Utracona szansa Polski

Przyszłość Europy i dziedzictwo edyktu mediolańskiego

Wbrew temu, co czytamy i słyszymy w mediach – zwłaszcza z ust polityków – przyszłość Europy w niewielkim stopniu zależy od grexitu, brexitu, TTIP, baz USA czy NATO. Jako wspólnota cywilizacyjna, odznaczająca się atrybutami tożsamościowymi typu idem (bycie jednakowym) oraz typu ipse (bycie sobą), Europa zależy w największym stopniu od stałych danych aksjologicznych, które na podstawowych poziomach jej rozwoju zapewniają ciągłość. One właśnie, nie zaś wskaźniki gospodarki czy potencjał militarny, sprawiają, że poszczególne wspólnoty narodowe czy też społeczne legitymują się wyznacznikiem europejskości. Od cesarza Konstantyna priorytetowe znaczenie wśród stałych danych aksjologicznych Europy miały wartości chrześcijańskie. Edykt mediolański przywołuje je jako te, które uszlachetniają relacje społeczne i mają charakter państwowotwórczy. Nie zawsze narody Europy je respektowały, nie zawsze czyniły celem swej działalności. Nie negowały jednak ich cywilizacyjnej roli. Dziedzictwo edyktu mediolańskiego zostało odrzucone dopiero w XXI wieku. Świadectwem odrzucenia jest traktat lizboński, który fundamentem Unii Europejskiej czyni relatywne i subiektywne wartości polityczne. Kształtowanie przyszłości na tym, co zmienne i zależne od siły aktualnego hegemona politycznego jest problematyczne. Każdy bowiem wie, że jest to budowanie domu (europejskiego?) na piasku. Jeszcze bardziej problematyczne staje się zachowanie tożsamości europejskiej na gruncie relatywistycznej i subiektywistycznej aksjologii wobec odrzucenia stałych danych cywilizacyjnych. Odrzucenie to jest zanegowaniem chrześcijańskich korzeni Europy, skazaniem jej na bytowanie w postaci przypadkowego zbiorowiska, podejmującego wobec fundamentalnych zagrożeń – takich jak islamizacja – chaotyczną, nieskuteczną współpracę. Dobitnym przykładem tego jest organizowanie przez rozpadającą się UE kilkumiliardowej łapówki na „uchodźców” w Turcji, która nie tylko wspiera terroryzm islamski, ale również jest współodpowiedzialna, obok USA i innych państw NATO, za ich najazd na Europę. W zderzeniu z nimi jej zapaść cywilizacyjna została jedynie potwierdzona.

Decydującą rolę w spektakularnym zburzeniu fundamentu cywilizacyjnego Europy odegrała katolicka Polska jako sygnatariusz traktatu lizbońskiego. W przeciwieństwie do starych państw członkowskich Unii, zlaicyzowanych, pogrążonych od 1968 roku w kryzysie kulturowym, Polacy w momencie ratyfikowania traktatu stanowili bowiem duży potencjał nie tylko religijny, duchowy i aksjologiczny, ale również społeczny. Mogli zaprotestować, powiedzieć „nie”, ale zostali skutecznie zmanipulowani, m.in. przez wymyślone afery, spośród których tzw. gruntowa, odegrała rolę zamachu stanu, gdyż doprowadziła do rozwiązania rządu i sejmu. Polska utraciła wówczas swoją szansę dziejową. Ratyfikowanie traktatu przez nowy sejm i podpisanie przez Lecha Kaczyńskiego było najmocniejszym – gdyż wymierzonym przez katolików – uderzeniem w chrześcijański fundament Europy. Traktat nie zapewnił europejskim chrześcijanom żadnych praw, które chroniłyby ich wartości. Dał natomiast możliwości konstytucyjnego legitymizowania w UE działań inspirowanych przez takie antycywilizacyjne trendy jak genderyzm.

