Osobiście nie głoszę chwały Żołnierzy Wyklętych, a w stosunku do zachwytów nad ich martyrologią wykazuję głęboki sceptycyzm. Nie, nie dlatego, że uważam, iż nie mieli racji, czy że występowali w złej sprawie. Przeciwnie, to był najbardziej wartościowy i patriotyczny element polskiego narodu. Mam jednak wątpliwości czy słusznie dziś interpretujemy ich chwałę i nieprzejednanie? Dzieje się tak po części z tradycyjnego dla nas romantyzmu, po części z powodu propagandy IPN.
Kim jest „żołnierz wyklęty”? To żołnierz niepodległościowego i polskiego podziemia zbrojnego, który w sposób dramatyczny przegrał II Wojnę Światową. Był po stronie zachodnich aliantów przeciwko Niemcom i (po części) Rosjanom. Tymczasem w roku 1944 współczesne ziemie polskie wyzwoliła (zajęła) Armia Radziecka, zaprowadzając tu nowe komunistyczne porządki. Czyli „żołnierze wyklęci” to ci, którym dosłownie rozpadła się rzeczywistość. Z tymczasowej okupacji niemieckiej popadliśmy w trwałą i akceptowaną przez cały świat okupację radziecką. Ci „wyklęci” nie zorientowali się w porę, że wojna jest przegrana i aby przeżyć trzeba dostosować się do nowej rzeczywistości, ponieważ ma ona charakter trwały, a nie przejściowy.
Ujawnienie się wobec komunistycznych władz było trudne, ponieważ w stalinowskim systemie złożenie broni nie dawało gwarancji bezpieczeństwa. W państwie totalitarnym nie można złożyć broni i iść do domu. Niestety, pozostanie „w lesie” okazało się rozwiązaniem jeszcze gorszym, gdyż w walce z przeważającymi siłami oznaczało pewną śmierć. Dlatego ujawnienie się, złożenie broni, skorzystanie z „amnestii” dawało sporą szansę przeżycia, ale należało to zrobić w odpowiednim czasie. Kto nie dostrzegł, kto przegapił, kto za długo się wahał, ten został w lesie i w pewnym momencie nie mógł już z niego wyjść. Dlatego „żołnierze wyklęci”, to ci, którzy przegapili ostatnią szansę przeżycia komunizmu. Zginęli ścigani po lasach lub kazamatach UB, ponieważ na czas nie zorientowali się, że komunizm odniósł trwałe zwycięstwo i ukształtował nową (anty)rzeczywistość.
Dlatego nie głoszę chwały „żołnierzy wyklętych”. Mam dla nich wielkie współczucie, szkoda mi tych wspaniałych ludzi, którzy nie zorientowali się na czas, że Zachód nas sprzedał, oddał, wyparł się nas i czas pogodzić się z faktami dokonanymi. Zapalmy „wyklętym” świeczkę i zmówmy za nich modlitwę, ale nie róbmy z nich wzorca polityczno-patriotycznego, gdyż zginęli nadaremnie i w przegranej sprawie. Uczmy się na nich jak nie powtórzyć błędu!
Adam Wielomski
Kto na pejsbuk wchodzi, ten sam sobie szkodzi. Ale nie ma co się dziwić znajomym p. AW – w końcu martyrologia to nasz sport narodowy, którego uprawianie osiąga punkt kulminacyjny w okolicach rocznicy Powstania Warszawskiego. Osobiście z jednej strony podziwiam ludzi, którzy wbrew przeciwnościom losu nie stracili ducha walki i starali się gromić wroga do ostatka, lecz z drugiej strony straceńczy bój nigdy nie świadczy o zdrowym rozsądku i umiejętności oceny sytuacji.
Nie żyłem w tamtych czasach, więc trudno mi to oceniać z dzisiejszej perspektywy, choćby dlatego, że nigdy nie analizowałem tamtego okresu wystarczająco dokładnie, by móc pozwolić sobie na jednoznaczną opinię. Całkowicie zgadzam się, że trudno uznać to za przejaw zdroworozsądkowej działalności (żywi z pewnością przydaliby się Polsce i jeszcze nie raz by się jej przysłużyli), choć możliwe, że nie znam jakichś faktów, które stawiałyby sprawę w innym świetle. Niemniej jednak nie da się nie docenić ich poświęcenia i właśnie za to zasługują na szacunek i pamięć. Inna sprawa, że zapewne żołnierze wyklęci w opinii większości idealnie wpasowują się w polski kanon krwawych ofiar składanych w beznadziejnych sprawach, co może się przysłużyć dalszemu umacnianiu tej wersji „patriotyzmu.” Wszystko jest kwestią tego, czy potrafimy oddzielić pamięć o poległych od uznania ich działalności za wzór właściwego postępowania.
Nieprawdę pan pisze! Przecież komuniści ewidencjonowali wszystkich, bez względu na to czy się ujawnili w ’45 czy ’47. Potem po każdy bez wyjątku miał proces, a jeśli był aktywny w czasie wojny, nawet nie robiąc krzywdy komunistom, to kara śmierci była prawie nieunikniona. Reszta siedziała w więzieniach do ’56. WIĘC ONI NIE MOGLI SIĘ DOSTOSOWAĆ DO NOWEJ RZECZYWISTOŚCI. A tak przy okazji – to co pan piszę, to był chyba jeden z częstszych ataków werbalnych na żołnierzy wyklętych wypowiadanych przez komunistów… Więc albo śmierć na wolności, albo tortury i stryczek/pluton na koniec. Tertium non datur!
Przy opisie motywów działania żołnierzy wyklętych często pomija się zresztą jeden ważny element. Oto bowiem dowódcy, partyzanci – nie radzili sobie z życiem w czasach pokoju. Oczywiście, drażnili ich Sowieci i komuniści, ale drażniło też zapewne, że już im się nie salutuje, że nie są panami życia i śmierci. W takim stresie łatwo było ogłosić „ja tego nie akceptuję”, co jednak w istocie znaczyło „ja nie potrafię normalnie żyć”. Trochę to podobne do życiorysów tych bojowców PPS, którzy w II RP kontynuowali działalność terrorystyczną już jako pospolici bandyci, nie pozbawieni przecież wciąż rysu patriotyzmu (jak „Łokietek”).
Kszekoszu, zlituj się – maks. 4,5 tys, wyroków śmierci w okresie stalinowskim (nie wszystkie wykonane i nie wszystkie dla „żołnierzy wyklętych”), maks. 6 tys. poległych w walkach. W okresie największego nasilenia terroru stalinowskiego w więzieniach znajdowało się 35 tys. więźniów politycznych. Tymczasem liczebność AK – ok. 380 tys. ludzi, NSZ (przed rozłamem) – 75 tys. Znaczy, że jednak paru nie zamknęli, prawda?
@S.B. Problem lezy gdzie indziej: Czy zasadne bylo tworzenie ruchu oporu po 1939 roku i czy nalezalo przyjac wojne w 1939 roku?
„Problem lezy gdzie indziej: Czy zasadne bylo tworzenie ruchu oporu po 1939 roku i czy nalezalo przyjac wojne w 1939 roku?” Nie. przed 39 tzeba było iść „drogą węgierską/rumuńską/bułgarską” po 39 „francuska”. Jednak znając ówczesne elitymało możliwe. „nie uważam, iż nie mieli racji” czy nie występowali przeciw jedynej polskiej władzy, pochodzącej od Boga? „Zachód nas sprzedał, oddał, wyparł się nas ” to jest romantyczna propaganda. Zachód po prostu postąpił realistycznie, zgodnie z ich racją stanu. „albo śmierć na wolności, albo tortury i stryczek/pluton na koniec” http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/546878,Zakopane-i-Tatry-pozegnaly-Jozefa-Uznanskiego nie dawno umarł, czyli jakoś przeżył jako były akowiec?
Jak to łatwo opluwać tych, którzy nie mogą się już bronić. Jak łatwo oceniać – z perspektywy czasu – że ktoś nie wyczuł odpowiedniego momentu, że „wyklęci” nie zorientowali się w porę. Autorzy tych słów z pewnością i z łatwością szybko zorientowaliby się, że szybko trzeba zmienić orientację, że szybciutko trzeba zapomnieć o ideałach i uwierzyć a nawet służyć nowej władzy. No, ale teraz bezkarnie można Żołnierzy obrażać, że „(…) drażniło też zapewne, że już im się nie salutuje, że nie są panami życia i śmierci”. Oskarża się ich, że byli zadufanymi w sobie, zarozumiałymi ludźmi, którzy przeceniając własną wartość, znaczenie i możliwości nie mogli pogodzić się, że przyszli rządzić inni Panowie…. Cóż, dedykuję Wam przesłanie Pana Cogito: (…) idź wyprostowany wśród tych co na kolanach wśród odwróconych plecami i obalonych w proch(…) bądź odważny w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy (…) niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda dla szpiclów katów tchórzy – oni wygrają pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę(…) Na dodatek ta manipulacja statystyką. 380 tys. liczyła AK w momencie maksymalnej zdolności bojowej. Historycy szacują, że po 45r. z bronią w ręku walczyło ok. 20 tys. osób. I to podłe stwierdzenie: „Znaczy, że jednak paru nie zamknęli, prawda?”. Czy przypadkiem Twój dziadek nie zakatował mego w ubeckim więzieniu?
@Konrad Rękas Zestawianie liczebności oddziałów partyzanckich z okresu największej świetności z danymi powojennymi to olbrzymie nadużycie! Przecież zdecydowano większość z nich zginęła/uciekła na zachód/została wywieziona na wschód albo wcześnie wstąpiła do LWP/AL. W 1945 aktywnych było chyba jeszcze tylko kilkanaście tysięcy osób. Z tą liczbą już prędzej należy zestawiać liczbę wyroków!
@Kszekosz – nie rozumiem, przecież mowa jest o tym, że komuna prześladowała większość, czy też wszystkich dawnych AK-owców, czy NSZ-owców – a to po prostu nieprawda. Że walczyła z tymi, którzy walczyli z nią – to chyba nic dziwnego?
Pani Gosiu, maniera odpowiadania poezją na argumenty polityczne ma w Polsce dużą, niekoniecznie pozytywną tradycję. Co do tego, czy można się było wtedy połapać, że nie będzie trzeciej wojny, a siedzenie w lesie nie ma sensu? No widać tak, skoro większość dokonała tego wyboru, a tylko mniejszość uganiała się za swoimi marzeniami. A co do katowania i sadzania – moi dziadkowie byli w BCh, po wojnie jeden z nich, mjr Stanisław Basaj „Ryś”, dowódca 1 Hrubieszowskiego Batalionu BCh – załapał się nawet na uwięzienie przez NKWD, a potem na skręcenie w kieracie przez UPA. Tylko co to ma do rzeczy?
@Konrad Rękas No jednak pan nie czyta ze zrozumieniem. Przecież napisałem „aktywnych”, w sensie walczących, a takich było może z 5%. Czyli jak AK miała 400tys., to walczyło max 20 tys. i o tych komuniści nie zapomnieli, rajt?
Uch, to teraz Pan pojechał tym, co się do stalinowskich więzień nie załapali – wychodzi, że już za Niemca byli „nieaktywni”…