jest co najmniej nieporozumieniem.  John Podhoretz na łamach New York Times’a wyraził się nieco dobitniej: „Być może ludzie, którzy pracują w Amnesty International naprawdę myślą, że uwięzienie 600 pewnych lub domniemanych terrorystów jest równoznaczne z uwięzieniem 25 milionów niewolników. Przypadek Amnesty International dowodzi jednak, że pełni dobrych intencji ludzie mogą uczynić moralność dziełem swojego życia, a mimo to pozostawać czymś niewiele więcej, aniżeli tylko moralnymi idiotami”.

Niestety tego rodzaju rozumienie praw człowieka, dość specyficzne i widzące ucisk nawet działaniach podejmowanych z konieczności obrony własnego społeczeństwa, przenika politykę AI na wskroś. W roku 2010 zaprotestowała jedna z czołowych przedstawicielek organizacji. Powodem jej sprzeciwu stało się publiczne występowanie Amnesty International u boku byłego więźnia Guantanamo, Moazzama Begga – Brytyjczyka pochodzenia pakistańskiego, członka Al-kaidy i aktywnego bojownika walczącego u boku afgańskich Talibów, jako symbolu praw człowieka naruszanych przez armię USA. Pisała: „Pojawianie się na platformach w towarzystwie najsłynniejszego brytyjskiego poplecznika Tallibów, którego traktujemy jako obrońcę praw człowieka, jest ogromnym błędem w osądzie”.

Z punktu widzenia oceny działalności organizacji tak wpływowej, jak Amnesty International, kwestia realizmu, celowości i zasadności podejmowanych akcji jest czynnikiem pierwszoplanowym. Jeżeli jednak mowa o spojrzeniu na tę problematykę przez pryzmat paradygmatu zachowawczego, nie może być czynnikiem jedynym. Warto zauważyć, że ostatnie lata przyniosły w tym zakresie daleko idąca polaryzację, co nastąpiło przede wszystkim w konsekwencji dokonanej w roku 2007 zmiany stanowiska Amnesty International wobec aborcji. Dotąd neutralna, AI zaczęła popierać prawo do jej przeprowadzenia w pewnych określonych przypadkach (gwałt, zagrożenie życia matki, etc.). Oficjalne stanowisko, jakie wyrażają przedstawiciele organizacji, stwierdza, że nie chodzi im o promowanie prawa do aborcji jako prawa człowieka, ale o jej dekryminalizację.

Wiążąca dla wszystkich katolików interpretacja Stolicy Apostolskiej, dotychczas wiele razy popierającej działania AI, była jednoznaczna. W czerwcu 2007 Papieska Rada Iustitia et Pax wydała oświadczenie, w którym wezwała wiernych do zaprzestania dokonywania jakichkolwiek donacji na rzecz Amnesty International z uwagi na problem aborcji. Opinię tę podtrzymano potem w Meksyku (11-17 sierpnia 2007), co kilkukrotnie wyrażał m. in. Tarcisio kard. Bertone. Stwierdził on, że popierając aborcję AI sprzeniewierzyła się własnej misji.

Co znamienne: stanowisko Watykanu spotkało się ze zrozumieniem wśród wiernych i kleru.  Jeden z angielskich biskupów z diecezji East Anglia, bp. Michael Evans, długoletni współpracownik Amnesty International, wypowiedział swoje członkostwo po niemal 31 latach; skonkludował, że decyzja w sprawie aborcji „sprawia, że pozostanie członkami Amnesty International jest katolików bardzo trudne, podobnie jak udzielanie jej finansowego wsparcia”. W Australii szereg katolickich szkół i instytucji w sposób oficjalny zerwało współpracę z AI, a katolicki episkopat tego kraju oświadczył, że wierni winni szukać innych dróg wspierania praw człowieka, gdyż zajmowanie pozycji właściwych Amnesty International nie jest już spójne z katolickim nauczaniem i wiarą. Podobne reakcje dały się zauważyć w Kościele Katolickim w Danii, Irlandii i Szkocji, a także kilku innych państwach.

Nie da się ukryć, że dzisiejsza Amnesty International jest organizacją mającą ogromny kłopot ze zdefiniowaniem własnego miejsca na arenie międzynarodowej, w dodatku działającą bardzo chaotycznie. Zmieniona rzeczywistość polityczna i ekonomiczna sprawia, że jej członkowie zbyt mocno rozpraszają swoje zainteresowanie, nie działają z myślą o celu, lecz o medialnym odbiorze danej akcji. Nie dostrzegają, że trudno stosować stare wzory tam, gdzie grunt, na którym przyszło działać, zupełnie do nich nie przystaje. Czasem dochodzi do sytuacji, których społeczność międzynarodowa nie potrafi nawet zrozumieć (wspomnijmy chociażby o tym, że AI krytykowała prawo dotyczące ochrony języka, jakie obowiązuje w Estonii; problem w tym, że jest to kraj, który powszechnie uznaje się za najlepszy przykład sprawnej transformacji politycznej i prawnej spośród wszystkich republik postsowieckich), a niektóre rażą tendencyjnością i oficjalnie potępianym przez działaczy politycznym wartościowaniem (dla przykładu: w Kolumbii AI sprzeciwiło się ograniczeniu wyroków dla członków prawicowych paramilitares, ale równocześnie nie wyraziło żadnych obiekcji w odniesieniu do wypuszczenia z więzień członków komunistycznych grup partyzanckich).

Zdaniem prof. Boyle’a Amnesty International chodzi dziś przede wszystkim o przetrwanie. Pisze on: „motywacją (…) nie są już prawa człowieka, lecz przede wszystkim publiczność. Dalej – pieniądze. Po trzecie – przyciąganie nowych członków. Po czwarte: wewnętrzna wojna o wpływy. I dopiero gdzieś na końcu prawa człowieka”.  Nieco bardziej z dystansem podchodzi do tego Irish Independent, który konkluduje, że w obecnym centrum zainteresowania poważnej niegdyś organizacji znajduje się  „zaciekłe i deklamatorskie opiniowanie kwestii odpadów, karmienia piersią, parkowania ‘na drugiego’, imigracji, globalnego ocieplenia, podatków dla linii lotniczych, a także przepisów o spalonym w piłce nożnej i lbw w krykiecie”.


[1] Przypomnijmy: zostały one dokonane na palestyńskich uchodźcach w dniach 16-18 września 1982 roku przez oddziały libańskie; liczbę zabitych ocenia się na 700 – 3500 osób, z czego większość stanowili starcy, kobiety i dzieci. W trakcie całego wydarzenia obozy uchodźców były otoczone przez Siły Obronne Izraela. Podstawowy zarzut kierowany pod adresem armii izraelskiej dotyczy jej bierności w opisywanych wydarzeniach przy jednoczesnej świadomości tego co się dzieje w obozach i dysponowaniu środkami, które pozwoliły by zapobiec masakrze). Masakra przyciągnęła uwagę mediów na całym świecie, przy czym większość relacji podkreślała rolę Izraela. Reakcje były miażdżące: np. włoscy pracownicy lotnisk zupełnie zbojkotowali izraelską linię lotniczą El Al. 21 lutego 1983 tygodnik „Time” opublikował  artykuł opisujący Ariela Szarona jako bezpośrednio odpowiedzialnego za masakrę. Szaron pozwał tygodnik za zniesławienie w sądach w Izraelu i USA, jednak proces w Stanach Zjednoczonych przegrał. Benny Morris w książce Israel’s Secret Wars podaje, że Izrael udostępnił buldożery do zakopywania ciał zamordowanych Palestyńczyków.

[2] Diana Johnstone, Fools’ Crusade: Yugoslavia, NATO and Western Delusions, Pluto Press 2002.

[3] Michael Mandel, How America Gets Away with Murder: Illegal Wars, Collateral Damage and Crimes Against Humanity, Pluto Press, 2004.

Mariusz Matuszewski

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Amnesty International: drugie dno”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *