Dziś analiz powyborczych ciąg dalszy. Ostatnia niedziela przyniosła bowiem koniec pewnej politycznej epoki. I nie chodzi mi tu tylko o sukces Palikota. I także nie o pierwsze od 1989 roku potwierdzenie mandatu władzy dla rządzących. Miarą jej końca jest bowiem dla mnie przede wszystkim klęska partii Grzegorza Napieralskiego.
Sejmowy klub SLD skurczył się w tych wyborach o połowę. W następnych – moim zdaniem – nie będzie go wcale. Dlaczego? Nie tylko dlatego, że Janusz Palikot obszedł postkomunistów z lewej strony. Że to on jest dzisiaj w Polsce – czy chcemy tego czy nie – symbolem i nośnikiem idei nowoczesnej lewicy. Także dlatego, że w ciągu ostatniego 20-lecia współpracownicy Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego nie usunęli pierworodnego grzechu własnej formacji. Grzechu wspólnoty politycznych życiorysów, będącej tak naprawdę jej głównym spoiwem ideowym.
Już w sierpniu pisałem na tym blogu, że Biedroń z Palikotem wykończą Napieralskiego (http://www.jflibicki.salon24.pl/332648,wybory-2011-jak-biedron-z-palikotem-wykoncza-napieralskiego). Dziś na zwijanie się politycznego szyldu SLD – niczym zbliżające się z różnych stron ostrza społecznej gilotyny – pracują równocześnie 3 czynniki:
Po pierwsze brak udziału w realnej władzy. Owszem, często – jak w przypadku afery Rywina – jest on dla ugrupowania zagrożeniem. Częściej jednak – gwarancją budowy sprawnego aparatu.
Po drugie: brak autentycznej wiarygodności lewicowej. SLD zawsze miał tu poważny problem. Problem wynikły właśnie z tego, że jego członków łączyły bardziej życiorysy niż poglądy. Dowcipy Marka Wikińskiego, kierowane pod adresem Roberta Biedronia są tego najlepszym dowodem. Dziś Sojusz już tego problemu nie ma, bo Janusz Palikot na trwale pozbawił go wpływu w tych kręgach społecznych.
Po trzecie wreszcie – czynnik biologiczny. Jeśli więc jedynym spoiwem nie jest tu ideowa tożsamość, ale wspólnota post-PZPRowskich życiorysów staje się jasne, że w czasach smuty to ten rys definiuje żelazny elektorat Sojuszu. Elektorat złożony dziś niemal wyłącznie z kurczącego się grona PZPRowskich emerytów. W tym wypadku Palikot okazał się więc dla Napieralskiego, złodziejem ostatniej szansy by mogło być inaczej.
I jeszcze jedno. Chociaż okazał się on tym złodziejem, nie on jednak przesądził o momencie politycznej śmierci Sojuszu. Momentem tym był rok 2005, a ściślej mówiąc, klęska Po-PiSu. To wtedy właśnie polskie polityczne wahadło z dawnego rytmu: Solidarność – PZPR przeszło w rytm PO-PiS co wymusiło na ówczesnej Lewicy budowę nowej koncepcji funkcjonowania. Tymczasem ostatecznie owa nowość okazała się powrotem do post-komunistycznych emerytów symbolizowanych przez Leszka Millera. A to przecież nie emeryci wygrywają współczesne wybory. Ich przewaga w elektoracie jest dziś raczej zwiastunem końca każdej partii.
Jan Filip Libicki
-asd
Jeśli PiS nie dokona zmiany pokoleniowej, za cztery lata czeka ich to samo.