W krytycznym dla Europy momencie drogę wyjścia z kryzysu wskazuje Deklaracja podpisana przez papieża Franciszka i patriarchę Cyryla. Ma ona znaczenie globalne, gdyż jest skierowana nie tylko do katolików i prawosławnych, ale również wszystkich ludzi dobrej woli, którzy potrzebują przywódców duchowych, wskazujących sens życia w niezrozumiałych i groźnych procesach współczesności. Przesłanie, jakie popłynęło z Hawany w świat streszcza się w formule wypowiedzianej przez patriarchę Cyryla: nie budujmy murów, budujmy mosty. Zawiera istotną konkluzję: nie walczmy, lecz współdziałajmy i dawajmy temu świadectwo. Starannie przygotowana Deklaracja o współpracy obu Kościołów obejmuje szereg zagadnień istotnych nie tylko dla chrześcijaństwa, ale również współczesnego świata i wielu jego obszarów cywilizacyjnych, skonfliktowanych, objętych przemocą, rewolucyjnymi napięciami, a nade wszystko wyniszczającymi wojnami. Sprawą fundamentalną w tym przesłaniu jest kwestia ludobójstwa chrześcijan na Bliskim Wschodzie i wola wspólnej ich obrony. Towarzyszy jej współdziałanie na rzecz chrześcijańskich wartości i chrześcijańskiego dziedzictwa Europy. W tym kontekście Deklaracja stanowi powrót do ducha edyktu mediolańskiego. Rolę reprezentanta chrześcijańskiego Wschodu spełnia najwyższy dostojnik Patriarchatu Moskiewskiego, co stanowi przełom historyczny, mogący przynieść niezwykle istotne dla przyszłości Europy skutki. Pytanie: „czy Rosja uratuje cywilizację europejską?” brzmi znajomo – jest niemal identyczne z tym, które dotyczy ratowania przez Rosję Europy przed skutkami najazdu islamskiego. Analiza układu sił na naszym kontynencie oraz potencjału duchowego Europy i Rosji może napawać nadzieją, której nie daje współpraca z historycznym sukcesorem pierwszego biskupa chrześcijaństwa wschodniego – konstantynopolitańskiego – mimo dobrej woli obu stron.

Perspektywa przeszłości i przyszłości

Spotkanie papieża Franciszka z patriarchą Cyrylem ma znaczenie epokowe nade wszystko w wymiarze eklezjologicznym. Było pierwszym od 1054 roku, uważanego za ostateczną datę teologiczno–dogmatycznego rozłamu chrześcijaństwa. Z historycznego punktu widzenia pierwszoplanowa w relacjach z Watykanem jest rola Patriarchatu Konstantynopolitańskiego, którego zwierzchnik nosi symboliczny tytuł Arcybiskupa Konstantynopola – Nowego Rzymu – i Patriarchy Ekumenicznego. Tytuł ten ma jednak znaczenie wyłącznie symboliczne – nade wszystko w kontekście współczesności. Nie odzwierciedla bowiem obecnej pozycji patriarchy Konstantynopola określanego przez innych patriarchów prawosławnych mianem primus inter pares. Również i to miano odnosi się raczej do przeszłości, osadzonej na starożytnym fundamencie Patriarchatu Konstantynopolitańskiego, założonego przez apostoła św. Andrzeja, a także owianego sławą św. Jana Ewangelisty – autora Apokalipsy – który był związany w swej działalności z tym Kościołem.

Rozłam chrześcijaństwa w 1054 roku przyćmił blask Patriarchatu Konstantynopolitańskiego, zaś upadek cesarstwa bizantyńskiego (1453), zdobycie Konstantynopola przez wojska tureckie, zmiana nazwy na Stambuł oraz następujące po okresie świetności czasy imperium osmańskiego osłabiły jego siły żywotne i możliwości przewodzenia innym kościołom prawosławnym. Stan ten nie uległ znaczącej poprawie do czasów obecnych, aczkolwiek sytuacja samych chrześcijan – również prawosławnych – w tym tureckim imperium poprawiała się stopniowo pod względem prawnym i społecznym, uzyskując w XIX wieku poziom zadowalający. Świadectwem tego był nie tylko dynamiczny rozwój wspólnot chrześcijańskich na obszarze imperium (na pocz. XX wieku chrześcijanie stanowili 24 % społeczeństwa), ale również nowoczesnych szkół chrześcijańskich, dzięki którym ich absolwenci byli najlepiej wykształconą jego warstwą społeczną. Po dojściu do władzy tzw. młodoturków położenie chrześcijan uległo radykalnemu pogorszeniu – rozpoczęły się ich prześladowania, które osiągnęły swe apogeum w ludobójstwie ok. 1,5 miliona chrześcijańskich Ormian (w latach 1915–1916). Likwidacja imperium osmańskiego, zniesienie sułtanatu, wprowadzenie republiki nie oznaczało dla chrześcijan – nade wszystko prawosławnych – automatycznego przywrócenia sytuacji z początku XX wieku. Ta jest nadal nieosiągalnym ideałem, zwłaszcza wobec powrotu współczesnej Turcji do niektórych tradycji młodoturków. Przykładem tego są losy założonego w 1844 r. jedynego seminarium duchownego Patriarchatu Konstantynopolitańskiego na tureckiej wyspie Heybaliada (gr. Chalki), zamkniętego w 1971 roku. Pomimo nacisku świata zachodniego, m.in. ze strony UE, która postawiła jako jeden z warunków akcesji Turcji w jej szeregi wznowienie działalności seminarium, władze w Ankarze konsekwentnie odmawiają jego spełnienia.

W dramatycznej historii Patriarchatu Konstantynopolitańskiego warto przypomnieć fakt wskazujący na towarzyszące jej transformacje polityczno–cywilizacyjne świata prawosławia. Na ideę Moskwy – Trzeciego Rzymu, która od XVI wieku niesie w sobie dwa pierwiastki: religijny i polityczny. One też nabierają swego pierwotnego znaczenia za każdym razem, gdy Kościół Rzymskokatolicki wchodzi w nową fazę swych relacji z prawosławiem. Sformułował je jasno mnich Filoteusz, który w swym liście do księcia Wasyla III Rurykowicza (1510) określa cel jego panowania – w sferze politycznej legitymizowany przez małżeństwo z Zofią Paleolog, bratanicą ostatniego cesarza bizantyjskiego Konstantyna XI Dragazesa. Odkrywa przed nim rolę Moskwy, która po upadku Konstantynopola – drugiego Rzymu – stała się jego spadkobierczynią, a więc trzecim Rzymem. Dziedzictwo Bizancjum – mecenat/patronat nad wiarą    chrześcijańską – jest w tej idei obecne od pięciu wieków, ma jednak znaczenie nade wszystko dla kierunku rozwoju Rosji i kształtowania nowych form jej mesjanizmu religijno–politycznego. Nie tworzy natomiast – oprócz więzi duchowej – żadnej innej formy wspólnoty z tymi, którzy na obszarze dawnego Bizancjum, podlegają Patriarchatowi Konstantynopolitańskiemu. Można nawet mówić, że aspiruje do zajęcia jego miejsca wśród kościołów prawosławnych, ze względu na szykany, jakim ostatnio ten pierwszy podlega ze strony Turcji. W jurysdykcji patriarchy ekumenicznego znajduje się 5 diecezji w Turcji, skupiających niecałe 30 tysięcy wiernych. Reszta jednostek kościelnych znajduje się za granicą – m.in. 35 w Grecji i 10 na greckich wyspach – z czego najwięcej w obu Amerykach i Europie. Liczba wiernych w Turcji stanowi śladowy procent 7 milionów prawosławnych, podlegających arcybiskupowi Konstantynopola – obecnie już 270. – Bartłomiejowi. Jej wzrost jest niemożliwy ze względu na zaostrzone ostatnio w tureckim państwie prawo kultywowania wiary chrześcijańskiej – duchowny musi być urodzony w Turcji, mieć obywatelstwo tureckie i ukończone w tym kraju seminarium duchowne, które jest nadal zamknięte.

Do pierwszego po 1054 roku spotkania papieża z patriarchą konstantynopolitańskim doszło – w duchu soboru watykańskiego II – w styczniu 1964 roku w Jerozolimie, gdzie w siedzibie delegatury apostolskiej spotkali się Paweł VI i Atenagoras. Dało ono początek stałym kontaktom między obu Kościołami. W kontekście wspólnej deklaracji papieża Franciszka i patriarchy Cyryla na przypomnienie zasługuje spotkanie Jana Pawła II z następcą patriarchy Atenagorasa – Dymitrem – w 1979 w Stambule. Ustanowiono wówczas Międzynarodową Komisję Mieszaną ds. Dialogu Teologicznego między kościołem rzymskokatolickim a kościołem prawosławnym. Za pontyfikatu tego papieża, a także Benedykta XVI do spotkania z patriarchą moskiewskim nie mogło dojść ze względów nade wszystko politycznych.

Dla spotkania na Kubie ważna jest pozycja moskiewskiego patriarchy. Reprezentuje on odradzające się niezwykle dynamicznie prawosławie nie tylko w Rosji, ale również we wszystkich podlegających Patriarchatowi Moskiewskiemu kościołach poza jej granicami. Z ogólnej liczby 260 milionów prawosławnych w świecie obejmuje on ponad połowę wiernych, z których w samej Rosji mieszka 101 milionów. Ważna jest także dla działalności tego patriarchatu ochrona prawna ze strony Federacji Rosyjskiej, duże poparcie społeczne i współpraca z władzami wszystkich szczebli. Z tym idzie w parze polityka historyczna współczesnej Rosji i jej program rozwoju kultury rodzimej, promującej wartości chrześcijańskie oraz związane z nimi konserwatywne wartości rodziny czy tradycyjnego małżeństwa kobiety i mężczyzny. Te właśnie czynniki w procesie rechrystianizacji Rosji świadczą o tym, iż podejmuje ona dziedzictwo edyktu mediolańskiego. Jest to ważny kontekst podpisanej w Hawanie wspólnej Deklaracji. Ma on bowiem znaczenie nade wszystko kulturowo-cywilizacyjne, istotne nie tylko dla współczesnej Europy czy pogrążonego w wojnie Bliskiego Wschodu, ale również reszty świata, zagrożonego antywartościami zachodniego globalizmu. Dyskusje na tematy teologiczne i dogmatyczne – m.in. o filioque – będą trwały, ale nie przeszkodzą współpracy na rzecz zagrożonych ludobójstwem chrześcijan, fundamentalnych dla chrześcijaństwa wartości czy pokoju w świecie.

Aksjologia chrześcijańskiego braterstwa i jego powinności

W pierwszym punkcie Deklaracji jej wysocy sygnatariusze podkreślają, że spotykają się jako bracia w wierze, co ma podstawowe znaczenie dla zawartych w niej celów i sensów przesłania. Wyrzekają się zatem niegodnej braci wszelkiej rywalizacji, zwłaszcza w obronie wspólnych wartości. Tym bardziej wykluczają wrogość. Z tego punktu widzenia zasadne jest porównanie ich hawańskiego spotkania do tego, które było udziałem braci apostołów Piotra i Andrzeja. Braterstwo w chrześcijaństwie czyni realnym wszelkie współdziałanie, jest gwarancją jego wiarygodności. W sferze cywilizacyjnej ma natomiast trudne do przecenienia oddziaływanie porządkujące struktury anarchii i chaosu współczesnego świata. Wspólne działanie to nie tylko konieczność – mówi 3. punkt Deklaracji – ale również wezwanie natury religijnej. Jest więc szansa, że jego skutki w sferze kultury i cywilizacji – w przeciwieństwie do konieczności o charakterze politycznym – będą trwałe. Dla pogłębienia więzów braterstwa 4. i 5. punkt Deklaracji mówi o wspólnej dla katolicyzmu i prawosławia tradycji duchowej pierwszych dziesięciu wieków chrześcijaństwa oraz wyraża ubolewanie z powodu utraty jedności. W kolejnych dwóch punktach jest mowa o wspólnym przezwyciężaniu rozbieżności i dawaniu „uzgodnionego świadectwa prawdy w tych dziedzinach, w których jest to możliwe i konieczne”.  Za takie zaś słusznie uznaje deklaracja ludobójstwo chrześcijan na Bliskim Wschodzie, gdzie zaprowadzenie pokoju, będącego „dziełem sprawiedliwości”, jest powinnością nie tylko o charakterze religijnym, ale również politycznym. Jej urzeczywistnienie winno obejmować szereg działań związanych nie tylko z odbudową krajów zrujnowanych wojną na Bliskim Wschodzie, ale również przeciwdziałaniem dalszemu wypieraniu chrześcijan z tego rejonu świata.

Dla pogrążonej w kryzysie cywilizacyjnym Europy wola współpracy tych dwóch kościołów w obronie chrześcijańskich wartości, prawa do życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci, tradycyjnej rodziny opartej na małżeństwie mężczyzny i kobiety jest drogowskazem rysującym przyszłość. Jest on wiarygodny nie tylko w wymiarze religijnym, ale również społecznym. Staje za nim wciąż żywy potencjał duchowy wspólnot katolickich i dynamika prawosławnych. Na te ostatnie zwraca uwagę Deklaracja potwierdzająca w punkcie 14. „bezprecedensowe odrodzenie się wiary chrześcijańskiej, jakie następuje obecnie w Rosji i w wielu krajach Europy Wschodniej”.

Wątpić należy, czy ten punkt przesłania trafi do świadomości polskich władz i elit, kreujących przyszłość naszego narodu na negacji Rosji i idei ciągłej z nią walki. Program prezydentury Andrzeja Dudy oraz rządu PiS nie daje żadnej nadziei na zmianę tego stanu rzeczy. Na płaszczyźnie międzynarodowej Polska wyłania się z niego jako indyferentny podmiot polityczny, ukierunkowany na walkę, nie na pokój, na budowanie murów, nie zaś mostów. Jako państwo niezdolne do odgrywania w newralgicznym punkcie Europy roli promotora pokoju. Wybrało bowiem jej przeciwieństwo – rolę promotora wojny, którą trudno pogodzić z deklarowaną przez rządzącą partię postawą katolicką. O roli tej świadczy nie tylko wyniszczająca polskie społeczeństwo militaryzacja budżetu – w ramach NATO Polska stanęła do wyścigu zbrojeń – i starania o usytuowanie natowskich bądź amerykańskich baz wojskowych na naszym terytorium, ale również wojenna propaganda i kształt dyskursu politycznego, dyskredytującego język pokoju. Na naszych oczach, na naszym terytorium – zamiast mostu łączącego Europę – staje mur nienawiści i wojny.

Tymczasem Watykan i patriarchat Moskiewski przewidują kolejne spotkania papieża Franciszka z patriarchą Cyrylem jeszcze w 2016 r. Jako ich miejsce wymieniane są: Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bari. Polska nie jest brana pod uwagę. Po raz drugi traci swoją dziejową szansę. A jeszcze cztery lata temu, gdy abp Józef Michalik i patriarcha Cyryl podpisywali apel o pojednanie narodów polskiego i rosyjskiego, wydawało się, że będziemy inicjatorami nowej jedności Europy: od Lizbony do Władywostoku – na gruncie pojednania i powrotu do ducha edyktu mediolańskiego. Utracona po raz drugi szansa dziejowa świadczy o słabości ducha polskiego. Nikt lepiej od Stanisława Wyspiańskiego nie ujął jej, tworząc metaforę złotego rogu. Właśnie gubimy go kolejny raz.

Anna Raźny

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Utracona szansa Polski”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *