Emblematyczne dla współczesnej polityki rosyjskiej jest, że ówczesny obrońca siedziby Rady Najwyższej i bezpośredni następca jej zdobywcy – są dziś zgodni odnośnie głównych kierunków działania i samych podstaw odnowy Federacji (a także w kwestii ukraińskiej). A przecież w ich ojczyźnie też są rachunki krzywd…
Pomimo tego kwestia genezy środowiskowo-politycznej Władymira Putina okazuje się być poważniejszym problemem dla niektórych jego polskich krytyków, niż dla samych Rosjan, w tym i prominentnych polityków rosyjskich, przy czym różnica zdań nie dotyczy oczywiście „KGB-istości” prezydenta, dodawanej przez media z Polski do każdego niemal newsa z Rosji. Pytanie o wiarygodność Władymira Władymirowicza wiąże się niektórym z jego związkami z „Familią” B. Jelcyna i wcześniej, z petersburskim kręgiem A. Sobczaka. Uogólniając, wątpliwość mogłaby więc brzmieć: „przecież to ICH człowiek, zapadnik, ukryty demo-liberał”, słowem – niepewny sojusznik, w przeciwieństwie np. do mniej czy bardziej godnych zaufania polityków komunistycznych, socjal-patriotycznych, czy nacjonalistycznych różnego sortu. Na poważnie taką „alternatywę” zdarza się wysuwać nawet w kręgach bliskich racjonalnemu spojrzeniu na stosunki polsko-rosyjskie, a to podnosząc zastrzeżenia co do determinacji W. Putina w sprawach międzynarodowych, a to wywołując różne kwestie polityki wewnętrznej i gospodarczej, a to wreszcie wypominając nierozliczone, wspomniane tu powiązania z przeszłości.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że formułując te zarzuty niektórzy obserwatorzy nieco za bardzo angażują się w analizowane zjawiska, starając się za samych Rosjan autorytatywnie rozstrzygać ich własne dylematy – i wybory. Ponadto zaś – odnosząc się do kategorii interesów, zbyt często zapominają, że skoro już decydują się na subiektywność spojrzenia, to naturalniejsze byłoby jednak, aby był to subiektywizm i partykularyzm polski, nie zaś ideologiczny, czy… mityczny, odnoszący się do marzeń o świecie innym, niż ten realny wokół nas.
Co ważniejsze jednak – inaczej o swoich historycznych już podziałach myślą sami zaangażowani w sprawy publiczne Rosjanie. O umiejętności organizowania sceny politycznej i dyskursu ideowego nie z pominięciem, ale z przejściem do porządku dziennego nad dawnymi urazami świadczą wszak i kariera przywołanego z NATO-wskiego zesłania wicepremiera Dymitra Rogozina, i losy odnowionego ruchu RODINA, wraz ze sporą częścią jego przywódców. Oczywiście, zauważy krytyk, ale to przecież wciąż nie jest „krąg pierwszy”, to przedpole i głębokie zaplecze, aktywne na określonych odcinkach, realizujące zlecenia „Papy” i jego najbliższych. Jasne – ale czyż nie to właśnie jest zgodne z zasadą optymalizacji możliwości i celów, tak taktycznych, jak strategicznych? Czy nie wydaje się to programem realniejszym i pewniejszym dla Rosji, niż liczenie, że po obaleniu obecnych władz pod dyktando Zachodu uda się w powstałym chaosie uzyskać więcej dla rosyjskiego odrodzenia? Albo od wywoływania demonów nacjonalizmu i ksenofobii, które w przypadku ewentualnego zwycięstwa – oznaczałyby wszak koniec mocarstwowej roli i historycznego kształtu Rosji?
Ex-prezydent Federacji, były gubernator kurski Aleksander Ruckoj swoją listę rachunków z ekipą B. Jelcyna, jak i nawet z samym W. Putinem mógłby ciągnąć długo. Jeszcze w ubiegłym roku nie udało mu się nawet utrzymać w wyścigu wyborczym do swej dawnej regionalnej stolicy. Generał nie ma też żadnych złudzeń, ani też nie poczuwa się do konieczności ukrywania swoich opinii o dawnych kolegach obecnego prezydenta. Tyle tylko, że w swej krytyce z upodobaniem posługuje się stwierdzeniami, pochodzącymi wprost z aktualnej propagandy i polityki historycznej samego… W. Putina – np. przytaczając informacje o „30 potwierdzonych agentach CIA w wyższej administracji B. Jelcyna”. Nie mimo tego, ale właśnie dlatego – tj. aby eliminować takie patologie z teraźniejszości i przyszłości Federacji A. Ruckoj jest obecnie członkiem jednego z ciał wspierających obecnego lokatora Kremla – Komitetu Wspierania Reform Prezydenta Rosji, kierowanego przez szefa administracji prezydenckiej, Siergieja Iwanowa. W żadnym punkcie nie lekceważąc zagrożeń wynikających z „wewnętrznych zagrywek” w polityce rosyjskiej, z oporu „technokratycznej” części aparatu rządowego i jego prominentnych przedstawicieli i współpracowników – A. Ruckoj jasno określa priorytety wynikające z kryzysu ukraińskiego i wszystkich innych potencjalnych pól konfrontacji z Zachodem (nb. do odciągających ataków terrorystycznych na Rosję włącznie).
Co ciekawe, doświadczony żołnierz, bohater Afganistanu, trafnie więc rozumiejący zagrożenia wojenne – A. Ruckoj urodził się w Płoskirowie, a do 19. roku życia mieszkał we Lwowie. Generał zna więc tak wschodnią, jak i zachodnią Ukrainę, wciąż życząc jej pokojowego, ale całościowego rozwiązania nie tyle po zbrojnym pokonaniu junty, co po przesileniu i oczyszczeniu wewnętrznych relacji politycznych i międzyregionalnych. Ex-prezydent powtarza, że to jedyna droga, jeśli Ukraina ma przetrwać, choć tak trudno przecież wyobrazić dziś sobie przy jednym stole katów i ofiary z Odessy, czy tych, którzy dokonywali masowych mordów w Donbasie z tymi, którzy niedawno odkopywali te groby. Obserwowana obecnie kolejna eskalacja wojny każe jeszcze z większym sceptycyzmem przyjmować te rady starego weterana. A jednak… A. Ruckoj chyba wie co mówi. Moskiewski Biały Dom, który zapłonął gdy jelcynowscy czołgiści trafili niemal w jego gabinet – w końcu zgasł, w imię wyższej racji rosyjskiej polityki. M.in. dzięki temu – generał nie traci też wiary w ugaszenie pożaru na Ukrainie. Zanim Zachodowi uda zaprószyć się go również w Rosji…
Konrad Rękas