Dlaczego należy strzelać do powstańców

Podczas każdej insurekcji widzimy jednostki zupełnie pewne jakiego szaleństwa są świadkami, a także całe grupy (przeważnie składające się na milczącą większość) co najmniej niechętne, a w każdym razie bierne wobec biegu wypadków. Ale chociaż każde z powstań miało na swoim koncie także polskie ofiary, słusznie lub nie uznane przez uczestników za wrogów do egzekucji – to wydawałoby się naturalny ruch w drugą stronę nie następował. Właściwie za wyjątkiem konfederacji barskiej, w której tłumieniu uczestniczyły wojska Rzeczypospolitej – ludzie świadomi, stając wobec aktywizowanych samobójczych tendencji narodu polskiego – decydowali się przeważnie na emigrację wewnętrzną, milczenie, niekiedy słaby opór, a często niestety na entryzm, w efekcie jednak żadnemu większemu dobru nie służący.

Jak doprowadziliśmy do rozbiorów

Zastanówmy się. Do drugiego rozbioru nie doprowadziła bynajmniej konfederacja targowicka. Przeciwnie, powstała ona m.in. po to, by nie dopuścić do dalszego dzielenia państwa i oddawania części jego terytorium Prusom, do czego dążyło stronnictwo rzekomo patriotyczne. Rozbiór zawdzięczamy tym wszystkim, którzy mimo odstąpienia Prusaków od sojuszu – uparcie, a beznadziejnie próbowali stawiać symboliczny opór wkraczającym wojskom rosyjskim. Zademonstrowano tym nie tyle „wolę wolności” Polaków, ale właśnie ich bierność. Choć bowiem, (jak się potem okazało) targowiczan popierała większość narodu politycznego – to jednak była to większość milcząca i to milcząca od czasu szoku sprawionego majowym zamachem konstytucyjnym. Walcząc z Rosjanami ani ich nie powstrzymano (bo było to militarnie i politycznie niewykonalne), ani nie zaszkodzono samym targowiczanom – ale przekonano Katarzynę II, że Polacy nie są poważnymi partnerami do negocjacji, bo choć niektórzy z nich wiedzą co robić… to tego nie robią. Gdyby zamiast czekać aż ktoś za nich zrobi porządek – ci mądrzejsi nie dali się zakrzyczeć 3. maja, zorganizowali skuteczny, a przynajmniej zauważalny opór, a przynajmniej wywarli wystarczający nacisk by powstrzymać soldateskę spod znaku księcia Józefa i Kościuszki przed głupią i niepotrzebną demonstracją zbrojną 1792 r. – Szczęsny Potocki miałby argument w rozmowach z imperatorową, a i ona sama nie musiałaby ulegać pruskim nagabywaniom o rozbiór.

Przedstawiciele milczącej większości i świadome jednostki przejęli ostatecznie władzę – w postaci zorganizowanej przy królu konfederacji grodzieńskiej, jednak na mniej niż rok – szybko bowiem znowu ton sprawom polskim zaczęli nadawać głośni zwolennicy Liberum Conspiro, i znowu większość umilkła wobec gwałtu, mordów dokonywanych przez zrewoltowany motłoch Warszawy i pseudo-patriotycznego szantażu. Polska zginęła – bo sama nie umiała się bronić, powiesić lub wydać własnych rozrabiaków tym, co wieszać umieli skuteczniej niż rodzimi jakobini portrety. Dopiero w 1812 r. część Polaków nie uległa „patriotycznym” frazesom, nie podporządkowała się napoleońskiej propagandzie i nie cofnęła przed wizją „Polaków strzelających do siebie nawzajem”, dzięki czemu imię Polski wróciło na chwilę na mapy Europy.

Milczenie mądrych

Potem było już tylko gorzej. W 1830 r. niemal żaden przedstawiciel elit politycznych nie miał wątpliwości jak się to wszystko skończy – ale to podchorążowie i lumpenproletariat strzelali do generałów, a nie odwrotnie, jak nakazywałby przyrodzony porządek rzeczy. To jest artykuł o gdybaniu – zatem gdyby polskie wojsko wyszło 30. listopada rano oczyścić ulice, gdyby przywódcy tacy jak Drucki-Lubecki, Chłopicki, Łubieńscy zamiast kombinować, Rautenstrauch zamiast udawać chorego, a Krasiński z Rożnieckim zamiast jechać do króla i czekać aż sam sobie poradzi – wzięli się na serio za tłumienie powstania, to do „detronizacji” monarchy by nie doszło, wojna polsko-rosyjska by nie wybuchła, a Królestwo Polskie nadal istniałoby w swym konstytucyjnym kształcie. Na szczęście zresztą wysiłek niektórych z wymienionych i tak przydał się na tyle, że podczas rzekomej „Nocy Paskiewiczowskiej” – wciąż nad Wisłą było więcej Polski, niż choćby w takim Księstwie Warszawskim i więcej konserwatywnego porządku, niż w obecnym europejskim landzie.

Bo nie chodziło (i nie chodzi nadal…) o to, by mieć rację i z wyrazem tragicznej zadumy patrzeć na narodowe katastrofy. Należało czynnie przeciwdziałać! Choćby tak, jak Henryk Poniński wydający spiskowców przed niedoszłym (na szczęście!) powstaniem wielkopolskim 1846 r. – który jednak niewsparty przez rodaków, nawet tych wiedzących, że miał rację, na starość niestety zgłupiał i skapitulował wobec powstańczego szaleństwa w 1863 r. To właśnie powstanie styczniowe jest zresztą bodaj najbardziej emblematycznym (oprócz krakowskiego w 1846 r.) dowodem na kapitulanckie skłonności polskiej mądrzejszej większości wobec głupców i sabotażystów. Jak już opisywano wielokrotnie – margrabia Wielopolski miał po stokroć rację próbując nie dopuścić do wybuchu powstania branką, a przynajmniej umożliwić jego szybkie stłumienie i wyłapanie elementów rewolucyjnych, zaś najbardziej winnymi klęski narodowej 1863/64 – stali się „Biali” przystępując do i tak skazanego na przegraną powstania. Powstania, którego znowu nie miał po polskiej stronie kto tłumić…

Przebłyski rozsądku

Dopiero w 1905 r., dzięki wysiłkom narodowej-demokracji – karta zaczęła się odwracać. Patrole Narodowego Związku Robotniczego chroniły nie poddających się szantażowi strajkowo-rewolucyjnemu i strzelały do terrorystów. Pro-niemieckie powstanie 1914 r. chwalebnie nie miało szansy wybuchnąć, zaś narodowcy i konserwatyści konsekwentnie nie bali się patronować oddziałom zbrojnym walczącym w polskim, a nie w cudzym interesie, choć przecież znowu łamało to okrzyczaną „narodową jedność”. Podczas II wojny światowej przeciwstawiano się czynnie zwłaszcza akcjom komunistów nie tylko ze względów ideowych czy geopolitycznych – ale także dlatego, że podejmowane bez oglądania się na okoliczności prowadziły przeważnie jedynie do eskalacji niemieckiego terroru (choć od takich kosztownych dla ekonomii krwi wyskoków nie była, niestety wolne bodaj żadne ze środowisk konspiracyjnych…). Wreszcie już po wojnie, w 1968 r. robotnicy Huty Warszawa (zapewne nie bez pewnej dozy osobistej satysfakcji) – własnymi rękami zrobili porządek z kolejną próbą zakłócenia ładu i porządku politycznego, nawet nieszczególnie udającą „patriotyczny zryw”. Niestety, to wróg wyciągnął wnioski z tego ostatniego porywu czynnej emanacji rozsądku w polityce polskiej i na przyszłość trwale już sparaliżował skłonność Polaków do czynnego sprzeciwiania się udrapowanym „patriotycznie” gestom i machinacjom.

W efekcie nasza świadomość historyczna i polityczna wciąż pozostaje niepełna, z rozgrzeszoną winą największą – winą tych co wiedzieli, a nie zapobiegli, a potem przynajmniej nie zwalczali zła wyrządzanego narodowi. O tym, że nie należy wywoływać powstań niemożliwych do wygrania – wie już bowiem chyba każdy jako tako myślący po polsku. Ta świadomość to jednak za mało. Trzeba zrozumieć, że do powstańców, o ile już popełnią swoje wariactwo – trzeba po prostu strzelać. I to strzelać najlepiej zanim ogień otworzy czynnik zewnętrzny.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 1 Average: 5]
Facebook

0 thoughts on “Dlaczego należy strzelać do powstańców”

  1. XVIII i XIX-wieczni tzw. powstańcy to element w dużym stopniu niepolski. Różnego rodzaju PRZECHRZTY: chazarstwo, żydostwo, frankiści/sabbattajowcy etc. etc. Pięknie ich sportretował Zygmunt hr. Krasiński w „Nie-Boskiej komedii”. Tak, że o oszczędzaniu krwi polskiej mowy nie ma. PRZECHRZTY nie oszczędzały krwi polskiej, a naiwni Polacy – oszczędzali PRZECHRZTÓW. Po tzw. Okrągłym Stole jest tak samo. W czasie obrad – na stole stała menora. Zwycięzcami i okupantami naiwnych Polaków stała się nieświęta czwórca w składzie: „żyd, ubek, mason i pedofil”. Nadzieja na zmiany pojawi sie wtedy, gdy społeczeństwo w swej masie będzie świadome: 1/ stanu okupacji 2/ totalnej obcosci okupantów 3/ totalnej wrogości okupantów

  2. Co do strzelnia: oczywiscie, że lepiej byłoby „sprzątnąc własnymi rekami”, ale do tego daleka droga. Najpierw – trzeba „poznać prawdę, a prawda nas wyzwoli”.

  3. „…strzelać najlepiej zanim ogień otworzy czynnik zewnętrzny. …” – a jeżeli tzw. „czynnik zewnetrzny” rozpocznie polowanie na „antypolskich-prawdziwych-Polaków-robiących-laskę-komu-trzeba”, to, broń Boże, nie utrudniać myśliwym i nie pomagać zwierzynie. Nie koniecznie pomagać myśliwym, aby „lachociagom” i „pedofilom” nie dawać okazji do uruchomienia szantażu moralnego. Stać z boku i słuchać skowytu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *