Niewiele, a właściwie prawie nic, nie mówi się dziś o zagrożeniach duchowych związanych z wykonywaniem zawodu aktora. Jest to odejście od tradycyjnej, wielowiekowej linii Kościoła, który odnosił się do tej profesji z co najmniej z wielką podejrzliwością i niechęcią. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa aktor, który chciał przyjąć chrzest, musiał bezwzględnie porzucić swe dotychczasowe zajęcie, co było potwierdzane przez orzeczenie synodu w Arles nakładające ekskomunikę na na wszystkich aktorów. Nawet jeśli później ta pierwotna surowa dyscyplina nieco zelżała to w praktyce i nauczaniu Kościoła niechęć względem tego rzemiosła była wciąż bardzo widoczna. Wszak jeszcze gdzieś do XIX stulecia, zmarłych aktorów i aktorki często nie chowało się na poświęconej ziemi, zaś w części kościelnych diecezji wykonawcy tego zawodu byli oficjalnie uważani za osoby „wyklęte” i „pozbawione czci„. W dziewiętnostowiecznych i dwudziestowiecznych (ale tych wydawanych raczej do lat 50-tych ub. wieku) podręcznikach apologetycznych, katechizmach i encyklikach bez trudu można znaleźć uwagi typu: „Komedianci i aktorzy (…) co się bardzo często zdarza, na złe używają swej profesji, tak, iż grają utwory bezbożne lub wszeteczne” (Synod w Rheims z 1849 r.); „Teatr niszczy zbyt często wiarę chrześcijańską i moralność wśród ludu (…) Moralnośc sceny jest zupełnie sprzeczna z moralnośćią Ewangelii (…) Aktorzy przedstawiają namiętności, by je rozbudza” (Ks. Franciszek Spirago, „Katolicki Katechizm Ludowy”); „droga dla tych, którzy szukali uczciwej rozrywki kinie okazała się prawie całkowicie zamknięta” (Pius XI, „Viliganti cura”).
To wszystko zmieniło się jednak w przeciągu ostatnich 50 lat historii Kościoła. Od niechęci względem aktorskiego rzemiosła pasterze Kościoła przeszli do swego rodzaju obłaskiwania popkultury. Aktorzy, którzy jeszcze 100 lat temu, w związku z granymi przez siebie rolami nie mieliby większych szans na bycie pochowanymi w poświęconej ziemi, dziś prowadzą kościelne gale honorowe i są ukazywani jako wzory odważnego wyznawania wiary w showbiznesie (czego przykładem jest choćby p. Małgorzata Kożuchowska albo jeszcze do niedawna Mel Gibson). Filmy zaś, które spokojnie należałoby uznać za promujące bezbożność, rozwiązłość czy inne grzechy potrafią zaś być polecane i chwalone nawet w katolickich publikacjach – czego przykładem może być książka „Ewangelia w Hollywood” wydana przez edycję św. Pawła, gdzie jako przykłady wartych polecenia obrazów podaje się np. „Zabawa w Boga” (bardzo sceptyczna wobec chrześcijaństwa produkcja) czy „Miasteczko Pleasantville” (w którym świat z czarno-białego staje się tym bardziej kolorowy, im bardziej rozwiązłe seksualnie obyczaje w nim panują). To zaś co było niegdyś katolicką normą (niechęć wobec aktorstwa) stało się dla olbrzymiej większości dzisiejszych katolików jedną z podejrzanych oznak purytanizmu. Nie znaczy to oczywiście, że współczesny świat katolicki nie widzi żadnych zagrożeń w wykonywaniu aktorskiego rzemiosła. Rzecz jasna, iż takowe wciąż dostrzega. Jednak sposób formułowania tych zastrzeżeń jest najczęściej tak ogólnikowy, że słuchający ich ludzie mogą odnieść wrażenie, jakoby poziom niebezpieczeństwa dla życia chrześcijańskiego związany z rzemiosłem aktorskim nie był większy niż np. w przypadku urzędników, piekarzy czy kierowców. Ot, zwyczajna praca możnaby pomyśleć i jeśli nie będzie się aktorem czy aktorką porno, to wszystko jest w porządku. A może to podejście do aktorskiego zawodu jest słuszne? Może rzeczywiście nie należy szczególnie negatywnie wyróżniać aktorów i aktorki pośród innych zajęć? Rozpatrzmy zatem specyfikę wykonywania owego rzemiosła i „na spokojnie” spróbujmy sobie odpowiedzieć, jak duże szanse istnieją by chrześcijanie mogli ten zawód wykonywać w sposób moralny i dobry?
Alfonsi i prostytutki
-
Jedną z rzucających się w oczy cech współczesnego kina, telewizji i teatru jest coraz śmielsze pokazywanie nań scen nagości, seksu (zmysłowych pocałunków oraz dalej posuniętych form intymnego zbliżenia) oraz nieskromności. Każdy kto decyduje się być zawodowym aktorem czy aktorką musi mieć więc świadomość, iż często będzie stykał się z propozycjami zagrania w takich scenach.
Branie udziału w takich scenach wiąże się jednak z poważnym problemem moralnym. Nawet bowiem jeśli owe sceny są bardziej pozorowane niż rzeczywiste, to istnieje przy nich duże ryzyko wystąpienia u grających weń podniecenia seksualnego. Tradycyjna moralistyka katolicka uczy zaś, że nawet same pocałunki, którym nie towarzyszy „chęć całkowitego spełniania” (a więc mówiąc bardziej współczesnym językiem tzw. orgazmu), jeśli szuka się w nich erotycznej przyjemności stanowią grzech śmiertelny. Pytanie, jakie powinni zatem postawić sobie ludzie od których w ramach zawodu wymaga się grania w erotycznych scenach jest następujące: czy będę w stanie opanować cielesną przyjemność, która w naturalny sposób wypływa z różnych form intymnego zbliżenia oraz nie szukać w tym rozkoszy??? Niektórzy aktorzy twierdzą, iż „są już wyćwiczeni” biorąc udział w takich scenach, tak, że nie tylko nie szukają w nich erotycznej przyjemności, ale nawet jej mimowolnie nie odczuwają (przez co intymność seksualna, którą odgrywają jest w ich wypadku całkowicie pozorowana, a nie rzeczywista). Nawet jeśli przyjmiemy, iż takie zapewnienia są szczere, pozostaje jeszcze kwestia tego w jakim celu kręcone są owe sceny i jak będzie na nie reagował widz po drugiej stronie ekranu. Nie ma wszak co się łudzić, iż gros scen erotycznych jest tworzonych po to by uczynić dane widowisko bardziej atrakcyjnym dla odbiorcy, by przykuć jego uwagę i zabawić go w ten sposób. Nie ma też wątpliwości, iż zwłaszcza młode aktorki (a także piosenkarki) praktycznie z samej zasady są wykorzystywane seksualnie przez „showbiznes”. Nie mam tu na myśli bynajmniej popularnych plotek, iż „droga na ekran wiedzie przez łóżko„, gdyż takowe trudno jest zweryfikować. Chodzi o to, że im dana aktorka czy piosenkarka jest młoda i atrakcyjna fizycznie, tym częściej każe jej się pozować do zdjęć w radykalnie bezwstydnych strojach przyjmując przy tym obsceniczne pozy i gesty, przedstawiających nieskromne tańce bądź sceny intymnych zbliżeń. Takie podejście kreatorów współczesnej popkultury jest po prostu handlem ciałem i seksem, a bezpośredni w nim udział (np. poprzez granie w takich scenach) jest zawsze moralnie niedozwolony niezależnie od tego czy osobiście czerpie się czy nie z takiej aktywności seksualną przyjemność.
Jeśli jednak katolik czy katoliczka odmówi grania w tego rodzaju scenach może stracić nie tylko rolę w danym filmie, a co się z tym wiążę przewidzianą zań finansową gażę. Konsekwencje tego mogą być jeszcze dalej idące. Odmowa udziału w danej scenie może oznaczać de facto zerwanie wcześniej podpisanego kontraktu, co z kolei będzie oznaczać konieczność wypłacenia przez zrywanego dużego odszkodowania finansowego. Poza tym, aktor czy aktorka „wybredzający” w ten sposób, szybko zyskają opinię ludzi na których w przemyśle filmowym „nie można liczyć„, gdyż mogą w każdej chwili odmówić zagrania danej roli ze względu na swe moralne obiekcje. W następstwie tego reżyserzy i producenci będą coraz niechętniej obsadzać tak nastawionych ludzi w swych produkcjach. Efektem tego zaś będzie coraz częstszy brak okazji do zarobkowania przez takich aktorów.
-
Inną kwestią, która w pewnych aspektach jest jeszcze ważniejsza, niż udział w scenach erotycznych, jest sprawa przesłania, jakie niesie za sobą ogromna większość filmów, seriali telewizyjnych i widowisk teatralnych. Duża część tworów popkultury, w swym, ujmijmy to, głównym przekazie – mniej lub bardziej otwarcie – gloryfikuje i usprawiedliwia różne przejawy nieprawości. Innymi słowy pod pozorami miłości, przyjaźni, dobra oraz radości życia wiele filmów i widowisk w swym centralnym przekazie pochwala bądź uniewinnia rozmaite grzechy i obrzydliwości. Nie wspominając już o niemoralności seksualnej, której prawie wszystkie wyrazy (poczynając od nieskromnych tańców i „zwykłego” nierządu, poprzez cudzołóstwo, prostytucję, homoseksualizm, kończąc aż nawet po kazirodztwo i zoofilię, tradycyjnie zwaną „bestializmem”) zdażyły już zostać rehabilitowane w kasowych filmach i popularnych serialach. W dobrym świetle przedstawia się wszak także bezbożność i panteizm (np. „Złoty Kompas„, „Awatar„) pogańskie bożki (czego przykładem był film Disneya „Hercules„), zabijanie dzieci nienarodzonych (np. „Wbrew regułom„, „Vera Drake„) czary, magię, wzywanie duchów (np. „Pocahontas„, serial „Sabrina nastoletnia czarownica„), prywatną zemstę, kradzież i oszustwa (np. „Ojciec Chrzestny„, „Vabank„, „Ocean Elevens„), wulgarną mowę (np. „Psy” czy znaczna część polskich komedii) bluźnierstwa przeciw Pan Jezusowi oraz szydzenie z Bożych Aniołów („Ostatnie kuszenie Chrystusa„, „Michael„, „Miasto Aniołów”). Ba, nawet w filmach, które w swym głównym przesłaniu promują tradycyjne cnoty chrześcijańskie, zazwyczaj znajdują się jakieś poboczne wątki pokazujące te czy inne grzechy w co najmniej dwuznacznym, jeśli nie wprost w dobrym świetle. „Summa summarum” istnieje bardzo mało filmów i seriali, które w swym głównym lub przynajmniej pobocznych wątkach nie usprawiedliwiałyby czegoś niemiłego Panu Bogu. I znów powstaje pytanie, czy katolik/katoliczka może zgodzić się grać w takich filmach? Jeśli chodzi o te widowiska, które w swym głównym przesłaniu usprawiedliwiają zło, to odpowiedź może być tylko jedna: oczywiście, że nie może, gdyż w ten sposób dokonuje ze swej strony tzw. formalnej współpracy ze złem. Co do filmów uniewinniających nieprawości „tylko” w pobocznych swych wątkach odpowiedź powinna być chyba bardziej zniuansowana, zależna od tego, czy dany aktor osobiście występuje w danym wątku czy nie.
Trudności, jakie cierpiałby zawodowy aktor lub aktorka konsekwentnie odmawiający grania w filmach usprawiedliwiających w swym głównym przesłaniu zło, byłyby jednak znacznie większe niż w przypadku opisanym w punkcie pierwszym. Taki aktor najprawdopodobniej skazany byłby na ciąglą wegetację na marginesie showbiznesu, gdyż prawie żaden reżyser czy producent nie chciałby go zatrudniać. Aby finansowo przetrwać w swej profesji musiałby zatem albo ulec pokusie grania w złych i rozwiązłych filmach albo też znaleźć sobie jakaś wąską niszę, w której mógłby pracować bez moralnych konfliktów. W praktyce oznaczałoby to pracę dla jakiejś chrześcijańskiej wytwórni filmowej albo chrześcijańskiego reżysera. Takich nisz jest jednak bardzo mało w świecie filmu. Człowiek zatem, który chciałby profesjonalnie trudnić się aktorstwem, jednocześnie mając zdecydowaną wolę odmawiania udziału w widowiskach o których mowa, musiałby zatem być gotowy na to, że przez długie okresy czasu nie będzie miał w swym zawodzie żadnego zarobku, dotkną go szyderstwa i upokorzenia ze strony znajomych z branży, a być może nawet popadnie w długi w związku z brakiem pieniędzy i zobowiązaniami finansowymi wynikającymi z zerwanych kontraktów. Zaiste mężczyzna lub niewiasta, którzy w samym punkcie startu swej aktorskiej działalności w pełni świadomie godziliby się na taką perspektywę, musieliby już wtedy być ludzmi o znamionach świętości, którzy swój zawód traktowaliby nie jako „normalną pracę” polegającą na zarabianiu pieniędzy, lecz raczej przede wszystkim, jako niezwykle ciężką misję ewangelizacyjną, w której często będzie się cierpieć głód, biedę, samotność i poniżenie. Jeśli jednak ktoś traktuje aktorstwo przede wszystkim właśnie, jako normalną pracę, to jest praktycznie pewne, iż prędzej czy później zacznie grać w złych i rozwiązłych filmach.
-
Przy ocenie niebezpieczeństw związanych z aktorskim rzemiosłem należy też wziąść pod uwagę pewną otoczkę tradycyjnie z nim związaną. Przez wieki, aktorzy i aktorki traktowani byli jako warstwa społeczna bliska mentalnie i moralnie ludziom pokroju złodziei, sutenerów czy prostytutek. Działo się tak po części ze względu na obiegowe opinie krażące na temat rozwiązłych obyczajów panujących w środowisku aktorskim. Dziś, możemy potwiedzić, iż ta tradycyjnie niska opinia na temat walorów moralnych aktorów i aktorek jest niestety często prawdziwa. Skala rozwodów czy pozamałżeńskich romansów jest w tym środowisku znacznie wyższe niż „średnia społeczna„. Do tego dochodzą przeróżne dewiacje i perwersje seksualne, narkotyki, pijaństwo, próżność oraz rozrzutność, które albo są przysłowiową „Tajemnicą Poliszynela” lub też są wręcz manifestowane przez aktorów i aktorki jako coś dobrego i pożądanego. Często najbardziej znane i bogate gwiazdy filmowe kończyły swe życie nieszczęśliwe, do głębi samotne, ze złamanymi sercami, przyznając, iż cała ta pogoń za uciechami i błyskotkami tego świata, ostatecznie przyniosła im tylko cierpienie i rozczarowania. Ludzie, którzy są w środku filmowego światka przyznają, iż jest w nim bardzo trudno wychować dzieci na dobrych i pobożnych chrześcijan (twierdzi tak np. Michael Landon Jr.), a niektórzy nawet zabraniają swym pociechom oglądania telewizji, mimo, że sami współtworzą świat popkultury (czyni tak np. sławna piosenkarka i aktorka, „Madonna”).
„Taki mam zawód?”
Odpowiadając zatem na pytanie postawione w tytule tego artykułu, należy stwierdzić, iż w znaczeniu ściśle abstrakcyjnym i teoretycznym, katolik owszem może być aktorem. W sensie jednak praktycznym trudno sobie wyobrazić połączenie normalnego rozwoju aktorskiej kariery z twardym i konsekwentym trzymaniem się zasad moralności chrześcijańskiej. Taki człowiek wszak byłby nieustannie kuszony do ich łamania, wiedząc, iż w razie odmowy będzie cierpieć biedę oraz poniżenie. Warto zauważyć, iż niemal wszyscy aktorzy i aktorki działający w głównym, a nie jakimś marginalnym, niszowym nurcie popkultury, z którymi wiązano nadzieje co do dawania przez nich chrześcijańskiego świadectwa, stali się raczej dla chrześcijan zgorszeniem i złym przykładem. Nie ma się zatem co dziwić tradycyjnej przezorności Kościoła co do aktorskiego rzemiosła. Ta przezorność, nawet jeśli czasami wydawała się zbyt surowa, wyrządzała więcej dobra duszom (choćby potencjalnych aktorów i aktorek) niż dzisiejsze obłaskawianie ludzi showbiznesu pod pozorem „nie wylewania dziecka z kąpielą” oraz doceniania „ziaren dobra” obecnych w świecie filmu. Ta druga postawa praktycznie bowiem objawia się w przymykaniu oczu na fakt brania udziału przez pewnych aktorów i aktorki w nieprawych widowiskach, przez co de facto daje się zielone światło dla grzeszenia całym rzeszom katolików (skoro aktorzy mogą współdziałać ze złem bo „taki mają zawód”, dlaczego Kowalski nie miałby kłamać w pracy, kiedy mu szef tak każe czynić?). Oczywiście, nie można sformułować bezwzględnej i absolutnej normy moralnej: „Nie będziesz aktorem„. Tym nie mniej jednak każdy, kto decyduje się na wybór takiej pracy musi zdawać sobie jasno sprawę z ogromu szczególnych niebezpieczeństw z nią związanych. A w razie pojawienia się konfliktu sumienia nie będzie mógł się usprawiedliwiać słowami: „Taki mam zawód„.
http://salwowski.msza.net/pub/czy-katolik-moze-byc-aktorem.html
Mirosław Salwowski
Ja mam genialny pomysł na tekst dla p. Salwowskiego. Może by tak raz napisać tekst o tym co katolik może? Wyłączając oczywiście modlitwę czy działalność dobroczynna bo to jasne. A z kontrowersjami wokół zawodu aktora to nawet się zgodzę. Szczególnie to granie w scenach łóżkowych. Zawsze zostaje bycie aktorem drugoplanowym. Ich role zwykle nie są jakieś zbyt kontrowersyjne. Sam np. nie zagrałbym kapłana jakiegoś mrocznego kultu. Albo zagrałbym jeśli rola nie wymagałaby pokazania obrzędów ani wyznania wiary. Mógłbym zagrać takiego ichniego spasionego księdza z Toyotą.
Gdyby przyjrzeć się bliżej innemu, jakiemukolwiek zawodowi, to też pewnie by wyszło, że nie jest odpowiedni dla katolika. Dziennikarz – dostanie artykuł do napisania o czymś, co nie ma wiele wspólnego z Kościołem. Kasjer, sprzedawca – no nie, bo będzie musiał pracować w niedzielę. I przecież takich przykładów możnaby wymnożyć kilkadziesiąt.
Wiadomo, z pomocą Boga każdy może być zbawiony. Bóg sam pewnie wie, że naprawdę ciężko żyć w stu procentach w zgodzie z Ewangelią i wyciąga do nas pomocną dłoń.
Hmm… no właśnie. Długo myślałem, że właśnie mając publiczną rolę społeczną można tym skuteczniej świadczyć o Bogu. W związku jednak z ostatnią pracą co raz bardziej się nad tym zastanawiam. Aktorstwo jest super. Rozwija osobowość, empatię, pozwala odkrywać zupełnie nowe światy. Samemu siebie poznawać . Ale właśnie pytanie czy równocześnie nie wydobywa z nas tego co złe. Ilu aktorów, choć pięknie potrafią pokazać piękno jest pozbawionych piękna w sobie. Ale właśnie, jak zostało wspomniane, mało jest tak naprawdę zawodów, które w ogóle można by wykonywać w takim razie. Potrzebuję chyba jeszcze więcej źródeł